Po kapitulacji Powstania Warszawskiego z 1944 roku główną troską wielu Powstańców była ucieczka z niewoli. Wbrew pozorom, nie było to przesadnie trudnym zadaniem. Dokładnie swoją ucieczkę – przeprowadzoną w pomysłowy sposób – opisał Kazimierz Leski we wspomnieniach „Życie niewłaściwie urozmaicone. Tom 2”:
‘Wymarsz nastąpił 5 października rano. Mnie powierzył „Sławbor” obowiązki nadzorującego zdawanie broni: miałem przy tym uważać na przestrzeganie warunków i zachowanie się Niemców. Przed Politechnikę przyszedłem więc razem z pierwszymi z naszych oddziałów. Zatrzymał nas pułkownik Wehrmachtu pytając „Sławbora”, jaki oddział prowadzi: „Dwa pułki, jeden mój pułk wyszedł wczoraj” – padła odpowiedź. „Ilu ma pan ludzi?”. „Nie wiem. Nikomu nie kazałem iść do niewoli i nie liczyłem”. Kolumna poszła dalej. Zgodnie z rozkazem „Sławbora” pozostałem aż do przejścia ostatniego oddziału. Byłem ubrany w granatową jesionkę, w której klapę dziewczęta wciągnęły mi wstążeczkę Virtuti Militari. Niech Niemcy wiedzą.
Po przejściu oddziałów ruszyłem i ja. Szedłem samym środkiem jezdni ul. 6 Sierpnia (obecnie Nowowiejska), potem ul. Filtrowej. Przede mną nikogo, za mną również nikogo. Tak maszerując, bardzo wyprostowany i spokojny, z możliwie dumną miną, zastanawiałem się, czy przypadkiem jakiemuś Niemcowi, ze szpalerów, wzdłuż których maszerowałem, nie przyjdzie ochota skorzystania z okazji i sprzątnięcia mnie. Nic się jednak nie stało. Daleko na ul. Grójeckiej dogoniłem końcowe oddziały, a ostatecznie i swój. Dumnie krocząc na czele kompanii na wszelki wypadek zacząłem urabiać najbliższego z eskortujących nas Niemców (byli po obu stronach kolumny w odległościach mniej więcej dwudziestometrowych), częstując go wyniesioną w tym celu z Powstania dobrą wódką. Sam oczywiście tylko udawałem popijanie.
Po pewnym czasie wywołano mnie do „Sławbora”, żeby uciekać razem. Tu warunki były też już przygotowane przez „Krzesława”, opijającego koniec wojny z eskortującym ich Niemcem, z którym zawarł „pakt nieagresji”. Tymczasem do naszej grupki mającej zamiar uciekać dołączyły „Malina”, Konstancja Rakowska „Barbara” i Halina Rojowska „Desant”, rtm. Andrzej Czaykowski „Garda” (przyszedł z Mokotowa jako oficer pułku „Baszta”), z którym ogólnie omawiałem sprawę jeszcze przed wymarszem. Na wypadek pogubienia się w czasie ucieczki wszyscy otrzymali adres punktu zbornego – przyjaciół „Krzesława”, pani Zofii Michalskiej w Milanówku, ul. Inżynierska 2146.
Było już ciemno, Ożarów niedaleko. Najwyższy czas wiać. Opuszczenie kolumny nie obyło się bez kłopotów, ale ostatecznie postawa „naszego” Niemca umożliwiła nam znalezienie się w ciemnościach. To był dobry początek, ale tylko początek naszych perypetii. Dalej było wpakowanie się w ciemnościach na niemiecką baterię działek przeciwlotniczych. Był pierwszy po dwóch miesiącach, normalny posiłek u gospodarza, a potem noc w stodole, gdzie „zacieraliśmy ślady”, tj. wypruwaliśmy pięknie i starannie uszyte i wyhaftowane przez nasze dziewczęta nasze odznaczenia. Było dążenie „Sławbora” do znalezienia przewodnika i kłopoty z postrzeloną nogą „Ziuka” odmawiającą mu posłuszeństwa, niespodziewanie i niepożądane natknięcie się na patrol niemiecki i rozbicie się naszej grupki. Była też przypadkowa rozmowa z panią, poszukującą po Powstaniu swego męża: gdy pokazała jego fotografię, okazał się nim „Springer”, który w ten sposób pierwszy odnalazł rodzinę.
Ostatecznie wszyscy dobrnęliśmy do Milanówka i spotkaliśmy się na ul. Inżynierskiej. Rozdział – a raczej rozdziałek – pt. „ucieczka” zakończony więc został szczęśliwie.’
Fotografia: Powstańcy podczas walk 3 października 1944 roku. Po lewej widoczny ppor. Henryk Ożarek „Henio” z pistoletem Vis a po prawej Tadeusz Przybyszewski „Roma” z pistoletem maszynowym Błyskawica. Źródło: Wikimedia/Wiesław Chrzanowski, domena publiczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz