Kiedy 18 listopada 1519 roku Hernan Cortez razem ze swoimi kilkoma setkami ludzi wkroczył do kilkuset tysięcznej stolicy państwa Mexików/Azteków Tenochtitlan myślał, że jest u szczytu swojej potęgi. Potwierdziło się to, gdy kilka tygodni później udało mu się zmusić władcę Mexików Moctezohmę do bycia jego zakładnikiem, przez co faktycznie kontrolował rozległe imperium. Czy w jego umyśle mogły się pojawić myśli, że już za pół roku, w nocy z 30 czerwca na 1 lipca 1520 roku będzie musiał uciekać w popłochu z tego miasta, walcząc o przetrwanie w ciemnościach środka nocy miasta położonego na jeziorze? Prawdopodobnie nie. Ale po kolei.
To, na co porwał się Cortez - podbój potężnego państwa Mexików mając do dyspozycji zaledwie kilkuset ludzi - było bez wątpienia szalone. Zapewne Hiszpanie zostaliby wybici co do nogi gdyby nie geniusz dyplomatyczny Corteza, któremu udało się wykorzystać podziały w imperium Mexików (nie mając o nich wcześniej pojęcia), a także to, że Indianie meksykańscy nie do końca wiedzieli z kim lub z czym mają do czynienia. Czy ci brodaci przybysze to bogowie? Demony? Zwykli wędrowni najemnicy? Nie wiadomo. A dopóki Indianie tego nie wiedzieli, nie do końca wiedzieli również jak mają się zachować. Zwłaszcza Moctezhoma wahał się między przyjęciem ich jak bogów a wybiciem co do nogi. Ostatecznie chciał wyperswadować im podróż do Tenochtitlan w ogóle. Jednak, tak jak wspomniałem wcześniej, 18 listopada 1519 roku Cortez ze swoimi ludźmi i sojusznikami indiańskimi wchodzi do Tenochtitlan jako gość. Gość, który już wkrótce zostanie gospodarzem w wielkim mieście położonym na jeziorze Texcoco. Obecność obcokrajowców oraz ich coraz większe wpływy nie podobały się jednak wszystkim Mexikom. W mieście cały czas istniała opozycja, która tylko zyskała na sile kiedy Moctezohma został uwięziony przez Corteza, co było przecież zamachem na świętość Mexików. Opozycji pomogły wydarzenia, na które nie mieli wielkiego wpływu. W kwietniu 1520 roku na wybrzeżu zatoki Meksykańskiej ląduje wysłannik gubernatora Kuby Pamfilo de Narvaez, który ma aresztować Corteza - ten sprzeciwił się decyzji administratora wyspy. Cortez zdecydował się wyruszyć tym siłom na spotkanie, pozostawiając w Tenochtitlan niewielki garnizon pod dowództwem Pedro de Alvarado. De Alvarado nie dość, że był porywczy to jeszcze na dodatek paranoiczny, przez co przygotowania i początek do jednego z najważniejszych świąt Mexików odebrał jako przygotowania do rozprawienia się z Hiszpanami. Zaatakował on świętujących Indian, doprowadzając do buntu w stolicy, który zamknął oblężony garnizon w pałacu Axayatla. Kiedy Cortez powrócił do miasta 24 czerwca zastał miasto przeraźliwie ciche, na pierwszy rzut oka opuszczone. Mexikowie chcieli jednak wpuścić Corteza do środka pewni tego, że nie będzie w stanie się wydostać. Przez niemal tydzień Hiszpanie oblężeni w pałacu starali się zmusić Mexików do poddania się, prowadząc zbrojne wypady poza obszar oblęzżenia. Podczas jednego ze starć raniony kamieniem został sam Moctezohma, w wyniku czego zmarł. Cortez, widząc beznadziejność sytuacji zdecydował się na ucieczkę z miasta.
Plan był następujący: Hiszpanie mieli skonstruować przenośne mosty, które umożliwiłyby im przedostanie się przez uszkodzone groble na jeziorze, a następnie w nocy z 30 czerwca na 1 lipca potajemnie opuścić pałac Axayatla i liczyć na to, że Mexikowie nie zobaczą ich odwrotu. I to się niemal udało, według tradycji starsza kobieta, która wyszła w nocy zaczerpnąć wody zobaczyła cichy konwój i wszczęła alarm. Bardzo szybko pojawili się zarówno wojownicy, jak i zwykli mieszkańcy miasta, którzy atakowali Hiszpanów zarówno na lądzie jak i z pływających na jeziorze konoe. Niektórzy Hiszpanie ratowali się próbą ucieczki przez jezioro, zdarzali się jednak też tacy, których poniosła chciwość i zabrali ze sobą zbyt dużo złota, przez co bardzo szybko tonęli w wodach okalających groble, po której uciekali Hiszpanie. Cortez i jego kawalerzyści dotarli do końca grobli w mieście Tacuba, jednak widząc ogrom strat zdecydowali się na powrót, aby wesprzeć swoich towarzyszy. Według kronikarza Bernala Diaza del Astillo (którą tą klęskę przeżył) na widok okropnie rannego Pedro de Alvarado dowódca miał zalać się łzami.
Straty Hiszpanów poniesione podczas odwrotu były bardzo duże. Sam Cortez twierdził, że zginęło 14 Hiszpanów i około 2 000 Indian sprzymierzonych z nimi. Diaz del Castillo z kolei podaje, że Europejczyków poległo 450, a sojuszników indiańskich około 1000. Utracono jednak wszystkie armaty oraz zapasy prochu. Większość koni, które tak przerażały Indian, zginęło podczas odwrotu. Jednak najboleśniejsze dla Hiszpanów było prawdopodobni utracenie większości kosztowności, które zabrali z Tenochtitlan.
To nie był koniec męki ludzi Corteza. Już tydzień później, 7 lipca pod Otumbą, wycofującym się w kierunku Tlaxcallan Hiszpanom zagrodziły drogę wojska Mexików. Tym razem, dzięki zlikwidowaniu dowódcy indiańskich wojsk Hiszpanie zwyciężyli. Był to początek drugiego etapu wojny Mexików z Hiszpanami, który tym razem skończy się druzgocącą klęską Indian środkowego Meksyku i ich ostatecznym podporządkowaniem Hiszpanii. Klęska Mexików będzie tak wielka, że ich zaprzysięgli wrogowie, lud Perupecha/Taraskowie , mieszkający na zachód od nich, poddali się Hiszpanom bez walki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz