Z okazji dzisiejszej rocznicy - nieco nietypowa masakra w Końskich urządzona przez zwycięzców 12 września 1939. Przedpoprzedniej nocy, w złudnym przekonaniu ze Polska jest już całkiem podbita, generał (o ile tak można eufemistycznie nazwać SS-Brigadeführera) Wilhelm Fritz von Roettig jechał tamtejszymi lasami wracając z misji polegającej na przygotowaniu prezydenckiej rezydencji w Spale na odwiedziny Hitlera, w eskorcie jednego samochodu pancernego. Pechowo natknął się na tyłowy patrol rozbitego juz wczesniej 77 Pułku Strzelców Kowieńskich, który go ostrzelał, obrzucił granatami i zabił na miejscu.
Coś takiego oczywiście nie mogło ujść płazem, więc z tymczasowego braku możliwości złapania sprawców, świeżo ustanowiona komenda miasta następnego dnia natychmiast spaliła miejscową synagogę i zagnała Żydów do wykopania gołymi rękami grobu dla poległych żołnierzy. Co też zrobili, a następnie wojsko nie miało rozkazu, więc stosownie poopluwani i obici Żydzi zaczęli się powoli rozchodzić do domów.
Na to wszystko zupełnie przypadkowo nadjechał samochodem podporucznik Brunon Kleinmichel z Luftwaffe, który - jako obserwator rozpoznania lotniczego - uznał od razu, że coś jest nie tak i natychmiast otworzył ogień do najbliższych Żydów; za chwileczkę przyłączyło się do tego wojsko, które ze znudzenia natychmiast ożywiło się w sytuacji, jak trzeba i wolno strzelać. Zamordowano 22 osoby; część Żydów uciekła przez sąsiednią restaurację Gruszczyńskich.
Nie przeszłoby to aż tak do historii - ani to ważna niemiecka wówczas masakra, ani wielka - gdyby nie to, że na miejscy była osobiście słynna reżyserka p. Leni Riefenstahl, która miała filmować pogrzeb żołnierzy i akurat przypadkiem trafiła dokładnie na moment mordowania Żydów. Zdjęcia zrobione przy tej okazji przez jej ekipę przedstawiają - jako jedyne w historii - słynna piewczynię Hitlera i narodowego socjalizmu w sytuacji, gdy niechcący zobaczyła na własne oczy mordowanie ludzi, a nie tylko uzasadniała je twórczo; mina bezcenna. Ale szybko się ogarnęła.
Kończąc paskudny wątek - III Rzesza była państwem prawa specyficznie pojmowanego, więc ppor. Kleinmichel, który zaczął masakrę, poszedł pod sąd wojenny 10 Armii; oczywiście nie za to, że sobie tam kogoś pozabijał, ale za naruszenie dyscypliny, bo mordowanie Żydów bez rozkazu było poważnym wykroczeniem służbowym. Dostał rok więzienia (to nie żart, ani pomyłka) z zamianą na odsłużenie tego w jednostce bojowej na froncie, a że akurat służył w jednostce bojowej na froncie, to można powiedzieć, że było to dlań niejako szczęśliwym zbiegiem okoliczności. O ile pamiętam książkę sprzed kilkudziesięciu lat, przeżył wojnę i zmarł w l. 60 jako emerytowany nauczyciel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz