Oto co naprawdę stało się w Jedwabnem. Dedykowane szkalującym Polskę!!!
FRAGMENT KSIĄŻKI Dariusza Walusiaka pt. Winni. Holokaust i fałszowanie historii, Wydawnictwo RAFAEL 2016
List prezydenta Bronisława Komorowskiego odczytany na uroczystościach w Jedwabnem przez Tadeusza Mazowieckiego:
„Jako człowiek i obywatel, i jako prezydent Polski przepraszam w imieniu swoim i tych wszystkich Polaków, którzy uważają, że nie można być dumnym z wielkości polskiej historii, nie odczuwając jednocześnie bólu i wstydu z powodu zła, które Polacy wyrządzili innym” – mówił Aleksander Kwaśniewski w Jedwabnem w czasie uroczystości żałobnych w sześćdziesiątą rocznicę pogromu Żydów 10 lipca 1941 roku. Dziesięć lat później, w siedemdziesiątą rocznicę zbrodni, za Jedwabne przepraszał prezydent Bronisław Komorowski: „Chcemy wraz z dzisiejszymi mieszkańcami Jedwabnego do końca zrozumieć wymowę tego, co się wtedy stało, oraz uświadomić sobie to, co musi zostać w nas ocalone jako pamięć, przestroga, zobowiązanie. Wtedy [w 1941 r.] nie było tu Rzeczypospolitej, ale dziś ona jest. Jest i słyszy skargę, niegasnący krzyk swoich żydowskich obywateli. Dziś w jej imieniu oddaję cześć ich cierpieniu i raz jeszcze proszę ich o przebaczenie. (...) Naród ofiar musiał uznać tę niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą. Długo trwało, zanim zrozumieliśmy, że przyznanie się do tej winy nie przekreśla polskiej martyrologii i polskiego bohaterstwa w walce z niemieckim i sowieckim okupantem, że nie oznacza relatywizacji win i wywrócenia proporcji w ocenie historycznych zasług i grzechów.
Czy rzeczywiście Polacy w Jedwabnem dopuścili się straszliwej zbrodni, która już na zawsze będzie przykładem naszego antysemityzmu? A może jednak przeprosiny prezydentów RP w imieniu całego narodu były nieuzasadnione?
Przed wojną nic nie wskazywało na to, że w Jedwabnem może dojść do tragedii. Polacy żyli z Żydami w poprawnych stosunkach. Społeczność tego małego miasteczka praktycznie niczym nie wyróżniała się od podobnych miejsc w Polsce. Nie dochodziło tu do większych zatargów. Co więc musiało się stać, że sytuacja się odmieniła?W 2000 roku w Polsce ukazała się książka Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka. Autor opisał mord Żydów w Jedwabnem, jednocześnie sprawstwo przypisując miejscowym Polakom. Książka nagłośniona w mediach wzbudziła wiele kontrowersji. Od tego czasu Jedwabnego nie kojarzono już tylko z niewielkim miasteczkiem położonym 20 kilometrów od Łomży, ale ze straszliwą zbrodnią, do jakiej doszło tam 10 lipca 1941 roku.
We wrześniu 1939 roku po ataku na Polskę Jedwabne początkowo znalazło się w niemieckich rękach. Szybko jednak na mocy porozumienia granicznego miasteczko wraz z częścią ziem zajętych wcześniej przez hitlerowców oddano Sowietom. Ci zaprowadzili tu komunistyczne porządki tak jak na pozostałym terenie Polski przyłączonym do Rosji. Nowa władza szczególnie sprzyjała różnego rodzaju kolaborantom i wszelkim szumowinom, którzy denuncjowali patriotów. Historykom udało się zebrać kilka świadectw mieszkańców Jedwabnego i okolic, którzy opowiadali o miejscowych komunistach zarówno Polakach, jak i Żydach prowadzących NKWD do polskich domów. Wspominano także o zaangażowaniu młodzieży żydowskiej w tworzeniu milicji. Zapamiętano również do- brze okres deportacji, przymusowych wywózek na wschód w głąb imperium sowieckiego. Nieszczęście to dotknęło najwartościowszych ludzi. „Pamiętam, kiedy Polaków wywożono na Syberię. Na każdym z wozów był Żyd z karabinem. Matki, żony i dzieci klęczały przed wozami, błagając o litość i pomoc”. Obraz ten utkwił w pamięci Danucie i Aleksandrowi Wroniszewskim. „Żydzi [milicjanci] bili ich kolbami karabinów, żeby przyspieszyć załadunek” – wspomina Teodor Eugeniusz Lusiński.
Nie wszyscy Żydzi zgadzali się z prześladowaniem Polaków. Zdaniem świadków szczególnie starsi byli temu przeciwni. Przyjaźnie do Polaków odnosili się także ci nie- związani z NKWD.
W okresie władzy sowieckiej zmniejszyła się liczba żydowskich mieszkańców Jedwabnego. We wrześniu 1939 roku w miasteczku żyło 562 Żydów i 1200 Polaków.
22 czerwca 1941 roku po zerwaniu przez Niemców dotychczasowego sojuszu i zaatakowaniu Rosji sowieckiej sytuacja uległa zmianie. W następnych dniach w Jedwabnem i okolicy prześladowani przez komunistów mieszkańcy zemścili się na najgorliwszych donosicielach. Zabito bez wyjątku kilku konfidentów polskiego i żydowskiego pochodzenia. Zemsta ta niewątpliwie była udziałem polskiego niepodległościowego podziemia, które w dużym stopniu zdziesiątkowały doniesienia konfidentów.
Niespełna tydzień przed atakiem na Rosję Reinhard Heydrich podczas spotkania z szefami jednostek do zadań specjalnych SS rozkazał swoim podwładnym dążyć do „przeprowadzenia samooczyszczenia przez antykomunistyczne lub antysemickie kręgi. Wręcz przeciwnie,
należy do nich zachęcać, aczkolwiek nie pozostawiając żadnych śladów [niemieckiego zaangażowania]. Jeśli zaistnieje konieczność, te działania powinny zostać zintensyfikowane oraz podprowadzone w odpowiednim kierunku... Obecnie należy unikać tworzenia trwałych [miejscowych] jednostek samoobrony z centralnym przywództwem. Zamiast tego powinno się zachęcać do lokalnych pogromów w sposób zorganizowany”.
Rozkaz ten powtórzono w formie pisemnej już po rozpoczęciu działań wojennych na froncie wschodnim. Oddziały Einsatzgruppen miały więc jasne wytyczne, jak należy postępować na zajętym terenie. O zaleceniach Heydricha pisałem w poprzednim rozdziale poświęconym pogromom. W przypadku Jedwabnego także te wytyczne szefa policji i SD miały decydujące znaczenie. Tak więc i w tym wypadku należy przypomnieć kilka faktów. Niem- cy ukrywając swój udział, a jednocześnie podjudzając do zbrodni, chcieli pokazać zachodowi, że to ludność miejscowa mści się za krzywdy poniesione w okresie władzy sowieckiej. Agresor miał być postrzegany jako wyzwoliciel ciemiężonych narodów spod bolszewickiego jarzma. Polacy raczej nie mieli złudzeń co do dobrych intencji hitlerowców. Litwini, Ukraińcy, Białorusini wiązali z Niemcami pewne nadzieje i ci zazwyczaj witali wojska Wehrmachtu, widząc w nich swoich oswobodzicieli. Dowództwo SS liczyło, że Polacy, podobnie jak inne nacje, aktywnie zaangażują się w tępienie Żydów i komunistów, którzy do niedawna dawali się im dotkliwie we znaki. Wyraźnie mówi o tym Rozkaz Specjalny nr 2 z 1 lipca 1941 roku: „Należy się spodziewać, że wskutek swoich doświadczeń Polacy zamieszkujący nowo okupowane terytoria, zwłaszcza na obszarach niegdyś polskich, ujawnią się jako antykomuniści antysemici... Co się tyczy polskiej inteligencji jej los zostanie rozstrzygnięty później, o ile kwestia bezpieczeństwa nie narzuci w poszczególnych przypadkach podjęcia natychmiastowych, bezwarunkowo koniecznych kroków”. Dalej już bardziej wyraźnie Niemcy naświetlali problem Polaków, a przede wszystkim to, do czego są oni potrzebni i co odwlecze też nieco ich eksterminację. Dokument nie pozostawia tu żadnych wątpliwości: „Polacy ci są szczególnie ważni zarówno ze względu na organizację pogromów, jak i jako źródło informacji. Naturalnie ten typ taktyki organizacji pogromów jest prawidłowy we wszystkich podobnie rozwijających się przypadkach”.
Fakt ten jest pomijany przez tych, którzy wolą całym sprawstwem zbrodni obarczyć Polaków. Po ukazaniu się książki Sąsiedzi Jana Tomasza Grossa nikt nie odważył się napisać krytycznej recenzji na jej temat. „Rzeczpospolita” zwróciła się w tej sprawie do kilku uczonych i wszyscy odmówili. Obawiano się, że kto się na to zdecyduje, okrzyknięty zostanie antysemitą. Tego zadania podjął się dopiero Marek Chodakiewicz, historyk polski pracujący w Ameryce, specjalista od badania relacji polsko-żydowskich, w tym problematyki Holokaustu. Wnikliwie zapoznał się z dostępnymi źródłami dotyczącymi Jedwabnego. Efektem prowadzonych przez niego badań jest książka Mord w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku. Prolog, przebieg, pokłosie. Wnioski płynące z jego rozważań są także jednoznaczne, a przede wszystkim odmienne od tych wysuwanych przez Grossa: „Masakra w Jedwabnem była dobrze zorganizo- wanym przedsięwzięciem z mordem dokonanym na więk- szości miejscowych Żydów w punkcie kulminacyjnym.
Dlatego też sprawcy oraz ich pomocnicy podążali zrytualizowanym tropem, wypróbowanym wcześniej i powtarzanym później w wielu innych miejscowościach wschodniej Polski. Celem nazistowskich sprawców było realizowanie Holokaustu, a nie przeprowadzenie tradycyjnego pogromu. To zorganizowane podejście nazistów pomija w dużej mierze spontaniczne zachowanie Polaków. Sponta- niczność może prowadzić do anarchii. Anarchia zawsze przeciwstawia się kontroli... Sam w sobie miejscowy tłum prawdopodobnie byłby w stanie dokonać pogromu, ale z pewnością nie był zdolny do przeprowadzenia masowej eksterminacji”.
Chodakiewicz twierdzi, że w miarę eskalacji przemocy liczba Polaków pomagających Niemcom zmniejszała się. W kulminacyjnym momencie, kiedy Żydów wpędzano do stodoły, w całym zajściu mogło uczestniczyć najwyżej dwudziestu mężczyzn. Przewodzili im funkcjonariusz policji, tutejszy volksdeutsch Karol Bardoń, wcześniej wysługujący się NKWD, i wybrany przez Niemców na burmistrza Marian Karolak. Oni też, i tylko oni zdaniem Chodakiewicza mogli być wtajemniczeni w zaplanowaną przez esesmanów zbrodnię. Wcześniej sami Żydzi oraz uczestniczący w ich spędzaniu na rynek przymuszeni do tego Polacy oraz ochotnicy nie wiedzieli, do jakiego finału zmierza kierowana przez Niemców operacja. W trakcie śledztwa ustalono, że dwaj osobnicy: Józef Kobrzeniecki i Józef Sabuta, gorliwie zaangażowali się w działanie po stronie oprawców.
Chodakiewicz zwraca uwagę na pewien groteskowy aspekt działań poprzedzających mord. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się stosunkowo niewinnie. Władze okupacyjne zarządziły zgromadzenie wszystkich Żydów na miejskim rynku. Rolą Polaków było wskazanie miejsc zamieszkania Żydów oraz doprowadzenie ich na rynek. Jedni zrobili to pod przymusem, obawiając się represji związanych z niewykonaniem polecenia, inni włączyli się do tego dobrowolnie. Pozostali mieszkańcy przyglądali się całemu zajściu. Urządzono pogrzeb pomnika Lenina. Pięćdziesięciu Żydów zmuszono do zaniesienia popiersia do stodoły, gdzie kazano im wykopać dół, który miał być „grobem” dla przywódcy rewolucji bolszewickiej. Po wykonaniu tej pracy Niemcy wraz z kilkoma polskimi pomocnikami rzucili się na Żydów i ich dotkliwie pobili. Prawdopodobnie niektórych spośród nich zamordowano. Następnie spędzono pozostałych do stodoły i podpalono ją. Jak wtedy zachowywała się większość mieszkańców Jedwabnego? Polacy wraz z eskalacją przemocy zmieniali swoje podejście do całej sytuacji. Niektórzy woleli wycofać się w bezpieczne miejsce. Inni, przerażeni tym, co przyszło im oglądać, z biernych obserwatorów stawali się wybaw- cami udzielającymi pomocy ofiarom, ułatwiając ucieczkę gnanym do stodoły Żydom. W ten sposób uratowano ich kilkudziesięciu, ukrywając w swoich gospodarstwach.
Czy w takim razie kilku łajdaków, którzy przyłożyli rękę do tej okrutnej zbrodni, jest reprezentatywnych dla polskiej społeczności Jedwabnego? Z pewnością nie. A już na pewno poważnym nadużyciem jest obarczanie zbrodnią całego polskiego narodu.
Chodakiewicz podważa także dane dotyczące liczby zamordowanych w Jedwabnem. Jego zdaniem liczby ofiar nie można szacować na 1600, tak jak to zrobił Gross. W Jedwabnem 10 lipca 1941 roku mogło zginąć około 400 Żydów. W prowadzonym przez IPN śledztwie tę liczbę jeszcze zawężono do 300 ofiar.
Niemcy nie byli tu biernymi obserwatorami, jak zwykło się twierdzić. Zbrodnia w Jedwabnem obciąża przede wszystkim ich. Palenie ludzi żywcem należało do prakty- kowanych wcześniej przez Niemców sposobów dokonywania mordów. Pierwsze przypadki takiego postępowania miały miejsce już we wrześniu 1939 roku w Będzinie i Mielcu. Lista tego rodzaju zbrodni w wypadku Niemców jest bardzo długa. W lecie 1941 roku zdarzało się to często. W samym Białostockiem odnotowano kilka takich przypadków. Bywało niejednokrotnie, że Polacy za ukrywanie Żydów ginęli wraz z nimi w płomieniach.
Dotychczas nie natrafiono na dokumenty niemieckie opisujące przebieg zbrodni w Jedwabnem. Nie ma tekstów źródłowych świadczących o sprawstwie niemieckim czy też o bezpośrednim udziale Polaków. „Niemniej dowody procesowe oraz poszlakowe wystarczają, aby z przekonaniem wskazać, że za masakrę w Jedwabnem odpowiedzialni są naziści [Niemcy – dop. D.W.], którzy ją zaplanowali i przeprowadzili z pomocą ochotniczych polskich kolaborantów i w obecności większości sterroryzowanych pol- skich mieszkańców miasteczka” – w podsumowaniu pisze M.J. Chodakiewicz.
Przebieg zbrodni właściwie odtworzono na podstawie zeznań świadków. Okazuje się, że już pod koniec lat czterdziestych robiono wszystko, żeby udowodnić winę Polaków. Nowa władza nie znalazła uznania wśród mieszkańców Jedwabnego i okolic. Dla zdyskredytowania przeciwników komuniści próbowali więc wykazać, że zbrodnia była dziełem reakcyjnego podziemia. „Bolesław Bierut cynicznie poinformował 17 kwietnia 1949 roku członków delegacji żydowsko-amerykańskiej, że «zabójstwo Żyda jest zbrodnią dziesięciokrotnie większą niż zwykłe zabójstwo», przysięgając srogo ukarać każdego odpowiedzialnego za zbrodnie przeciwko Żydom... W przypadku Jedwabnego oznaczało to gotowość komunistów do ukarania «reakcjonistów» z miasteczka i okolicznych wiosek będących również «agentami Hitlera», a przez to i «nazistowskimi kolaborantami»”217 – pisze Marek Chodakiewicz.
Proces, który wówczas przeprowadzono, i poprzedzają- ce go dochodzenie w poważny sposób odbiegało od rzetel- ności procedur prawniczych. Już samo śledztwo w sprawie Jedwabnego zamiast powierzyć doświadczonym eksper- tom kryminalistyki, zlecono półanalfabetom z UB. Wobec oskarżonych zastosowano dekret o ściganiu faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy oraz zdrajców Narodu Polskiego. Tym samym sprawa już na wstępie nabrała znamion politycznych, a nie kryminalnych. Świadkowie również nie byli wiarygodni. Szmul Wasersztejn był jednym z najważniejszych w procesie. Na podstawie jego świadectwa sporządzono listę aresztowanych. Wśród zatrzymanych znalazły się osoby aktywnie działające w antykomunistycznym podziemiu niepodległościowym. Zeznania oskarżonych wymuszano w sposób charakterystyczny dla UB, stosując zastraszania i tortury. Jerzy Laudański, żołnierz AK, więzień KL Auschwitz, nie brał udziału w zbrodni. Przyznał się jednak katowany przez ubeków, którzy zagrozili, że go wykończą. Inni podobnie nie wytrzymując bicia, przyznawali się do niepopełnionych czynów.
Eljasz Grądowski i Abram Boruszczak również zeznali, że byli bezpośrednimi świadkami zbrodni. Wskazali też następnych rzekomych polskich sprawców.
Tymczasem Grądowski, deportowany do gułagu w 1940 roku, w tragicznym dniu 10 lipca 1941 roku przebywał kilkaset kilometrów od Jedwabnego. Boruszczak natomiast nigdy w życiu nie odwiedził tego miejsca. Obaj prowadzili nielegalne interesy z funkcjonariuszami UB z Łomży i Białegostoku. Chcąc przejąć pozostawiony przez miejscowych Żydów majątek, nieraz szantażowali nieprzychylnych im gospodarzy, że doniosą na nich i oskarżą o udział w zbrodni w Jedwabnem. W prokurowaniu oskarżenia wykorzystano także list Całki Migdała adresowany do Żydowskiego Komitetu w Polsce. O zbrodni dowiedział się on od rodziny i znajomych przebywających w Palestynie. Sam dawno opuścił Jedwabne i od 1937 roku mieszkał w Urugwaju, skąd wysłał list opisujący wydarzenie. Również Szmul Wasersztejn w chwili zbrodni przebywał z dala od Jedwabnego. Mimo to powołuje się on na to, co rzekomo „widział na własne oczy”.
Śledztwo, które trwało dwa tygodnie, nadzorował szef biura śledczego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego porucznik Jankiel Jakub Stupnik, Żyd z pochodzenia. Proces odbył się w równie ekspresowym tempie i trwał tylko dwa dni.
W zachowanych dokumentach są relacje świadków Żydów, którzy cudem przeżyli tragedię w Jedwabnem. Zelik Lewiński pędzony wraz z innymi na miejsce zbrodni uciekł w ostatniej chwili i z ukrycia obserwował, co się działo. Stwierdził stanowczo, że „widział, jak Niemcy wpędzili do stodoły, a następnie stodołę podpalili i spalili wszystkich zapędzonych w niej Żydów. Żydów w tej
stodole zostało spalonych kilkuset”. Nie są to odosob- nione zeznania, w których nie ma mowy o udziale Pola- ków. Cała zbrodnia według tych relacji to dzieło Niemców. Nie tylko polegało ono na podżeganiu i inspirowaniu miejscowej społeczności, ale także na bezpośrednim wy- konaniu egzekucji. Świadczą o tym również łuski pochodzące z broni palnej znalezione w 2001 roku podczas prac ekshumacyjnych prowadzonych na zlecenie IPN przez ekipę pod kierownictwem prof. Andrzeja Kola. Po wnikliwych ekspertyzach ustalono, że pochodzą one z karabinu Mauser, który od 1941 roku był na wyposażeniu armii niemieckiej. Odnaleziono także pocisk pistoletowy kaliber 9 milimetrów z wybitą na spłonce datą 1939.
Prace ekshumacyjne przerwano nagle, uniemożliwiając przebadanie odkrywanych szczątków. „Można byłoby stwierdzić ślady postrzałów albo innych obrażeń, które mogły spowodować śmierć” – powiedział w jednym z wywiadów prof. Andrzej Kola. Kontynuowaniu prac sprzeciwił się rabin uczestniczący w ekshumacji, uznając, że wykopywanie zwłok jest sprzeczne z religią żydowską.
Drugi ważny argument dotyczy spalonej stodoły. Nie można było jej podpalić bez użycia dużej ilości łatwopalnego materiału. Chłopi nie dysponowali niczym takim. Profesor Iwo Cyprian Pogonowski z Uniwersytetu w Wirginii obliczył, że do spalenia stodoły takiej jak w Jedwabnem potrzeba było około 400 litrów benzyny. Świadkowie mówili, że widzieli, jak Niemcy polewali stodołę przed jej podpaleniem.
Najprawdopodobniej akcją w Jedwabnem kierował dowódca specjalnego oddziału SD Einsatzkommando Obersturmführer Hermann Schaper. Prowadzący śledztwo w 2002 roku w sprawie zbrodni mieli informacje na jego temat. Zbagatelizowano jednak całą sprawę, ograniczając się jedynie do wysłania do Niemiec delegacji, która przesłuchała byłego esesmana. Ten pomijał wszystkie ważne kwestie, mówiąc tylko o rzeczach nieistotnych. Schaperowi nigdy nie postawiono zarzutów dotyczących jego udziału w zbrodni w Jedwabnem.
Jak w takim razie mamy bronić się przed stawianymi Polsce zarzutami płynącymi z zachodu, skoro sami stawiamy się po stronie katów, jak to zrobili prezydent Kwaśniewski i Komorowski, przepraszając w Jedwabnem za dokonaną tam przez Polaków zbrodnię. Bezzasadnych przeprosin nie można porównywać, jak to niejednokrotnie ma miejsce, do innego ważnego wydarzenia o wymiarze pojednawczym. W 1965 roku podczas II Soboru Watykańskiego biskupi polscy wystosowali list-orędzie do biskupów niemieckich. Wszyscy pamiętamy dobrze zwłaszcza jedno końcowe zdanie: „Wyciągamy do was... nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”. Wcześniej w orędziu wyliczono krzywdy, które Niemcy wyrządzili nam na przestrzeni tysiąclecia państwa polskiego. „Mimo tego wszystkiego, mimo sytuacji obciążonej niemal beznadziejnie przeszłością, właśnie w tej sytuacji czcigodni Bracia, wołamy do was: próbujmy zapomnieć. Żadnej polemiki, żadnej dalszej zimnej wojny, ale początek dialogu”. To jest właśnie istota pojednania i wybaczenia w wymiarze duchowym. W wymiarze państwowym takie postępowanie uznawane jest za słabość, o czym niejednokrotnie się przekonaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz