ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

piątek, 2 września 2022

1 ᴡʀᴢᴇśɴɪᴀ '39 - ᴛᴀᴋ ᴋʀᴡᴀᴡɪᴌᴀ Pᴏʟsᴋᴀ

 Okruchy Historii


13 letni Jan Kamiński, wraz z ojcem stali na wieluńskim rynku, gdzie zebrała się grupka mężczyzn z kartami mobilizacyjnymi. Tłumek czekał na transport do swoich jednostek przydziałowych, po tym jak okazało się, iż pociąg wyznaczony dla poborowych nie przyjedzie. Chłopiec chciał bardzo odprowadzić tatę i pożegnać go kiedy będzie odjeżdżał z miasta. Matka i dwie siostry spały jeszcze w domu zmęczone rzewnym pożegnaniem. Jan spojrzał na ojca, który uśmiechnął się do niego i dłonią zburzył mu włosy na głowie. Syn zastanawiał się dlaczego jego 40 letni tatuś, oficer łączności i weteran wojny z bolszewikami, znów został zmobilizowany. Z nudów wyciągnął zegarek kieszonkowy ojca i licząc sekundy wsłuchiwał się w odgłosy świtu. W pewnym momencie od strony Praszki usłyszał dziwny dźwięk, zaczął nasłuchiwać i rozglądać się. Nikt w około nie zwrócił uwagi na monotonny szum. Jaś uniósł głowę i krzyknął: "Tato... ja słyszę odgłosy! Tato, ja widzę samoloty z czarnymi krzyżami...! Toto, lecą bomby!" Reszta potoczyła się błyskawicznie, ogłuszający ryk nurkujących samolotów i przenikliwy świst spadających bomb, wywołał panikę. Chłopiec ściskając nadal w ręku zegarek, który wskazywał 4:40 Widział jak pierwsze bomby trafiają w szpital, kościół katolicki i synagogę...
Jednocześnie, a nawet wcześniej bo o 4:34 biorąc pod uwagę część opracowań, Niemcy rozpoczęli operację "Aktion Zug". Plan przewidywał zajęcie mostów na Wiśle (drogowego i kolejowego) w Tczewie. Mosty stanowiły część trasy tranzytowej z III Rzeszy do Prus Wschodnich i umożliwiał szybkie przerzucanie wojsk. Strona polska zdawała sobie sprawę z zagrożenia i pomimo, że chciała utrzymać most w nienaruszonym stanie, to został on zaminowany. Gdyby Niemcy mieli go zająć, rozkaz brzmiał: Wysadzić! Granica Polski z Wolnym Miastem Gdańsk biegła przez środek rzeki, jednak most kolejowy w całości należał do Polski. Wjazd został zabezpieczony opuszczaną kratownicą. Dla hitlerowców było sprawą najwyższej wagi, by zdobyć nieuszkodzony most.
Plan przewidywał przechwycenie go podstępem...
Przez Tczew przejeżdżały regularnie niemieckie pociągi z Prus Wschodnich, nie podlegały one kontroli Polaków. Były awizowane w placówce celnej w Gdańsku. Wykorzystując ten fakt, Niemcy zawiadomili dyżurnego ruchu w Tczewie, że w nocy 31 sierpnia, będą przejeżdżać dwa pociągi tranzytowe z bydłem o numerach 963 i 965. Poprosili, zgodnie z porządkiem o dwa parowozy z polską obsługą. Kiedy lokomotywy dotarły do Malborka, kolejarze zostali obezwładnieni, a hitlerowcy przebrali się w ich mundury. W wagonach zamiast bydła, znajdowali się saperzy dowodzeni przez porucznika Hackena. Po załadowaniu pozostałych żołnierzy i ekwipunku, o godzinie 4 pociągi ruszyły w stronę Tczewa. Za nimi wyruszyły dwie pancerne drezyny, oraz żołnierze w samochodach. Jednocześnie bojówki SA zajęły polskie stacje kolejowe na trasie przejazdu. Kałdowo pod Malborkiem i Szymankowo. Akcja bojówkarzy zakończyła się jednak fiaskiem. W momencie gdy pociąg nr. 963 przejeżdżał przez stację, inspektor celny Stanisław Szarek, wystrzelił czerwoną racę. Rakieta zaalarmowała kolejarzy w Szymankowie i zawiadowca stacji przestawił nastawnię, w samą porę by skierować niemieckiego "konia trojańskiego" na boczny tor, co spowodowało półgodzinne opóźnienie. Z kolei dyżurny ruchu Alfons Runkowski, niepilnowany chwilę przez bojówkarza SA, zdołał zadzwonić do zawiadowcy ruchu w Tczewie: "Miejcie się na baczności dzisiejszej nocy, więcej nie mogę powiedzieć bo mam tu niemieckiego strażnika, który akurat wyszedł..." W odwecie za nieudaną operację i znaczące opóźnienie, naziści wymordowali kolejarzy z Szymankowa razem z ich rodzinami. Ciała wrzucono do przydrożnego rowu i umieszczona tabliczkę z napisem: "Tu spoczywa polska mniejszość narodowa."
Pierwsza eksplozja na terenie Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte nastąpiła o 4:48. O tej godzinie dla żołnierzy polskiego garnizonu zaczęło się piekło.
W rozkazie Hitlera dla pancernika szkoleniowego Schleswig-Holstein, godzina ataku była wyznaczona na 4:45. Te porę przyjęto powszechnie jako początek ostrzału i wybuch wojny. Dlaczego to opóźnienie więc?
Otóż w nocy pancernik został przeholowany z pod Twierdzy Wisłoujście na Zakręt Pięciu Gwizdków. Problem polegał na tym, iż okręt ledwo mieścił się w kanale i ustawienie go w dogodnej pozycji zajęło więcej czasu niż przewidziano. Dopiero o 4:47 Kapitän zur See Gustav Kleinkamp dał rozkaz do otwarcia ognia. Działa 280mm zagrzmiały w odległości 500m od składnicy, podmuch wystrzałów był tak silny, że uszkodził kilka domów w Gdańsku, stojących tuż nad kanałem.
Pancernik szkoleniowy Schleswig-Holstein prowadzi ostrzał polskiej placówki na Westerplatte. 1 Wrzesień 1939.
Polska załoga była jednak dobrze przygotowana. Kilka dni wcześniej zaczęto nocą, aby Niemcy nic nie spostrzegli z budynków leżących po przeciwnej stronie kanału, budowanie umocnień i okopów. Właśnie z tych budynków zaczęto teraz ostrzeliwać z ciężkich karabinów maszynowych polską placówkę, której obiekty było widać jak na doni. Kanonada ze wszystkich dział trwała do 4:55. Podobno nie wszystkie pociski trafiły w placówkę, ponieważ Schleswig-Holstein stał zbyt blisko i ogień z dział pod takim kontem nie był do końca skuteczny. Nie mniej jednak przez te piekielne 8 minut pancernik wystrzelił 8 pocisków 280mm, 59 pocisków 150mm i 600 z dział artylerii pomocniczej. Kiedy ostrzał ucichł, niemiecka piechota morska ruszyła do ataku przez bramę kolejową, uprzednio wysadzając ją w powietrze. Żołnierze spodziewali się, że po takim ostrzale na terenie Westerplatte zastaną co najwyżej kilku oszołomionych niedobitków.
Wczesnym rankiem, kiedy słońce dopiero zapowiadało swoje wzejście na nieboskłon. Kilkudziesięcioosobowa grupka uzbrojonych ludzi, przy placu Heweliusza, poruszała się niespokojnie pomrukując. SS-Untersturmführer Alfred Heinrich spojrzał na zegarek, była 4:45, po chwili przeniósł wzrok w stronę portu i Zatoki Gdańskiej. Poprzez półmrok świtu widział jedynie szare niebo, ktoś upuścił swój hełm, a echo upadku rozbiło się o ściany pobliskich budynków.
"Ruhe!"
Syknął dowódca oddziału, podirytowany opóźnieniem. 4:47 - dwie minuty po terminie, odliczał w myślach Heinrich. Swoją uwagę poświęcił teraz pogrążonemu w ciemności budynkowi polskiej poczty. Nie potrafił wykryć żadnego ruchu, żaden cień nie przesuwał się w oknach. Niemcy prawie przed godziną odcięli prąd i telefon polskiej placówki, teraz czekali na sygnał. Nagle od strony kanału portowego na Zakręcie Pięciu Gwizdków dobiegły ogłuszające eksplozje. Była 4:48 1 września 1939 roku, pancernik "Schleswig-Holstein" rozpoczął ostrzał Westerplatte. Oddział wydzielony z sił: SS-Heimwehr Danzig, SS Wachsturmbann „E” i Policji Porządkowej "Schutzpolizei" ruszył do szturmu na budynek Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Niemcy liczyli, że szybko uporają się z listonoszami i urzędnikami, by zrzucić tak rażącego ich oczy orła z gmachu i wywiesić flagi z czarną swastyką...
Naziści podeszli pod budynek i kiedy mieli nadzieję wedrzeć się do środka przez zaskoczenie, z jednego z okien odezwał się polski karabin maszynowy. Z pozostałych zawtórowała mu broń ręczna i poleciało kilka granatów. Alfred Heinrich, dowodzący atakiem wdarł się przez wysadzone drzwi do pocztowej paczkarni, Tam jednak czekali na niego polscy obrońcy padł raniony ogniem ich broni na posadzkę, policjanci "Heimwehr" szybko pozbierali swojego dowódcę i wycofali się.
Poczta Polska broni się...
1 września Anno Domini 1939 o godzinie 5:45 podporucznik Władysław Gnyś, poderwał swoją "jedenastkę" z lotniska w Balicach pod Krakowem. Przed nim startował jego dowódca kapitan Mieczysław Medwedecki. Rozkaz brzmi: przechwycić nieprzyjacielskie bombowce, wracające po bombardowaniu Krakowa. W trakcie lotu wznoszącego porucznik dostrzegł dwa niemieckie Junkersy 87b. Nieprzyjaciel pojawił się nagle, zaskakując zupełnie polskiego pilota. Gnyś dostrzegł jak jeden z nich sieje serią w kierunku jego dowódcy. Pierwsze kule okazały się niecelne, jednak Medwedecki najwidoczniej nie zauważył wrogich samolotów. Jego maszyna nadal wznosiła się nie wykonując żadnych manewrów. Niemiec za drugim razem przyłożył się bardziej, druga seria podziurawiła PZL 11. Mieczysław Medwedecki z przestrzeloną wątrobą próbował "posadzić" swój samolot na polu, jednak przy próbie lądowania maszyna stanęła w płomieniach. Pilot zmarł na skutek złamania podstawy czaszki. Był to pierwszy polski, a zarazem aliancki pilot, który poniósł śmierć w tej wojnie.
Gnyś w tym samym czasie zaatakował drugiego Ju87, jednak dostał się pod ogień Leutnanta Franka Neuberta, który chwilę wcześniej zestrzelił jego kolegę. Wspaniała zwrotność polskiego samolotu, była jedyną przewagą nad nieprzyjacielem i umożliwiła ucieczkę przed Niemcami. Odchodząc od miejsca potyczki skierował się w stronę Olkusza, po kilku chwilach zauważył sunące w szyku sylwetki Dornierów 17E. Polak nie zamierzał unikać walki, postanowił samotnie zaatakować. Miał tylko jedną szansę, jego myśliwiec był wolniejszy od niemieckich bombowców o jakieś 60km/h. Wykorzystując przewagę wysokości opadł w dół i otworzył ogień z dwóch KMów. Iskry i strzępy poszycia sypnęły się z wrogich maszyn. Jedna z nich zachwiała się i zbaczając z kursu uderzyła w lecącą obok. Dwa niemieckie Dorniery runęły na ziemię. Dwa pierwsze nazistowskie samoloty zostały zaliczone polskiemu pilotowi. Podporucznik Władysław Gnyś jest pierwszym alianckim pilotem, który zestrzelił niemiecki samolot.
Major Franciszek Szystowski, dowódca 81 Dywizjonu Pancernego stał na drodze, przed szwadronem TKów (jak zwykł nazywać tankietki), intensywnie się nad czymś zastanawiając. Porucznik Witold Czerniawski, dowódca szwadronu wyraził swoje obawy przed odcięciem od pułku, gdyby Niemcy natarli z kierunku Nowej Cerkwi. "Uderzymy pierwsi." zadecydował major. W odpowiedzi rozległ się hałas silników polskich "czołgów". Cały szwadron ruszył w kolumnie drogą w stronę wsi, na przedpolu rozwijając szyk. "Tam!" Rozległo się wołanie, Czerniawski spojrzał w stronę lasu. Niemcy, cała kolumna zmotoryzowanej piechoty, zmierzała w stronę drogi na Chojnice. CKMy rozpoczęły swoją kanonadę. Nieprzyjaciel spadał z wozów ścieląc szosę zastygłymi w bezruchu ciałami. TeKi nacierały nie przerywając ostrzału. Hitlerowcy wskakiwali do rowów, lub ratowali się ucieczką w las. Niestety wzdłuż jego skraju biegł głęboki, nie do przebycia dla tankietek rów. Kiedy nie było już z kim walczyć, ponieważ wróg leżał albo trupem, albo rozpierzchł się w leśnych ostępach, dywizjon zawrócił. Jeden TK miał przebitą chłodnicę, poza tym strat nie odnotowano. Jednak wielu Niemców straciło dziś swe życie. Jeszcze na drodze generał Stanisław Skotnicki, dowódca Grupy Osłonowej "Czersk", pochwalił za akcję porucznika Czerniawskiego. To był udany dzień dla dowódcy szwadronu, jeden z takich ostatnich. Był to wieczór 1 września 1939 roku.
*Na fotografii:
1. Podpis pod zdjęciem: Most Lisewski w momencie wysadzenia go przez Polaków. Tczew 1 września 1939 roku.
2. Westerplatte w ogniu. Widok z pancernika Schleswig-Holstein.
3. Niemieccy żołnierze pod osłoną samochodu pancernego przed budynkiem Poczty Polskiej. Gdańsk 1 września 1939 roku.
4. Polskie "Orły" w przededniu wojny. Zdjęcie z manewrów przeprowadzonych latem 1939 roku.
5. Tankietka TK-3 mijana przez niemiecką kolumnę kawalerii. Dzięki niej można określić miejsce porzucenia wozu na północny odcinek frontu. Możliwym jest, iż należała do 81 Dywizjonu Pancernego.

Brak komentarzy: