Kiedyś pewien bezdomny poprosił mnie, żebym kupił mu coś do jedzenia. Szedłem z uczelni i akurat miałem tego dnia sporo wolnego czasu. Wpadłem na pomysł, żeby wziąć go na obiad do eleganckiej restauracji. A co tam! Weszliśmy do środka. Kelner dość zaskoczony, ale uśmiechnięty zaprowadził nas do stolika i podał menu. Jarek (bezdomni też mają imiona) zapytał, co może zamówić. Odpowiedziałem, że wszystko, co zechce. Zamówił tylko jedno danie: spaghetti. Wziąłem to samo, bo to moje smaki. Kiedy kelner przyniósł makaron, przeżegnaliśmy się i powiedziałem: „Smacznego!”. Wtedy Jarek rozpłakał się i powiedział, że jeszcze nigdy nikt nie podał mu tak żadnego jedzenia: z uśmiechem, z szacunkiem, jak… człowiekowi. Kiedy jadał, nie mogłem przestać na niego patrzeć. Spożywał pyszne danie z taką radością i wdzięcznością, której nie widziałem nigdy wcześniej, nawet w najbardziej „doborowym” towarzystwie. Teraz z sentymentem wspominam tamtą kolację. Bo wtedy pierwszy raz byłem na kolacji z samym Panem Jezusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz