Ustawiono nas w szeregu i jeden z esesmanów powiedział, że będzie nam tu dobrze. W tym momencie jeden z chłopców poruszył się w szeregu i tenże esesman uderzył go w twarz, a gdy ten się przewrócił, kopał go i wrzeszczał na niego – wspominała Gertruda Nowak, jednak z więźniarek niemieckiego obozu dla polskich dzieci w Łodzi. Obóz powstał 1 grudnia 1942 r. na terenie getta łódzkiego.
Niemieccy historycy za reparacjami dla Polski
Wtorkowy artykuł w gazecie „Sueddeutsche Zeitung” poruszył niemiecką opinię publiczną. Przedstawiono w nim tezę dwóch tamtejszych historyków,...
zobacz więcej
Obóz był przeznaczony dla osób pomiędzy szóstym a szesnastym rokiem życia. Funkcjonował do 19 stycznia 1945 r., kiedy zakończyła się niemiecka okupacja miasta. Jego główna brama znajdowała się przy ul. Przemysłowej.
Do obozu w większości trafiały dzieci pozostawione bez opieki. Ich rodzice wywiezieni zostali do pracy przymusowej w głąb Niemiec, działali w ruchu oporu, trafili do więzień, obozów koncentracyjnych lub zostali już zamordowani. Dzieci tułały się po ulicach polskich miast, niekiedy popadały w konflikt z prawem, np. kradnąc węgiel, ale też roznosiły konspiracyjną prasę. Wtedy już były na celowniku gestapo.
W obozie dzieci zajmowały się głównie szyciem i naprawianiem plecaków, pasów i mundurów dla armii niemieckiej oraz reperowanie obuwia.
Początkowo do obozu trafiali sami chłopcy, ale od wiosny 1943 r. Niemcy zaczęli do niego przywozić dziewczynki. One również pracowały w szwalni obozowej.
Warunki w obozie przy ul. Przemysłowej były bardzo ciężkie. Dzieci mieszkały w prymitywnych warunkach, w barakach wyposażonych w piętrowe prycze. W każdej sali mieściło się po 50-60. Dzieci wyniszczał głód, ale też nadludzki wysiłek. Wszystkie były objęte przymusem pracy trwającej nawet do 12 godzin dziennie, a w trakcie prac dochodziło do wielu wypadków.
Wielu małoletnich więźniów umierało z powodu chorób, m.in. tyfusu. Jedna z więźniarek, Gertruda Nowak, wspominała:
„W czasie epidemii tyfusu widziałam okropne rzeczy. Chore dzieci, których nie zdążono wywieźć do getta leżały na »izbie chorych« bez żadnej opieki. Te, które już umierały, ale jeszcze żyły, wynoszono razem z trupami do trupiarni nago i ładowano do skrzyń lub worków papierowych i tam dogorywały”.
Do obozu w większości trafiały dzieci pozostawione bez opieki. Ich rodzice wywiezieni zostali do pracy przymusowej w głąb Niemiec, działali w ruchu oporu, trafili do więzień, obozów koncentracyjnych lub zostali już zamordowani. Dzieci tułały się po ulicach polskich miast, niekiedy popadały w konflikt z prawem, np. kradnąc węgiel, ale też roznosiły konspiracyjną prasę. Wtedy już były na celowniku gestapo.
W obozie dzieci zajmowały się głównie szyciem i naprawianiem plecaków, pasów i mundurów dla armii niemieckiej oraz reperowanie obuwia.
Początkowo do obozu trafiali sami chłopcy, ale od wiosny 1943 r. Niemcy zaczęli do niego przywozić dziewczynki. One również pracowały w szwalni obozowej.
Warunki w obozie przy ul. Przemysłowej były bardzo ciężkie. Dzieci mieszkały w prymitywnych warunkach, w barakach wyposażonych w piętrowe prycze. W każdej sali mieściło się po 50-60. Dzieci wyniszczał głód, ale też nadludzki wysiłek. Wszystkie były objęte przymusem pracy trwającej nawet do 12 godzin dziennie, a w trakcie prac dochodziło do wielu wypadków.
Wielu małoletnich więźniów umierało z powodu chorób, m.in. tyfusu. Jedna z więźniarek, Gertruda Nowak, wspominała:
„W czasie epidemii tyfusu widziałam okropne rzeczy. Chore dzieci, których nie zdążono wywieźć do getta leżały na »izbie chorych« bez żadnej opieki. Te, które już umierały, ale jeszcze żyły, wynoszono razem z trupami do trupiarni nago i ładowano do skrzyń lub worków papierowych i tam dogorywały”.
#wieszwiecejPolub nas
„Właściwie w każdej niemieckiej rodzinie milczano na jakiś temat związany z wojną”
Dopiero kiedy zaczęłam pisać książkę i rozpoczęłam zbieranie materiałów do niej, dowiedziałam się, co robili wtedy niemieccy policjanci na ziemiach...
zobacz więcej
Dzieci, które ukończyły 16 lat, były kierowane do niemieckich obozów koncentracyjnych – chłopcy do Auschwitz, a dziewczęta m.in. do Ravensbrück, gdzie często czekała ich śmierć.
Jak na obóz pracy, śmiertelność wśród dzieci była wysoka. Najskromniej licząc, przez to miejsce przeszło ok. 2 tys. dzieci. Wiadomo, że co najmniej 90 z nich zmarło lub zostało zamordowanych. Inne szacunki pokazują, że ta liczba może wynosić sięgać ponad 140 dzieci.
Jedna z nadzorczyń obozu, Eugenia Pohl została aresztowana dopiero w latach 70. Do tego czasu pracowała z dziećmi jako… przedszkolanka. Nigdy nie przyznała się do winy.
W rozmowie przeprowadzonej w 1985 r. przez dziennikarza Radia Pik Zbigniewa Ostrowskiego przekonywała:
„Ja się starałam, aby być najlepszą. Za to mnie taka kara spotkała. Nie mogę sobie wyobrazić, jak to się stało. (…) W jaką sprawiedliwość tu można wierzyć?”.
2 kwietnia 1974 r. Pohl została skazana przez Sąd Wojewódzki w Łodzi na 25 lat pozbawienia wolności. Odsiedziała jednak tylko połowę kary – w 1986 r. wypuszczono ją za dobre sprawowanie.
Jak na obóz pracy, śmiertelność wśród dzieci była wysoka. Najskromniej licząc, przez to miejsce przeszło ok. 2 tys. dzieci. Wiadomo, że co najmniej 90 z nich zmarło lub zostało zamordowanych. Inne szacunki pokazują, że ta liczba może wynosić sięgać ponad 140 dzieci.
Jedna z nadzorczyń obozu, Eugenia Pohl została aresztowana dopiero w latach 70. Do tego czasu pracowała z dziećmi jako… przedszkolanka. Nigdy nie przyznała się do winy.
W rozmowie przeprowadzonej w 1985 r. przez dziennikarza Radia Pik Zbigniewa Ostrowskiego przekonywała:
„Ja się starałam, aby być najlepszą. Za to mnie taka kara spotkała. Nie mogę sobie wyobrazić, jak to się stało. (…) W jaką sprawiedliwość tu można wierzyć?”.
2 kwietnia 1974 r. Pohl została skazana przez Sąd Wojewódzki w Łodzi na 25 lat pozbawienia wolności. Odsiedziała jednak tylko połowę kary – w 1986 r. wypuszczono ją za dobre sprawowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz