Myślę, że chrześcijaństwo można bardzo łatwo pomylić z sentymentalizmem, który, wbrew temu, co piszą w Wikipedii, wcale nie zniknął ze świata z początkiem XIX wieku (https://pl.wikipedia.org/wiki/Sentymentalizm). Cechy człowieka sentymentalnego to czułość, patrzenie na świat przez pryzmat miłości, analizowanie własnych przeżyć, miłowanie natury, dążenie do bywania na jej łonie. Sama w sobie żadna z tych rzeczy oczywiście nie jest zła. Ale razem powodują, że można zbyt łatwo stoczyć się w emocjonalno-ckliwy busz, nazwać go chrześcijaństwem i już z tego buszu nigdy nie wyjść.
Czy to oznacza, że się nie wzruszam, że jestem nieczułym? Ależ oczywiście, że się wzruszam, i to bardzo często. Mam wilgotne oczy za każdym razem, jak mam możliwość podziwiać czyjś talent. Zachwycam się na widok pięknych krajobrazów. Bardzo mnie też dotyka cierpienie innych. Nie mogę też się nie uśmiechać patrząc na dzieci, odczuwając ciepło ich malutkich dłoni.
Szukam też często w Bogu emocjonalnego pokrzepienia. Gdy zbyt długo nie odczuwam radości z Jego obecności, - odczuwam lęk, że jestem porzucony, albo niegodny. Choć czasami wystarczy wciągnąć pełnią piersi świeże powietrze przez uchylone okno, by tę radość znowu odzyskać. Gdy popadam w korkociąg rutyny, - odczuwam gniew, że nie robię w życiu tych spraw, które dawałyby mi więcej wewnętrznego pokoju. Choć czasami wystarczy zmusić się do dłuższego spaceru, by zażegnąć również i tę emocję. Z pewnością zbyt łatwo się niecierpliwię, zniechęcam, trwożę się, popadam pod wpływ przeciwności... Choć znowu jakaś inna czynność lub wydarzenie mnie z tego emocjonalnego stanu z powrotem wyciągają.
Przy pomocy rozumu jednak zdaję sobie też sprawę z tego, że bycie sentymentalnym świadczy o mojej duchowej niedojrzałości. Nie powinienem żyć pod wpływem emocji, bo życie jest czymś znacznie więcej, niż tylko możliwością odczuwania. Zdaję sobie sprawę z tego, że szukanie pokrzepienia w pozytywnych emocjach – to jest wciąż karmienie się mlekiem, a nie stałym pokarmem (1 Kor 3:2), i że Bóg ode mnie oczekuje, że zacznę też iść przez życie rozpoznając dobro i zło w moim duchu, przy użyciu własnych nóg, rozumu i korzystając z pracy własnych rąk. Które to duch, nogi, rozum i ręce przecież Bóg mi właśnie w tym celu darował. Ale wiecie, jak to jest… bez emocji się nie da żyć. Istnieje ogromna pokusa, by traktować emocje jak farbę, która wypełnia paletą barw kolorowankę naszego życia. Człowiek chce „żyć w pełni”, szukać wrażeń, bo przecież wtedy rzeczywiście czuje, że żyje.
Jednakowoż jako uczeń Chrystusa głęboko w duchu wiem, że emocje, odczuwanie, czułość, dotyk, poczucie bliskości – to tylko coś, co towarzyszy życiu, ale nie jest jego wypełniaczem. Jeśli będziemy myśleć o życiu jak o podróży od emocjonalnego przeżycia do emocjonalnego przeżycia, to będziemy iść przez życie niczym pijani, słaniający się od słupa do słupa kolejnego emocjonalnego bodźca. Życie wynika z ducha, którym nas Bóg obdarzył, a nie z naszych emocji, które gnieżdżą się w psychice. Ciało i psychika powinny jednak podporządkowywać się duchowi, a nie duch powinien gonić za stanami ciała czy psychiki. Duch jest ponad ograniczeniami cielesności. Duch jest wolny i wieje tam, gdzie chce (J 3, 5-8). Duch to znacznie więcej niż jedynie zdolność odczuwania. Choćbym i nie czuł zupełnie nic przez wieki – to bycie w duchu, zanurzonym w Bogu - jest o wiele ważniejsze, niż choćby i możliwość odczuwania czegokolwiek. Ubóstwo na poziomie emocjonalnym – nie jest samo w sobie złe. Przecież temu właśnie służy choćby i post – by odciąć się od władz zmysłów nad człowiekiem. Człowiek jest czymś znacznie więcej, niż tylko sumą jego zmysłów.
Dlatego przestrzegam sam siebie i też innych przed pułapką sentymentalizmu. Miłość to decyzja, akt woli, czynne dążenie ku dobru, a nie tylko odczuwanie tej lub innej emocji. Jestem przekonany, że gdy człowiek otwiera się na tę prawdę, i przestaje gonić za emocjami, tylko ukierunkowuje swoje życie w ślad za tchnieniem ducha i przy użyciu własnego rozumu – to staje się wtedy mniej sentymentalny. Mniej targany emocjami, lecz bardziej – wypełniony pokojem. Mniej smutny, że jakieś tam emocje coś mu w życiu psują, a bardziej radosny z tego, że zwyczajnie żyje. Wiemy od św. Augustyna, że „niespokojne jest serce człowieka, póki nie spocznie w Bogu”. Tak, z całą pewnością ów spoczynek jest bardzo emocjonalnym i radosnym przeżyciem. Ale te emocje – są jedynie skutkiem, a nie celem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz