Droga prowadziła łąką by wejść w podmokły las. Zewsząd dobiegały ptasie trele. To tu gdzieś w leśnych odstępach za Tarnawą Niżną rozegrał się kolejny dramat Polaków. To tu upowskie sotnie dokonały swego kolejnego krwawego dzieła. Dochodzimy do niewielkiej polany. Zarys zabudowań, dębowy krzyż i rząd nazwisk. Zapalamy białe znicze najmłodsze ofiary miały 2 i 3 lata….Co wydarzyło się w tej leśnej głuszy. Mieszkała tu rodzina Wiluszyńskich. P Alojzy był oddziale Polskiej samoobronny. To on wraz z pozostałymi członkami zgrupowania odkrył zbrodnie na Branzbergu. Tak opisał to w swoich wspomnieniach.,, „Może znajdą chwilę spokoju i trochę żywności u Królów? Do osady podchodzili bardzo ostrożnie. Dokoła panowała cisza mącona intensywnym brzękiem much. Czasem odezwał się leśny ptak, trzasnęła gałązka…
Pierwsze ciała napotkali w pobliżu budynku mieszkalnego, naraz okazało się, że wśród traw i opłotków wciąż znajdywano nowe. Były kobiety, mężczyźni, dzieci. Widać było sutannę duchownego i mundury leśników. Ciała nosiły ślady okrutnych tortur i bestialskiej śmierci. Musiało mieć to miejsce jakieś 2-3 dni temu. Ktoś zaczął liczyć ofiary, ktoś zaczął szukać łopat do godziwego pochówku. Dowódca małym aparatem fotograficznym robił pośpiesznie zdjęcia, przynaglając jednocześnie do jak najszybszego opuszczenia miejsca tragedii, obawiając się, że zostaną prowokacyjnie oskarżeni o popełnienie tej zbrodni. Naliczyli 74 osoby. Ktoś nieśmiało zaoponował, że jemu udało się policzyć 75 ofiar. Nie liczono ponownie. Zmówili modlitwę za zmarłych”. Potem dowódca rozwiązał oddział. Każdy ruszył w swoją stronę. Alojzy – do rodzinnego domu. Zanim wszedł, podkradł się do zabudowań i długo je obserwował. W końcu odważył się zajrzeć.
– Porozbijane sprzęty, plamy krwi na ścianach i podłodze nie pozostawiały żadnej nadziei – wspomina. – W sieni wisiało ciało ciotki pocięte nożem z kałużą krwi na glinianej polepie. Ślady krwi prowadziły także do lasu… Tam uprowadzono cztery osoby!
Przyczepiona do drewnianej cembrowiny kartka obwieszczała o wykonaniu wyroku na Lachach. Przez wiele lat tereny te były niedostępne dla ludzi. Rządziło tu wojsko. W latach 80 P. Alojzy wrócił w to miejsce ,,..Dzisiaj byliśmy tam na miejscu. Na moim rodzinnym chałupisku. Grube już jesiony tworzą żywopłot. Została jedna uschnięta jabłoń, zarys fundamentów,, Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Jak wspomniałem ręce dobrego człowieka postawiły tam dębowy krzyż. Stoi tam na straży pamięci tych którzy ponieśli męczeńską śmierć z rak banderowskich siepaczy. Nie o zemstę lecz pamięć wołają ofiary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz