Polonijna Agencja Informacyjna
Był rok 1968 r., kiedy Wojciech Mann przywozi z Londynu czarną płytę z dwoma utworami – „Suzanne” i „So Long, Marianne”. wkrótce po tym utwory pojawiają się w radiowej Trójce, wówczas obowiązującym medium polskiej inteligencji. Niewiele później Maciej Zembaty wraz z Maciejem Karpińskim tłumaczą teksty na język polski i rozpoczyna się całkiem poważna oraz inspirująca intelektualnie moda na Leonarda Cohena. Wspominamy o niej, bo 21 września 1934 w Montrealu urodził się ten niezwykle ciekawy poeta i pieśniarz, a podejmowana przez niego tematyka wolności w tamtych latach była nam bliska jak nikomu innemu.
Zembaty z Johnem Porterem i Karpińskim jeżdżą po Polsce, wykonując rodzime wersje pieśni. Słuchacze przegrywają je znajomym na kasety. Wieść o kanadyjskim bardzie roznosi się lotem błyskawicy. Niemal żadne ze spotkań czy to przy ognisku, czy na tzw. "domówkach" (nigdzie indziej po ludzku spotkać się nie dało) nie może obyć się bez "Słynnego niebieskiego prochowca", "Suzanne" czy "The Partisan". „My wyobcowani w świecie realnego socjalizmu potrzebowaliśmy jak powietrza tej wolności, o której pisał” – wspominał po latach Maciej Zembaty.
Gdy przełamał wróg granicę I zażądał bym się poddał Powiedziałem: Nie ! Wziąłem broń i zniknąłem [...] Wicher wieje, wicher wieje Nad grobami wicher wieje Wolność musi przyjść A my wyjdziemy z cienia I jak tu się nie identyfikować z takim tekstem w PRL-owskiej Polsce. "The Partisan" z której pochodzą te słowa wraz z Solidarnością staje się obok "Murów" Kaczmarskiego drugim nieoficjalnym hymnem związku.
Gdy Jaruzelski Wojciech, generał, wprowadza w Polsce stan wojenny, płyta Zembatego „Alleluja” z polskimi tekstami Cohena osiąga sprzedaż ponad 300 tysięcy egzemplarzy. To porównywalne dzisiaj chyba z jakąś potrójną, czy poczwórną platynową płytą, a wiedzieć trzeba,, że kupić ją to dopiero był wyczyn. Gdyby wytłoczono więcej, zapewne sprzedała by się w dowolnej niemal ilości - kupowana do słuchania i "na później", bo jakość ówczesnych czarnych krążków pozwalał na ich odtworzenie góra kilkanaście razy, po czym poziom szumów i trzasków wzrastał do wartości nieakceptowalnych przez ludzkie ucho. Cohen w wersji oryginalnej przyczynił się również do zainteresowania nauką języka angielskiego. Wcześniej motywacja była umiarkowana, bo i wyjechać nie było (i nie można) gdzie, książek w tym języku jak na lekarstwo, w radiu słuchało się głównie melodii i ewentualnie ogólnego zarysu o czym to dany zespół śpiewa, dokonywanego przez prezenterów, którzy starali się skłonić słuchaczy do głębszej refleksji. Jednym z nich, w niezapomnianych nocnych audycjach, był wspomniany na początku Piotr Kaczkowski.
Dalszym symptomem popularności kanadyjskiego barda jest rok 1983, kiedy to studenci krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej organizują w grudniu pierwszy i chyba jedyny na świecie (przynajmniej wówczas) Ogólnopolski Festiwal Leonarda Cohena, w którym udział bierze ponad siedemdziesięciu amatorów interpretujących po swojemu słynne songi. Nie liczy się wykonanie, liczy się obecność.
Kiedy wreszcie Cohen pojawia się w Polsce osobiście jest nieco zdziwiony popularnością, a już z pewnością wagą jaką jego pieśni nabrały w kontekście solidarnościowej walki o wolność. Zapowiadając "Memories" odniósł się do innej historii, bardziej odległej : „To dziwne uczucie, znajdować się teraz w kraju, gdzie dokonała się największa zagłada Żydów w historii. Nie mam na ten temat nic do powiedzenia, żadnych przemyśleń, którymi chciałbym się podzielić. To nie ma nic wspólnego ze mną ani z wami, to sprawa między moimi a waszymi przodkami. To kraj Chopina i Kopernika, Solidarności, Lecha Wałęsy. To również kraj Żelaznej Kurtyny, kraj Oświęcimia i wielu okropnych zbrodni. Ale ja nie oceniam. Moja pieśń nie ma flagi. Nie należy do żadnej partii. Nie zna granic”.
Na marginesie, do spotkania Cohena z Wałęsą doszło dopiero w 2010 roku. Wówczas to były prezydent zapytał jak długa trwać ma koncert, a gdy okazało się, że nawet trzy do czterech godzin, artysta dodał "Ale nie poczuję się urażony, jeżeli pan prezydent opuści występ w trakcie". Następnego dnia Wałęsa miał odebrać godność honorowego obywatela miasta Opola...
Dopełniając obraz cohenomanii dodać należy wątek tzw. "polskich korzeni" artysty. Gdzieś w późnych latach siedemdziesiątych gruchnęła nowina, że Leonard Norman Cohen, co prawda urodzony w Westmount, czyli dzielnicy Montrealu, ma przodków wywodzących się z ziem polskich, a dokładnie byłych ziem polskich - z Wyłkowyszki na Litwie. Problem był jednak taki, że w latach 40. XIX wieku, gdy przychodził tam na świat pradziadek Leonarda, Lazarus Cohen Wyłkowyszki do Polski już nie należały. Podobnie jak Kowno skąd wywodził się ojciec matki muzyka i też późniejszy emigrant, talmudysta Solomon Klonitzki-Kline. Ale kto by sobie zaprzątał głowę zmianą granic. W ramach kompromisu Cohena "ochrzczono" "polskim Żydem" i tak już zostało.
Trochę powspominaliśmy dawne czasy. To nic, że już późno. Na niejednym spotkaniu przy płycie Cohena tekst ze "Słynnego niebieskiego prochowca" - "Jest czwarta nad ranem..." zgadzał się co do minuty ze wskazaniem zegara.
Mini-felieton PAI / map
Informacja: Polonijna Agencja Informacyjna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz