ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

piątek, 1 listopada 2019

Waleria Kroenitz (z domu Słaby) była jedną z najmłodszych obrończyń Przemyśla.

Fakty raczej malo znane
Ewa Karlik


W 2004 na łamach NOWIN ukazał się artykuł Dariusza Hopa i jej wspomnienia:
,,Jak obroniliśmy Przemyśl"
Od tamtych dramatycznych wydarzeń minęło już 86 lat, ale pani Waleria Kroenitz (z domu Słaby) doskonale pamięta obronę Przemyśla w 1918 roku. Licząca sobie dziś 101 lat siostra majora Mieczysława Słabego, legendarnego lekarza załogi Westerplatte, jest prawdopodobnie jednym z ostatnich żyjących Orląt Przemyskich, które wzorem Lwowa stoczyły bój o polskość swojego miasta.
W ostatnim roku I wojny światowej mieszkańcy Przemyśla - wówczas trzeciego co do wielkości miasta Galicji po Krakowie i Lwowie - przeczuwali, że koniec monarchii austro-węgierskiej jest bliski. Zdawali sobie z tego sprawę także Ukraińcy, nazywani wtedy powszechnie Rusinami - stanowili niespełna 15 proc. mieszkańców miasta. Polacy liczyli na odrodzenie po 146 latach niewoli niepodległej Polski. Ukraińcy chcieli stworzyć we wschodniej Galicji państwo ukraińskie. Podsycany przez Austriaków, nacjonalistów ukraińskich oraz część kleru greckokatolickiego bratobójczy konflikt rozgorzał na dobre w ostatnich dniach października 1918 roku.
W przededniu niepodległości
Obrońcy Mostu Kolejowego w Przemyślu w listopadzie 1918 roku
Rodzina Słabych mieszkała na Zasaniu w pobliżu Mostu Kolejowego. 15-letnia wówczas Waleria wstąpiła do Ochotniczej Legii Obywatelskiej. - Byłam bardzo młoda i niewiele wiedziałam o świecie, ale nawet ja czułam, że sąsiedzi, znajomi, a czasami nawet ludzie powiązani rodzinnie mogą stanąć na przeciw siebie z karabinami. Panowała nerwowa atmosfera - opowiada pani Waleria.
30 października 1918 roku, w stacjonującym w podprzemyskiej Żurawicy 9. pułku piechoty, w którym wśród oficerów najwięcej było Rusinów, wybuchł bunt. Internowano żołnierzy i oficerów innych narodowości. W tym samym czasie konspiracyjne kierownictwo ukraińskie we Lwowie postanowiło przejąć władzę w całej wschodniej Galicji. 1 listopada Ukraińcy rozpoczęli zbrojne zajmowanie Lwowa. Do obrony miasta stanęli natychmiast przeważający w nim Polacy.
Na wieść o tych wydarzeniach Polska Organizacja Wojskowa w Przemyślu postanowiła opanować miasto. Rozpoczęto rozbrajanie żołnierzy austriackich, zajęto dworzec kolejowy, część magazynów i koszar. Widząc przewagę Polaków, Ukraińcy nie zdecydowali się na otwartą walkę. Po rozmowach obie strony podpisały umowę, na mocy której powołano wspólną milicję. Miała ona dbać o porządek w mieście i powiecie. Łatwowierni Polacy zgodzili się nawet na wydanie z magazynów woskowych broni dla ukraińskich członków milicji.
Złamane słowo
Łamiąc wszystkie wcześniejsze ustalenia, w nocy z 3 na 4 listopada, Ukraińcy przystąpili do walki o Przemyśl. W trakcie pierwszej wymiany ognia zginęło 4 Ukraińców i jeden Polak. Do niewoli ukraińskiej dostał się m.in. płk Władysław Sikorski, późniejszy generał i mąż stanu. Wykorzystując zaskoczenie, Ukraińcom udało się tej nocy opanować prawobrzeżną część miasta.
Pani Waleria pełniła wówczas służbę na posterunku strzegącym Mostu Kolejowego. - Ukraińcy próbowali zdobyć broniony przez nas most i przedostać się na Zasanie. Byliśmy jednak cały czas na posterunku - opowiada pani Waleria - Pomimo grozy sytuacji wiedzieliśmy, że musimy wytrwać. Broniliśmy przecież niezajętej przez napastników części naszego ukochanego miasta.
Oprócz pani Walerii w walkach brali także udział jej trzej bracia: Franciszek, Wilhelm i Mieczysław.
Ukraińcy zażądali od Polaków, aby wycofali się do Rzeszowa i oddali dobrowolnie w ich ręce powiaty: przemyski, jarosławski i przeworski. Natychmiast ustanowili także w zajętej części miasta swoje prawa. Zakazali Polakom noszenia broni, manifestowania postaw antyukraińskich i udziału w zgromadzeniach. Za naruszenie któregokolwiek z zakazów groziła kara śmierci.
- Ci przemyślanie, którzy przedostali się na Zasanie lub na stałe tu mieszkali, rwali się do walki - wspomina pani Waleria. - Byliśmy jednak za słabo uzbrojeni i musieliśmy czekać na posiłki.
Z wielu okolicznych miast i wsi przybywali do Przemyśla ochotnicy. 10 listopada do lewobrzeżnej części miasta dotarło pod dowództwem mjr Juliana Stachiewicza 334 oficerów i żołnierzy dysponujących pociągiem pancernym. Do oddziałów masowo przyłączali się także mieszkańcy Przemyśla, głównie młodzież. Siły polskie liczyły ponad 1300 osób.
Przemyśl znowu wolny
Następnego dnia artyleria polska rozpoczęła ostrzeliwanie pozycji ukraińskich. Załoga pociągu pancernego wjechała przez most do prawobrzeżnej części miasta, jednak wjazd na sam dworzec uniemożliwiła wykolejona lokomotywa.
- Pamiętam, że przed dworcem z jadącego pociągu wyskoczył młody porucznik - narzeczony mojej koleżanki. Z wielką odwagą prowadził natarcie na pozycje ukraińskie. Chwilę później padł zabity ukraińską kulą. Bardzo przeżyłyśmy tę śmierć - dodaje wzruszona pani Waleria.
Walki toczyły się m.in. w okolicach dworca kolejowego, placu Na Bramie i w Rynku. Ukraińcy w popłochu wycofywali się. Prawie 200 wzięto do niewoli. W walkach ulicznych poległo 15 polskich żołnierzy, a około 30 zostało rannych.
11 listopada 1918 roku, w dniu odzyskania przez Polskę niepodległości, również nad Przemyślem zawisła ponownie biało-czerwona flaga.
Honory przed biskupem
Przemyśl odzyskał wolność, ale niebezpieczeństwo nadal było realne. Żołnierze i ochotnicy kontynuowali walkę, posuwając się w kierunku wciąż walczącego Lwowa. Przemyślanie musieli sami zabezpieczyć miasto. Harcerze, uczniowie i zwykli mieszkańcy strzegli dniem i nocą magazynów, mostów na Sanie i innych najważniejszych obiektów w mieście.
- Razem z rówieśniczkami pilnowałam Mostu Kolejowego - wspomina pani Waleria. - Dowodził nami uczeń lwowskiej szkoły kadetów Rychliński. Codziennie pobierałyśmy broń na odwachu przy kościele Jezuitów. Obok naszego posterunku przechodził każdego ranka biskup Karol Fischer. Prezentowałyśmy wówczas dumnie broń, a biskup zawsze nas błogosławił.
Orlęta Przemyskie
Walki polsko-ukraińskie w okolicach Przemyśla toczyły się do grudnia 1918 roku. Uczestniczyli w nich także ochotnicy - uczniowie przemyskich szkół. Całym miastem wstrząsnęła wiadomość o śmierci 13 młodych przemyślan w bitwie pod Niżankowicami. Zginęła tam m.in. bohaterska sanitariuszka Irena Benschówna oraz 7 uczniów zasańskiego gimnazjum i szkoły kupieckiej. Najmłodszy miał zaledwie 15 lat.
- Młodzież była wówczas wychowywana w duchu patriotycznym, dlatego wielu z nas nie wahało się narażać życia dla Ojczyzny - podkreśla pani Waleria. - Czy dzisiejsi młodzi Polacy zachowaliby się tak samo? Przecież wielu nie wie o tych dramatycznych wydarzeniach. A przecież naród, który traci pamięć, traci wolność.
Źródła: NOWINY 2004

Brak komentarzy: