Milczący świadkowie
Gestapo aresztowało ją i dzieci z powodu działalności męża, który potajemnie wyrabiał dokumenty dla Żydów ukrywanych w getcie w Łodzi. Pani Stanisława wraz z córką zostały przetransportowane do obozu Auschwitz-Birkenau.
Stanisława otrzymała numer 41335 i od razu, zamiast rozpaczać, wzięła się do pracy, jaką znała i kochała. Aż do wyzwolenia obozu pełniła funkcję położnej, co Niemcy, brzydząc się niearyjskimi dziećmi, znajdowali jako bardzo przydatne. Porody umęczonych, wygłodzonych, przerażonych matek odbierane były w warunkach nieludzkich, w brudzie, na zimnie, wśród robactwa. Większość noworodków skazana była na natychmiastową śmierć. Dzieci odchodziły, wiele matek „poszło za nimi”… Stanisława Leszczyńska słynęła z tego, że kobiety, których porody nadzorowała, przedziwnym zrządzeniem nie miały nigdy żadnych zakażeń, pęknięć ani powikłań. Dzieci najsłabsze, skazane na śmierć przez choroby i głód (wynędzniałe kobiety nie miały pokarmu), umierały zawinięte w szmaty lub stare papiery w objęciach swych matek, w godności należnej człowiekowi, nie zaś, jak chciał tego Mengele i inne oświęcimskie bestie, w żeliwnym wiadrze na odpady. Każdemu porodowi, jakiego była akuszerką, wtórował szept modlitwy. Maria Salomon, jedna z oświęcimskich młodych matek, wspomina: ”Porody odbywały się na przewodzie kominowym. Leżał na nim tylko czarny, cienki koc, aż drgający od wszy. (…) Ona cudów dokonywała, żeby w tym nieopisanym brudzie i smrodzie, gdzie roiło się od szczurów i robactwa, stworzyć nam ludzkie warunki. Pracowała przy nas dzień po dniu, noc po nocy. Czasem zdrzemnęła się na chwilę, ale zaraz zrywała się i biegła do którejś z jęczących. Co znaczyło móc liczyć na kogoś tam, w tym piekle, co znaczyło doznać czyjejś troski, opieki, serdecznej dobroci - wiedzą tylko ci, którzy tam byli. Ona ratowała nas i naszą wiarę. W Boga. W ludzi. I to było może ważniejsze niż chleb.” Hitlerowskie władze lagru nakazały położnym zabijać przychodzące na świat dzieci, ale Leszczyńska nie wykonała ani jednego takiego rozkazu. Wspierała każdą obolałą matkę, prowadziła akcje porodowe z najwyższą starannością, odcinała pępowiny od łożysk, choć w przypadku niemowląt żydowskich było to kategorycznie zakazane – jakimś cudem przez prawie dwa lata pracy udało się to przed Niemcami ukryć. „Pani Leszczyńska była wzorem. Tam, gdzie ludzie wielcy i dorośli przestawali być ludźmi, chęć przeżycia obozu mroziła ich serca, ona, drobniutka, słaba kobieta była siłaczem dobra” – tak ją wspomina współwięźniarka Maria Oyrzyńska (40275). Podczas ewakuacji ukryła się z córką między najciężej chorymi kobietami, by móc się nimi i ich dziećmi opiekować. Pracowała aż do chwili, gdy pieczę nad położnicami i noworodkami przejął Czerwony Krzyż.
Obie – Stanisława i Sylwia – piekło Oświęcimia przetrwały. Z obozu wyszły 2 lutego 1945 roku, a w kwietniu dotarły do swojej Łodzi. Szczęśliwie z wojennej tułaczki wrócili też wszyscy synowie. Mąż niestety zginął w Powstaniu Warszawskim. Pracowała do końca, oddana na każde wezwanie, utrzymywała po wojnie cały dom, doskonale wykształciła dzieci. Koszmar obozu ta wielka kobieta opisała dopiero w roku 1957 w książce „Raport położnej z Oświęcimia”.
Obie – Stanisława i Sylwia – piekło Oświęcimia przetrwały. Z obozu wyszły 2 lutego 1945 roku, a w kwietniu dotarły do swojej Łodzi. Szczęśliwie z wojennej tułaczki wrócili też wszyscy synowie. Mąż niestety zginął w Powstaniu Warszawskim. Pracowała do końca, oddana na każde wezwanie, utrzymywała po wojnie cały dom, doskonale wykształciła dzieci. Koszmar obozu ta wielka kobieta opisała dopiero w roku 1957 w książce „Raport położnej z Oświęcimia”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz