·
Grono odbiorców: Publiczne
Gdy dwie kompanie „Zośki” operowały w ramach akcji, która miała zreflektować okupanta kontrterrorem wysadzanych pociągów, w tym samym czasie kompania wydzielona otrzymała polecenie uderzenia w ośrodek woli i symbol hitlerowskiej zbrodniczości, hitlerowskich okrucieństw i mordów w Polsce: Kutschera! Był to młody generał SS. Do Warszawy przybył wczesną jesienią 1943 roku jako kierownik bezpieczeństwa „dystryktu” warszawskiego. Poprzednio z polecenia Himmlera niszczył ruch oporu w Czechosłowacji, Danii i Holandii. Wśród hitlerowskiej elity uchodził za specjalistę w operowaniu bezwzględnym, masowym terrorem. To on rozplanował i urzeczywistniał potworności masowych rozstrzeliwań niewinnych ludzi na ulicach Warszawy, aby zastraszyć społeczeństwo, wyizolować polski ruch niepodległościowy i stworzyć wokół niego pustkę społeczną. To jego nazwisko kryto się za anonimem: „Dowódca SS i policji” każdej czerwonej płachty afiszów śmierci. Miał za kilka miesięcy poślubić córkę Himmlera, ministra SS i policji hitlerowskiej Rzeszy, bezprzykładnym więc, demonstracyjnym okrucieństwem chciał widać umocnić swoją pozycję w hitlerowskiej grupie rządzącej. Nazwisko jego miało się zespolić z sukcesem uspokojenia najbardziej niepodległego miasta w okupowanej Europie (...) 1 lutego 1944 roku. Jest ciepły, słoneczny, niemal wiosenny ranek. Na ulicach ani śladu śniegu. Lekki wiatr porusza nieznacznie gałęzie drzew parku Ujazdowskiego. Promienie słońca odbijają się w oknach pałacyku stojącego frontem do Alei Ujazdowskich i jednym skrzydłem opartego o ulicę Piusa XI. Pałacyk ten - Aleje Ujazdowskie nr 23 - to miejsce urzędowania generała Kutschery. Mieszka, Kutschera, jak podały informacje wywiadu, w alei Róż i stamtąd codziennie, z wzorową niemiecką punktualnością, między dziewiątą a dziewiątą piętnaście, rano przyjeżdża wielką limuzyną. Towarzyszy mu zwykle adiutant. Ta część miasta jest „dzielnicą niemiecką” - dzielnicą niemieckich mieszkań i urzędów. Wysiedlono stąd przed trzema laty wszystkich Polaków. Przed co drugim, co trzecim domem - budka wartownika. W ulicy Piusa, przy wylocie Wiejskiej, siedziba żandarmerii; paręset metrów na południe Alejami - potężny gmach policji kryminalnej i aleja Szucha. Wśród przechodniów sporo agentów hitlerowskich po cywilnemu. Agenci ci nie zwracają uwagi na wytworny samochód, który zatrzymał się tuż przed godziną dziewiątą na rogu Piusa i Alei, naprzeciw pałacowego urzędu Kutschery. Samochód jest tak elegancki, a siedzący przy kierownicy ze znudzoną miną młody człowiek jest tak nobliwy, że wydają się czymś najzupełniej naturalnym w tej dzielnicy. Przy przystanku tramwajowym w Alejach, po tej samej stronie, z której stoi pałacyk Kutschery, i w bezpośrednim pobliżu tego pałacyku oczekuje na tramwaj pięciu młodych ludzi. Nie znają się. Stoją od siebie dość daleko. Jeden czyta gazetę, dwóch innych o czymś rozmawia - ale jest ich aż pięciu! Przyszli na parę minut przed dziewiątą i całą nadzieję pokładają w punktualności Kutschery, gdyż tak liczna grupka nie może stać długo bez zwrócenia uwagi. A naprzeciwko, po drugiej stronie Alei, przy budce z papierosami - Bronek Lot. Bronek wpatrzony jest uważnie w lewo, w kierunku ulicy Szopena, gdzie widać stojącą wywiadowczynię - młodziutką dziewczynę z długimi warkoczami - Dewajtis. Tym razem dziewczyna jest ucharakteryzowana na uczennicę niemiecką: białe, długie skarpetki, gołe kolana, głowa bez nakrycia, warkocze w koszyczek. Dewajtis jest dokładnie poinstruowana przez szefa wywiadu, Rayskiego, i parokrotnie już obserwowała samochód Kutschery i samego generała; ma, wraz z wywiadowczynią Kamą, patrolującą u wylotu alei Róż, sygnalizować Bronkowi pojawienie się auta Kutschery przez przejście na drugą stronę jezdni. Wówczas Bronek ma zdjąć kapelusz z głowy i to jest rozkaz dla Misia-szofera i
pięcioosobowej grupy na rozpoczęcie akcji. Dziewiąta pięć... Dziewiąta siedem... Od strony placu Trzech Krzyży zbliża się grupa czterdziestu SS-manów - przeszli... Dziewiąta jedenaście... Nareszcie! „Uczennica” w białych skarpetkach przechodzi koło wylotu ulicy Szopena przez jezdnię. Wielka, błyszcząca w słońcu, ciemnostalowa limuzyna Opel-Admiral szybko i bezgłośnie pędzi Alejami. Bronek Lot zdejmuje kapelusz - w tej samej chwili elegancki Miś, siedzący przy kierownicy auta, włącza gaz i wóz jego powoli wysuwa się z ulicy Piusa XI. Wszystko to, co się teraz dzieje, trwa zaledwie kilkadziesiąt sekund. Wóz Misia, prowadzony z niezwykłą przytomnością umysłu, zatacza łuk w kierunku nadjeżdżającej limuzyny akurat w tym momencie, gdy limuzyna, hamując, skręca ku pałacykowi. Maski dwóch wozów zbliżają się ku sobie. Wóz Kutschery staje, by przepuścić intruza. Intruz też hamuje, jakby starając się zrobić miejsce dla przejazdu generała. Hamuje jednak tak „niezręcznie”, że zatrzymuje się w poprzek drogi limuzyny. Równocześnie z dwóch różnych stron do limuzyny zbliżają się dwaj młodzi ludzie - Bronek i Kruszynka. Mają już płaszcze rozpięte... Pistolety... Podchodzą. Adiutant Kutschery, prowadzący limuzynę, zorientował się. Chwyta za broń. Kutschera - wysoki, szczupły, ubrany w skórzany płaszcz - niespokojnie wciska się w głąb wozu. Bronek pierwszy nacisnął spust pistoletu. Bije w otwarte okno samochodu, chwyta za rączkę drzwiczek. Adiutant mierzy w brzuch Bronka i naciska spust pistoletu. Suchy trzask! Rozżarzony ołów szarpie wnętrzności. Bronek jednak, mocując się ze swym przeciwnikiem o drzwiczki samochodu, strzela dalej, kierując pistolet ku piersiom i głowie Kutschery. Kruszynka z drugiej strony daje ognia do adiutanta, który zdołał wyskoczyć z wozu. Oficer pada. Wówczas Kruszynka otwiera drzwiczki auta i strzela, wypuszczając serię około dwudziestu pocisków. Kutschera, wciśnięty w przerażeniu w kąt wozu, zakrywa twarz rękoma. Na ulicy po paru minutach zamarłej ciszy - piekło strzałów. Strzelają „wachy” wszystkich sąsiednich urzędów. Strzelają z okien cywilni i wojskowi. Częste i nerwowe serie strzałów broni maszynowej dochodzą od strony placu Trzech Krzyży, z ulicy Piusa od Wiejskiej i z dalekiej perspektywy Alei Ujazdowskich. Czteroosobowe ubezpieczenie rozsypało się po ulicy i ustrzeliwszy wartownika przy pałacyku Kutschery bije teraz we wszystkich nadbiegających umundurowanych oraz ostrzeliwuje otwierające się okna.
doń z pomocą, zmierza powoli do naszych aut ewakuacyjnych w ulicy Szopena, Kruszynka wykonuje dalej swoje zadanie. Jest wielkim, silnym mężczyzną - więc kilkoma mocnymi szarpnięciami wyciąga z wozu ciało Kutschery. Rewiduje kieszenie, szukając dokumentów. Podbiegł doń z pomocą Miś-szofer, który wyskoczył z auta. Obydwaj obszukują zabitego. Z Wiejskiej ku Alejom wyłania się grupa zielonych mundurów żandarmerii. Juno zza drzewa bije bez przerwy w tym kierunku. Szofer-Miś rzuca filipinkę. Wybuch! Cofnęli się. Skryli. Strzały gęstnieją. Diabelne okna z nieoczekiwanie wychylającymi się rękoma zbrojnymi w pistolety! Cichy dostaje w brzuch od strony placu Trzech Krzyży. Olbrzymek chwyta się rękoma za piersi. Mdleje. Nie wolno ani sekundy przedłużać groźnej sytuacji! Miś jest ranny w głowę. Krew zalewa mu twarz. Zrywa się i biegnie jak błędny do aut. Na szczęście dokumenty Kutschery już są! Odskok. Dobiegają do wlokącego się z trudem w kierunku samochodów Cichego. Chwytają go pod ręce. Ktoś pomaga mdlejącemu Olbrzymkowi. Gęsty ogień ze wszystkich stron - na szczęście niecelny. Juno ani na chwilę nie przestaje trzymać w szachu wyłaniających się z dala mundurów. Miś ściera krew zalewającą oczy, aby dojrzeć auta ewakuacyjne. Są! Dwa auta na ulicy Szopena, zwrócone ku Mokotowskiej, już od minuty są gotowe. Nagle wybiega z sąsiedniego kasyna grupa SS-manów i staje na rogu niezdecydowana z pistoletami w dłoniach. Nie wolno ich tu tolerować - lada chwila zaczną przybywać ludzie z akcji. Jeden z szoferów, Sokół, ostrożnie wyjmuje filipinkę. Wychodzi niespiesznie z auta i - zbliżywszy się nieco do SS-manów, silnym zamachem rzuca im pod nogi granat. Potężna eksplozja! W dymie i kurzu rozlegają się glosy przerażenia i jęki. W tej samej niemal chwili wylania się spoza rogu Bronek, podtrzymywany przez Alego. Po paru sekundach - następni. Ranni - do jednego wozu! Słabszych układają koledzy na dnie auta Sokoła, któryś wczołguje się sam. Juno ostania ewakuację i stojąc za samochodem strzela do żandarmów, ulokowanych koło alei Róż. Gotowe! Wszyscy ranni załadowani! Kruszynka i Ali wskakują do drugiego wozu. Juno, gdy auta już ruszyły, dobiega do wozu z rannymi. Jeszcze teraz ostrzeliwuje się. Po paruset metrach oba wozy oddalają się od siebie i pędzą różnymi drogami. Auto z Kruszynką i Alim, prowadzone przez Bruna, wyszło cało i bezpiecznie. Natomiast auto z rannymi... Tylko szofer i Juno są w tym aucie przytomni: Na najbliższym zakręcie mignęła im twarz Pługa, który niespokojny podszedł na skraj chodnika i niemal przechyla się nad
pędzącym wozem, aby zobaczyć, co się w nim dzieje. Rozbita karoseria, powybijane szyby. Sokół prowadzi auto na pełnym gazie. Jak najprędzej dowieźć rannych do szpitala. Trzej - niebezpiecznie ranni w brzuch i w pierś, czwarty ma całą twarz zalaną krwią. Nie wiadomo, co mu właściwie jest. Na szczęście już Senatorska i Szpital Maltański, w którym ranni mają być - stosownie do umowy - umieszczeni. Niestety, szpital przyjmuje tylko dwóch: rannego w piersi Olbrzymka i rannego w głowę Misia. Dwaj ranni w brzuch nie mogą być przyjęci. - Dlaczego nie mogą? - denerwuje się Juno. Nie ma warunków do tak poważnej operacji, która musi być w obu wypadkach przeprowadzona niezwłocznie. Doktor Maks, lekarz kompanii wydzielonej, wsiada do samochodu z rannymi i dysponuje jazdę do Szpitala Ujazdowskiego, gdzie odpowiedni ludzie są już uprzedzeni i przygotowani do przyjęcia ran brzucha. Ranni jednak, słysząc nazwę szpitala, rozpaczliwie przeczą głowami: nie tam, tylko nie tam. W pobliżu była przecież przed pół godziną ich akcja, pełno żandarmów... Doktor Maks decyduje się więc pośpiesznie na szpital Przemienienia Pańskiego na Pradze, w którym praktykuje. Szpital nie jest uprzedzony, nigdy tam nie dawano rannych z dywersji - ale nie ma wyboru. Wóz pędzi w kierunku mostu Kierbedzia. Na ulicach jakiś gorączkowy niepokój. Widocznie wieść o zgładzeniu Kutschery już się rozeszła.
źródło: ALEKSANDER KAMIŃSKI
Zośka i parasol
/Marta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz