ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

piątek, 1 marca 2024

Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych

 Andrzej Gendera

1 marca, święto państwowe – Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Zanim zostali wyklęci bronili Polski, zabijali okupantów, mścili zbrodnie popełniane przez Niemców.
Sowieci znali ich siłę i sprawność równie dobrze jak Niemcy i bali się o własne tyłki.
"Zamach na Kutscherę przyćmił - z pewnością niesłusznie - wszystkie inne. Mało kto wie na przykład, że w tym samym dniu, również w Warszawie, żołnierze Armii Krajowej zastrzelili jeszcze dwóch wyższych funkcjonariuszy niemieckich. Przed godz. 8.00 w pobliżu siedziby Arbeitsamtu przy Traugutta róg Mazowieckiej zlikwidowano delegowanego przez służbę bezpieczeństwa do pracy w Arbeitsamcie Willy Lueberta, inicjatora wielu łapanek ulicznych i kolejowych.
W godzinę później dwaj żołnierze mokotowskiego oddziału dywersyjnego, „Zbyszek” (Zbigniew Bogacki) i „Bolek” (Bolesław Bondy), zastrzelili generalnego powiernika nieruchomości pożydowskich, adwokata dr. Albrechta Eitnera, będącego jednocześnie wysoko cenionym agentem Abwehry. Dokonali tego w gmachu „Prudentialu”, w gabinecie, w którym Eitner przyjmował interesantów. Mimo wszczętego alarmu zdołali gmach opuścić i odjechać oczekującym na nich... karawanem.
Obydwie te dobrze pomyślane i wykonane akcje zostały całkowicie przysłonięte zamachem na Kutscherę.
Zapewne, gdyby przeprowadzono je w innym dniu, też nie zyskałyby one takiego rozgłosu jak akcja „Kutschera”, co zresztą odnosi się do dziesiątków i setek zamachów. Lecz przecież to właśnie one, a nie tak spektakularne przejawy męstwa, precyzji i opanowania, jak wykonany w sercu Warszawy, przed siedzibą komendy SS, zamach na Kutscherę, tworzyły dzień powszedni Polski Walczącej. A przy tym dla wielu ludzi były ważniejsze niż śmierć Kutschery, gdyż unieszkodliwiały oprawców uważanych przez nich za bardziej niebezpiecznych, bo zagrażających im bezpośrednio. Oprawców równie okrutnych jak Kutschera, tylko działających w mniejszej skali.
Na miano „Kutschery Podlasia” w pełni zasłużył SS-Sturmfuehrer Julius Dubbe, szef wszystkich hitlerowskich służb bezpieczeństwa na trzy miasta i powiaty: Siedlce, Radzyń i Łuków. W sierpniu 1943 r. Wojskowy Sąd Specjalny Obszaru Warszawskiego AK skazał go na karę śmierci za liczne zbrodnie popełniane na ludności polskiej. Wyznaczono pięcioosobowy zespół wykonawców spośród żołnierzy siedleckiego Kedywu, który kilkakrotnie urządzał zasadzki w pobliżu letniej rezydencji Dubbego we wsi Sekuła, gdzie gestapowiec wraz ze swymi kompanami odbywał konne przejażdżki, ale bezskutecznie.
Akcja w rejonie pilnie strzeżonej siedziby gestapo w Siedlcach też nie rokowała większego powodzenia. Wprawdzie w październiku, w zasadzce na gestapowców z Radzynia, zastawionej przez AK na szosie Wohyń-Radzyń, zginął wraz z czterema kompanami dobry przyjaciel i najbliższy współpracownik Dubbego, znany z okrucieństwa Adolf Dicków, jednak sam Dubbe nadal kpił z wydanego na niego wyroku.
W jego likwidacji dopomógł przypadek. Wieczorem 15 grudnia 1943 r. jeden z członków zespołu wykonawczego, „Zygmunt” (Zygmunt Koczkodaj), znajdował się w zakładzie fryzjerskim przy ul. Piłsudskiego, głównej ulicy Siedlec, gdy wszedł tam Dubbe wraz ze swym kierowcą, gestapowcem Klausem Wagnerem. „Zygmunt” natychmiast zakład opuścił, pobiegł do mieszkającego w pobliżu „Żbika” (Marian Bulik), podobnie jak on wyznaczonego do wykonania wyroku, i po chwili we dwóch, uzbrojeni w pistolety i granaty, wkraczali do fryzjera. Ale Niemców już tam nie zastali. Spostrzegli natomiast przed niemiecką księgarnią ich samochód. Gdy gestapowcy wyszli z księgarni, „Zygmunt” krzyknął: „Haende hoch!”, a że Dubbe próbował uciekać, więc powalił go dwoma strzałami. Reszty dokonał „Żbik”.
Kierowca zbiegł. „Zygmunt” ze „Żbikiem” zrewidowali zabitego, zabrali mu dokumenty, notatki, pistolet i bez przeszkód odeszli. Akcja ta wywarła na mieszkańcach Siedlec z pewnością tak samo wielkie wrażenie jak na mieszkańcach Warszawy akcja „Kutschera”.
Przypadków, w których ścigani omijali przygotowane na nich pułapki, by nagle pojawić się tam, gdzie nikt ich nie oczekiwał, zdarzało się więcej. Nie zawsze jednak udawało się wykorzystać tę daną przez los szansę.
Latem 1944 r. dwaj członkowie grupy likwidacyjnej krakowskiego Kedywu, „Halszka” (Jan Kowalkowski) i „Orsza” (Tadeusz Łaptaś), udający agentów gestapo, a ubezpieczani przez kolegów, wtargnęli do gabinetu dentystycznego przy ul. Karmelickiej, by wykonać wyrok na prowadzącym ów gabinet lekarzu, groźnym konfidencie. Zastali tam pacjenta siedzącego z otwartymi ustami w fotelu. Jak wynikało z dokumentów, które sprawdzili, był to niemiecki handlowiec. Polecili mu siedzieć spokojnie, niczego nie widzieć, zastrzelili konfidenta i wyszli z gabinetu. Po pewnym czasie okazało się, że rzekomym handlowcem był osławiony Heinrich Hamann, jeden z najbardziej niebezpiecznych i najzacieklej przez AK tropionych szefów krakowskiego gestapo, główny oprawca z ul. Pomorskiej, gdzie miało ono swą siedzibę. O tym, że wówczas ocalał, przesądziło tylko to, iż „Halszka” z „Orszą” uprzednio go nie widzieli i nie mogli zidentyfikować.
Podobną okazję w pełni natomiast wykorzystał, dzięki czujności swego przełożonego i własnej brawurowej improwizacji, dowódca grupy Kedywu Obwodu AK Starachowice, pchor. „Alter” (Zdzisław Zieniewicz), likwidując 25 maja 1944 r. jednego z kierowników gestapo w Radomiu, Erika Schuetza, dawno skazanego na śmierć i ciągle omijającego liczne zasadzki zastawiane na niego zarówno przez zespoły dywersyjne, jak i partyzantów „Szarego”. W dniu tym, zaskakując miejscową konspirację, Schuetz przybył do Wierzbnika leżącego obok Starachowic. Przyjechało z nim trzech gestapowców. W towarzystwie kilku tutejszych żandarmów biesiadowali w miejscowej restauracji. Powiadomiony o tym komendant podobwodu, por. „Jawor” (inż. Piotr Wróbel) wydał przybyłemu w tym czasie do niego Zieniewiczowi rozkaz zastrzelenia Schuetza. Reszta - plan akcji, broń, ubezpieczenie - należała do Zieniewicza. Czas naglił. Zieniewicz, nie potrafiąc nic rozsądniejszego wymyślić, sam ruszył w stronę rynku, gdzie mieściła się restauracja. Padał gęsty deszcz, był w płaszczu, pod którym miał pistolet maszynowy i parabellum. Gdy dotarł do rynku, dogonił go kpr. pchor. „Czerw” (Bolesław Papij) i zameldował, że został mu przydzielony jako obstawa. Nie miał broni, więc „Alter” oddał mu swój pistolet. Ukryli się w bramie budynku przylegającego do restauracji, przed którą stał samochód Schuetza. „Alter” postanowił, że zacznie strzelać wówczas, gdy Schuetz będzie wsiadał do auta. Przegapił jednak ten moment.
Schuetz usadowił się już w samochodzie i to samo uczynili jego kompani. Gdy wóz miał już ruszać, „Czerw” wychylił się z bramy i zaalarmował dowódcę. „Alter” dobiegł do samochodu i oddał jedną długą serię przez uchylone szyby. Nie mogło być pudła. Dwaj Niemcy, wśród nich Schuetz, zginęli, dwóch było ciężko rannych. Ociężali po obficie zakropionym obiedzie nawet nie próbowali sięgnąć po broń. „Alter” z pustym magazynkiem rzucił się do ucieczki, za nim „Czerw”, ale tego dogoniły pociski żandarmów wybiegających z restauracji. Wyczyn ten przyniósł „Alterowi” Krzyż Orderu Virtuti Militari.
W czwartek 29 czerwca 1944 r., dniu targowym, przed budynkiem starostwa w Opatowie zastrzelony został w samo południe szef SD na powiat opatowski, SS-Obersturmfuehrer Otto Schultz, odpowiedzialny za wiele zbrodni popełnionych na terenie południowej Kielecczyzny.
Tym razem akcja została starannie przygotowana przez miejscową placówkę, ale wykonał ją - na prośbę szefa opatowskiego Kedywu, który nie chciał dekonspirować swoich ludzi - czteroosobowy patrol z oddziału partyzanckiego „Nurta”. Wprawdzie początkowo Schultz kilkakrotnie znikał partyzantom w targowym tłumie, ale w końcu zaczaili się na niego przed budynkiem starostwa. Zlikwidowali go kilkoma celnymi strzałami, zabrali pas z pistoletem w kaburze i dokumenty. W mieście wszczęto alarm, za wycofującym się patrolem ruszył pościg żandarmów i własowców. Uniemożliwiło to partyzantom dotarcie do miejsca w którym, ukryte w zbożu, czekały na nich przygotowane przez placówkę rowery. Wycofywali się więc pieszo wzdłuż rzeki Opatówki, a po wyjściu na szosę zostali doścignięci przez samochód z żandarmerią. Wywiązała się nierówna walka, w której zginął ciężko ranny na jej początku, lecz ostrzeliwujący się do końca dowódca patrolu, kpr. „Sierpień” (Zbigniew Duś). Pozostałym (Zdzisław Jaszewski, ps. „Dan”, Leszek Zahorski, ps. „Leszek Biały”, i Edward Sękowski, ps. „Saturn”) udało się zbiec, mimo że „Saturna” też raniono.
Usunięte przez cenzurę w pierwszym wydaniu oznaczyłem [-].
[-] O ponad rok wcześniej, wieczorem 31 maja 1943 r. na rynku w Jędrzejowie trzyosobowy zespół żołnierzy AK pod dowództwem ppor. „Zoli” (Hieronim Piasecki) zlikwidował groźnego gestapowca Helmuta Kappa {właściwie Wincenty Kapuściński lub Konstanty Kapuścik}. Był to morderca mający na sumieniu kilkuset, osobiście przez niego zabitych Polaków i Żydów. Skazany na karę śmierci, kilkakrotnie, niemal w ostatniej chwili, umykał spod luf wykonawców wyroku. Razem z Kappem zginął towarzyszący mu gestapowiec. [-]
Przeciętny Polak na ogół nie odróżniał w owym czasie hitlerowskiego żandarma od funkcjonariusza gestapo. Jedni i drudzy zachowywali się bowiem podobnie. Dotyczyło to zwłaszcza niewielkich miejscowości, w których komendanci posterunków żandarmerii sprawowali pełnię władzy, przewyższając okrucieństwem największych zwyrodnialców z al. Szucha. Eliminowano więc ich jak tamtych.
Takim panem życia i śmierci podkarpackiej Dukli był Paul Diebal, który zamordował osobiście 37 Polaków. Bardzo ostrożny nie ruszał się nigdzie bez strzegącego go policjanta i groźnego psa. Został zastrzelony w czerwcu 1944 r. w restauracji w Dukli, do której z tą asystą udał się na piwo. Akcję przeprowadzono w biały dzień, tuż przy ruchliwej szosie, obok posterunku żandarmerii i strażnicy Grenzschutzu. Wykonało ją pięciu żołnierzy z oddziału dywersyjnego Obwodu AK Krosno pod dowództwem „Mściciela” (Antoni Such). Diebala zastrzelili „Rolski” (Jan
Malinowski) i „Mar” (Jerzy Vaulin). W wyniku wymiany strzałów, do której doszło między nimi a towarzyszącym Diebalowi policjantem, policjant również zginął, a „Rolski” został ranny w rękę.
W październiku 1943 r. na rynku w Klimontowie zlikwidowano komendanta tamtejszej żandarmerii, Karla Leschera. Wyrok wykonali dwaj żołnierze sekcji likwidacyjnej Obwodu AK Sandomierz, „Walter” (Józef Bojanowski) i „Cedro” (Czesław Krawczyk).
Mniej więcej w tym samym czasie, bo 12 października 1943 r. dwaj cichociemni, por. „Powolny” (Ryszard Nuszkiewicz) i por. „Spokojny” (Henryk Januszkiewicz), zastrzelili na ul. Długiej w Krakowie szczególnie groźnego gestapowca, Ukraińca Mikołaja Pańkowa, uczestnika nieudanego puczu hitlerowskiego w Austrii w 1934 r. i członka bojówki, która zamordowała wtedy kanclerza Dollfussa.
13 marca 1944 r. patrol oddziału dywersyjnego z Piaseczna pod dowództwem ppor. „Gryfa” (Stanisław Milczyński) z zasadzki zorganizowanej na szosie koło Powsina zastrzelił komendanta żandarmerii na powiat warszawski, por. Wilhelma Bujniesa, oraz trzech towarzyszących mu żandarmów, którzy wracali z akcji do siedziby swej jednostki przy ul. Dworkowej w Warszawie.
7 kwietnia 1944 r. grupa szturmowa z oddziału AK por. „Podkowy” (Tadeusz Kuncewicz), na czele z jego zastępcą, ppor. „Doliną” (Adam Piotrowski), na szosie pod Panasówką śmiertelnie raniła jednego z największych zbrodniarzy hitlerowskich działających na Zamojszczyźnie, gestapowca Stanisława Majewskiego, który nazajutrz zmarł w szpitalu w Zamościu.
Również w kwietniu patrol z tego samego oddziału, pod wsią Wierzbie w powiecie zamojskim zastrzelił SS-Hauptsturmfuehrera Manteila, dowódcę garnizonu SS stacjonującego w Pańskiej Dolinie i mającego zadanie ochrony okolicznych wsi zasiedlonych przez kolonistów niemieckich. Manteil, odpowiedzialny za zabójstwa wielu Polaków, jechał bryczką wraz z czterema esesmanami Wszyscy zginęli.
Najokrutniejszych, mających na sumieniu najwięcej ofiar, ścigano do ostatnich tygodni okupacji. Był wśród nich żandarm Julian Schubert z Żarek pod Myszkowem, zwany „krwawym Julkiem”, volksdeutsch, o którego wyczynach nawet jego kamraci mówili ze zgrozą. Jedyną przyjemność sprawiało mu mordowanie. Świetnie mówiący po polsku, przebiegły i sprytny, wielokrotnie cało wychodził z zasadzek zastawianych na niego przez miejscowe placówki AK. Na Schuberta polował także por. „Twardy” (Stanisław Wencel), dowódca kompanii partyzanckiej, która jesienią 1944 r. przybyła w tamten rejon z Okręgu Śląskiego AK. Również bezskutecznie. Spodziewając się, że Schubert w każdej chwili może zostać przeniesiony tam, gdzie nikt nie zna jego zbrodni, „Twardy” postanowił rozliczyć się z nim za wszelką cenę.
9 listopada 1944 r. otrzymał on wiadomość, że ekspedycja żandarmów z Żarek wraz z Schubertem rusza po kontyngent ziemniaków do wsi Zawada położonej w pobliżu miejsca stacjonowania oddziału. Natychmiast wydzielił silnie uzbrojony pluton, objął jego dowództwo i zastawił zasadzkę na szosie Żarki-Złoty Potok. Żandarmi, wracający z Zawady bryczkami i furmankami, nadjechali dopiero przed zmierzchem. Ogień partyzanckiej broni był skuteczny. Z uczestniczących w ekspedycji 12 żandarmów i 10 granatowych policjantów większość zginęła na miejscu, kilku zostało rannych, kilku wzięto do niewoli. „Krwawego Julka” z przestrzeloną głową znaleziono w rowie. Jego śmierć stała się prawdziwym świętem dla całej okolicy.
Nie zdołał również ujść z miejsca zbrodni podobny, lecz znacznie wyższej rangi zwyrodnialec, kapitan żandarmerii Baumgarten, komendant „stuetzpunktu” w Dalewicach w powiecie miechowskim, patologicznie nienawidzący Polaków. Przez długi czas nie można było go zlikwidować, bo dwór, w którym miał swą siedzibę, był silnie strzeżony, a na dalsze wyprawy zawsze wyruszał on z licznym oddziałem, wydzielonym z podporządkowanej mu kompanii doświadczonych i świetnie uzbrojonych żołdaków. Może wiec wróciłby cało z Miechowskiego do Niemiec, gdyby nie popełnił jeszcze jednego zbiorowego morderstwa.
W rejonie tym późną jesienią 1944 r. kwaterowała jedna z kompanii batalionu AK „Skała”. Baumgarten, wracając któregoś dnia na czele swych zbirów z jakiejś akcji, ujrzał przed sobą kilkuosobową grupę młodych ludzi, do których - bez żadnego ostrzeżenia - kazał żandarmom otworzyć ogień. Zginęli wszyscy: osiem osób, w tym jedna dziewczyna.
Byli to partyzanci z batalionu „Skała” udający się bez broni, w cywilnych ubraniach, na krótki urlop do swych rodzin zamieszkałych w okolicy. Za to Baumgarten musiał zapłacić i to niezależnie od ofiar, jakie mogłoby kosztować wymierzenie mu sprawiedliwości. Patrol, złożony z dziewięciu dobrze uzbrojonych żołnierzy pod dowództwem por. „Marsa” (Zygmunt Kawecki), wyruszył na polowanie. Mieli zakwaterować w najbliższym sąsiedztwie „stuetzpunktu” i czekać tam tak długo, aż nadarzy się okazja zastrzelenia Baumgartena.
Nadarzyła się ona 6 grudnia. Baumgarten, który w dniu tym otrzymał wiadomość o awansowaniu go do stopnia majora, na czele grupy żandarmów przystąpił - zapewne zdopingowany awansem - do robienia porządków w chłopskich gospodarstwach w Dalewicach. Szli od chaty do chaty, tłukli żarna używane przez rolników do potajemnego mielenia zboża, rabowali drób, bili kogo popadło. Patrol uderzył na nich, gdy byli w pełni tym zaabsorbowani. Doszło do walki ogniowej z najbliższej odległości, później do walki wręcz.
Baumgartena dosięgła seria, gdy z pistoletem w ręku wybiegał z chłopskiej chałupy na podwórze. Prócz niego zginęło trzech żandarmów. Patrol z batalionu „Skała” miał jednego rannego. Zginął właściciel gospodarstwa."
Jerzy Ślaski "Polska walcząca".
.
Może być czarno-białym zdjęciem przedstawiającym 2 osoby, samochód i ulica


Brak komentarzy: