Mądrego to aż przyjemnie posłuchać...
Przekazujemy stanowisko legendarnej „Kuby” – Urszuli Sikorskiej-Kelus, kobiety dzielnej i niezłomnej, która była więźniem politycznym na początku lat 70., a po 1976 r. jako jedna z nielicznych osób jeździła z pomocą do sterroryzowanego Radomia. Później razem ze swoim mężem Janem Krzysztofem Kelusem kontynuowała działalność podziemną.
Na jednym z prezentowanych zdjęć – w trakcie obserwacji przez SB.
***
Dobry wieczór, Szanowni Państwo,
Kłaniam się wszystkim tym, z którymi stałam razem pod murem więzienia w obronie Mariusza Kamińskiego. Pozdrawiam dzielnych ludzi, którzy przyłączyli się do grupy „murem pod murem”, aby wesprzeć następnego bezprawnie przetrzymywanego w tym więzieniu posła Dariusza Mateckiego.
Ja sama nie jestem dziś w stanie być z Państwem – wiek i samopoczucie mi to uniemożliwiają. Ale pomyślałam, że może przydam się tutaj w inny sposób.
Szanowni Państwo – ostatnie wydarzenia pokazały nam, że obecna władza poczyna sobie z obywatelami coraz bezczelniej. Odkąd przywrócili ubekom ich wysokie emerytury stosują coraz częściej ubeckie metody zastraszania społeczeństwa. I trochę im się to udało – ludzie boją się wieszać plakaty z naszym kandydatem na swoich domach.
Szanowni Państwo – nastał dla każdego z nas czas próby. Już nie wystarcza wewnętrzny sprzeciw. Ze złem musimy walczyć.
Gdy z powodów politycznych aresztują ludzi – musimy stać pod tymi więzieniami. Musimy wspierać tych, których gnębić będą przesłuchaniami w prokuraturach czy rewizjami w ich domach.
A gdyby nasz kandydat na prezydenta Karol Nawrocki wygrał wybory i rządząca koalicja nie chciała go uznać – musimy być gotowi, aby wyjść na ulice, by wyrazić swój sprzeciw.
I musi być nas wielu.
Tego się boją i dlatego im bliżej wyborów prezydenckich, tym większe i bardziej różnorakie próby zastraszania społeczeństwa
Rozglądamy się wokół i widzimy, jak wielu ludzi czuje lęk. Jak wielu obawia się, że jeśli zamykają posłów, stawiają wydumane zarzuty wicepremierowi – to tym bardziej zmaltretują zwykłego Kowalskiego. W dodatku duża część społeczeństwa nie rozumie jeszcze, jak bardzo została zmanipulowana.
Jednocześnie, Szanowni Państwo, trudno nie zauważyć, że coraz więcej obywateli odważnie wyraża swój sprzeciw. Widzieliśmy manifestacje w Zgorzelcu, Krakowie, Katowicach i przypuszczalnie w wielu innych miastach, nie mówiąc o Radomiu.
Przypominam sobie, jak niewielu nas było w latach 70-tych. I jak bardzo czuliśmy się osamotnieni. Nikt nas nie wspierał pod więzieniami. Nikt nie witał, gdy z nich wychodziliśmy. Mieliśmy jedynie nadzieję, że Polacy po strasznym okresie stalinizmu, kiedyś się obudzą. I obudzili się w 1970. Potem w 1976 r. strajk w Ursusie i Radomiu.
Pamiętam to uczucie niedowierzania, w końcu euforii – że nie udało się nas, Polaków, spacyfikować. Ale cóż, takie wolnościowe ruchy nie miały prawa wydarzyć się w kraju rządzonym przez komunę. Zemścili się na Radomiu strasznie. Nie mieli już odwagi strzelać do ludzi jak na Wybrzeżu w 1970 – czasy już się trochę zmieniły. Ale miasto spacyfikowali. „Ścieżki zdrowia”, sadystyczne orgietki na komisariatach, wyrzucanie ludzi z pracy, areszty.
Jeździłam do Radomia i dobrze pamiętam przerażonych ludzi, bezradne kobiety nie mające na chleb dla dzieci. Ale właśnie wtedy po raz pierwszy od nastania rządów komuny, która nas, Polaków, zniszczyła jako wspólnotę, poczuliśmy solidarność. To już nie był „jakiś tam” Radom, a w nim obcy ludzie. To byli nasi współbracia, których dramat rozumieliśmy. Oni walczyli z komuną również za nas.
Zawiązał się Komitet Obrony Robotników – dziesiątki ludzi zbierało pieniądze, aby wspomóc potrzebujących. Jeździłam do Radomia z pomocą. Po latach tu, pod murem więziennym, stojąc w obronie posła Kamińskiego, spotykałam ludzi, którzy pamiętali ten czas zemsty za próbę odzyskania tożsamości przez obywateli. Tego komuna nie zamierzała odpuszczać.
Nas też, jeżdżących z pomocą, gonili jak psy. Dobrze wiedzieli, że nie mogą dopuścić do powstania wspólnoty, bo to będzie ich koniec. Ale mimo wszystko powstała wkrótce Solidarność. Czas dumy i nadziei dla nas wszystkich. Niestety znów komuna okazała się silniejsza – wprowadzili stan wojenny. Jednak czołgi na ulicach już nie spacyfikowały społeczeństwa. Szybko powstały podziemne wydawnictwa, „latające biblioteki”, radio Solidarność. Dziesiątki i setki ludzi pomagały je tworzyć i chronić.
Doczekaliśmy się w końcu tzw. wolnych wyborów, ale również zdrady elit przy okrągłym stole. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Nie czas tu na dłuższe dywagacje. Wspomnę tylko o tym, jak manipulowano społeczeństwem, obiecując świetlaną przyszłość, gdy się tylko zrealizuje plan Balcerowicza. Również o tym, jak my, obywatele, dokonywaliśmy niewłaściwych wyborów głosując na TW „Bolka”, Kwaśniewskiego, Tuska. Jak zgodziliśmy się na poprowadzenie przez Rosjan śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej i oddaliśmy im wrak tupolewa. Jak duża część Polaków powtórnie zaufała Tuskowi, zapominając o jego poprzednich, niszczących kraj rządach.
PiS często nie było bez winy. Wielu jego polityków rozleniwiło się na tych swoich rządowych stołkach. Wprowadzało też w życie bezmyślne projekty. Ale szanowało prawo i konstytucję. I było najbardziej prospołecznym rządem w całej Unii.
Właściwie tylko dla porządku przypominam fakty, które każdy z nas zna. Zdajemy też sobie sprawę z zagrożeń, z którymi zmaga się nasz kraj pod rządami Tuska. Wiemy, że nie możemy pozostać na to obojętni. Musimy się przeciwstawiać wszelkimi sposobami.
I mamy mało czasu.
Dla nas wszystkich najważniejsze, aby walcząc ze złą władzą nie być bezbronnym. Potrzebna jest nam wiedza, jak sobie radzić z prokuraturą i tajną policją. Jak zachować się w warunkach i miejscach, w których nigdy dotąd się nie znajdowaliśmy.
O tym chcę dzisiaj trochę Państwu opowiedzieć.
W stanie wojennym, kiedy wielu ludzi zaczęło się z komunistami „drażnić”, zwracano się do nas, których uważano za starych „wyjadaczy” – o rady. Opowiadaliśmy, jak wyglądają przesłuchania na komisariatach i w prokuraturach, jak sobie radzić w więzieniu, o co warto się bić, co odpuścić. Ogółem – jak z tego traumatycznego doświadczenia wyjść obronną ręką i jak najmniej zaszkodzić sobie i innym. Było na tego rodzaju wiedzę ogromne zapotrzebowanie.
Postanowiliśmy więc napisać ściągawkę, taki mały samouczek dla każdego.
Pierwsze wydało go podziemne wydawnictwo CDN. „Mały konspirator” okazał się ogromnym bestselerem. Wydrukowały go wszelkie podziemne wydawnictwa w tysiącach egzemplarzy. Drukowano go na Kubie, Białorusi, w Rosji... Wszędzie tam, gdzie nie było wolności słowa. I byli ludzie, którzy chcieli o tę wolność zawalczyć.
Tak więc pokrótce. „Mały konspirator” to mała książeczka napisana przez trójkę ludzi, starych praktyków w sztuce „drażnienia się” z komuną, przesłuchiwanych i przetrzymywanych na „dołkach” milicyjnych w sumie przez setki godzin, którzy postanowili, żeby te ich doświadczenia nie poszły na marne. I to się udało. Mamy na to dowody.
Ten katechizm, jak o „Małym konspiratorze” mówili niektórzy użytkownicy, uspokajał, że nie jesteśmy jedynymi, którzy w takich tarapatach się znaleźli i wyszli z nich cało. Pokazywał, jakimi metodami będą z nas wymuszać zeznania. To nie są już co prawda czasy zrywanych paznokci, jak w latach czterdziestych i pięćdziesiątych (mam nadzieję, że nie powrócą), ale nadal można człowieka zmaltretować psychicznie A wszystkie systemy totalitarne (i Polska w tym kierunku zmierza) – są w tym specjalistami. Ostatnio mieliśmy tego smutny przykład – śmierć śp. Pani Barbary Skrzypek.
Na zakończenie jeszcze kilka uwag.
1. Na Allegro znalazłam jeszcze kilkanaście egzemplarzy (w cenie około 20 zł) wydanych przez podziemne wydawnictwa w stanie wojennym. Prawdopodobnie trafiły w ręce bukinistów po śmierci ich użytkowników. Są audiobooki oraz bezpłatny PDF do przedrukowania wydany przez IPN. Da się odczytać.
2. Nigdy nie braliśmy za to nasze dzieło pieniędzy. Nadal nie mamy nic wspólnego z jakimkolwiek handlem na Allegro czy OLX. Nie w celach zarobkowych pisaliśmy ten poradnik.
3. Forma jest często prześmiewcza. Przykłady zachowań i odzywki przesłuchujących autentyczne, nie wymyślone. Użytkownicy twierdzili, że w czasie przesłuchań często spotykali się z traktowaniem, a nawet słownictwem używanym przez przesłuchujących jak w naszym poradniku. Bardzo im to pomagało w zachowaniu spokoju i opanowania.
4. Aż do transformacji oczywiście nie ujawnialiśmy naszych nazwisk – nie byliśmy aż takimi głupcami. Ale cóż – jeden z autorów uwierzył, że sytuacje, o których pisaliśmy, nigdy się już w Polsce nie powtórzą i ujawnił nasze nazwiska.
To był, być może, wielki błąd.
Szanowni Państwo! Nie lekceważcie mojej rady – przeczytajcie „Małego konspiratora”.
A najlepiej wydrukujcie go sobie.
I przeczytajcie wielokrotnie.
Prawdopodobnie się przyda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz