Makabryczne eksperymenty na ludziach! Cięcie żywcem i zmuszanie do przerażających rzeczy. Nigdy nie zostali osądzeni
Jak zabójcze jest promieniowanie radioaktywne? Ile czasu wytrzyma człowiek po wtłoczeniu mu powietrza do żył? Zaspokojenie tej ciekawości kosztowało tysiące ludzkich istnień. Badania prowadził japoński lekarz Shiro Ishii, skorzystali z nich Amerykanie.
Akama Masako wróciła po latach do rodzinnej mandżurskiej wioski Pingfang, leżącej nieopodal miasta Harbin. Miała tu pracować na oddziale położniczym enigmatycznej Jednostki 731, kierowanej od 1944 r. przez mikrobiologa Shiro Ishiiego. Teren ogromnego kompleksu był ściśle chroniony przez japońskie wojsko. Choć trwała wojna, Akamie wydawało się, że może liczyć na prawdziwie rodzinną atmosferę. W tym samym zakładzie pracowali jej mąż, wuj oraz kuzyn. Wkrótce pielęgniarka miała przekonać się, że dalej przyjemnie już nie będzie.
Jej zadania w Jednostce 731 niby przypominały to, czym zajmowała się do tej pory: miała asystować przy porodach. Różnica polegała na tym, że matka i noworodek wcale nie mieli przeżyć. Lekarz, z którym pracowała, każdego dnia stawiał na półkach probówki krwią. Akama pomagała mu ją pobierać od niemowląt. Wcześniej matki noworodków były celowo zarażane kiłą. Po porodzie brano skalpel i rozcinano kobietom brzuchy w celu przeprowadzenia wiwisekcji. Przez cały ten czas ofiary były świadome. Umierały dopiero po wyjęciu serca.
Akama wnet pojęła, że wcale nie zatrudniła się w szpitalu. To było laboratorium. Laboratorium, w którym królikami doświadczalnymi byli ludzie, zaś wzdłuż korytarzy, przy akompaniamencie jęków konających więźniów, przechadzał się dyrygent całego kompleksu – mikrobiolog Shiro Ishii.
ARYTMETYKA DIABŁA
Ishii urodził się 25 czerwca 1892 r. w małej wiosce Chiyoda. Według tamtejszych standardów jego rodzina była uważana za jedną z najzamożniejszych w okolicy. W 1916. zdolny i ambitny Ishii rozpoczął studia na wydziale medycznym prestiżowego Uniwersytetu Cesarskiego Kioto. Wywodzili się stamtąd wybitni naukowcy, słynący przede wszystkim z prac w dziedzinie bakteriologii. Ishii chciał dołączyć do tego zaszczytnego grona.
Już od pierwszego roku studiów odsłaniał najciemniejsze strony swej osobowości: przyszły mikrobiolog starał się zawsze wybierać najbardziej efektywne rozwiązania, nie bacząc przy tym na kwestie etyczne. Sposób rozumowania Ishiiego znalazł swe ponure odbicie w podejściu do konwencji genewskiej, zakazującej stosowania broni chemicznej i biologicznej. Wyszedł z założenia, że jeśli coś było aż tak złe, że postanowiono to zdelegalizować, to znaczy, że musiało być też skuteczne.
Ishii od zawsze czuł pewne powołanie – twierdził, że jest mu przeznaczone zostać wojskowym. Z jednej strony chciał służyć krajowi, z drugiej, uważał że stworzy mu to idealne warunki do prowadzenia eksperymentów medycznych. Jako człowiek, który zawsze konsekwentnie dążył do celu, zaciągnął się do wojska. Zrobił to zaraz po ukończeniu studiów, w 1920 r.
LABORATORIUM NA KOŃCU ŚWIATA
Ishii chciał przewartościować podejście armii do zagrożenia bakteriami. Przekonywał, że zamiast walczyć z cichym wrogiem, lepiej go zwerbować, czyniąc zeń sojusznika. Te przemyślenia wynikały z wniosków wyciągniętych przez Ishiiego z wojny rosyjsko-japońskiej. Okazało się wtedy, że choroby są na polu walki równie groźne jak broń konwencjonalna. Ishii zaczął też studiować historię użycia gazów bojowych w czasie I wojny światowej oraz badać dokonania poszczególnych państw w zakresie stosowania broni chemicznej i biologicznej.
Piął się po szczeblach wojskowej kariery, uzyskując w krótki czasie stopień porucznika. W 1922 r. pracował w Szpitalu Wojskowym w Tokio, a dwa lata później wysłano go z wybitne osiągnięcia na studia podyplomowe z dziedziny bakteriologii. W 1928 r. Ishii rozpoczął swoje podróże po krajach zachodnich. Mikrobiolog starał się zbierać informacje o prowadzonych przez USA, Kanadę i kraje europejskie badaniach nad bronią chemiczną i biologiczną. W latach 30. wrócił do Japonii.
Shiro Ishii / Fot. Wikimedia Commons
Jego uwadze niewątpliwie nie umknęło również to, co działo się wówczas w Polsce, która od 1925 r. współpracowała z wywiadem japońskim na obszarze ZSRR. Istota tej współpracy wykraczała jednak daleko poza kwestie wojskowe. Wybitny uczony, dr Jan Golba, tak jak Ishii zajmował się badaniami nad bronią biologiczną. W 1936 r. w laboratorium w Warszawie zorganizowano tajną konferencję, na którą przybyła japońska delegacja naukowców z centrum badań nad bronią biologiczną, ulokowanego w Pingfang w Mandżurii zajętej przez cesarskie wojska. Podczas spotkania dr Golba wygłosił referat na temat możliwości zarażania ludzi podczas działań wojennych zarazkami: tyfusu, duru plamistego, czerwonki, wąglika, nosacizny.
Utworzony w połowie lat 30. ośrodek w Pingfang był początkiem przyszłego laboratorium grozy – Jednostki 731. Ishii trafił tam w 1942 r., a w 1944 r. zastąpił na stanowisku szefa Masaijego Kitano.
SIÓDMY KRĄG PIEKŁA
Trwała wojna, a mury Jednostki 731 były niemymi świadkami wielu dantejskich scen. Pewnego dnia grupka licząca około 40 osób próbowała uciec. Więźniowie biegli ile sił w nogach. Na ich twarzach rysowały się niepewność i przerażenie. Postanowili udać się w kierunku lotniska. Nie wiedzieli jeszcze, jak bardzo tragiczna w skutkach okaże się dla nich ta decyzji – lotnisko znajdowało się bowiem na skraju urwiska. Nagle rozbrzmiał głośny ryk silnika. Japończycy już dopadli zbiegów. Wkrótce pierwsi uciekinierzy dostali się pod koła ciężarówki. Zachrzęściły miażdżone kości. W ciągu kilku minut wszyscy uciekinierzy leżeli już martwi. Sprawcą tej masakry był Koshi Sado, kierowca Ishiiego. Po wojnie stwierdził, że z Jednostki 731 nie sposób było uciec.
Ofiary stanowili głównie Chińczycy, ale również Koreańczycy, Mandżurowie oraz jeńcy z Europy, USA i ZSRR. Oprawcy nazywali ich maruta, co w języku japońskim oznaczało kłodę. Określenie to wiązało się z historią powstania jednostki. Podczas wznoszenia kompleksu w Pingfang miejscowi pytali o jego przeznaczenie. Japończycy odpowiadali zwykle, że budują stację uzdatniającą wodę. Po pewnym czasie stwierdzili jednak, że chodzi o tartak. Jeden z medyków miał później nawiązać do tej sytuacji, mówiąc: “A kłodami drewna w tym tartaku będą ludzie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz