W garniturze przez Atlantyk? Tak, to musiał być Polak
Autor: Rafał Kuzak
Powszechnie wiadomo, że pierwszy udany lot bez międzylądowania przez Atlantyk to dzieło Charlesa Lindbergha, jednak czy wiecie, jak nazywał się pierwszy polski pilot, który dokonał podobnego wyczynu?
Przyznam się bez bicia, że ja również do niedawna tego nie wiedziałem. Z pomocą przyszła mi najnowsza książka Państwa Mai i Jana Łozińskich „W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN. Kim w takim razie był ten dzielny lotnik?
Trudne i tragiczne początki
Po tym jak w maju 1927 r. Charles Lindbergh jako przeleciał nad Atlantykiem, podobny wyczyn stał się marzeniem niemal każdego pilota. Nie inaczej było w przypadku naszych asów przestworzy. Pierwszymi, którzy podjęli się tego trudnego i niebezpiecznego przedsięwzięcia byli majorowie Ludwik Idzikowski i Kazimierz Kubala.
Przygotowania zakończono w sierpniu 1928 r. Idzikowski i Kubala zasiedli za sterami francuskiego samolotu SECM Amiot, napędzanego potężnym, 650-konnym silnikiem. Długi lot – nawet do 48 godzin – był możliwy dzięki zamontowaniu dodatkowych zbiorników, które mieściły ponad sześć tysięcy litrów paliwa. Samolot otrzymał imię „Marszałek Piłsudski”.
Swój pierwszy lot rozpoczęli z podparyskiego lotniska Le Bourget, jednak po dwudziestu godzinach spokojnej podróży silnik odmówił posłuszeństwa. Jedynym wyjściem było awaryjne wodowanie na falach oceanu. Manewr się udał, a lotnicy i ich pechowa maszyna zostali wyłowieni przez grecki frachtowiec „Somos”.
Niezrażeni tym niepowodzeniem, Idzikowski i Kubala po niespełna roku, w lipcu 1929 r., podjęli kolejną próbę pokonania Atlantyku bez śródlądowania. Jednakże, podobnie jak poprzednio, po przebyciu niespełna połowy zaplanowanego dystansu samolot uległ awarii. Tym razem stało się to w pobliżu Wysp Azorskich.
Piloci postanowili lądować na małej, skalistej wysepce Graciosa, niestety niesprzyjające warunku atmosferyczne oraz trudny teren sprawiły, że manewr się nie powiódł. Z płonącej maszyny uratował się tylko major Kazimierz Kubala, Ludwik Idzikowski zginął na miejscu.
Katastrofa odbiła się szerokim echem w kraju, a jej pokłosiem był wydany przez władze wojskowe zakaz podejmowania jakichkolwiek dalszych prób lotów transatlantyckich. W efekcie na pierwszego Polaka, który powtórzył wyczyn Lindbergha przyszło nam czekać kolejne cztery lata.
Stanisław Skarżyński – pogromca Atlantyku
Kapitan Stanisław Skarżyński, był doświadczonym pilotem. Związany z Departamentem Lotnictwa Ministerstwa Spraw Wojskowych, miał na swym koncie udaną próbę długodystansowego lotu nad Afryką, odbytą wraz z porucznikiem Andrzejem Markiewiczem w 1931 r., w trakcie promocji zalet samolotu PZL Ł2.
Osiągnięcie to przyniosło mu olbrzymią popularność, jednak jako samotnik i człowiek szukający trudnych wyzwań, nie spoczął na laurach. Podjął się tego, co nie udało się Idzikowskiemu i Kubali.
Pomimo nadal obowiązującego zakazu, pod koniec 1932 r. rozpoczął przygotowania do rajdu przez Atlantyk. Ze zrozumiałych powodów musiał działać w tajemnicy. Na potrzeby lotu zbudowano w Doświadczalnych Warsztatach Lotniczych specjalną wersję RWD-5bis, w którym na miejscu pasażera i na skrzydłach zamontowano dodatkowe zbiorniki paliwa.
Kolejną zmianą było wykorzystanie angielskiego silnika, który swą niezawodnością gwarantował to, że nie powtórzy się sytuacja z 1928 i 1929 r. Poczyniwszy wszystkie niezbędne zabiegi 27 kwietnia 1933 r. kapitan Skarżyński wystartował z warszawskiego Okęcia w kierunku Saint Louis w Senegalu.
Dopiero po dotarciu na miejsce wyjawił prawdziwy cel lotu, którym były wybrzeża Brazylii. Dla zmniejszenia wagi samolotu, zrezygnował z radia i sekstansu, pozostawiając sobie – jako jedyne urządzenie nawigacyjne – busolę.
O determinacji pilota może świadczyć też to, że nie zabrał ze sobą nawet pneumatycznej łodzi ratunkowej ani kapoka, na wypadek przymusowego wodowania. Do samolotu wsiadł w zwykłym garniturze, sprawiając wrażenie kogoś wybierającego się na krótką przejażdżkę, a nie niebezpieczną wyprawę za ocean.
Nocny lot nad Atlantykiem rozpoczęty 7 maja o godz. 23.00 trwał dwadzieścia godzin i trzydzieści minut. RWD Skarżyńskiego – pokonując 3582 kilometry i ustanawiając światowy rekord lotu dla samolotów turystycznych – wylądował następnego dnia o 19.30 na mało uczęszczanym brazylijskim lotnisku w Maceio.
Kiedy Skarżyński oznajmił, że przeleciał właśnie Atlantyk nikt nie chciał mu wierzyć, że dokonał tego swym małym RWD-5bis. Na pewno jego wiarygodności nie pomagał również wspomniany wcześniej, mało lotniczy strój. Kapitan pozostał w Brazylii przez kilka następnych miesięcy.
Do Polski powrócił dopiero 2 sierpnia. W kraju czekało na niego gorące powitanie. Za swój wyczyn został awansowany do stopnia majora oraz odznaczony krzyżem oficerskim Polonia Restituta, zaś Międzynarodowa Federacja Lotnicza przyznała mu w 1936 r. medal Bleriota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz