ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

niedziela, 2 maja 2021

Izrael Poznański czy Juliusz Kunitzer, nie chcieli słyszeć o ustępstwach

 #wydarzenie #historyczne

01.05.1892 r.
70 tysięcy robotników rozpoczęło tzw. bunt łódzki.
Tego, co wydarzyło się w maju 1892 r. w Łodzi, nikt się nie spodziewał. Ani fabrykanci, ani carskie władze, ani robotniczy działacze, których wówczas w mieście było jak na lekarstwo. Ale Łódź leżała zaledwie 100 km od granicy. Za nią działali niemieccy socjaldemokraci, którzy wprowadzili swoich posłów do parlamentu. Wydawali legalne gazety, wywalczyli prawo do strajku i forsowali kolejne zmiany w ustawodawstwie. W rządzonej twardą ręką carskiej Rosji mało kto marzył o takich swobodach. Do Łodzi w końcu wieść o Międzynarodowym Dniu Solidarności Ludzi Pracy, które zaledwie dwa lata wcześniej wprowadzili w życie europejscy pracownicy.
Już 28 kwietnia przed niektórymi fabrykami zaczęły zbierać się grupki szemrzących robotników. Ale tak jak przed zakładami Poznańskiego wystarczyło, by oficer żandarmerii krzyknął „Do roboty, łajdaki! Do roboty, sukinsyny! Ja was nauczę buntować się!” i zdzielił kilku mężczyzn pięścią po głowach, by pozostali rozeszli się do domów. 1 maja minął spokojnie, ale chyba tylko dlatego, że wypadł w niedzielę. Co wtedy działo się w robotniczych chałupach na Chojnach czy Bałutach, nikt nie wie. Ważne, że nazajutrz praca stanęła w ośmiu fabrykach zatrudniających łącznie 1500 osób. Żądania były proste jak Piotrkowska: wyższe płace, skrócenie dnia pracy i wyrzucenie niemieckojęzycznych majstrów brutalnie traktujących podwładnych.
Nie były to nieuzasadnione postulaty. Kilka dni później Konstantin Miller, gubernator piotrkowski, w raporcie informował przełożonych o sytuacji robotników: „administracja żąda od nich 13-godzinnej pracy na dobę, niemiłosiernie gnębi ich, nie tylko za nieprzybycie do pracy, choćby z powodu choroby, ale nawet za najmniejsze spóźnienie się, i płaci im za ich ciężką pracę tak mało, że wprost nie są w stanie, szczególnie wobec dzisiejszej drożyzny, utrzymać siebie i swych rodzin”. Rok wcześniej zbiory były bardzo liche i sklepy podniosły ceny chleba i kartofli – podstawowych składników łódzkiej diety. Praca zajmowała cały dzień – ludzie niemal żyli w fabrykach.
Nic dziwnego, że fala strajkowa ruszyła. Drugiego dnia strajku znów robotnicy w kilku zakładach odmówili pracy. W geście solidarności postulaty poparli pracownicy Silbersteina, którzy mieli najwyższe stawki w mieście. Kluczowy był 4 maja. Wtedy zastrajkowały zakłady Scheiblera – największe w mieście. Liczba zbuntowanych wzrosła do 60 tys., co stanowiło połowę ludności miasta.
Protest nie był skoordynowany. Nie wytworzył się jak w PRL komitet strajkowy, który reprezentowałby pracowników i negocjowałby z władzami. Robotnicy, ubrani w odświętne ubrania, chodzili po mieście, śpiewając „Jeszcze Polska nie zginęła” albo „Boże coś Polskę”. Na dzisiejszym pl. Wolności tłum wybrał na „króla polskiego” tkacza Kazimierza Wachowicza. Nie pokierował on jednak strajkiem. Łódzkim tkaczom daleko jeszcze było do gdańskich elektryków.
Tłumy na ulicach, tłumy przed pałacami, tłumy w fabrykach – przemysłowcy byli przerażeni. Policja była bezradna. Nie można aresztować połowy miasta. Robotnicy poczuli swoją siłę. Gdy Edwarb Herbst, dyrektor generalny zakładów scheiblerowskich i zięć założyciela, obraził ich złośliwym komentarzem, odparowali mu bez ogródek i zmusili do ucieczki z firmy.
Przemysłowcy byli podzieleni. Jedni jak Karol Scheibler junior uważali, ze należy przychylić się do żądań robotników. Inni, m.in. Izrael Poznański czy Juliusz Kunitzer, nie chcieli słyszeć o ustępstwach. Decydujący głos zabrał Konstantin Miller, który przyjechał z Piotrkowa. Dla niego najważniejsze było zaprowadzenie spokoju, a masy na ulicach nie miały według niego z tym nic wspólnego.
Na Bałutach 5 maja doszło do pogromu ludności żydowskiej. Kryminaliści, którzy przymusowo byli osiedlani w tej dzielnicy, wybijali witryny sklepowe, rabowali mieszkania i bili wyznawców judaizmu. Bronisław Samojło, dziennikarz socjalistycznej gazety z Paryża, notował: „na to wszystko w wielu bardzo miejscach władze patrzały najobojętniej. Sam osobiści widziałem żandarmów i strażników podburzających śmiechem i żartami malców do gorliwego uganiania się za Żydami”. W powszechnej opinii zamieszki te sprowokowały władze.
Miller wydał odezwę, by ludzie pochowali się w domach. W przeciwnym razie wojsko użyje siły. Gubernator otrzymał już jasne instrukcje od generał-gubernatora Iosifa Hurko z Warszawy: „Tłumu nie rozpędzać, ale przeciwnie – starać się przyprzeć go do jakiejkolwiek przeszkody, nabojów nie żałować”.
Od rana 6 maja do 8 maja wojsko, kozacy i policja zaczęli krwawo rozpędzać zgromadzonych. Korespondent gdańskiej gazety donosił: „Widziałem (...) pewnego robotnika, który dostał od kozaka kilka razy knutem po plecach. Knut przeciął paltot, surdut i koszulę, a na grzebiecie pokazała się wielka rana”. Do dziś nie wiadomo, ile osób zginęło. Według ówczesnych relacji od 40 do 200, a ponad 300 zostało rannych. 9 maja zakłady wznowiły pracę.
Bunt łódzki był sygnałem, że fabrykanci muszą poprawić warunki życia łodzian. W ciągu dwóch lat we wszystkich fabrykach wzrosły płace i skrócono dzień pracy. Przemysłowcy przeznaczali większe kwoty na działalność organizacji oświatowych i społecznych dla pracowników, a także zwolnili 176 brutalnych majstrów. Bunt łódzki był też impulsem do założenia w Paryżu Polskiej Partia Socjalistycznej, która przyczyniła się do odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r.
Może być zdjęciem przedstawiającym 2 osoby, ludzie stoją i na świeżym powietrzu

Brak komentarzy: