Krzysztof Kolat
Nad krętym i kapryśnym Horyniem rozpoczęto w 1931 roku budowę osiedla pracowniczego w lasach przy kamieniołomach bazaltu, dając możność pracy i egzystencji tysiącom robotników i ich rodzinom. Osiedle to (Janowa Dolina) zaprojektowane zostało w bardzo nowoczesny sposób na wzór fiński. W przyległych do kopalni gęstych lasach wytyczono przecinające się pod kątem prostym ulice równoległe względem siebie, przecięte szeroką aleją spacerową (z lotu ptaka wyglądało to jak szachownica). Ulice nie miały nazw-oznaczano je literami alfabetu.
Osiedle miało szkołę, przedszkole, posterunek policji, kaplicę, boiska sportowe, trzy plaże nad Horyniem, no a przede wszystkim była tam kopalnia kamieniołomów, zakłady kruszące kamień oraz tartak. W osadzie były własne pieniądze, które były ważne tylko w Janowej Dolinie. Wyjeżdżając do innego miasta, pieniądze wymieniało się w kantynie - banku na "polskie" .
"Osada nasza przed 1939 rokiem liczyła około 4 tys. mieszkańców z czego około 2,5 tys. zatrudnionych było w kamieniołomach. Ludność zamieszkująca Janową Dolinę to w 80 procentach Polacy. Na pozostałą ludność składali się Rosjanie, Czesi i Ukraińcy.
Nocą z 21 na 22 kwietnia 1943r. (z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek) o północy ze wszystkich lasów okalających osiedle wyszli Ukraińcy. Uprzednio przerwali łączność telefoniczną z siedzibą powiatu w Kostopolu, wysadzili w powietrze tory kolejowe, mosty, a droga dojazdowa była nie do pokonania, bo leżały na niej pościnane drzewa. Otoczyli osiedle, oblewali każdy budynek naftą lub benzyną, podpalając go smolnym łuczywem od strony wejścia. Oknami wrzucali granaty i strzelali do uciekających nieraz już bardzo poparzonych ludzi. Strzelali, zabijali siekierami, widłami lub nożami. Napastników było bardzo dużo. My mieszkańcy ulicy K, najdalej położonej od centrum osiedla, tej nocy nie nocowaliśmy w swoich domach. Część mieszkańców spała w centrum u rodziny, znajomych. My tj. mój ojciec i ja nocowaliśmy w kotłowni w Bloku. Mój ojciec znał język niemiecki i budował palisadę wokół Bloku. Dlatego pozwolono nam i paru innym rodzinom nocować w tej kotłowni. Moja matka rano 21 kwietnia wyjechała do rodziny do Równego odwieźć na "przechowanie" moją małą siostrzyczkę i miała wrócić następnego dnia. W nocy jednak obudziły nas huki strzałów i straszne krzyki. Ukraińcy próbowali podpalić - i zdobyć również blok - siedzibę Niemców i główny punkt obrony. W pewnej chwili usłyszałam "Iwan chody siuda ja uże tut". Trudno ten wrzask zapomnieć. Jednemu Ukraińcowi udało się najprawdopodobniej "przeskoczyć" palisadę. Atak został odparty, ludność cywilna przebywająca na terenie Bloku otrzymała od Niemców broń. Spoza obwarowanego drewnianymi palisadami obszaru, otworzyła zmasowany ogień z broni maszynowej, strzelając do wszystkiego, co się ruszało. Ludzie uciekali z płonących domów w kierunku Bloku (gdzie uważali, że znajdą ochronę) i ginęli od kul niemieckich, a może też kul rodaków. Ci, którym nie udało się opuścić domów w przerażeniu, chowali się w piwnicach, mając nadzieję, że ogień nie przedostanie się do podmurówek. Z tych ludzi nikt nie ocalał. Żar i dym był tak wielki, że udusili się, zostali spaleni na węgiel lub po prostu upieczeni. Stan oblężenia i masakry trwał aż do świtu. Nadjechały posiłki niemieckie z Kostopola - drogą, z której trzeba było najpierw usunąć leżące na niej pościnane drzewa.
Pamiętam małe dzieci nadziane na pale na Alei Spacerowej. Całe rodziny z nożami w plecach leżące w krzakach, spalone moje koleżanki. Opisem ogromu tej tragedii jest fragment wiersza nieznanego mi autora.
"Oczy wykuwano, piersi obcinano
i głową na dół na drzewach wieszano
Bulbowcy swe plany spełnili
Nas z naszych domów wypędzili".
Gdy ucichły strzały w pierwszej kolejności zajęto się rannymi, których umieszczono w Bloku. Widok był przerażający: jedni czarni, poparzeni, inni pokaleczeni, cali zbryzgani krwią, leżeli jeden przy drugim na gołej podłodze, jęcząc z bólu, błagając o pomoc lub łyk wody. Pozostała przy życiu jedna pielęgniarka była bezradna wobec tylu rannych, braku leków, chociażby tych, które uśmierzają ból. Pomoc ograniczała się do podawania wody. Nie wiem, czy to "dobre" serce Niemców, czy może strach przed Bogiem, a może jeszcze coś zupełnie innego było powodem, że ranni tego samego dnia zostali odwiezieni samochodami wojskowymi do Kostopola. Byłam w jednym z tych samochodów. Pamiętam, jak ukryci za drzewami bandyci strzelali do nas, mimo że samochody były oznaczone czerwonym krzyżem.
Lęk dzieciństwa to tylko dwa słowa, ale do dnia dzisiejszego nie opuszczają mnie. Gdy jadę nocą samochodem, to nie wiem, kiedy z siedzenia zsuwam się na podłogę i nadsłuchuję, czy gdzieś nie słychać świstu kul. Ci, co pozostali przy życiu, wykopali jeden bardzo długi grób, gdzie stał krzyż. Było to miejsce przeznaczone na budowę przyszłego kościoła. Pamiętam ten grób. Tę straszną "kupę" ludzkich ciał, popalonych, pomordowanych, wśród których były kobiety i dzieci. Według różnych źródeł dostępnej mi literatury, podawana jest liczba pomordowanych od 900 do 2000 ludzi.
Nie mogę pominąć historii krzyża. W 1938 roku zapadła decyzja budowy kościoła. Miejsce zostało wybrane, poświęcone i postawiono krzyż. Władze sowieckie swe rządy rozpoczęły od wydania rozkazu usunięcia stojącego krzyża. Nikt z Polaków tego rozkazu nie chciał wykonać. Rosjanie wpadli więc na pomysł, aby ścinać drzewa wokół krzyża i któreś spadające drzewo upadnie na krzyż i "problem" zostanie rozwiązany. Drwale ścinali drzewa, ale one padały w różny sposób i żadne z nich krzyża nie uszkodziło. Ludzie mówili, że to cud. Dziś nieraz zastanawiam się nad tym, czy to umiejętności drwali, czy też może faktycznie cud. Moja rodzina ocalała, ale moja mama tej jednej nocy zupełnie osiwiała. Janowa Dolina. Ilekroć wspomnę tę nazwę, widzę oślepiającą jasność, potworny huk, trzask ognia, słyszę krzyk i jęki palonych żywcem ludzi oraz wrzaski w języku ukraińskim. Do dnia dzisiejszego każdy Wielki Piątek poświęcam pamięci pomordowanych i mimo że minęło już tyle lat zawsze w tym dniu, same płyną mi z oczu łzy. "
Osiedle miało szkołę, przedszkole, posterunek policji, kaplicę, boiska sportowe, trzy plaże nad Horyniem, no a przede wszystkim była tam kopalnia kamieniołomów, zakłady kruszące kamień oraz tartak. W osadzie były własne pieniądze, które były ważne tylko w Janowej Dolinie. Wyjeżdżając do innego miasta, pieniądze wymieniało się w kantynie - banku na "polskie" .
"Osada nasza przed 1939 rokiem liczyła około 4 tys. mieszkańców z czego około 2,5 tys. zatrudnionych było w kamieniołomach. Ludność zamieszkująca Janową Dolinę to w 80 procentach Polacy. Na pozostałą ludność składali się Rosjanie, Czesi i Ukraińcy.
Nocą z 21 na 22 kwietnia 1943r. (z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek) o północy ze wszystkich lasów okalających osiedle wyszli Ukraińcy. Uprzednio przerwali łączność telefoniczną z siedzibą powiatu w Kostopolu, wysadzili w powietrze tory kolejowe, mosty, a droga dojazdowa była nie do pokonania, bo leżały na niej pościnane drzewa. Otoczyli osiedle, oblewali każdy budynek naftą lub benzyną, podpalając go smolnym łuczywem od strony wejścia. Oknami wrzucali granaty i strzelali do uciekających nieraz już bardzo poparzonych ludzi. Strzelali, zabijali siekierami, widłami lub nożami. Napastników było bardzo dużo. My mieszkańcy ulicy K, najdalej położonej od centrum osiedla, tej nocy nie nocowaliśmy w swoich domach. Część mieszkańców spała w centrum u rodziny, znajomych. My tj. mój ojciec i ja nocowaliśmy w kotłowni w Bloku. Mój ojciec znał język niemiecki i budował palisadę wokół Bloku. Dlatego pozwolono nam i paru innym rodzinom nocować w tej kotłowni. Moja matka rano 21 kwietnia wyjechała do rodziny do Równego odwieźć na "przechowanie" moją małą siostrzyczkę i miała wrócić następnego dnia. W nocy jednak obudziły nas huki strzałów i straszne krzyki. Ukraińcy próbowali podpalić - i zdobyć również blok - siedzibę Niemców i główny punkt obrony. W pewnej chwili usłyszałam "Iwan chody siuda ja uże tut". Trudno ten wrzask zapomnieć. Jednemu Ukraińcowi udało się najprawdopodobniej "przeskoczyć" palisadę. Atak został odparty, ludność cywilna przebywająca na terenie Bloku otrzymała od Niemców broń. Spoza obwarowanego drewnianymi palisadami obszaru, otworzyła zmasowany ogień z broni maszynowej, strzelając do wszystkiego, co się ruszało. Ludzie uciekali z płonących domów w kierunku Bloku (gdzie uważali, że znajdą ochronę) i ginęli od kul niemieckich, a może też kul rodaków. Ci, którym nie udało się opuścić domów w przerażeniu, chowali się w piwnicach, mając nadzieję, że ogień nie przedostanie się do podmurówek. Z tych ludzi nikt nie ocalał. Żar i dym był tak wielki, że udusili się, zostali spaleni na węgiel lub po prostu upieczeni. Stan oblężenia i masakry trwał aż do świtu. Nadjechały posiłki niemieckie z Kostopola - drogą, z której trzeba było najpierw usunąć leżące na niej pościnane drzewa.
Pamiętam małe dzieci nadziane na pale na Alei Spacerowej. Całe rodziny z nożami w plecach leżące w krzakach, spalone moje koleżanki. Opisem ogromu tej tragedii jest fragment wiersza nieznanego mi autora.
"Oczy wykuwano, piersi obcinano
i głową na dół na drzewach wieszano
Bulbowcy swe plany spełnili
Nas z naszych domów wypędzili".
Gdy ucichły strzały w pierwszej kolejności zajęto się rannymi, których umieszczono w Bloku. Widok był przerażający: jedni czarni, poparzeni, inni pokaleczeni, cali zbryzgani krwią, leżeli jeden przy drugim na gołej podłodze, jęcząc z bólu, błagając o pomoc lub łyk wody. Pozostała przy życiu jedna pielęgniarka była bezradna wobec tylu rannych, braku leków, chociażby tych, które uśmierzają ból. Pomoc ograniczała się do podawania wody. Nie wiem, czy to "dobre" serce Niemców, czy może strach przed Bogiem, a może jeszcze coś zupełnie innego było powodem, że ranni tego samego dnia zostali odwiezieni samochodami wojskowymi do Kostopola. Byłam w jednym z tych samochodów. Pamiętam, jak ukryci za drzewami bandyci strzelali do nas, mimo że samochody były oznaczone czerwonym krzyżem.
Lęk dzieciństwa to tylko dwa słowa, ale do dnia dzisiejszego nie opuszczają mnie. Gdy jadę nocą samochodem, to nie wiem, kiedy z siedzenia zsuwam się na podłogę i nadsłuchuję, czy gdzieś nie słychać świstu kul. Ci, co pozostali przy życiu, wykopali jeden bardzo długi grób, gdzie stał krzyż. Było to miejsce przeznaczone na budowę przyszłego kościoła. Pamiętam ten grób. Tę straszną "kupę" ludzkich ciał, popalonych, pomordowanych, wśród których były kobiety i dzieci. Według różnych źródeł dostępnej mi literatury, podawana jest liczba pomordowanych od 900 do 2000 ludzi.
Nie mogę pominąć historii krzyża. W 1938 roku zapadła decyzja budowy kościoła. Miejsce zostało wybrane, poświęcone i postawiono krzyż. Władze sowieckie swe rządy rozpoczęły od wydania rozkazu usunięcia stojącego krzyża. Nikt z Polaków tego rozkazu nie chciał wykonać. Rosjanie wpadli więc na pomysł, aby ścinać drzewa wokół krzyża i któreś spadające drzewo upadnie na krzyż i "problem" zostanie rozwiązany. Drwale ścinali drzewa, ale one padały w różny sposób i żadne z nich krzyża nie uszkodziło. Ludzie mówili, że to cud. Dziś nieraz zastanawiam się nad tym, czy to umiejętności drwali, czy też może faktycznie cud. Moja rodzina ocalała, ale moja mama tej jednej nocy zupełnie osiwiała. Janowa Dolina. Ilekroć wspomnę tę nazwę, widzę oślepiającą jasność, potworny huk, trzask ognia, słyszę krzyk i jęki palonych żywcem ludzi oraz wrzaski w języku ukraińskim. Do dnia dzisiejszego każdy Wielki Piątek poświęcam pamięci pomordowanych i mimo że minęło już tyle lat zawsze w tym dniu, same płyną mi z oczu łzy. "
Na alei C, w miejscu gdzie kiedyś stała kaplica, znajduje się krzyż oraz płyta pamiątkowa poświęcona tragicznym wydarzeniom z kwietnia 1943 roku. Są zadbane. Przyjeżdżają tu ludzie nie tylko z Polski, ale także parafianie z Kostopola. Myją pomnik, kładą kwiaty i zapalają znicze.
Obecnie miejscowość Janowa Dolina nosi nazwę Bazaltowe. W miejscu, w którym znajdowało się osiedle, rodziny pomordowanych ufundowały pomnik. W ostatniej chwili, przed odsłonięciem pomnika, ukraiński wykonawca usunął bez wiedzy strony polskiej datę "23 kwietnia 1943", pozostawiając tylko enigmatyczny napis "Pamięci Polaków z Janowej Doliny".
Obecnie miejscowość Janowa Dolina nosi nazwę Bazaltowe. W miejscu, w którym znajdowało się osiedle, rodziny pomordowanych ufundowały pomnik. W ostatniej chwili, przed odsłonięciem pomnika, ukraiński wykonawca usunął bez wiedzy strony polskiej datę "23 kwietnia 1943", pozostawiając tylko enigmatyczny napis "Pamięci Polaków z Janowej Doliny".
W centrum obecnej wsi Bazaltowe znajduje się pomnik UPA, upamiętniający "akcję bojową" z 21-22 kwietnia 1943. Jak głosi napis, oddział grupy Zahrawa, którym dowodził "Dubowyj", zlikwidował wtedy bazę "polsko-niemieckich okupantów Wołynia".
"Do tych, co paktują, ma społeczeństwo polskie głęboki żal i pogardę. Tą drogą wygubi się resztę polskiego żywiołu, a nic się nie zyska, bo tam brak dobrej woli i szczerości...."-z listu kanonika gremialnego Kapituły Metropolitalnej we Lwowie ks. Ignacego Chwiruta, pisanego 2 III 1944 r. do anonimowego adresata w Częstochowie.
Źródła:
wołyń.republika.pl;wołyń.freehost.pl;e.wietor.pl;fragmenty wspomnień Janiny Pietrasiewicz-Chudy;ivrozbiorpolski.pl
wołyń.republika.pl;wołyń.freehost.pl;e.wietor.pl;fragmenty wspomnień Janiny Pietrasiewicz-Chudy;ivrozbiorpolski.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz