23.02.1280 r.
„Wojsko Leszka Czarnego w cudowny sposób zwycięża księcia Rusi Lwa, który z wielkimi siłami wtargnął do Królestwa Polskiego, ściga go aż do Lwowa, pustosząc Ruś i wraca do domu z ogromnymi łupami (bitwa pod Goźlicami, 23 lutego 1280 roku).
(Kronika Jana Długosza)
Świeżemu dziedzictwu nowego księcia Leszka Czarnego w księstwach krakowskim, sandomierskim i lubelskim natychmiast zaczęły dokuczać nowe zaburzenia i nowy zgiełk wojen podnoszony przez obcych i swoich, albowiem zarówno swoi, jak i obcy zazdrościli Leszkowi Czarnemu powodzenia i odziedziczenia naraz tylu księstw. Najpierw przeto syn nieżyjącego króla Rusi Daniela, książę ruski Lew, który uchodził w tym czasie wśród książąt ruskich za znaczniejszego zarówno pod względem siły wojskowej, jak i podległych ziem i posiadłości, ufając wielkiej liczbie wojsk i zasobów, postanowił zająć księstwa krakowskie, sandomierskie i lubelskie. Ściągnąwszy spośród Tatarów, Litwinów i Jaćwingów oraz innych pogan ochotniczego i zaciężnego żołnierza, z trzema wojskami pełnymi piechoty i jazdy wkroczył potężną nawałą do ziemi lubelskiej i począł ją niszczyć przy niedogodnych warunkach zimową porą (tak wielka bowiem żądza popychała go do wojny). Po spustoszeniu jej wkroczył do ziemi sandomierskiej, gdyż na marsz pozwalała Wisła zamarznięta skutkiem mroźnej zimy i rabując i niszcząc, cokolwiek spotkał po drodze, przybył pod zamek i miasto Sandomierz. Kiedy próba jego zdobycia wypadła inaczej, niż się spodziewał, ponieważ rycerze polscy doskonale bronili murów, wrócił znowu do łupienia i niszczenia wsi i miast i palenia domostw. Gdy stanął obozem koło wsi Goślice, położonej o dwie mile od Sandomierza, zabiegło mu drogę wojsko polskie, które wiedli kasztelan krakowski Warsz, wojewoda krakowski Piotr syn Alberta i wojewoda sandomierski Janusz, w bardzo jednak skąpej i niewielkiej liczbie (z nakazu bowiem księcia Leszka Czarnego wojska zgromadziły się w innym miejscu). I pokładając nadzieję jedynie w pomocy niebios, gdyż widzieli, że wojska nieprzyjacielskie przewyższają ich wielokrotnie liczbą, w piątek trzeciego lutego staczają bitwę z Lwem i jego wojskiem, bardziej nierozważnie — powiedziałbym niż mężnie, gdyby nie to, że powodzenie stało się udziałem Polaków i ich czynu, równie zuchwałego, co i sławnego.
Kiedy bowiem na początku walki Polacy wycięli tych, którzy w ruskim wojsku przewodzili pierwszym szeregom, pozostałych barbarzyńców ogarnął nagle za zrządzeniem nieba tak wielki strach, że wszyscy jak szaleni, porzuciwszy broń, rzucili się do ucieczki na wszystkie strony. Tatarzy stawiwszy krótko słaby opór, wnet sami podejmują ucieczkę. Polacy przez wiele mil ścigali uciekających, nielicznych wzięli do niewoli, resztę pozabijali. Zginęło w tej bitwie — jak opowiadają — osiem tysięcy, dwa dostało się do niewoli, zdobyto siedem sztandarów wojskowych. Główny dowódca Lew, uciekając z garstką, która nie znała drogi, wylękły uszedł z życiem. Leszek Czarny uznawszy, że nie wystarczy wojna obronna bez zaczepnej, po piętnastu dniach zgromadziwszy wojska i odbywszy ich przegląd, z trzydziestu tysiącami konnych i dwoma doborowej piechoty urządza pościg za Lwem. Najeżdża jego ziemie ruskie i wiele grodów opuszczonych przez Rusinów lub opatrzonych zbyt słabą załogą zajmuje, zdobywa i burzy, a spustoszywszy kraj aż po Lwów, uprowadza do Polski wielki łup zarówno w ludziach, jak i bydle, gdyż Lew uciekł w głąb Rusi i nie śmiał podjąć walki. W tym plądrowaniu — jak piszą — zginęło pięć tysięcy ludzi, a cztery uprowadzono do niewoli”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz