Paśny BuriatGrupa Paśny Buriat
"Uroczysko Długa Luka znajduje się mniej więcej w połowie odcinka Carskiej Drogi, który biegnie wśród bagien. Ludność miejscowa tak nazywała tę część szlaku, mniej więcej sześciokilometrową, gdzie nie było lasu, a po obu stronach drogi ciągnęły się podmokłe pustacie. Dziś trudno go wyodrębnić, bo mniejsze i większe skupiska drzew rozrosły się prawie wszędzie i luka przestała być luką. Teraz więc Długa Luka to tylko jedno miejsce, gdzie przydrożne zadrzewienia rozrywają się, odsłaniając widok na bezkresne bagna. Pobocze szosy jest tu wydeptane przez tysiące nóg i ubite przez setki opon. Wiosną ludzie wysiadają z samochodów i po paru krokach padają na kolana. Pojedynczo lub całymi rodzinami. Po czym wstają i dopiero wtedy ruszają po drewnianej ścieżce w głąb podmokłej przestrzeni.
Jeszcze kilkanaście lat temu nie było drewnianej ścieżki, a na kolana padali tu tylko nieliczni wtajemniczeni. Czasem można było też pod wieczór zobaczyć błędny bagienny ognik. To był płomyk znicza, który pewna dziewczyna zapalała na dowód czci dla tego miejsca. Jeszcze nieco wcześniej znajdował się tu tylko trawiasty zjazd z szosy, a po przeciwnej stronie drugi; oba prowadziły do dawnych zimowych dróg, którymi jeżdżono w głąb bagien po zebrane w stogi siano. Tam, gdzie zjazd dochodzi do bagna i staje się rozmokły, pełen zagłębień oraz dołków, miejsce na tokowisko upatrzyły sobie samce batalionów. Tu zbierały się, imponując w pełni wyrośniętymi ozdobnymi kołnierzami z piór i grzywami – to był znak, że są już gotowe do przyjmowania i zapładniania samic. Kiedyś w głębi bagiennej „bieli” takich tokowisk było więcej, zwłaszcza na uklepanych, nieco wyniesionych i pokrytych resztkami przegniłego siana placykach pozostałych po sprzątniętych stogach. Wokół, na mokrym mchu, samice zakładały gniazda.
Jeszcze kilkanaście lat temu nie było drewnianej ścieżki, a na kolana padali tu tylko nieliczni wtajemniczeni. Czasem można było też pod wieczór zobaczyć błędny bagienny ognik. To był płomyk znicza, który pewna dziewczyna zapalała na dowód czci dla tego miejsca. Jeszcze nieco wcześniej znajdował się tu tylko trawiasty zjazd z szosy, a po przeciwnej stronie drugi; oba prowadziły do dawnych zimowych dróg, którymi jeżdżono w głąb bagien po zebrane w stogi siano. Tam, gdzie zjazd dochodzi do bagna i staje się rozmokły, pełen zagłębień oraz dołków, miejsce na tokowisko upatrzyły sobie samce batalionów. Tu zbierały się, imponując w pełni wyrośniętymi ozdobnymi kołnierzami z piór i grzywami – to był znak, że są już gotowe do przyjmowania i zapładniania samic. Kiedyś w głębi bagiennej „bieli” takich tokowisk było więcej, zwłaszcza na uklepanych, nieco wyniesionych i pokrytych resztkami przegniłego siana placykach pozostałych po sprzątniętych stogach. Wokół, na mokrym mchu, samice zakładały gniazda.
Kiedy pewnego razu gruchnęła wiadomość, że władze parku narodowego chcą tutaj zamontować drewnianą kładkę dla turystów, prowadzącą od drogi w głąb bagien, byłem przerażony. „Nie pozwolić, za nic nie pozwolić!” – kołatało mi się w głowie. Mój brat Grzesiek, bardziej pragmatycznie nastawiony do życia, wytykał mi sentymentalizm i głupotę.
Przez jakiś czas patrzyłem na ten obiekt jak na bliznę szpecącą piękną twarz. Ale przecież przyzwyczajamy się do blizn, zarówno u swych bliskich, jak i u siebie. Mamy też skłonność, by w kółko oglądać te nasze blizny, bąble, narośle. Mnie też ogarnęła taka potrzeba, zwłaszcza że tę bliznę odczuwałem niemal, jakby pojawiła się na moim własnym ciele i na mojej duszy, a po trosze też na honorze. Zacząłem robić tu zdjęcia. Ta droga niknąca w pustym horyzoncie tworzyła jedyny w swoim rodzaju, smętny, nostalgiczny, a dla mnie poniekąd tragiczny widok.
Tymczasem ludzie ją pokochali. W pogodne wiosenne dni zaczęły tędy płynąć całe potoki wędrowników. Nawet w czasie jesiennej pluchy prawie zawsze w pobliżu stoi jakiś samochód. Długa Luka stała się chyba najchętniej odwiedzaną ścieżką w Basenie Dolnym Biebrzy. We mnie zaś romantyczne uniesienia zaczęły ustępować miejsca rozbudzonej na nowo, a wyniesionej z pracy w prasie młodzieżowej chęci obserwowania ludzi. Tutaj, na wąskiej ścieżce, z której nie da się zejść ani na krok, nie grzęznąc w bagnie, mijają się różne postaci, przedstawiciele różnych grup społecznych i zawodów, a nawet różnych narodowości. Tu słyszy się rozmaite języki. Jak na dłoni można też obserwować, kim jest typowy turysta, czego oczekuje i szuka.
Przede wszystkim przybysze szukają tak zwanych atrakcji. Stąd padanie na kolana tuż przed pierwszymi metrami tej drewnianej ścieżki. W maju i czerwcu kwitnie tu pewna roślina – szachownica kostkowata o ładnych, dzwonkowatych kielichach. Nie ma nic wspólnego z bagnami, występuje raczej na południu Polski, a koło Przemyśla tworzy całą kwietną łąkę będącą rezerwatem przyrody. Tu została kiedyś zawleczona i tworzy prawdopodobnie jedyną kępę w dolinie Biebrzy, a może i na całym Podlasiu, toteż jej sława jako niezwykłej osobliwości rozeszła się szeroko. Wzdłuż kładki rosną też inne rośliny typowe dla miejscowego krajobrazu, wśród nich chronione storczyki, które jednak nie budzą takiego entuzjazmu ani zainteresowania.
Rozkwit cywilizacji konsumpcyjnej jest tu widoczny jak na dłoni. Dróżka stała się wybiegiem dla modelek prezentujących turystyczne, jak i typowo niedzielne odzienia, ale może w jeszcze większym stopniu – dla modeli. Dla tych facetów odzianych w wojskowe czy myśliwskie „panterki”, obwieszonych bronią optyczną najwyższego kalibru, czyli teleobiektywami o półmetrowej nieraz ogniskowej, ciężkimi dla ręki i dla kieszeni, ale dodającymi wyjątkowej powagi i poloru. Wszyscy liczą oczywiście na spotkanie z dzikimi zwierzętami, ale w środku dnia i w tłumie nie mają na takie spotkanie widoków.
Wrażenie robi też bateria samochodów stojących długimi sznurami na poboczach drogi. Bywają busy i całe autokary z przewodnikami. Obok cywilów widuje się tu duchownych, zakonnice i zakonników oraz przedstawicieli różnych służb mundurowych.
Kiedyś istniało tu tokowisko ptaków błotnych – kulików, bekasów, batalionów – a dziś mamy ludzkie tokowisko. Przyjeżdżają tu z fotografami na sesje zdjęciowe zakochane pary i liczni nowożeńcy. Miejsce białych i czarnych kołnierzy samców batalionów zajęły białe suknie ślubne i czarne garnitury oblubieńców".
Tymczasem ludzie ją pokochali. W pogodne wiosenne dni zaczęły tędy płynąć całe potoki wędrowników. Nawet w czasie jesiennej pluchy prawie zawsze w pobliżu stoi jakiś samochód. Długa Luka stała się chyba najchętniej odwiedzaną ścieżką w Basenie Dolnym Biebrzy. We mnie zaś romantyczne uniesienia zaczęły ustępować miejsca rozbudzonej na nowo, a wyniesionej z pracy w prasie młodzieżowej chęci obserwowania ludzi. Tutaj, na wąskiej ścieżce, z której nie da się zejść ani na krok, nie grzęznąc w bagnie, mijają się różne postaci, przedstawiciele różnych grup społecznych i zawodów, a nawet różnych narodowości. Tu słyszy się rozmaite języki. Jak na dłoni można też obserwować, kim jest typowy turysta, czego oczekuje i szuka.
Przede wszystkim przybysze szukają tak zwanych atrakcji. Stąd padanie na kolana tuż przed pierwszymi metrami tej drewnianej ścieżki. W maju i czerwcu kwitnie tu pewna roślina – szachownica kostkowata o ładnych, dzwonkowatych kielichach. Nie ma nic wspólnego z bagnami, występuje raczej na południu Polski, a koło Przemyśla tworzy całą kwietną łąkę będącą rezerwatem przyrody. Tu została kiedyś zawleczona i tworzy prawdopodobnie jedyną kępę w dolinie Biebrzy, a może i na całym Podlasiu, toteż jej sława jako niezwykłej osobliwości rozeszła się szeroko. Wzdłuż kładki rosną też inne rośliny typowe dla miejscowego krajobrazu, wśród nich chronione storczyki, które jednak nie budzą takiego entuzjazmu ani zainteresowania.
Rozkwit cywilizacji konsumpcyjnej jest tu widoczny jak na dłoni. Dróżka stała się wybiegiem dla modelek prezentujących turystyczne, jak i typowo niedzielne odzienia, ale może w jeszcze większym stopniu – dla modeli. Dla tych facetów odzianych w wojskowe czy myśliwskie „panterki”, obwieszonych bronią optyczną najwyższego kalibru, czyli teleobiektywami o półmetrowej nieraz ogniskowej, ciężkimi dla ręki i dla kieszeni, ale dodającymi wyjątkowej powagi i poloru. Wszyscy liczą oczywiście na spotkanie z dzikimi zwierzętami, ale w środku dnia i w tłumie nie mają na takie spotkanie widoków.
Wrażenie robi też bateria samochodów stojących długimi sznurami na poboczach drogi. Bywają busy i całe autokary z przewodnikami. Obok cywilów widuje się tu duchownych, zakonnice i zakonników oraz przedstawicieli różnych służb mundurowych.
Kiedyś istniało tu tokowisko ptaków błotnych – kulików, bekasów, batalionów – a dziś mamy ludzkie tokowisko. Przyjeżdżają tu z fotografami na sesje zdjęciowe zakochane pary i liczni nowożeńcy. Miejsce białych i czarnych kołnierzy samców batalionów zajęły białe suknie ślubne i czarne garnitury oblubieńców".
Fragment książki Grzegorza i Tomasza Kłosowskich pt. "Biebrza. Opowieści o rzece..."
Fot. Grzegorz Kłosowski; Biebrzański Park Narodowy; kładka Długa Luka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz