Nie ma w świecie kraju, który po napaści przez III Rzeszę, ponad pięciu latach okupacji i już po zakończeniu drugiej wojny światowej, gdy podporządkowano na blisko pół wieku sowieckiej Rosji, ucierpiał bardziej od Polski. Żadne państwo nie może mierzyć się z nami bezmiarem doznanych krzywd i szkód; sześć milionów zabitych obywateli RP, zrujnowane miasta, ze stolicą zrównaną z ziemią, okrojenie terytorium, czego nie zrekompensowało przesunięcie granic, ogołocony majątek narodowy, zniszczony przemysł, pozbawienie szans na pomoc w odbudowie i nieskrępowany rozwój gospodarki – oto nasz bilans ujęty w jednym zdaniu bez liczb. O skali niepowetowanych i nieodwracalnych strat dla naszej kultury i dziedzictwa świadczy nie tylko rabunek dzieł sztuki dokonany przez okupantów, ale także świadomie zrealizowane dzieło zniszczenia, mają pozbawić nas przeszłości i tożsamości – tylko z dwóch warszawskich archiwów Akt Dawnych i Akt Nowych ocalało jedynie 4 proc. archiwaliów. Właśnie dlatego, właśnie z tego powodu, że nie ma w świecie narodu, który w wyniku drugiej wojny światowej doznał takiego ogromu strat materialnych i niematerialnych jak my, Polacy, nigdy nie powinien pojawić się choćby cień wątpliwości, czy Polska powinna domagać się reparacji. Nie tylko powinna, ale, jeśli chce zachować godność i twarz, ma wręcz obowiązek, moralny, etyczny i polityczny, domagać się indemnizacji.
Wbrew pozorom, równie prosta jest odpowiedź na pytanie: czy odszkodowania i reparacje są możliwe z punktu widzenia prawa międzynarodowego? Jak twierdzą niemieccy spadkobiercy III Rzeszy z obecnie Republiki Federalnej Niemiec, sprawa jest „zamknięta”, ponieważ Polska zrzekła się finansowego zadośćuczynienia już 1953 roku, o czym zadecydował rząd Bolesława Bieruta, a poza tym polskie ofiary wojny, byli więźniowie obozów koncentracyjnych i robotnicy przymusowi otrzymali od zjednoczonych Niemiec wypłaty i również zrzekli się kolejnych roszczeń. Sami Niemcy zdają sobie z tego sprawę, czego – co zrozumiałe – nie przyznają. że oba te „argumenty” są bardzo płytkie i łatwe do podważenia.
Powstały po wojnie twór pod nazwą Polska Rzeczpospolita Ludowa nie była państwem niepodległym, zaistniała w wyniku uzgodnień podjętych bez i podporządkowana została ówczesnemu Związkowi Socjalistycznych Republik Radzieckich. Bierut był marionetką Moskwy, agentem sowieckiego NKWD (Ludowego Komitetu Spraw Wewnętrznych ZSRR), przywódcą PZPR z nadania Moskwy, a władzę zdobył poprzez sfałszowanie wyborów. Żaden wolny kraj, zrujnowany przez okupantów, nie zrzekłby się dobrowolnie odszkodowań, reparacji i pomocy w odbudowie - to po pierwsze. Po drugie, sami Niemcy podeszli z osobliwą wybiórczością do swych wcześniejszych „ustaleń” i „umów”, z koronnym przykładem dotyczącym powojennych granic. Choć zarówno RFN (wcześniej NRF) jak i NRD z osobna uznały granicę na Odrze i Nysie, to jednak kanclerz Helmut Kohl usiłował je podważyć podczas rozmów „2+4” (RFN/NRD oraz USA/ZSRR/Wlk.Brytania/Francja), jako zaakceptowane przez zniewolone Niemcy Zachodnie pod kuratelą aliantów i Niemcy Wschodnie pod kontrolą Rosjan. Kohl wymusił zawarcie kolejnego traktatu między RP a RFN „o potwierdzeniu istniejącej granicy” z 14 listopada 1990 r. przez zjednoczone Niemcy.
Nawiasem mówiąc, po utracie władzy Kohl zdobył się na publiczne wynurzenia, że granicę z Polską uznał „pod naciskiem Amerykanów”. My, Polacy, mamy skłonność do naiwnego popadania ze skrajności w skrajność, od wrogości do euforii obłapiania i fałszywie pojmowanej przyjaźni: były kanclerz, który jeszcze w 1989 roku liczył na rewizję granic, okrzyknięty został w naszym kraju „największym przyjacielem Polski”, dwie, polskie uczelnie przyznały mu nawet tytuły doktora honoris causa, a pewna polska rzeźbiarka wykonała i podarowała mu jego popiersie… Ten sam kanclerz, który strofował szefa dyplomacji Hansa Dietricha Genschera za „wybieganie przed orkiestrę”, gdy ów powiedział jako pierwszy, że „granica z Polską jest nienaruszalna”, ten sam Kohl, który zbeształ ministra obrony Volkera Rühe’go, za to, że jako pierwszy mówił w Londynie o moralnym obowiązku wspierania przez Niemcy starań o przyjęcie do NATO, wreszcie – ten sam Kohl, który na pytanie o odszkodowania i reparacje odparł krótko: „Jeśli ktoś myśli, że otworzę kasę, ten się grubo myli”, wiem, bo byłem przy tych zdarzeniach, stał się u nas symbolem pojednania i niemal pomnikową figurą…
Kohl rzeczywiście kasy nie otworzył. Zrobił to jego następca, Gerhard Schröder, również pod presją zza oceanu - amerykańskich adwokatów reprezentujących diasporę żydowską, a także Białego Domu, grożącego wprowadzeniem sankcji przez USA wobec wszystkich niemieckich firm bez wyjątku, nie tylko tych dostarczycieli cyklonu B do obozów koncentracyjnych i dorabiających się na niewolniczej pracy robotników przymusowych. Polska, jak i inne dołączone później kraje, występowała w tych negocjacjach jedynie w roli obserwatora. Zgodnie z przyjętymi wówczas ustaleniami, około milion Polek i Polaków, byłych więźniów KZ-tów i zesłańców na roboty do III Rzeszy otrzymało jednorazowe „odszkodowanie”, które wyniosło przeciętnie… 689 złotych i 97 groszy, przy czym każdy z biorców musiał pisemnie zrzec się zgłaszania następnych roszczeń. Brzmi jak szyderstwo z cierpień ofiar. Co muszę dodać, rok temu opracowany został w Sejmie wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie sprzecznej z naszą konstytucją – jak to się fachowo określa – konstrukcji immunitetu jurysdykcyjnego, który wyklucza(sic!) skarżenie Niemiec przed sądami w Polsce i w RFN, a zatem orzekanie winy i egzekwowanie wyroków. Trybunał dotąd tym wnioskiem się nie zajął…
Wracając do odszkodowań i reparacji: Niemcy zawarły kilkanaście umów bilateralnych z niektórymi państwami i na ich podstawie wypłaciły indywidualne odszkodowania 80 mld euro. Najwięcej, ok. jedną trzecią tej kwoty dostali obywatele Izraela, resztę głównie Amerykanie, Francuzi i Brytyjczycy. Czy Polska, będąca najbardziej poszkodowanym krajem w wyniku II wojny światowej, z 6 mln zabitych i obrócona w perzynę, ma za małą siłę przebicia?
Jeśli tak, to w dużej mierze na własne życzenie. Nie można przemilczać i tego faktu, że po upadku komunizmu, już w wolnej Polsce, do władzy doszli postkomuniści - w prostej linii partyjni spadkobiercy tych, którzy w czasach PRL wcielali w życie wolę sowieckiej Rosji, w tym wymuszoną przez Moskwę „rezygnację” z odszkodowań, reparacji i pomocy w odbudowie kraju. Jak dla przykładu Włodzimierz Cimoszewicz, członek PZPR od 1971 do 1990 roku, sekretarz Komitetu Uczelnianego partii, a po upadku komunizmu kolejno: minister sprawiedliwości i prokurator generalny (w latach 1993-95), premier RP, szef polskiej dyplomacji i marszałek Sejmu, który już bez funkcji tak oto skomentował na użytek TVN24 kwestię ubiegania się przez Polskę o reparacje:
„Z prawnego punktu widzenia nie ma żadnych podstaw do występowania z takimi roszczeniami”, jest „to nieetyczne i niemoralne wprowadzanie w błąd Polaków” i „bardzo niedobry polityczny sygnał wysyłany także na zewnątrz”, a także „bardzo błędna polityka, oddzielająca Polskę od najważniejszych partnerów i sojuszników”.
Można rzec, kwintesencja poglądów beznarodowców wypranych z honoru i ambicji… - w przypadku postkomunisty Cimoszewicza i jemu podobnych nie chodzi tylko o kompleks karła, ani też o syndrom sztokholmski, lecz o coś wiele gorszego: brak krzty poczucia godności, a przy tym bezczelne uzurpowanie sobie prawa decydowania za ofiary, za te wymordowane i żyjące do dziś, za ich tragicznie doświadczone rodziny, za cały naród, który do dziś boryka się ze skutkami wojny. To właśnie jest skrajne, „nieetyczne i niemoralne wprowadzanie w błąd” oraz „bardzo niedobry, polityczny sygnał, wysyłany na zewnątrz”, że posłużę się słowami Cimoszewicza. Kraj Cimoszewiczów jest przez nich samych pozbawiany możliwości samostanowienia i nikt z takim krajem nie będzie liczył się na arenie międzynarodowej, zwłaszcza w sytuacji prób przenicowania historii przez Niemców, zrzucania odpowiedzialności na cudze, w tym polskie barki nawet za holokaust, oraz decydowania o naszych stricte wewnętrznych sprawach.
Mała Grecja, z liczbą ludności prawie czterokrotnie mniejszą od Polski, usiłuje zachować twarz. Kraj, który doznał masakry mieszkańców jednej wioski i - choć tragedii porównywać nie należy, bo zawsze pozostaną tragedią, to jednak zestawienie z ogromem polskich cierpień i zniszczeń, spalonych miast i wsi, czy choćby tylko wymordowania przez oddziały generała SS Heinza Reinefartha 40 tys. mieszkańców warszawskiej Woli, byłoby przytłaczające. Jeśli nawet traktujemy dziś Niemcy jako naszego sojusznika, co ujmuję w tryb warunkowy, albowiem dziwne to pojednanie z brakiem rachunku sumienia i rozliczenia za grzechy, a niekiedy nawet przeprosin (za rzeź Woli słowa ubolewania padły dopiero w 2014r.), z kastrowaniem historii oraz jawnym wspieraniem opozycji, aby doprowadzić do upadku demokratycznie wybranych władz w naszym kraju, jeśli więc nawet traktujemy dziś Niemcy jako tego sojusznika, tym bardziej należy oczyścić atmosferę i wskazać jasno, gdzie leżą granice naszej tolerancji, w kwestiach etycznych, moralnych i polityki.
Co dotyczy podstaw do ubiegania się o reparacje w kontekście prawa międzynarodowego, Grecja i Niemcy liczą się z tym, że ich spór trafi zapewne na wokandę Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. Jak w tej sytuacji powinna postępować Polska? Niemcy obawiają się, że i nasz kraj zdecyduje się na formalne wysunięcie reparacyjnych roszczeń, najpóźniej po wygranej PiS w zbliżających się wyborach. Stąd tak intensywna, jawnie już wspierana przez Berlin, nie tylko medialna, antypisowska kampania i zwalczanie obecnych władz – z strony PiS „hołdów berlińskich” nie będzie. Nasi sąsiedzi znów powtarzają jak mantrę, że kasa zamknięta, że nic nam się od nich nie należy, że nie ma podstaw, ale bacznie śledzą, co wydarza się w tej kwestii. I na tej kanwie rodzą się za Odrą różnorakie pomysły, jak np. publicysty Dirka Müllera-Thederana, który na łamach „Bilda” zachęcał rodzimych polityków do zaangażowania się w odbudowę Pałacu Saskiego w Warszawie - jak napisał - „blisko 75 lat po niszczycielskiej orgii zorganizowanej przez niemiecki Wehrmacht w stolicy Polski”. Jego zdaniem, taka inicjatywa mogłaby złagodzić w naszym kraju ton w sprawie roszczeń. Rzecz jednak w tym, że nie chodzi w niej ani o ton, ani o melodię, lecz o rozliczenie zaległego od wojny rachunku, jeśli rzeczywiście przedstawiciele niemieckich władz - jak to wielokrotnie powtarzali - poczuwają się do odpowiedzialności za zbrodnie i zniszczenia popełnione w Polsce w czasie II wojny światowej.
„Polacy otrzymali dotąd tylko 1 proc. kompensacji tego, co obywatele krajów zachodnich i Izraela. Przy czym nasze straty były w stosunku do liczby ludności najwyższe na świecie”.
– przypomniał w głośnym wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel” premier Mateusz Morawiecki. Pozostaje pytanie, czy należy połączyć nasze roszczenia z działaniami Grecji oraz, czy ewentualna rozprawa przed haskim trybunałem zaszkodzi, czy też pomoże w naszej sprawie?
Przede wszystkim należy zachować spokój, powściągliwość i robić swoje. Każda sprawa jest inna i odrębna. Trudno jeszcze ocenić, jaką metodologią i czy właściwą posługiwali się Grecy przy swych wyliczeniach, które de facto obejmują niespłaconą pożyczkę dla III Rzeszy. Sugestie, że należy wespół z Grecją… są przedwczesne i być może niesłuszne, co wszakże nie wyklucza konsultacji. Grecki rząd został zobowiązany przez parlament do podjęcia działań dyplomatycznych i kroków prawnych, ale oficjalnie jeszcze roszczeń nie zgłosił. Nie należy też sztucznie przyspieszać opracowania raportu sejmowego zespołu do spraw reparacji, który - jak stwierdził w naszej rozmowie jego przewodniczący Arkadiusz Mularczyk - „jest już na ukończeniu”. Dokument ten musi być dopracowany w każdym detalu perfekcyjnie i absolutnie bezbłędnie przetłumaczony na kilka najważniejszych języków. Jego publikacja i formalne zgłoszenie roszczeń, uzmysławiające również światu, co w ostatnich latach ulega zamazaniu, kto w gruncie rzeczy był sprawcą, kto ofiarą, jest naszym dziejowym obowiązkiem. Nie tylko z szacunku do samych siebie, lecz również ze względów politycznych.
„Ten kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do przyszłości”
— mówił Józef Piłsudski. Warto o tym pamiętać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz