ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

niedziela, 16 lutego 2020

"Najśmielszy wyczyn tej epoki. "

16.02.1804 r.
I wojna berberyjska: oddział amerykański pod wodzą porucznika Stephena Decatura dokonał rajdu na port w Trypolisie gdzie, wobec niemożności odzyskania uprowadzonego przez piratów okrętu USS Philadelphia, wysadził go w powietrze.
Dziś amerykańskie interwencje zbrojne w obcych i często bardzo odległych krajach nie należą do rzadkości. Jednak przed laty, u zarania dziejów USA, były nie do pomyślenia. Po raz pierwszy siły militarne USA interweniowały na obcym kontynencie w chwili, gdy niepodległe państwo liczyło sobie niespełna 30 lat.
U progu XIX wieku Stany Zjednoczone były krajem nie tylko młodym, ale niezbyt jeszcze liczącym się na arenie międzynarodowej. Mimo to, w rejonie Morza Śródziemnego wykształciła się sytuacja, która zmusiła ówczesnego prezydenta, Tomasza Jeffersona, do wszczęcia interwencji zbrojnej bardzo daleko od Ameryki. Była to również pierwsza w historii USA próba zorganizowania międzynarodowej koalicji oraz przeprowadzenia akcji w wykonaniu dość kuriozalnie pojmowanych „sił specjalnych”.
Przed ponad 200 laty armia amerykańska działała zatem na tym samym terenie, gdzie niedawno konieczna stała się inna interwencja, przeciw pułkownikowi Kadafiemu. Jednak kontekst konfliktu z 1801 roku, znanego w historii jako pierwsza wojna berberyjska, był zupełnie inny.
Pirat, wróg numer 1:
Wzdłuż wybrzeża północnej Afryki grasowali wtedy tzw. piraci berberyjscy, którzy napadali na statki, rabowali je, a chrześcijan brali do niewoli, by ich później sprzedawać na targach w krajach muzułmańskich lub żądać wysokich okupów za ich uwolnienie. Działalność piratów była szczególnie dotkliwa u wybrzeży dzisiejszej Libii, Tunezji, Maroka i Algierii.
Zanim koloniści w Ameryce wywalczyli niepodległość w wojnie z Wielką Brytanią, amerykańskie statki handlowe chronione były na wodach Morza Śródziemnego przez flotę angielską. Jednak począwszy od roku 1783 ochrona ta przestała istnieć, co oznaczało, że statki amerykańskie stały się łatwym łupem dla piratów.
Kongres już w następnym roku postanowił przeznaczyć 80 tysięcy dolarów na swoisty fundusz piracki. Pieniądze te miały zostać przekazane tzw. państwom berberyjskim w postaci nieoficjalnego okupu za nienękanie amerykańskich okrętów. Jednocześnie do Europy wysłano Johna Adamsa, który miał podjąć negocjacje z Berberami.
Jednak już w roku 1785 pojawiły się pierwsze problemy. W lipcu piraci z Algierii przechwycili dwa statki amerykańskie i zażądali 60 tysięcy dolarów okupu za zwolnienie załóg. Przebywający wtedy w Paryżu Jefferson, jeszcze w roli ambasadora USA, sprzeciwiał się płaceniu piratom jakichkolwiek pieniędzy i próbował, bez większego powodzenia, namawiać kilka krajów europejskich do stworzenia koalicji przeciw piratom berberyjskim. Niektóre kraje, np. Szwecja, popierały ten pomysł, ale udział Francji i Wielkiej Brytanii był praktycznie niemożliwy.
Gdy okazało się, że o stworzeniu koalicji nie może być mowy, Jefferson argumentował, iż młodemu krajowi potrzebna jest silna flota wojenna, zdolna do ochraniania jednostek handlowych. Jednak w praktyce przez wiele następnych lat rząd USA płacił piratom okupy oraz dawał krajom berberyjskim roczne „zapomogi finansowe”, które miały ukrócić napady pirackie.
Gdy Jefferson stał się w roku 1801 prezydentem USA, zdecydowanie odmówił płacenia rządowi w Trypolisie rocznego haraczu w wysokości 225 tysięcy dolarów, w związku z czym pasza rządzący tym terenem wypowiedział Stanom Zjednoczonym wojnę. Było to posunięcie dość dziwne, jako że oba kraje dzieliły od siebie tysiące mil, a Trypolis (czyli dzisiejsza Libia) był w porównaniu do USA państwem wręcz miniaturowym.
Wypowiedzenie wojny USA nie mogło pozostać bez odpowiedzi. Jefferson zdecydował się wysłać na Morze Śródziemne kilkanaście okrętów wojennych. Ten pokaz siły szybko przekonał władze niektórych krajów berberyjskich, że z Amerykanami należy dojść do porozumienia. Jednak stanowisko Trypolisu pozostało niezmienne, a w roku 1803 flota USA została upokorzona w związku ze zdobyciem przez Berberów okrętu „Philadelphia”, spaleniem go i wzięciem jego kapitana do niewoli.
Nie widząc innego wyjścia, Jefferson zdecydował się na pokerową zagrywkę. Do Algierii wysłał „agenta specjalnego” amerykańskiej marynarki wojennej, Williama Eatona, któremu powierzył zadanie sformowania oddziału koalicyjnego mającego podjąć atak na Trypolis. W wykonaniu tego zadania miała mu pomóc grupa żołnierzy amerykańskiej piechoty morskiej.
USS „Philadelphia”
Okręty US Navy stoczyły kilka zwycięskich pojedynków z pirackimi jednostkami oraz prowadziły blokadę berberyjskiego wybrzeża, marynarzom brakowało jednak dokładnych map tych wód. Jak się szybko okazało, miało to słono kosztować Amerykanów.
31 października 1803 roku fregata USS „Philadelphia”, dowodzona przez kapitana Williama Bainbridge’a, weszła na mieliznę podczas pościgu za małym okrętem pirackim. Mimo uporczywych prób, podejmowanych pod ogniem trypolitańskich fortów i jednostek floty pirackiej, okrętu nie udało się uwolnić. Po jakimś czasie fregata sama zeszła z mielizny dzięki fali przypływu, na ucieczkę było już jednak za późno. Kapitan Bainbridge dostał się do niewoli wraz z 306 marynarzami. „Philadelphia” – nowoczesny, uzbrojony w 40 armat okręt – miała zostać włączona w skład pirackiej floty. Preble nie zamierzał do tego dopuścić. Fregata miała zostać odbita, a gdyby okazało się to niemożliwe, zniszczona.
"Najśmielszy wyczyn tej epoki. "
Do wykonania tego zadania zgłosił się na ochotnika młody, zawadiacki oficer, porucznik Stephen Decatur. Dobrał sobie 84 najlepszych i najtwardszych ludzi, jakich tylko można było znaleźć w amerykańskiej eskadrze. Na teren portu w Trypolisie mieli przedostać się na pokładzie małego, zdobycznego żaglowca pirackiego, ucharakteryzowanego na maltański statek handlowy. Decaturowi udało się nawet pozyskać sycylijskiego pilota, aby ten w razie potrzeby pomógł zmylić strażników w porcie.
Nocą 16 lutego 1804 roku do Trypolisu zawinął „maltański” okręt z Amerykanami na pokładzie. Mała jednostka podpłynęła pod burtę „Philadelphii”, a sycylijski pilot wyjaśnił piratom, że jego jednostka zerwała się z kotwicy podczas sztormu i aby przeczekać noc, musi przycumować do burty większej jednostki. Wyjaśnienia wydały się przekonujące, lecz któryś z piratów musiał zobaczyć coś niepokojącego. Ciemności przeszył okrzyk: Amerykanie!
Na jakąkolwiek reakcję było już jednak za późno. Na pokład fregaty wdarło się ośmiu marines pod dowództwem sierżanta Solomona Wrena, prawdziwych zabijaków. Uzbrojeni jedynie w pałasze, topory i noże, aby nie robić hałasu, nie dali szans nielicznym strażnikom na pokładzie „Philadelphii”. Okręt szybko został opanowany.
Porucznik Decatur uznał jednak, że nie ma możliwości, aby bezpiecznie wyprowadzić fregatę z portu i rozkazał ją zniszczyć. W ciągu dwudziestu minut w newralgicznych miejscach „Philadelphii” podłożono ogień. Mimo ostrzału ze strony trypolitańskich baterii nadbrzeżnych Amerykanie wycofali się bezpiecznie na pełne morze. Odwrót ubezpieczał krążący w pobliżu okręt USS „Siren”, gotów interweniować, gdyby piraci chcieli podjąć pościg za uciekinierami.
Sukces misji był zupełny. „Philadelphia” została zniszczona, a w czasie operacji nie zginął żaden Amerykanin. Słów uznania dla odwagi i pomysłowości Decatura nie szczędził nawet brytyjski admirał Horatio Nelson, który stwierdził, że był to najśmielszy wyczyn tej epoki. Porucznik stał się w USA bohaterem narodowym, a w nagrodę za swoją akcję został awansowany do stopnia komandora.
Powodów do zadowolenia nie miała tylko załoga „Philadelphii”, która przebywała w niewoli przez ponad dziewiętnaście miesięcy. 4 czerwca 1805 roku pasza Karamanli i Amerykanie podpisali traktat pokojowy, w którym obie strony zobowiązały się m.in. do wymiany jeńców. Porozumienie to nie przyczyniło się jednak do rozwiązania problemu berberyjskich piratów.
10 lat później na wody te ponownie zawitała eskadra amerykańskich okrętów. Dowodził nią, a jakże by inaczej, komodor Stephen Decatur.

Brak komentarzy: