ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

czwartek, 23 lutego 2023

Pᴜᴄᴋ 15 sɪᴇʀᴘɴɪᴀ 1922 ʀᴏᴋᴜ - "Kᴀᴛᴀsᴛʀᴏғʏ II Rᴢᴇᴄᴢᴘᴏsᴘᴏʟɪᴛᴇᴊ"

 Okruchy Historii

Był 15 sierpnia 1922 roku dzień, w którym miały odbyć się obchody Święta Żołnierza w Pucku, w rocznicę „Cudu nad Wisłą”. Jedną z głównych atrakcji miały być przygotowane przez Bazę Lotnictwa Morskiego, pokazy strzelania powietrznego, akrobacji lotniczej, oraz bombardowania. Można sobie więc wyobrazić, że na nabrzeżu zgromadziły się prawdziwe tłumy. Zaciekawieni mężczyźni, ale przede wszystkim podekscytowane dzieci i ich matki.
Dzień, a tym samym pokazy dobiegały powoli końca, jednak ludzie nadal ciasno stojący czekali na jedną z większych atrakcji. Przy nabrzeżu na wodzie kołysał się wodnosamolot Lübeck-Travemünde F4. Już sama obecność tej maszyny była nie lada gratką. W sumie w trakcie I wojny światowej zbudowano zaledwie 34 takie maszyny, a na stanie Polskich Sił Powietrznych znajdował się jedynie ten egzemplarz. Był to wodnosamolot patrolowy skonstruowany w 1917 roku dla niemieckiej marynarki wojennej.
Maszyna była całkowicie drewniana, a na jej uzbrojenie składał się tylko jeden obronny karabin maszynowy. Dodatkowo została przystosowana do przenoszenia bomb, które były zrzucane ręcznie.
Tego sierpniowego wieczoru tłum przyglądał się załadunkowi, również poniemieckich bomb odłamkowych PuW. Około 15 tysięcy tych 12,5-kilogramowych bomb zdobyli powstańcy wielkopolscy w niemieckich magazynach poznańskiego lotniska Ławica.
Załogę wodnosamolotu stanowili: pilot Adolf Stempkowski, bombardier Aleksander Witkowski oraz kapitan mar. Fabian Kobza, który leciał w charakterze pasażera. Za organizację i bezpieczeństwo był odpowiedzialny dowódca dywizjonu komandor podporucznik Wiktoryn Kaczyński. Najwidoczniej świadomy ryzyka dowódca podszedł przed startem do załogi, udzielając im ostatnich wskazówek. Tomasz Specyał w swojej książce „Katasrtofy II Rzeczpospolitej” opisał tą sytuację w następujący sposób:
»Dziennikarz „Słowa Pomorskiego”, który uczestniczył w tych pokazach, miał słyszeć, jak do przygotowanego do startu hydroplanu zbliżył się dowódca jednostki komandor ppor. Kaczyński i zwracał uwagę Witkowskiemu, by ten przypadkiem nie zrzucił bomb na zgromadzonych ludzi i ich nie pozabijał. Na to Witkowski miał się tylko uśmiechnąć i machnąć ręką«.
Samolot wystartował o godzinie 18:30, Wzbił się w powietrze, nabierając wysokości nad morzem. Następnie zataczając koło, obrał kurs na ląd. Przeleciał nad hangarami i leciał nad szosą na pułapie 400 metrów. Inżynier Aleksander Witkowski był doświadczonym lotnikiem biorącym udział w I wojnie światowej po stronie niemieckiej. Teraz zdjął bombę z wieszaka i ją odbezpieczył. Do celu znajdującego się na wodzie było jeszcze ponad tysiąca metrów.
Gdy wodnosamolot przeleciał nad hangarem numer 1. oczom zadzierających w górę głowy gapiów, ukazała się szybująca w dół bomba. Przez zgromadzony tłum przeszedł pomruk niepokoju, ktoś jednak krzyknął, że bomba poszybuje dalej i wleci w morze. Jedynie obserwujący pokaz z ziemi jego organizator już wiedział, że wydarzyła się tragedia. Specyał w swojej książce pisze:
»Komandor Kaczyński, który obserwował pokaz wraz z żoną i dzieckiem, od razu zorientował się, co się dzieje. Wariat! Co on robi! – wykrzyknął«.
Teraz nie dał się jednak już nic zrobić. Bomba z dwupłatowca runęła w sam środek ciasno stojących gapiów. Eksplozja rozrzuciła ludzi na boki, zabijając i ciężko raniąc, przeważnie kobiety i dzieci. Sytuację pogorszyła panika, którą jeszcze dodatkowo podsycił samolot lecący teraz po wykonaniu zwrotu w stronę lądu. Ludzie bali się, że spadnie na nich kolejna bomba. Maszyna jednak wylądowała na wodzie. Na nabrzeżu leżało około 40 ludzi, którym pierwszej pomocy udzielali marynarze. Zmasakrowane ciała i rannych ładowano na w pośpiechu zorganizowane samochody i odwożono do szpitali. W tej tragedii według oficjalnego oświadczenia Ministerstwa Spraw Wojskowych, śmierć poniosło 9 osób, 8 na miejscu i jedna od odniesionych ran w szpitalu. Natomiast 35 osób zostało rannych.
Żandarmeria wojskowa zatrzymała załogę wodnosamolotu. W tym momencie rzucający bomby Witkowski chciał popełnić samobójstwo. Jednak skutecznie mu w tym przeszkodzono.
Przesłuchiwany kapitan Kobza, który leciał w charakterze pasażera, zeznał, że widział, jak Witkowski trzyma odbezpieczoną bombę. Później odwrócił wzrok i nie zauważył momentu, w którym tamten ją upuścił. Kiedy zauważył zamieszanie w tłumie na dole, ponownie spojrzał na bombardiera, by mu o tym powiedzieć, ten jednak trzymał w ręku kolejną bombę. Po chwili Witkowski rzucił ją do morza, jednak okazała się ona niewybuchem.
Nie ustalono dokładnie, dlaczego doszło do tej tragedii, zamykając sprawę stwierdzeniem: „...w niewyjaśnionych okolicznościach”. Ostatecznie sąd wojskowy uznał winnych tej katastrofy dowódcę dywizjonu, komandora podporucznika Wiktoryna Kaczyńskiego oraz kierownika warsztatów lotniczych, urzędnika wojskowego XI rangi i bombardiera w trakcie tego feralnego lotu, Aleksandra Witkowskiego. Wyrokiem Sądu Admiralskiego w Grudziądzu skazano ich na cztery miesiące aresztu i wydalenie ze służby.
Można tu jeszcze wspomnieć o samym samolocie, jedyny egzemplarz Lübeck-Travemünde F4, okazał się również pechową maszyną. 21 sierpnia 1924 roku w rejonie Oksywia w trakcie lotu patrolowego, zapalił się silnik maszyny. Pożar zmusił pilota chorążego Andrzeja Zubrzyckiego do awaryjnego lądowania, w wyniku którego samolot rozbił się o wodę, a pilot utonął.
Tej katastrofie, jak i wielu innym, które wydarzyły się w przedwojennej Polsce poświęcona jest książka Tomasza Specyała „Katastrofy II Rzeczpospolitej Tragedie, wypadki i klęski żywiołowe, które wstrząsnęły przedwojenną Polską”, która ukazała się nakładem Wydawnictwo Replika. Samą pozycję najtrafniej streścił sam autor:
»W prasie międzywojennej znajdziemy liczne doniesienia o katastrofach kolejowych, lotniczych, morskich, budowlanych, o eksplozjach i pożarach, powodziach, wichurach, uderzeniach pioruna, które wyrządzały ogromne straty materialne i nierzadko zbierały mordercze żniwo wśród ludzi i zwierząt. Bywało niekiedy tak, że śmierć przeszła tuż obok, pozostawiając ludziom jedynie oczy, aby mogli zapłakać nad swą niedolą, której doświadczyli dzięki siłom natury bądź przypadkowemu zrządzeniu losu.
Z czyjej winy śmierć spadła z nieba na tych, którzy brali udział w uroczystościach zorganizowanych 15 sierpnia 1922 roku w Bazie Lotnictwa Morskiego w Pucku? Wybuch w gazowni wstrząsnął Poznaniem, a prochowni Krakowem; mimo że straty materialne były duże, to śmierć w obu przypadkach okazała się łaskawa, zabierając tylko jedną duszę. Roztopy 1931 roku zamieniły Wilno w Wenecję, a trzy lata później woda w Małopolsce zabierała wszystko, co spotkała na swej drodze. Jakim cudem marynarze masowca „Niemen” uniknęli śmierci i dlaczego zawalił się dom w Warszawie, grzebiąc ludzi pod tonami gruzu? Co spowodowało pożar dwóch milionów litrów spirytusu, którego opary spowiły Poznań, i dlaczego 11 listopada 1937 roku był feralnym dniem polskiego lotnictwa? W jaki sposób śmierć zbierała swoje żniwo na Giewoncie, a jak na Świnicy wśród żydowskich harcerzy?
To tylko kilka przykładów z szeregu nieszczęść, które wstrząsnęły II Rzeczpospolitą.
A potem nadeszła II wojna światowa – gehenna, która po trosze wymazała tamte jakże często siejące grozę wydarzenia z ludzkiej pamięci. Z perspektywy czasu warto przypomnieć przedwojenne dramatyczne wypadki, które pomimo upływu dziesięcioleci, także współcześnie niosą wciąż ważne i aktualne przesłanie dotyczące ludzkiej natury«.
*Na fotografii:
1. Wodnosamolot Lubeck-Travemünde F4 nr 7 w Bazie Lotnictwa Morskiego w Pucku.
2. Wiktoryn_Kaczyński
3. Wkroczenie wojsk polskich do Pucka w lutym 1920 roku.

Brak komentarzy: