ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

niedziela, 2 lutego 2025

Winicjusz Natoniewski, 6-letni chłopiec, zdołał oszukać śmierć.

https://x.com/i/status/1885953087401292287 

OTD 1944 Winicjusz Natoniewski, 6-letni chłopiec, zdołał oszukać śmierć. Jego wieś otoczyli niemieccy żołnierze. Jego sąsiadów zamordowano. Ale on przeżył. A jego historia mówi więcej o naturze 🇵🇱-🇩🇪 "pojednania" niż 100 skruszonych, rocznicowych przemówień niemieckich notabli. 2 lutego 1944 roku, w ramach szeroko zakrojonej akcji eksterminacji ludności polskiej w Lasach Janowskich, Niemcy "spacyfikowali" szereg wsi. Tylko tego dnia doszczętnie spalono m. in. Borów, Wólkę Szczecką, Łążek Zaklikowski, Łążek Chwałowski, Karasiówkę i Szczecyn. Szacunkowa liczba ofiar to między 800 do 1300 osób. Zdecydowaną większość stanowili starcy, kobiety i ... dzieci. Co najmniej 300 dzieci. Na te Niemcy najczęściej nie marnowali amunicji. Najmłodsza zidentyfikowana ofiara liczyła 3 miesiące... W większości wypadków schemat "pacyfikacji" był bardzo podobny. Najpierw niemieckie tyraliery szczelnie otaczały wsie, które podpalano ogniem granatników i działek przeciwpancernych. Następnie żołnierze i żandarmi wkraczali między zabudowania. Szli od domu do domu, mordując każdego bez względu na wiek i płeć. Czasem ludzi spędzano do stodół, które następnie podpalano lub obrzucano granatami. Czasem na plac, gdzie rozstrzeliwano ich grupami ogniem ciężkiej broni maszynowej. Ludzie, w tym niemowlęta i małe dzieci, tłuczono na śmierć kolbami karabinów, zakłuwano bagnetami, wrzucano do płonących budynków. Młode kobiety żyły nieco dłużej. Były często przed śmiercią najpierw grupowo gwałcone. Bohater tej historii - mały Winicjusz ze Szczecyna - przeżył, ale doznał strasznych poparzeń na całym ciele. Blizny i trauma pozostały z nim na zawsze. Przez całe życie borykał się z problemami zdrowotnymi. Nigdy, NIGDY jednak nie otrzymał ŻADNEGO odszkodowania za to, co go spotkało. Dlaczego? W najprostszym ujęciu dlatego, że Niemcy do perfekcji wręcz doprowadzili sztukę ekwilibrystycznych uników przed obowiązkiem zadośćuczynienia ludziom takim jak on. Jak przytłaczająca większość Polaków, Natoniewski padł ofiarą starannie wypracowanej w gabinetach ministerstw post nazistowskiego reżimu Republiki Federalnej finezyjnej strategii. Strategii zaprojektowanej dla osiągnięcia dwóch, ściśle określonych celów: ▶️ zapewnieniu, że ofiary zbrodni okresu okupacji, których życie zostało często nieodwracalnie zrujnowane, nigdy nie otrzymają żadnej rekompensaty ▶️ zapewnieniu, że sprawcy owych zbrodni nigdy nie poniosą żadnej odpowiedzialności (a nawet zostaną za nie wynagrodzeni rentami i emeryturami). Znamiennie, urzędnicy którzy byli autorami stosownych przepisów byli sami w większości byłymi funkcjonariuszami niemieckiego imperium. Z współczesnych ustaleń badaczy wynika, że w latach 50-tych XX wieku około 77% wyższych urzędników w Ministerstwie Sprawiedliwości RFN stanowili byli funkcjonariusze III Rzeszy. Odsetek członków NSDAP w resorcie był nawet wyższy niż w czasie, gdy u władzy w Niemczech był Adolf Hitler... Mowa tu o ludziach takich jak były prokurator Specjalnego Trybunału nazistowskiego we Wrocławiu Hans Gawlik. Po wojnie przez lata kierował on specjalną, hojnie finansowaną komórką w strukturze Ministerstwa Sprawiedliwości RFN dedykowaną ochronie i pomocy zbrodniarzom wojennym. Jego biuro prowadziło nawet specjalną „usługę ostrzegawczą”. Ukrywającym się za granicą zbrodniarzom przekazywano wskazówki i instrukcje mające pomóc w uniknięciu aresztowania. Tym, którzy "wpadli", pomagano zaś uzyskać w Niemczech odszkodowania za odsiadkę za granicą. Mowa też o ludziach takich, jak współtwórca rasistowskich "Ustaw Norymberskich" Hans Globke. Gdy w 1958 roku poseł Stanisław Stomma przybył do Bonn dopominać się o odszkodowania dla ludzi takich, jak Winicjusz Natoniewski, jedną z osób które go przyjęły był właśnie Hans Globke. Wówczas już awansowany, szef urzędu kanclerskiego z mianowania Konrada Adenauera. Stomma usłyszał od niego, że chociaż nie zaprzecza potrzebie odszkodowania ofiar, było to wówczas niemożliwe, ponieważ Polska jest reżimem komunistycznym. Globke zarzekał się też, że takie sprawy powinny być załatwione w przyszłym, 'ostatecznym' porozumieniu pokojowym. W kolejnych rozmowach w latach 60-tych polskie roszczenia zbywano argumentem, że większość ofiar terroru była prześladowana z powodu swojej narodowości (polskiej). Tymczasem w Niemczech nie było przepisów umożliwiających ubieganie się o odszkodowanie na takiej podstawie. Oczywiście nie przypadkowo. Przepisy wypracowali misternie w ministerstwach Sprawiedliwości i Finansów ludzie tacy jak Féaux de La Croix. Były członek nazistowskiej organizacji paramilitarnej SA i Nazistowskiego Związku Prawników... Aby jeszcze bardziej utrudnić ofiarom dochodzenie swych praw, przepisy wymagały, aby wypłata odszkodowania ofiarom za granicą zależała od istnienia stosunków dyplomatycznych z krajem, którego obywatel miałby je otrzymać. PRL i RFN takich stosunków nie utrzymywały aż do 1972 roku. Znamiennie, gdy stosunki dyplomatyczne zostały jednak nawiązane, dopominający się o odszkodowania w Bonn MSZ Stefan Olszowski usłyszał, że termin składania odpowiednich wniosków upłynął 31 grudnia 1969 roku... Ten skomplikowany katalog sztuczek, kłamstw i oszustw kolejnych generacji przywódców RFN można by ciągnąć bardzo długo. W walce o uniknięciu odpowiedzialności Niemcy nie cofnęli się przed niczym. Gdy władze polskie poruszyły temat ponownie w latach 1988-89 roku, ówczesny kanclerz Helmut Kohl nie wahał się go uciszyć grożąc Polsce zakwestionowaniem jej zachodniej granicy... Ostatecznie Niemcy zaakceptowali jedynie zobowiązanie do "pomocy humanitarnej" (nie odszkodowań) dla kilku wąsko zakreślonych kategorii ofiar. Większość z nich otrzymała jednorazowe wypłaty upokarzającej wysokości. Przykładowo, za lata pracy przymusowej wypłacano czasem równowartość 300 USD. Przelicznik dyktował kilkanaście groszy za dzień... Byli tacy, którzy po prostu odmówili przyjęcia takiej jałmużny. Byli tacy, którzy wzięli pieniądze, ale żałowali tego i szukali sposobu, aby je oddać. Ale... Winicjusz Natoniewski nie dostał nic. Tak jak w przypadku zdecydowanej większości ofiar niemieckich zbrodni nie należał do żadnej z objętych zobowiązaniem pomocy kategorii. Apele kierowane ze jego strony do Berlina spotykały się z rutynową obojętnością. Natoniewski postanowił więc Niemcy pozwać. Najpierw w polskim sądzie, w 2007 roku. Sąd odrzucił prowadzenie sprawy z powodu tzw. "zasady immunitetu państwowego". Następnie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Wielki "Trybunał" "Praw Człowieka" odmówił mu jednak nawet rozpoznania sprawy... Winicjusz Natoniewski nigdy nie otrzymał nawet grosza symbolicznego zadośćuczynienia. Zmarł 3 października 2023 roku. Przypomnijcie sobie o nim, gdy podczas następnej wizyty niemieckiego Kanclerza, Prezydenta lub MSZ w Warszawie usłyszycie dukane z pamięci formułki o "historycznej odpowiedzialności Niemiec wobec Polski". Oraz o tym, że 8 dekad po wojnie Niemcy potrzebują "więcej czasu". Wspomnijcie go, gdy przechodzić będziecie ulicą Jazdów koło ambasady Republiki Federalnej w Warszawie. I pamiętajcie, że to tylko jeden człowiek - symbol. A było ich miliony...

Brak komentarzy: