Historia jakiej nie poznasz w szkole
"Diabeł": współtwórca GROM-u, karateka, wojownik
Mija dziesięć lat od śmierci pułkownika Leszka Drewniaka, polskiego mistrza karate, współtwórcy jednostki GROM i byłego oficera BOR, który chronił m.in. Jana Pawła II, prezydenta USA Ronalda Reagana, pułkownika Ryszarda Kuklińskiego…
Wychował wielu żołnierzy GROM-u
Musiał odejść po zarzutach o złamanie prawa. Jak się wkrótce okazało – niesłusznych
Stworzył Fundację Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych
Wychował wielu żołnierzy GROM-u
Musiał odejść po zarzutach o złamanie prawa. Jak się wkrótce okazało – niesłusznych
Stworzył Fundację Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych
Jest listopad, 2010 rok. Dochodzi godzina 22.00. Przed bramą cmentarza na warszawskich Powązkach zjawia się kilku rosłych facetów. Sprężysty krok, pewność siebie i dobre, trekkingowe buty wskazują na to, że są to żołnierze. Próbują wejść. Cmentarz jest jednak nocą zamknięty.
Jeden z wojskowych podchodzi do stróża. – Tu spoczywa nasz dowódca i kolega –mówi i prosi, by otworzył. Stróż się jednak waha. Przepisy zabraniają mu wpuszczania osób na teren cmentarza po godzinie osiemnastej. - Zadziałał dopiero argument finansowy – wspominają ze śmiechem komandosi. W końcu stróż otworzył bramę, a żołnierze jednostki specjalnej GROM w ciemności ruszyli prosto w kierunku mogiły pułkownika Leszka Drewniaka, byłego zastępcy dowódcy i szefa szkolenia tej elitarnej jednostki polskich komandosów.
– Ta wizyta u Leszka na cmentarzu to był impuls. Rozmawialiśmy, jak rozwiązać pewien problem. Nagle ktoś zapytał: - A jak zrobiłby to "Diabeł"? Niewiele myśląc, ruszyliśmy na Powązki – wspomina jeden z GROM-owców.
Pułkownik Leszek Drewniak zmarł nagle w lutym 2007 roku. Powodem były powikłania po operacji żylaków. Miał zaledwie 56 lat.
Wychował wielu żołnierzy GROM-u. Nauczył ich walczyć, ale był też dla nich jak ojciec: wspierał, pomagał, służył radą.
Jeden z wojskowych podchodzi do stróża. – Tu spoczywa nasz dowódca i kolega –mówi i prosi, by otworzył. Stróż się jednak waha. Przepisy zabraniają mu wpuszczania osób na teren cmentarza po godzinie osiemnastej. - Zadziałał dopiero argument finansowy – wspominają ze śmiechem komandosi. W końcu stróż otworzył bramę, a żołnierze jednostki specjalnej GROM w ciemności ruszyli prosto w kierunku mogiły pułkownika Leszka Drewniaka, byłego zastępcy dowódcy i szefa szkolenia tej elitarnej jednostki polskich komandosów.
– Ta wizyta u Leszka na cmentarzu to był impuls. Rozmawialiśmy, jak rozwiązać pewien problem. Nagle ktoś zapytał: - A jak zrobiłby to "Diabeł"? Niewiele myśląc, ruszyliśmy na Powązki – wspomina jeden z GROM-owców.
Pułkownik Leszek Drewniak zmarł nagle w lutym 2007 roku. Powodem były powikłania po operacji żylaków. Miał zaledwie 56 lat.
Wychował wielu żołnierzy GROM-u. Nauczył ich walczyć, ale był też dla nich jak ojciec: wspierał, pomagał, służył radą.
Chłopak z warszawskiej Pragi
Leszek Drewniak urodził się w Warszawie. Jego rodzice przywędrowali do stolicy tuż po wojnie z Wrocławia. Ojciec był weterynarzem końskim i służył w wojsku. Rodzina dostała przydział mieszkaniowy na warszawskiej Pradze. – Tata często opowiadał, że jako dzieciak ciągle dostawał lanie od kolegów z podwórka i od starszego brata. Dlatego, zainteresował się karate – wspomina córka pułkownika, Małgorzata Drewniak. Przyszły mistrz wschodnich sztuk walki zaczął trenować dość późno, mając już 16 lat. Szybko okazało się, że ma wielki talent.
Jeszcze w liceum jeździł na zawody i zdobywał mistrzowskie tytuły. Na zgrupowaniach zaprzyjaźnił się z najlepszymi karatekami na świecie. Kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych do kin wchodził film "Wejście smoka" z Brucem Lee, zaczął się boom na uprawianie sztuk walki. Leszek Drewniak zaczął trenować młodzież. – Bardzo to lubił. Dzieciaki też go uwielbiały – wspomina Bartosz Gagucki, karateka, jeden z wychowanków Leszka.
Po jego śmierci Gagucki, wspierany przez kilku byłych żołnierzy GROM oraz osoby szkolone przez Leszka w SYSTEMIE GROM COMBAT, zainicjowału pamiętniającą imprezę pod nazwą "Seminarium Drewniak" – dla dorosłych, młodzieży, a w tym roku również dzieci. Uczestnicy mogą poznać niektóre elementy szkolenia, który pułkownik Drewniak stworzył dla żołnierzy jednostek specjalnych.
Za mało czasu spędzał z rodziną
Za mało czasu spędzał z rodziną
Potem były studia. Leszek Drewniak kończy Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie. Cały czas trenuje i wchodzi do światowej czołówki karateków.
Na dyskotece w Stodole, gdzie jest ochroniarzem, poznaje Lidię, przyszłą żonę. Piękna blondynka przyszła tam ze znajomymi. Natychmiast przypadli sobie do gustu, tym bardziej, że wysoki, umięśniony chłopak z burzą brązowych włosów mógł podobać się kobietom.
Na dyskotece w Stodole, gdzie jest ochroniarzem, poznaje Lidię, przyszłą żonę. Piękna blondynka przyszła tam ze znajomymi. Natychmiast przypadli sobie do gustu, tym bardziej, że wysoki, umięśniony chłopak z burzą brązowych włosów mógł podobać się kobietom.
Wkrótce na świat przychodzi ich jedyne dziecko – córka Małgorzata. – Leszek bardzo kochał Lidkę, a Małgosia była jego oczkiem w głowie – wspomina jeden z kolegów pułkownika. – Rozpieszczał ją, ale też miał wyrzuty sumienia, że za mało czasu spędza z rodziną. Ciągle ćwiczył, pracował i wyjeżdżał na zgrupowania.
Małgorzata Drewniak wspomina, że na co dzień ojciec rzadko bywał w domu, ale wakacje prawie zawsze spędzali razem. – Tata kochał przyrodę. Zwykle zabieraliśmy namiot i ruszaliśmy w Bieszczady. Wielogodzinne marsze, kąpiel w lodowanym strumieni. Do jedzenia suchary konserwy i kefir – odpowiada.
Małgorzata Drewniak wspomina, że na co dzień ojciec rzadko bywał w domu, ale wakacje prawie zawsze spędzali razem. – Tata kochał przyrodę. Zwykle zabieraliśmy namiot i ruszaliśmy w Bieszczady. Wielogodzinne marsze, kąpiel w lodowanym strumieni. Do jedzenia suchary konserwy i kefir – odpowiada.
Musiał zacząć myśleć o wyborze zawodu i utrzymaniu rodziny. Drewniak chce jednak w pracy zawodowej wykorzystać swoje umiejętności i cały czas mieć kontakt z karate. Trafia więc do Biura Ochrony Rządu.
Świeżo po wstąpieniu do jednostki, Leszek Drewniak miał niechlubny epizod w swoim życiorysie. W 1979 roku brał udział w rozbijaniu spotkań opozycji demokratycznej w mieszkaniu Jacka Kuronia, z których jedno skończyło się pobiciem kilku innych działaczy opozycji. – Leszek miał moralnego kaca, może z tego powodu rzadko opowiadał o tamtych czasach – wspomina jeden z jego kolegów z GROM.
Świeżo po wstąpieniu do jednostki, Leszek Drewniak miał niechlubny epizod w swoim życiorysie. W 1979 roku brał udział w rozbijaniu spotkań opozycji demokratycznej w mieszkaniu Jacka Kuronia, z których jedno skończyło się pobiciem kilku innych działaczy opozycji. – Leszek miał moralnego kaca, może z tego powodu rzadko opowiadał o tamtych czasach – wspomina jeden z jego kolegów z GROM.
To były trudne lata 80. Drewniak w Biurze przechodzi przez cały proces naboru i podstawowych szkoleń. Okazuje się, że jest bardzo dobry w tym, co robi. Dość szybko trafia do elitarnej Grupy Wsparcia Taktycznego BOR-u. Odpowiada za ochronę najważniejszych osób w państwie. Chronił też światowych przywódców, którzy w latach 80. przyjeżdżali do Polski. Wśród nich był m.in. papież Jan Paweł II, Ronald Reagan prezydent USA, czy rosyjski przywódca Michaił Gorbaczow.
Leszek Drewniak kończy też elitarne szkolenie w Stanach Zjednoczonych "The Special Training GroupCounterterroristTactical Unit Course". To dwuletni kurs działań antyterrorystycznych prowadzony przez amerykańskich oficerów sił specjalnych.
Drewniak nie zapomina jednak o wschodnich sztukach walki. Z kilkoma najlepszymi w Polsce zawodnikami zakłada Polski Związek Karate. Wkrótce zostaje również trenerem Kadry Polski Seniorów, jest też trenerem akademickiego Klubu Karate. Tam na jego treningi przychodzi Piotr Gąstał, przyszły komandos, a następnie dowódca jednostki GROM.
Drewniak nie zapomina jednak o wschodnich sztukach walki. Z kilkoma najlepszymi w Polsce zawodnikami zakłada Polski Związek Karate. Wkrótce zostaje również trenerem Kadry Polski Seniorów, jest też trenerem akademickiego Klubu Karate. Tam na jego treningi przychodzi Piotr Gąstał, przyszły komandos, a następnie dowódca jednostki GROM.
– To był koniec lat 80. U Leszka trenowałem od liceum. Zaczęliśmy jeździć na zawody. Leszek przyszedł nawet do mojej mamy, uspokoić ją, bo bała się, że przez karate zawalę szkołę – wspomina były dowódca GROM. – Mamę bardzo to ujęło. Powiedziała: - Piotrek, trenerowi bardzo na tobie zależy. Masz go słuchać - wspomina z uśmiechem pułkownik Gąstał.
Jak powstawał GROM
W Polsce kończy się komuna. Nastaje czas przełomu i zawieruchy politycznej. Z placówki w Stanach Zjednoczonych wraca as polskiego wywiadu generał Sławomir Petelicki. Ma gotowy plan stworzenia jednostki specjalnej na wzór amerykańskiej Delta Force i brytyjskiego SAS-u. Nowe polskie władze kupują ten pomysł. Wsparcie obiecują też Amerykanie. Generał zaczyna szukać odpowiednich ludzi.
– Zapytałem Leszka Drewniaka, czy mógłby przemyśleć taką propozycję… Przerwał w pół zdania: - Natychmiast! – wspominał generał Petelicki w książce "Siła i Honor", która ukazała się dwa lata przed jego śmiercią, w 2010 roku.
Drewniak znalazł się w grupie kilku osób, które razem z generałem Petelickim pojechały na ekstremalne szkolenie do Stanów Zjednoczonych, gdzie przeszli selekcję pod okiem komandosów z Delty. To byli pierwsi żołnierze GROM. Po powrocie wszyscy dostali nieśmiertelniki z numerami. Petelicki dostał numer 001. Drewniak 005. Potem ci pierwsi komandosi GROM ruszyli w Polskę. Zaczęli szukać kandydatów do nowej, supertajnej jednostki. Z wielu powodów nie było to proste. Wszystkie informacje na temat powstającej jednostki były opatrzone klauzulą tajne albo ściśle tajne. Nie można było zbyt wiele powiedzieć, więc generał Petelicki wpadł na pomysł, by kandydatom mówić, że rusza rekrutacja do jednostki zajmującej się ochroną placówek.
– Zapytałem Leszka Drewniaka, czy mógłby przemyśleć taką propozycję… Przerwał w pół zdania: - Natychmiast! – wspominał generał Petelicki w książce "Siła i Honor", która ukazała się dwa lata przed jego śmiercią, w 2010 roku.
Drewniak znalazł się w grupie kilku osób, które razem z generałem Petelickim pojechały na ekstremalne szkolenie do Stanów Zjednoczonych, gdzie przeszli selekcję pod okiem komandosów z Delty. To byli pierwsi żołnierze GROM. Po powrocie wszyscy dostali nieśmiertelniki z numerami. Petelicki dostał numer 001. Drewniak 005. Potem ci pierwsi komandosi GROM ruszyli w Polskę. Zaczęli szukać kandydatów do nowej, supertajnej jednostki. Z wielu powodów nie było to proste. Wszystkie informacje na temat powstającej jednostki były opatrzone klauzulą tajne albo ściśle tajne. Nie można było zbyt wiele powiedzieć, więc generał Petelicki wpadł na pomysł, by kandydatom mówić, że rusza rekrutacja do jednostki zajmującej się ochroną placówek.
– Leszka poznałem, gdy przyjechał do nas do Lublińca – wspomina pułkownik Krzysztof Przepiórka. Był wtedy żołnierzem najstarszej polskiej jednostki specjalnej1. Samodzielnego Batalionu Szturmowego z Lublińca. – Udało mu się namówić wielu żołnierzy od nas, by spróbowali sił na selekcji do GROM-u, która odbyła się w Bieszczadach. Nie wszyscy podołali. Mnie się udało. Trafiłem do GROM-u i tam zaprzyjaźniłem się z Leszkiem – mówi pułkownik Przepiórka.
Drewniak od początku zajmował się szkoleniem komandosów. – Był bardzo wymagający, ale też sprawiedliwy – mówi Jacek, który jako jeden z pierwszych przeszedł selekcję pod okiem "Diabła". Cień, inny z oficerów GROM-u opowiada, jak któregoś razu w jednostce zaczął panoszyć się świeżo przyjęty wyższy stopniem oficer. – Leszek zobaczył, co się dzieje. Zmienił program zajęć. Zaczęła się walka wręcz. Major został sparingpartnerem Leszka. Dostał taki wycisk, że pierwszy mówił wszystkim dzień dobry – wspomina Cień ze śmiechem.
Przydomek "Diabeł", jaki Leszek Drewniak dostał w GROM-ie, nie był zresztą przypadkowy. Choć pułkownik na co dzień to dusza człowiek, na treningu zmieniał się właśnie w diabła. – Był niesamowicie silny, a ciosy kierował tak precyzyjnie, że na macie nie miał sobie równych – mówi pułkownik Gąstał. Żołnierze GROM wspominają, że bycie jego sparingpartnerem to była kara, bo po wszystkim wychodzili porządnie poobijani.
Jednostka GROM powoli rosła w siłę. Tworzyły się nowe komórki i oddziały. Generał Petelicki drogą służbową, a czasem podstępem zdobywał dla niej coraz lepszy sprzęt i uzbrojenie, zaś pułkownik Drewniak wyciskał z żołnierzy ostatnie poty.
Haiti. "Diabeł" walczył z huraganem
Jednostka GROM powoli rosła w siłę. Tworzyły się nowe komórki i oddziały. Generał Petelicki drogą służbową, a czasem podstępem zdobywał dla niej coraz lepszy sprzęt i uzbrojenie, zaś pułkownik Drewniak wyciskał z żołnierzy ostatnie poty.
Haiti. "Diabeł" walczył z huraganem
Wkrótce przyszedł czas sprawdzianu. Prezydent USA Bill Clinton zaproponował prezydentowi Lechowi Wałęsie wysłanie na Haiti grupy polskich komandosów, którzy mieli uczestniczyć w zapewnieniu bezpieczeństwa w ogarniętym wojną domową kraju. 3 października Rada Ministrów podjęła decyzję o utworzeniu polskiego kontyngentu.
Na misję ruszyło 51 komandosów GROM. Wtedy też opinia publiczna po raz pierwszy usłyszała o supertajnej jednostce.
Podstawowe zadanie GROM-u polegało na ochronie ważnych osobistości wizytujących Haiti. Wśród nich byli: Sekretarz Generalny ONZBoutrosBoutros-Ghali, przedstawiciele amerykańskiej administracji i wojska oraz specjalny wysłannik ONZ ds. Haiti LehtaraBrahimia, za którego głowę lokalne bojówki zaoferowały 150 tysięcy dolarów.
Komandosi pomagali też Haitańczykom. Udzielali pomocy medycznej, wspierali miejscowe placówki humanitarne.
- Leszek tam też nad nami czuwał. Codzienne treningi to była norma. Musieliśmy być w formie – śmieje się Jacek, jeden z GROM-owców.
- Służba była ciężka, stała gotowość bojowa, mało czasu na sen, spaliśmy po trzy, cztery godziny na dobę, dużo powodów do zdenerwowania. O brzasku "Diabeł" zmuszał mnie do ćwiczeń tai-chi nad brzegiem oceanu. To pomagało – wspominała w książce "Duma i honor" generał Petelicki.
Na misję ruszyło 51 komandosów GROM. Wtedy też opinia publiczna po raz pierwszy usłyszała o supertajnej jednostce.
Podstawowe zadanie GROM-u polegało na ochronie ważnych osobistości wizytujących Haiti. Wśród nich byli: Sekretarz Generalny ONZBoutrosBoutros-Ghali, przedstawiciele amerykańskiej administracji i wojska oraz specjalny wysłannik ONZ ds. Haiti LehtaraBrahimia, za którego głowę lokalne bojówki zaoferowały 150 tysięcy dolarów.
Komandosi pomagali też Haitańczykom. Udzielali pomocy medycznej, wspierali miejscowe placówki humanitarne.
- Leszek tam też nad nami czuwał. Codzienne treningi to była norma. Musieliśmy być w formie – śmieje się Jacek, jeden z GROM-owców.
- Służba była ciężka, stała gotowość bojowa, mało czasu na sen, spaliśmy po trzy, cztery godziny na dobę, dużo powodów do zdenerwowania. O brzasku "Diabeł" zmuszał mnie do ćwiczeń tai-chi nad brzegiem oceanu. To pomagało – wspominała w książce "Duma i honor" generał Petelicki.
Obaj nie raz byli w bardzo trudnych i niebezpiecznych sytuacjach. – W 1994 r. na Haiti znaleźliśmy się, nie mając o tym wcześniejszych informacji, w centrum tropikalnego sztormu "Gordon". Zabił on w naszej okolicy ponad 1000 osób. Wtedy zobaczyłem, że Leszek nie tylko nie boi się nikogo, ale też niczego. Nie myśląc o sobie, pomagał innym. Potrafił wzruszyć się losem biednych sierot. Haitańskie dzieci kochały go.
Szczególnie do Leszka przywiązał się Tutu – przywódca bandy bezdomnych dzieci. Ten mały złodziej, gdy siadał przy Leszku, uspokajał się. Widać było w jego dzikich oczach szczęście – opowiadał twórca GROM-u dziennikarzowi Jarosławowi Rybakowi. Z Haiti "Diabeł" wrócił z Krzyżem Zasługi za Dzielność, wówczas najwyższym odznaczeniem nadawanym żołnierzom w czasie pokoju.
Szczególnie do Leszka przywiązał się Tutu – przywódca bandy bezdomnych dzieci. Ten mały złodziej, gdy siadał przy Leszku, uspokajał się. Widać było w jego dzikich oczach szczęście – opowiadał twórca GROM-u dziennikarzowi Jarosławowi Rybakowi. Z Haiti "Diabeł" wrócił z Krzyżem Zasługi za Dzielność, wówczas najwyższym odznaczeniem nadawanym żołnierzom w czasie pokoju.
Zarzuty, potem dymisje
Choć GROM-owcy wrócili z Karaibów owiani sławą, zderzenie z polską rzeczywistością nie było łatwe. Rządzący z jakiegoś powodu, ciągle konsekwentnie czynili wszystko, by utrudnić życie komandosom. Leszek Drewniak robił jednak swoje. Jeździł na selekcje, szkolił, trenował. – Słowem dawał nam porządny wycisk – śmieje się pułkownik Gąstał.
We wrześniu 1999 roku wraz z generałem Petelickim, Leszek Drewniak został odwołany z funkcji zastępcy jednostki GROM decyzją ministra spraw wewnętrznych Janusza Pałubickiego (GROM był wówczas podporządkowany MSWiA). Minister Pałubicki zarzucał dowódcom złamanie ustawy o zamówieniach publicznych. Wkrótce zarzuty zostały zakwestionowane w kontroli Kancelarii Premiera. Minister przeprosił wówczas byłych dowódców GROM za zarzuty dotyczące naruszenia prawa, jednak nie przywrócił ich na stanowiska.
We wrześniu 1999 roku wraz z generałem Petelickim, Leszek Drewniak został odwołany z funkcji zastępcy jednostki GROM decyzją ministra spraw wewnętrznych Janusza Pałubickiego (GROM był wówczas podporządkowany MSWiA). Minister Pałubicki zarzucał dowódcom złamanie ustawy o zamówieniach publicznych. Wkrótce zarzuty zostały zakwestionowane w kontroli Kancelarii Premiera. Minister przeprosił wówczas byłych dowódców GROM za zarzuty dotyczące naruszenia prawa, jednak nie przywrócił ich na stanowiska.
W tym czasie GROM został podporządkowany Ministerstwu Obrony Narodowej. W marcu 2000 roku byli dowódcy GROM, gen. Petelicki oraz jego trzech zastępców, w tym ppłk Leszek Drewniak dostali wypowiedzenia "kontraktu na służbę".
– Tata bardzo to wszystko przeżył. Zabolały go te podłe kłamstwa – wspomina córka Małgorzata. – Leszek był bardzo uczciwym człowiekiem. Pieniądze nie były dla niego jakoś szczególnie ważne. Liczyło się karate, służba, GROM i honor żołnierski – wspomina jeden z oficerów GROM-u.
Już w cywilu, jako podpułkownik rezerwy zakłada funkcję Fundacji Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych GROM oraz Ośrodek Szkolenia Fundacji "GROM". – Tata bał się, że o tak świetnie wyszkolonych ludzi mogą upomnieć się gangi, mafia. Nie chciał, by przechodzili na ciemną stronę mocy. Chciał jakoś im pomóc w życiu poza wojskiem – wspomina córka Leszka Drewniaka.
Fundacja organizuje więc imprezy, spotkania, wspólne wigilie. Pułkownik bardzo angażuje się w pracę, pomaga potrzebującym kolegom. Jednocześnie wraca do tego, co kocha najbardziej. Znowu trenuje młodzież. – Często są to dzieciaki z trudnych rodzin. Tata pokazuje im, że mogą zmienić swoje życie uprawiając sport – opowiada Małgorzata Drewniak. Bardzo dużo czyta. – Niewielu wie, że Leszek bardzo interesował się historią najnowszą i medycyną naturalną – wspomina pułkownik Gąstał. Bardzo zdrowo się odżywiał, dbał o siebie. – Do końca chciał pozostać sprawny – mówi Małgorzata Drewniak.
– Tata bardzo to wszystko przeżył. Zabolały go te podłe kłamstwa – wspomina córka Małgorzata. – Leszek był bardzo uczciwym człowiekiem. Pieniądze nie były dla niego jakoś szczególnie ważne. Liczyło się karate, służba, GROM i honor żołnierski – wspomina jeden z oficerów GROM-u.
Już w cywilu, jako podpułkownik rezerwy zakłada funkcję Fundacji Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych GROM oraz Ośrodek Szkolenia Fundacji "GROM". – Tata bał się, że o tak świetnie wyszkolonych ludzi mogą upomnieć się gangi, mafia. Nie chciał, by przechodzili na ciemną stronę mocy. Chciał jakoś im pomóc w życiu poza wojskiem – wspomina córka Leszka Drewniaka.
Fundacja organizuje więc imprezy, spotkania, wspólne wigilie. Pułkownik bardzo angażuje się w pracę, pomaga potrzebującym kolegom. Jednocześnie wraca do tego, co kocha najbardziej. Znowu trenuje młodzież. – Często są to dzieciaki z trudnych rodzin. Tata pokazuje im, że mogą zmienić swoje życie uprawiając sport – opowiada Małgorzata Drewniak. Bardzo dużo czyta. – Niewielu wie, że Leszek bardzo interesował się historią najnowszą i medycyną naturalną – wspomina pułkownik Gąstał. Bardzo zdrowo się odżywiał, dbał o siebie. – Do końca chciał pozostać sprawny – mówi Małgorzata Drewniak.
Na emeryturze pułkownik prowadził też zajęcia z ochrony osób i taktyki interwencji w Policealnych Szkołach Ochrony. Był wykładowcą akademickim m.in. w Nadbużańskiej Szkole Wyższej w Siemiatyczach.
Nagła śmierć pułkownika Drewniaka to był szok dla karateków i komandosów GROM. Nikt się nie spodziewał, że tak nagle odejdzie człowiek pozytywnie nastawiony do życia, pełen sił, otwarty na innych ludzi.
Na pogrzeb Leszka Drewnika przyszło tysiące ludzi. Na warszawskich Powązkach, gdzie został pochowany, w kondukcie za trumną podążała rodzina: żona Lidka i córka Małgorzata. Pod rękę prowadził je generał Sławomir Petelicki, który bardzo przeżył śmierć przyjaciela.
Budynek stanowiący kompleks szkoleniowy GROM dostał imię Leszka Drewniaka.
Na pogrzeb Leszka Drewnika przyszło tysiące ludzi. Na warszawskich Powązkach, gdzie został pochowany, w kondukcie za trumną podążała rodzina: żona Lidka i córka Małgorzata. Pod rękę prowadził je generał Sławomir Petelicki, który bardzo przeżył śmierć przyjaciela.
Budynek stanowiący kompleks szkoleniowy GROM dostał imię Leszka Drewniaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz