Potop szwedzki z lat 1655-1660 był jednym z największych kataklizmów w historii Polski. Straty, jakie spowodował można chyba porównywać jedynie ze skutkami II wojny światowej. Szwedzcy najeźdźcy jednak nie tylko niszczyli, ale też grabili, pozbawiając nas wielu narodowych skarbów.
Masowa grabież
Początkowo nic nie wróżyło takiego obrotu sprawy. Szwedzkie dowództwo starało się trzymać w ryzach swoich żołnierzy i nie dopuszczać do nadmiernych grabieży. Nie było to łatwe, bowiem bogata Rzeczpospolita przy ubogiej, skalistej Szwecji uchodziła za kraj mlekiem i miodem płynący. Szwedzi jednak rekompensowali sobie początkową powściągliwość dużymi kontrybucjami i innymi fiskalnymi obciążeniami. W Krakowie np. okupanci nałożyli podatek od wszystkich transakcji kupna i sprzedaży. Do tego dochodziły obowiązki związane z utrzymaniem żołnierzy, zapewnieniem im zakwaterowania, żywności, a nawet darmowego piwa.
Szwedzi szybko jednakże stali się mistrzami w rabunku dzieł sztuki. Tworzono nawet specjalne oddziały, które tym się zajmowały. Aż ośmiokrotnie szwedzcy żołnierze rabowali katedrę wawelską. Przy tym dopuszczali się profanacji znajdujących się tam grobów, m.in. św. Stanisława, z którego trumny, na osobisty rozkaz gubernatora Krakowa gen. Wirtza, zdarto srebrną blachę, a następnie zabrano złoty relikwiarz. Podobny los spotykał sarkofagi polskich władców, z których zabierano wszystko co miało jakąkolwiek wartość.
Z samego wawelskiego zamku zdzierano ze ścian obicia, marmury, ściągano okna i drzwi. Podobny los spotkał Zamek Królewski w Warszawie, z którego wynoszono nawet złote klamki. Po splądrowaniu zamku urządzono tam stajnie dla koni. To czego nie zrabowali Szwedzi dopełnili później Brandenburczycy. Ich łupem padły m.in. srebra królewskie, część obrazów oraz resztki marmurów.
Nie lepiej wyglądała sytuacja z dobrami magnackimi. Z samego zamku Lubomirskich w Nowym Wiśniczu wywieziono 150 wozów łupów. Szwedzi mają też na sumieniu najwspanialszą w ówczesnej Europie prywatna rezydencję, jaką był zamek Ossolińskich Krzyżtopór. Dość powiedzieć, że miał on 365 okien, wielkie akwarium z rybami nad salą jadalną, a w stajniach wykonano marmurowe żłoby i kryształowe lustra dla koni. Wszystko to zniszczyli barbarzyńcy z Północy.
Grabieży nie uniknęły także domy zwykłych ludzi. Ciężkie doświadczenia przeżyli w szczególności mieszczanie Krakowa i Warszawy, których szwedzcy żołdacy pozbawiali praktycznie wszystkiego. Rozbierano nawet drewniane budynki mieszkalne tylko po to, aby wzmocnić fortyfikacje. W rezultacie, Warszawa straciła w czasie potopu blisko 60 proc. budynków, w tym wszystkie młyny, archiwa, biblioteki oraz liczne kościoły i pałace. Warszawską Pragę niemal zrównano z ziemią.
Luterańscy Szwedzi szczególnie lubili plądrować katolickie świątynie, wynosząc z nich lichtarze, kielichy czy obrazy. Złoto często przetapiano jeszcze na miejscu, a część łupów ruszała w wyprawę za Bałtyk. Tak planowano zrobić z marmurowymi i brązowymi rzeźbami z ogrodów Zamku Królewskiego w Warszawie. Ładunek miał odpłynąć Wisłą w stronę morza, lecz niektóre barki i żaglowce były tak obładowane łupami, że okazało się to niemożliwe. Zdarzało się, że statek szedł na dno zaraz po odbiciu od brzegu. Dopiero w 2012 i 2015 r. w wyniku rekordowo niskiego stanu wód na Wiśle zauważono wystające znad tafli wody posągi. Zatonięcie tych barek było prawdziwym szczęściem. Gdyby bowiem statki te popłynęły do Szwecji, to wielce prawdopodobnie, że nigdy byśmy tych dzieł więcej nie zobaczyli, tak jak większości zrabowanych przez Szwedów skarbów.
Wszystko co najlepsze w Szwecji
Kończący wojnę traktat oliwski z 3 maja 1660 r. zobowiązywał Szwedów do zwrotu zagrabionych archiwów i księgozbiorów. Pomimo trwających, z przerwami, 350 lat starań o to, Szwecja konsekwentnie odmawia oddania skradzionych dóbr. Dziś poloniki, które znajdują się w szwedzkich zbiorach, stanowią ozdoby tamtejszych muzeów i bibliotek. Pamiętajmy, że skarby zagrabione w trakcie potopu, to dobra pochodzące z okresu największej potęgi Rzeczypospolitej, czyli były to najceniejsze precjoza, które uosabiały siłę polsko-litewskiego państwa.
Proszę sobie wyobrazić takie eksponaty, jak: paradna zbroja króla Zygmunta Augusta, portret przyszłego Władysława IV z warsztatu Petera Paula Rubensa, popiersia Jana Kazimierza i Ludwiki Marii dłuta Giovanniego Francesco Rossiego, sztandary jednostek gwardyjskich Jana Kazimierza, róg myśliwski Zygmunta III Wazy, do tego księgozbiory, jak cała biblioteka braniewska, woluminy jezuitów i bernardynów z Poznania, prace Kopernika z jego odręcznymi notatkami, pierwsze norymberskie wydanie "O obrotach ciał niebieskich" z 1543 r. czy najdawniejszy drukowany tekst "Bogurodzicy". To wszystko jest w szwedzkich zbiorach. Już w 1656 r. wyliczono, że w sztokholmskim zamku znajduje się ok. 200 obrazów przywiezionych z Rzeczypospolitej, kilkadziesiąt dywanów i namiotów tureckich, instrumenty muzyczne, meble, brązy, marmury, chińską porcelanę, broń, tkaniny, książki i rękopisy.
Jakby tego mało, oprócz grabieży Szwedzi również niszczyli. Szacuje się, że w trakcie potopu ucierpiało 188 miast, 87 zamków (większość już się nie podźwignęła z ruiny), 89 pałaców, 153 kościoły. Ta skala dopiero pokazuje, jak dużym ciosem dla Rzeczypospolitej był najazd szwedzki z 1655 r. Państwo polsko-litewskie nigdy po nim nie osiągnęło stanu sprzed tego konfliktu. Nigdy też nie otrzymaliśmy od Szwedów żadnej rekompensaty ani nie zwrócono nam zrabowanych skarbów. Jedynie w 1974 r. premier Szwecji przywiózł do Polski i wręczył w podarku tzw. rolkę sztokholmską – rulon, na którym namalowano uroczystości ślubne Zygmunta III Wazy z Konstancją Habsburg. Był to jednak tylko wyjątek. Dlatego, aby podziwiać nasze największe precjoza, uosabiające potęgę Rzeczypospolitej musimy udać się do Szwecji.