27.03.1513 r.
Hiszpański żeglarz Juan Ponce de León odkrył Florydę.
Wiosną 1513 roku hiszpański żeglarz i ówczesny gubernator Puerto Rico, Juan Ponce de León, niesiony prądami i sprzyjającym wiatrem, ujrzał ziemię. Ląd, pokryty bujną i wielobarwną roślinnością wydał mu się tak piękny, że w niemal religijnym uniesieniu (a były to właśnie Święta Wielkanocne) nazwał go "Pasqua” - lub jak twierdzą inni - „Fiesta Florida" - Uczta Kwiatów. Nazwą tą określano od tego czasu cały półwysep. Do dziś nie jest właściwie pewne gdzie dokładnie wylądował, ale wiele źródeł podaje, że mogły to być okolice dzisiejszego St. Augustine. Z pamiętników Ponce de León'a wynika, że nie miał on w planach odkrycia żadnego konkretnego miejsca, a płynąc wzdłuż wybrzeży ”zbierał informacje, rozglądał się i szukał miejsca do lądowania" celem oficjalnego przejęcia nowych terenów w posiadanie Korony, jak to wówczas było w zwyczaju.
Podczas drugiej wyprawy w 1521 roku Ponce de León wylądował na południowo-zachodnim brzegu półwyspu, lecz jego próby założenia kolonii nie powiodły się z powodu ataków Indian. Galeony Ponce de Leóna wróciły na Hispaniolę i choć sam de León nie widział więcej niż samo wybrzeże, opowieści jego samego i jego morskich kamratów dały początek setkom najbardziej fantastycznych legend o bogactwach Nowego Świata. Odżyły spekulacje co do lokalizacji biblijnej fontanny wiecznej młodości, poszukiwanej “na krańcach świata” już przez sumeryjskiego Gilgamesza i przez Aleksandra Macedońskiego. Fontannę, a wraz z nią i biblijny raj, zaczęto teraz umieszczać w Nowym Świecie - raz w Peru, kiedy indziej w Meksyku, a w końcu nawet na Florydzie. Małe źródełko w St. Augustine nazywa się Fontanną Młodości Ponce de León'a, a jej woda ma ponoć jakieś lecznicze właściwości, co do czego nie ma jednak żadnej pewności.
Bezpośrednią przyczyną późniejszych licznych wypraw i podboju prawie całego kontynentu, były niesłychane bogactwa jakimi cieszyć się mieli zamieszkujący go Indianie. Złoto i srebro w XV- i XVI-wiecznej Europie stanowiło podstawę ekonomii całego kontynentu, a potęga ówczesnych mocarstw mierzona była ilością kruszcu w skarbcach królów i cesarzy. Tylko złote i srebrne monety miały prawdziwą wartość, a łaskawi monarchowie rozdawali czasami biednemu ludowi co najwyżej marne miedziaki. Tak czy owak, cały handel i wszelkie transakcje, a także prowadzenie wojen, szykowanie spisków, utrzymywanie szpiegów, obalanie dynastii i szkodzenie wrogom - słowem wszystko - wymagało złota. W tamtych prostych i można by powiedzieć "prymitywnych" czasach, nikt by nie uwierzył, że kawałki papieru mogą mieć jakąś wartość, udało się to bankierom dopiero kilka stuleci później, dzięki czemu żaden kraj nie cierpi dziś na brak gotówki, wszystkie natomiast są bajecznie zadłużone.
W 1492 roku europejskie państwa miały złota łącznie w ilości równej 400 milionom dzisiejszych dolarów, a w roku 1600 - zaledwie 108 lat później - już 2 miliardy! Złoto pochodziło z Meksyku, Boliwii i Peru, nie tylko z przetopionych złotych naczyń i wyrobów artystycznych, ale także z kopalń, których Hiszpanie uruchomili całe setki na terenie swoich kolonii. Do pracy zmuszano zniewolonych tubylców, którzy wykonywali ją w nieludzkich warunkach. Niektóre źródła podają, że w północnej Panamie liczba Indian w 1519 roku wynosiła 25 milionów, a w 1605, zdziesiątkowana przez pracę i choroby przywleczone z Europy, już tylko zaledwie milion. Podobny los spotkał Azteków, których według ostrożnych szacunków wymarło, zginęło w zrywach przeciwko Hiszpanom i spłonęło na stosach nowej Inkwizycji, ponad 30 milionów. Prawie całkowita zagłada resztek Majów, południowo-amerykańskich Inków i wielu plemion i szczepów, to również przynajmniej częściowa “zasługa” hiszpańskich konkwistadorów, choć wielu badaczy poddaje powyższe liczby w wątpliwość.
Doświadczenia Francisco Pizarro w Peru i Corteza w Meksyku, gdzie złota nie trzeba nawet było zdobywać siłą, działały silnie na wyobraźnię całych zastępów awanturników. Brodatych Hiszpanów Majowie i Aztekowie brali za powracających zza wielkiej wody bogów i znosili im całe góry figurek, masek i innych wyrobów, które natychmiast przetopione w sztaby wysyłano do Hiszpanii, a zwykli awanturnicy lub korsarze - za zasługi dla Korony - stawali się szlachcicami, gubernatorami i wicekrólami i dostawali ogromne majątki po inkaskich albo azteckich urzędnikach państwowych i arystokratach. W ten sposób zaginęła niemal w całości sztuka przed-hiszpańskich Indian, wyrażających się artystycznie prawie wyłącznie w złocie, a nie w bezwartościowym kamieniu, który jednak pewnie by przetrwał do dziś w muzeach świata, podobnie jak sztuka Asyrii czy Persji, zamiast po przetopieniu stać się złotym krążkiem z profilem jeszcze jednego brodatego Hiszpana.
Hiszpanie, na podstawie kilku wcześniejszych wypraw, uznali Florydę za piaszczysty, bagnisty i pełen węży teren, na którym szanujący się człowiek nie może żyć. Wyprawa generała Hernando de Soto, ktory przybył tu z 600-osobową załogą w 1539 roku, zakończyła się fiaskiem: tylko połowa przetrwała klimat, napaści szczególnie zajadłych Indian i choroby, a reszta wróciła do kraju - w dodatku bez żadnych skarbów. Klęska wyprawy de Soto spowodowała, że król Filip II w 1561 roku zakazał jakichkolwiek dalszych przedsięwzięć w tych rejonach.
W 1559 r. Hiszpanie ponowili próbę zasiedlenia Florydy. Tristan de Luna y Arellano założył osadę nad Zatoką Pensacola, lecz przetrwała ona tylko 2 lata. Hiszpanie nie byli jednak jedynymi Europejczykami marzącymi o zajęciu półwyspu. W 1562 r. Florydę zeksplorował francuski protestant, Jean Ribault, zaś dwa lata później Rene Goulaine de Laudonnicre założył Fort Caroline, w pobliżu dzisiejszego Jacksonville. Aktywność Francuzów skłoniła Hiszpanię do przyspieszenia działań mających na celu skolonizowanie Florydy. W 1565 r. Atlantyk przemierzyła ekspedycja Pedro Menéndez'a de Aviles, który otrzymał królewski rozkaz wyparcia z Florydy Francuzów. Po dotarciu do celu Menéndez założył osadę, którą nazwał San Augustin. Stała się ona najstarszą stałą osadą europejską na obszarze dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Swoje zadanie hiszpański dowódca wykonał bardzo starannie. Zdobył Fort Caroline i zmienił jego nazwę na San Mateo, zaś spośród francuskich osadników oszczędził tylko cywilów i to tylko tych, którzy podali się za katolików, resztę zaś zgładził bezlitośnie, w tym wszystkich żołnierzy i wojskowych bez względu na wyznanie.Sroga zemsta Francuzów nadeszła dwa lata później wraz z wyprawą Dominique de Gourguesa, który zajął San Mateo wybijając w pień jego hiszpańską załogę oraz wszystkich cywilnych mieszkańców.
Kilkanaście lat później do rywalizacji o bogactwa Ameryki dołączyła Anglia. W 1586 r. handlarz niewolników i szmugler, syn pańszczyźnianych chłopów z majątku Lorda Francis'a Russel'a w Bedford w Anglii, niejaki kapitan Francis Drake, zdoby i spalił St. Augustine. Niecałe dziesięć lat później, 28 stycznia 1596 roku, na pokładzie jego flagowego galeonu Golden Hind, za łupienie hiszpańskich okrętów i działalność piracko-kolonizacyjną w Ameryce, królowa Elżbieta I nadała mu tytuł lorda. Nic nie powstrzymało jednak Hiszpanów od budowania kolejnych fortów i zakładania nowych katolickich misji, które pojawiały się jak grzyby po deszczu na terenach wschodniego wybrzeża - od Florydy aż do terenów dzisiejszej Południowej Karoliny. Prawie całe południe dzisiejszych Stanów Zjednoczonych zostało skolonizowane przez Hiszpanów na długo zanim na mapie kontynentu pojawiło się nowe państwo nazwane United States of America i wcześniej, niż na Plymouth Rock lądował słynny Mayflower.
Wielkim sprzymierzeńcem Europejczyków w kolonizacji całej Ameryki były epidemie chorób, na które mieszkańcy Nowego Świata nie mieli naturalnej odporności. Choroby z Europy, głównie ospa i odra wyprzedziły lądowania białych nawet o kilkadziesiąt lat i spowodowały największe spustoszenie na długo zanim grupy Anglików, Francuzów i Hiszpanów postawiły stopę na amerykańskim kontynencie. Wielu podróżników i odkrywców ze zdziwieniem odnotowywało, że nowy kontynent jest prawie pusty i że nigdzie nie ma większych osad ani skupisk ludzkich. Dopiero badania ostatnich kilkunastu lat wykazały, że w latach poprzedzających wyprawy Kolumba, Ameryka była bardzo gęsto zaludniona. Wschodnie wybrzeże miało więcej wiosek i osad niż ówczesna Europa, kwitł tu handel, istniały dzisiątki państw, państewek i związków międzypaństwowych. Uprawiano klasyczną politykę i dyplomację, zawiązywano sojusze, uzgadniano układy i traktaty, wypowiadano i prowadzono wojny. Północna Ameryka, wbrew temu co wciąż podają podręczniki, miała własną historię. Pełną zawiłości i wydarzeń o takim samym znaczeniu, jak te w Europie. Północna Ameryka nie była zamieszkała wyłącznie przez koczowników żyjących w erze kamiennej, lecz przez rozwinięte cywilizacje, których wyginięcie spowodowane chorobami umożliwiło dopiero wtargnięcie na ich tereny plemionom koczowniczym, tuż przed przybyciem białych. One też w dużej mierze padły ofiarą epidemii.
Wymierały w krótkim czasie całe rejony wybrzeża atlantyckiego USA, a także za sprawą kontaktów z Hiszpanami, w Meksyku i na całym wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej. Działo się tak wszędzie, od północnej Kanady, aż po państwa Azteków, Inków i niezliczonych narodowości całej zachodniej półkuli. W ciągu 100 - 150 lat od pierwszego kontaktu z białymi w 1492 roku, w wyniku epidemii wymarło od 80 do 95% populacji calej Ameryki. Wiele kwitnących wcześniej państw i plemion wyginęło całkowicie za sprawą pomorów, które spadały na tubylców beż żadnego ostrzeżenia. W momencie lądowania na brzegu, przybysze często zastawali tylko małe grupki Indian żyjących na gruzach własnej wymarłej cywilizacji, albo świeżo przybyłych koczowników, którzy nie znali nawet pisma, ale którzy zdążyli dokonać dzieła zniszczenia korzystając z okazji i tępiąc resztki żyjących tu wcześniej, chorych i umierających plemion i państw. Choroby zakaźne rozprzestrzeniali sami Indianie, zarażani przez białych podczas przelotnych kontaktów na atlantyckich wysepkach. W czasie kiedy organizował się opór amerykańskich kolonii przeciwko Anglii i w pierwszych latach po powstaniu Stanów Zjednoczonych, z dawnych, wielkich starożytnych kultur Nowego Świata w północnej Ameryce żyło jeszcze tylko kilkanaście, zdziesiątkowanych chorobami narodów. W ciągu następnych 150 lat, resztki zniszczonych pomorami, ciągłymi wojnami i wodą ognistą plemion zapędzono do rezerwatów. Nieliczni potomkowie tych plemion żyją tam do dziś.
Nowy Świat zrewanżował się w tym względzie staremu, nie aż tak spektakularnie, ale za to szczególnie perfidnie. W 1494 roku, zaledwie dwa lata po powrocie Kolumba z pierwszej wyprawy do Ameryki, pośród oblegającej Neapol armii francuskiego króla Karola VIII zwanego Uprzejmym, wybuchła epidemia tajemniczej przypadłości, którą odtąd duża część Europy zwykła nazywać "francuską chorobą" *). Badania ostatnich lat wskazują przekonywująco, że źródłem choroby rozprzestrzenionej wśród żołnierzy Karola VIII przez hiszpańskich najemników, była Ameryka. Epidemie i pojedyncze przypadki syfilisu nękały świat przez następne 500 lat. Ludzkość uporała się z nim dopiero po wprowadzeniu kuracji penicylinowej w 1943 roku, ale nie całkowicie: wirusem wciąż można się zarazić bardzo łatwo.
W roku 1600 Hiszpanie cieszyli się niekwestionowaną pozycją „leaderów” na obszarze całej południowo-wschodniej części dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Gdy w Ameryce zjawili się pierwsi osadnicy z Anglii, ich osady powstawały daleko na północ od terenów hiszpańskich. W 1607 r. założyli Jamestown, w dzisiejszej Virginii, zaś w 1620 r. Plymouth - w dzisiejszym stanie Massachusetts. Początki USA, czyli pielgrzymi i Jamestown to prawie sto lat później od hiszpańskiej eksploracji Florydy. Dążąc do przejęcia kontroli nad zasobami naturalnymi kontynentu, Anglicy stopniowo wypierali jednak Hiszpanów coraz bardziej na południe. W tym samym czasie Francuzi eksplorowali dolinę Mississippi i wybrzeże Zatoki Meksykańskiej, do której wpływa ta wielka rzeka.
Anglicy kilkakrotnie atakowali osady i forty na Florydzie, która jednak pozostawała w rękach hiszpańskich aż do roku 1763. St. Augustine i Pensacola - najważniejsze wojskowe centra hiszpańskiej kolonii - płonęły kilkakrotnie, lecz dopiero klęska Hiszpanii i Francji w Wojnie Siedmioletniej, w wyniku której Anglia stała się dominującą siłą w Ameryce Północnej, spowodowała przejęcie Florydy przez brytyjską koronę. Hiszpanie wymienili ją później na Hawanę na Kubie, którą Anglicy w czasie wojny wydarli Hiszpanii. Po ewakuacji Hiszpanów, prowincja została praktycznie wyludniona.
Anglicy mieli ambitne plany wobec nowej kolonii. Najpierw podzielili ją na dwie części: Wschodnią Florydę ze stolicą w St. Augustine oraz Zachodnią Florydę, której stolicą została Pensacola. Ślady tego podziału są widoczne do dziś na mapie USA. Dokonano dokładnych pomiarów ziemi i wybrzeża i zaczęto oferować ziemię i pomoc dla tych osadników, którzy chcieli rozpocząć eksport swoich produktów. Dzięki temu Floryda mogłaby stać się dobrze prosperującą kolonią, jednak na realizację tego planu brakło Anglikom czasu. Gdy w 1776 roku wybuchło niepodległościowe powstanie angielskich kolonii przeciwko matczynemu krajowi, zwane Amerykańską Rewolucją, obie Florydy stanęły po stronie króla Anglii. Hiszpanie nie zapomnieli o swojej dawnej własności i jako sprzymierzeńcy Francji, która z kolei wspierała w powstaniu kolonistów, zajęli w 1781 r. Pensacolę. Na mocy traktatu pokojowego kończącego tą wojnę, 13 angielskich kolonii uzyskało niepodległość, zaś obie Florydy wróciły pod zarząd Hiszpanii.
W miejsce ewakuujących się osadników angielskich pojawili się tu znów Hiszpanie oraz przybysze z północy - z nowopowstałych Stanów Zjednoczonych. Na Florydę przybywali też zbiegli niewolnicy wiedząc, że nie dosięgnie ich tu władza ich amerykańskich panów. Napływ osadników z USA spowodował, że hiszpańska Floryda stawała się coraz bardziej amerykańska, zresztą ekspansywni Amerykanie kilkakrotnie wysyłali już ekspedycje wojskowe na Florydę, zmuszając w końcu zmęczonych coraz bardziej kłopotliwą kolonią Hiszpanów do sprzedania półwyspu Amerykanom.
Na początku XIX wieku, Hiszpania w niczym nie przypominała już potęgi jaką była zaledwie 100 lat wcześniej. Pomimo sojuszu z Francją, a nawet współudziału w okupacji Portugalii, Hiszpania padła ofiarą imperialnych ambicji Napoleona Bonaparte, który nie bacząc na żadne porozumienia, zwrócił się przeciwko niej. Francuska okupacja trwała do 1814 roku, ale Hiszpania straciła pełną kontrolę nad koloniami dużo wcześniej. Inne potęgi, w tym nowe, agresywne państewko w Nowym Świecie, odbierały jej teraz jej zamorskie posesje. Stany Zjednoczone wygrały też aż dwie wojny z największą potęgą tamtych czasów, Anglią, i zdołały wykorzystać napoleońską zawieruchę w Europie do skłonienia Francuzów do sprzedania im ogromnej części amerykańskiego kontynentu - francuskiej Louisiany. Na dodatek na kredyt, za papiery wartościowe, bo USA nie miały nawet wtedy pieniędzy żeby tego zakupu dokonać. Stany Zjednoczone stawały się potęgą, z którą należało się liczyć. Rząd w Madrycie nie kontrolował już prawie niczego w koloniach, które już od dawna rządziły się same, na Florydzie stacjonowały amerykańskie oddziały, a Andrew Jackson, późniejszy 17-ty prezydent USA, traktował kolonię jak własną. Podczas jednej z operacji w drugiej wojnie z Anglią jeszcze w 1814 roku, Jackson prowadząc swoją armię w kierunku zagrożonego angielskim atakiem Nowego Orleanu, najpierw udał się na Florydę i zajął Pensacolę. W ten sposób uniemożliwił Anglikom skorzystanie z tej morskiej bazy. Wróciwszy pod Nowy Orlean wsławił się później zwycięską bitwą z przeważającymi siłami angielskimi. Najazd na Pensacolę odbył się oficjalnie bez wiedzy rządu USA, lecz od tamtej pory w mieście stale pozostawał amerykański garnizon. Kolejny najazd na Florydę, w 1817 r., też był dziełem Andrew Jacksona i spowodował wybuch Pierwszej Wojny Seminolskiej - wojny z Indianami Seminole.
Nueva España należała jeszcze do Hiszpanii tylko formalnie, w wielu miejscach wybuchały coraz częstsze bunty i protesty a Madryt nie miał już nawet siły zareagować. W 1818 roku było już całkiem jasne, że kolonii nie da się utrzymać, zwłaszcza tych w Ameryce Północnej, sąsiadujących z USA. Na dodatek, Nowa Hiszpania właśnie przeżywała swój kolejny zryw przeciwko kolonialnej władzy, a rozpoczęta w 1808 roku rewolucja księdza Miguela Hidalgo y Costilla zakończyła się kilka lat później (we wrześniu 1821 roku) deklaracją niepodległości Imperium Meksykańskiego. Zdając sobie sprawę z sytuacji władze w Madrycie podjęły jedyną słuszną decyzję o pozbyciu się kolonii na jak najkorzystniejszych warunkach i przekazaniu jej Amerykanom, marzącym o jej przejęciu. W lutym 1819 roku Hiszpanie podpisali z Amerykanami układ nazwany Adams-Onis, od nazwisk sygnatariuszy, który co prawda nie przyniósł Hiszpanii żadnych korzyści materialnych, ale regulował prawie wszystkie kwestie graniczne i pozostawiał cały Texas w granicach Nueva España. Traktat został ratyfikowany w 1820 roku i ogłoszony 22 lutego 1821 r., na osiem miesięcy przed ostateczną utratą przez Hiszpanię wszystkich kolonii w Północnej Ameryce.
Większość oficjalnych źródeł podaje, że USA zapłaciły Hiszpanii 5 milionów dolarów za Florydę, taką informację podają nawet podręczniki szkolne, ale nie jest to zgodne z prawdą. Hiszpania, nie próbując nawet protestować, uznała status quo i obecność Amerykanów w swojej kolonii i wynegocjowała tylko (wyprosiła) przejęcie przez rząd USA ewentualnych roszczeń amerykańskich osadników mieszkających na Florydzie (obywateli USA) wobec rządu hiszpańskiego, wynikających z różnych zobowiązań, na kwotę nie przekraczającą 5 milionów. Amerykanie dali więc tylko gwarancję spłaty ewentualnych roszczeń w przyszłości i żadna transakcja nigdy nie miała mniejsca. Stany Zjednoczone uzyskały Florydę całkiem za darmo.
Generał Jackson wrócił na Florydę zaraz po jej przejęciu w 1821 r. i objął stanowisko Gubernatora nowego amerykańskiego terytorium. Dwie dotychczasowe Florydy: Wschodnią i Zachodnią połączono znów w jeden administracyjny obszar a nową stolicą zostało leżące pomiędzy St. Augustine i Pensacolą - Tallahassee. Wraz z napływem osadników z północnych stanów nasiliły się dążenia do wysiedlenia Indian, którzy posiadali potrzebną białym ziemię i przyjmowali do swoich społeczności zbiegłych afrykańskich niewolników. Uchwalenie przez Kongres USA niesławnego "Aktu Usuwania Indian", który skazywał większość plemion indiańskich na przymusowe przesiedlenie do Oklahomy, doprowadziło w 1835 r. do wybuchu Drugiej Wojny Seminolskiej.
Floryda przyłączyła się do Unii 3 marca 1845 r. jako 27 stan. Liczba jej mieszkańców wynosiła wtedy ponad 87 tysięcy, w tym prawie połowę stanowili niewolnicy. Podstawą ekonomii stanu było rolnictwo i system niewolnictwa. Największe plantacje bawełny, należące do białej arystokracji, znajdowały się w centralnej i północnej Florydzie. W latach 50-tych XIX wieku w USA rozpoczął się polityczny kryzys pomiędzy stanami północnymi i południowymi, który w 1861 r. doprowadził do wybuchu największej wojny toczonej kiedykolwiek na terenie USA - Wojny Secesyjnej.
Wojna Secesyjna przyniosła południowym stanom ogromne zniszczenia oraz całkowite załamanie gospodarki. Choć Floryda ucierpiała mniej niż Virginia, Południowa Karolina czy Louisiana, która z najbogatszego południowego stanu stała się najbiedniejszym, również tutaj zapanował chaos i kryzys ekonomiczny i społeczny. Prawie połowę populacji stanowili czarni niewolnicy, którym zakończenie wojny przyniosło nagłe wyzwolenie i nabycie praw, których nigdy nie mieli. Władza z Północy przyniosła jednak również rozdział rasowy - appartheid - w praktyce uniemożliwiający Murzynom uzyskanie samodzielności. Wielu z nich pozostało u swoich byłych właścicieli, inni musieli radzić sobie sami pozostając na Florydzie lub emigrując do północnych stanów. Jeszcze inni przyłączali się do band plądrujących dwory i pałace przedwojennych magnatów dopuszczając się licznych zbrodni. Działo się tak we wszystkich stanach okupowanych po wojnie przez wojska Unii, których oddziały często brały udział w samosądach, linczach szanowanych przedtem obywateli i rabunkach.
Ostatnie dekady XIX wieku już po zakończeniu Rekonstrukcji, przyniosły znaczący rozwój wielkich gospodarstw rolnych, które skupiły się na hodowli bydła. Wielu inwestorów zainteresowało się też produkcją cygar, wydobyciem morskiej gąbki, kopalniami fosforanów, produkcją owoców cytrusowych, transportem oraz turystyką. Inwestycje te okazały się zbawienne dla zniszczonej wojną gospodarki. Rozwój następował szybko, mieszkańcy stawali się coraz zamożniejsi.
Wielka Depresja, która zdruzgotała gospodarkę USA, nie ominęła również Florydy. Na domiar złego w 1926 i 28 r. stan nawiedziły dwa potężne huragany, zaś w 1929 r. plantacje cytrusów zaatakowała śródziemnomorska muszka owocowa. Wprowadzono kwarantannę oraz zastosowano wojskowe kontrole drogowe aby przeciwadziałać kontrabandzie cytrusów. Efektem plagi szkodników był spadek produkci owoców aż o 60%.
Boom gospodarczy nastąpił dopiero w czasie II Wojny Światowej. Z powodu łagodnego klimatu, który na Florydzie panuje przez cały rok, stan stał się głównym centrum szkoleniowym dla armi USA oraz aliantów. Na potrzeby armii wybudowano sieć autostrad i lotniska, które po zakończeniu wojny stanowiły gotową do użycia przez ludność cywilną sieć komunikacyjną. Niemal natychmiast zaczęli ją wykorzystywać turyści, którzy zaczęli na Florydę przybywać nieprzerwanym strumieniem.
Jednym z najważniejszych zjawisk notowanych na Florydzie od końca II Wojny Światowej jest stały wzrost liczby mieszkańców. Składają się na niego imigranci z innych stanów oraz przybysze z różnych stron świata. Najbardziej zauważalna jest imigracja z Kuby i Haiti. Obecnie Floryda jest czwartym stanem w USA pod względem liczby ludności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz