. Sanitariusze wykonują transfuzję plazmy rannemu, ocalałemu z jednostki desantowej w części Omaha Beach w sektorze Fox Green. (Żołnierze pochodzą z 16. Pułku Piechoty, 1. Dywizji Piechoty, po prawej stronie znajduje się flaga Czerwonego Krzyża). Z okazji 76 rocznicy „D-Day” musiałem jakieś zdjęcie pokolorować.
NAJDŁUŻSZY DZIEŃ
Na morzu, w wyznaczonych rejonach zgrupowań, zbierały się już barki i łodzie desantowe. Na ich pokładach znajdowali się żołnierze, którzy mieli w pierwszym rzucie uderzyć na normandzkie plaże. Moment, w którym łodzie i barki skierowały się w stronę brzegu głośnym hukiem dział obwieściły okręty wojenne towarzyszące flocie inwazyjnej. Setki pocisków różnego kalibru spadło na niemieckie baterie artylerii i umocnienia. Wkrótce ostrzał pancerników, krążowników oraz mniejszych jednostek wsparło niemal dwa tysiące lekkich i ciężkich bombowców. O godzinie 5:30 oddziały pierwszego rzutu zbliżały się już do plaż amerykańskiego sektora inwazji. Na czele wielkiego ataku z morza znajdowało się kilka tysięcy żołnierzy. Były to grupy bojowe z amerykańskich 1., 29. i 4. Dywizji Piechoty, brytyjskich 3. i 50. Dywizji Piechoty oraz kanadyjskiej 3. Dywizji Piechoty oraz przydzielone do nich „pływające" bataliony czołgów. Każda grupa bojowa miała wyznaczoną strefę desantowania. Na przykład 16. Pułk 1. Dywizji Piechoty generała Clarenc'a R. Huebnera miał szturmować połowę plaży „Omaha", zaś drugą połową miał się zająć 116. Pułk 29. Dywizji generała majora Charlesa H. Gerhardta. Strefy te z kolei podzielono na sektory, z których każdy otrzymał zakodowaną nazwę. Żołnierze 1. Dywizji mieli desantować na „Easy Red", „Fox Green", „Fox Red", zaś 29. Dywizji na „Charlie", „Dog Green", „Dog White", „Dog Red" i „Easy Green". Desantowanie na plażach „Omaha" i „Utah" zaplanowano z niemal minutową dokładnością. O godzinie „H " minus pięć minut, czyli o 6:25, na połowie plaży „Omaha", przypadającej 29. Dywizji, trzydzieści dwa czołgi DD miały przepłynąć na „Dog White" i „Dog Green", zająć stanowiska bojowe na brzegu morza i ubezpieczyć pierwszy rzut desantu. O godzinie H", czyli o 6:30 osiem LCT miało przetransportować dalsze czołgi bezpośrednio z morza na „Easy Green" i „Dog Red". W minutę później, czyli o godzinie 6:31, oddziały szturmowe miały desantować się na plaże we wszystkich sektorach. W dwie minuty później do akcji mieli przystąpić saperzy i specjalnie wyszkolone oddziały do niszczenia urządzeń podwodnych.
Na oczyszczenie z min i przeszkód wyznaczonych odcinków lądowania mieli tylko 27 minut. O godzinie 7:00, w pięciu rzutach szturmowych, miały zacząć lądować główne siły. Podobny plan został opracowany także dla innych plaż. Działania desantowe były tak dokładnie zsynchronizowane w czasie, że według planu lądowania, na plaży „Omaha" ciężkiego sprzętu spodziewano się w ciągu półtorej godziny, a do godziny 10:30 miały przybyć nawet dźwigi, transportery opancerzone oraz wozy ewakuacyjne czołgów. W czasie, gdy obsługi dział okrętów wojennych toczyły pojedynek z niemieckimi bateriami znajdującymi się w Hawrze i przy ujściu Orne, szturmowe łodzie desantowe każda wyładowana około trzydziestoma żołnierzami i całym ich ciężkim sprzętem płynęły w stronę normandzkiego brzegu. Wysokie fale przelewały się przez nie bez przerwy, podrzucały jak piłki raz w górę, raz w dół. Te jednak, nie bacząc na opór wodnego żywiołu, nieustannie parły do przodu. Na ich pokładach znajdowała się pierwsza fala żołnierzy amerykańskich. Należeli oni do trzech specjalnie wyszkolonych pułkowych grup bojowych (ang. ROT - Regimental Combat Teams), z których każda składała się z około trzech tysięcy ludzi, zgrupowanych w trzech batalionach piechoty oraz pododdziałach inżynieryjnych, pancernych i artyleryjskich. Korzystający z osłony tylko nielicznych czołgów, piechurzy 1. i 29. Dywizji stanowili łatwy cel dla Niemców. Żołnierze zaprawionej w bojach 352. Dywizji Piechoty, umocnieni na wysokich urwiskach, patrząc prosto w dół, mieli lądujących „na talerzu". Strzelając z mg 42 prawie nie musieli celować. Z porozbijanych łodzi desantowych wylewało się takie mrowie żołnierzy, że prawie każdy pocisk musiał w kogoś lub w coś trafić. Wymęczeni chorobą morską, wyczerpani długimi godzinami spędzonymi na transportowcach i w łodziach desantowych, obciążeni ciężkim sprzętem Amerykanie tylko z trudem mogli biec. Wykorzystując każdą osłonę terenu i trupy zabitych towarzyszy, brnęli powoli w stronę mogącego im dać osłonę nadmorskiego wału ochronnego. Wielu tam nie dotarło znaleźli śmierć na kamienistej normandzkiej plaży, a ich ciała często były jedyną osłoną dla kolejnych rzutów desantu. Żołnierze 1. i 29. Dywizji przebili się z plaż w głąb wybrzeża dopiero po całym dniu ciężkich walk, pozostawiając na „Krwawej Omaha" ciała około 2500 żołnierzy. W tym samym czasie na plaży „Utah" żołnierze amerykańskiej 4. Dywizji Piechoty generała Bartena tłumnie wychodzili na brzeg i szybko posuwali się w głąb lądu.
Nadpływał już trzeci rzut łodzi desantowych, który właściwie nie natrafił na opór. Co prawda gdzieniegdzie spadły pociski artyleryjskie, skądś grzechotał jakiś mg 42, ale w niczym nie przypominało to wydarzeń rozgrywających się równolegle na plaży „Omaha". Wielu żołnierzy 4. Dywizji twierdziło potem, że wpływ na tak pomyślne lądowanie miały nie tylko artyleria okrętowa i bombardowanie lotnicze, ale także M4 DD z 70. batalionu czołgów, które wynurzyły się z warkotem z wody wraz z oddziałami pierwszego rzutu i dały im dobre wsparcie, kiedy nacierali przez plażę.
Równolegle z Amerykanami, wzdłuż wschodniej połowy wybrzeża Normandii, na brzeg schodziła brytyjska 2. Armia generała Dempseya. Pierwszymi żołnierzami, którzy dotarli do brzegu, byli płetwonurkowie, stu dwudziestu specjalistów od niszczenia przeszkód podwodnych. Ich zadaniem było utworzenie szerokich na kilkanaście metrów przejść w stworzonych przez Niemców zaporach. Mieli na to dwadzieścia minut. Niestety nie zdążyli wykonać powierzonej im misji przed przybyciem pierwszego rzutu piechoty i pływających czołgów 8. Brygady Pancernej. Kilka barek desantowych, LCT i M4 DD wyleciało w powietrze, ale i tak nie zatrzymało to impetu lądujących Anglików.
Poza przeszkodami podwodnymi desantujący w rejonie plaży „Gold" żołnierze brytyjskiej 50. Dywizji Piechoty generała Grahama nie napotkali większych kłopotów. Mieli straty, ale znacznie mniejsze niż przewidywano. W dodatku Anglicy doskonale wykorzystali przydzielone im pojazdy 79. Dywizji Pancernej. „Cudeńka Hobarta" niczym górnicze kilofy „wyrąbały" przejścia z plaż. „Churchille" i „Shermany" z trałami przeciwminowymi utworzyły szlaki, na których, jadące w ślad za nimi „Churchille" Bobkin położyły stalowe maty. Wozy przenoszące wiązki faszyn zasypały nimi rowy przeciwczołgowe, inne znów, w licznych wąwozach, rozłożyły stalowe mosty. Już wkrótce po tych prowizorycznych przejściach w głąb lądu miały ruszyć długie kolumny czołgów i innych pojazdów.
Desantujące na „Juno" dwie brygady kanadyjskiej 3. Dywizji Piechoty generała Kellera dotarły na ląd z lekkim opóźnieniem. W miejscu lądowania dno było bardzo skaliste, morze wzburzone, a woda zakryła tysiące min i innych pułapek. Barki przewożące piechotę zostały zniesione przez prąd i natrafiły na bardzo gwałtowny ogień niemieckich moździerzy, dział i karabinów maszynowych. Dziesiątki żołnierzy zostało zabitych lub rannych w chwili, gdy brnęli zanurzeni po pachy w wodzie.
Towarzyszące kanadyjskiej piechocie czołgi pływające brytyjskiej 30. Brygady z 79. Dywizji Pancernej zostały spuszczone na wodę w odległości około jednego kilometra od wskutek silnej fali osiem z nich od razu zatonęło pozostałe wyszły na ląd dziesięć minut później niż pierwsza fala piechoty. Dopiero około 8:30 Kanadyjczykom udało się przełamać niemiecki opór. Leżące tuż za plażą miasteczko Courseulles-sur-Mer, gdzie znajdowało się aż 26 dużych betonowych bunkrów, piechurzy 3. Dywizji zdobyli po bardzo ciężkich bojach ulicznych, w których wsławili się zwłaszcza żołnierze Royal Winnipeg Rifles. Na plaży „Sword" pierwsze rzuty brytyjskiej 3. Dywizji Piechoty generała Rennie wylądowały zgodnie z planem o godzinie 7:25. Na niektórych odcinkach oddziały pierwszego rzutu napotkały silny ogień broni maszynowej i moździerzy. O sile niemieckiej obrony szczególnie dotkliwie przekonali się żołnierze 2. Pułku East Yorkshire, których wyrzucono na ląd pod Quistreham blisko dwustu zginęło w pierwszych kilku minutach walki. Walka na plaży była krwawa, ale krótkotrwała. Poza początkowymi stratami atak na „Sword" szybko rozwinął się do przodu, napotykając niewielki opór. Lądowanie przebiegało tak pomyślnie, że wielu żołnierzy, przybyłych w parę minut po pierwszym rzucie, było zdziwionych, spotykając tylko ogień niemieckich snajperów. W zachodniej części plaży żołnierze 1. Pułku South Lancanshire ponieśli niewielki straty i szybko ruszyli w głąb lądu. 1. Pułk Suffolk, który przybył za nimi, stracił tylko czterech ludzi.
Z różnym skutkiem, ale jednak, desantowane oddziały aliantów „wygramoliły się" na normandzki brzeg. Teraz zasadniczą sprawą była szybkość. Należało jak najprędzej przeć w głąb lądu, zanim w rejonie desantu | niemieckie dywizje pancerne. Dlatego też wojska z „Gold” kierowały się na katedralne miasto Bayeux. Kanadyjczycy z „Juno" pędzili w kierunku szosy Bayeux - Caen i odległego o około 15 kilometrów portu lotniczego w Carpiquet. Brytyjczycy ze „Sword" szli na miasto Caen. Byli tak pewni zdobycia tego celu, że nawet zapowiedziano korespondentom wojennym, jak wspominał później jeden z nich, Noel Monks z londyńskiego „Dail Mail", że konferencja prasowa odbędzie się w „punkcie X" w Caen o godzinie 16:00 jak się później okaże, doskonale wyszkoleni żołnierze z 21 Dywizji Pancernej (Przeszło 16 tysięcy zaprawionych w walkach pancerniaków, stanowiących swego czasu część słynnego Afrika Korps, poderwało się ze snu już w nocy z 5 na 6 czerwca. Od chwili ogłoszenia pogotowia bojowego oficerowie i żołnierze stali przy swych czołgach i pojazdach z zapalonymi silnikami), 12 dywizji Hitlerjugend oraz Panzer Lehr uronili Brytyjczykom krwi i nie dało się takiej siły pokonać z marszu. Nie próżnowali brytyjscy komandosi ze „Sword", którzy szli z pomocą osaczonym oddziałom 6. Dywizji Powietrzno-desantowej, trzymającym mosty na Orne i kanale Caen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz