27.05.1606 r.
Wielka smuta: rebelianci pod wodzą Wasyla Szujskiego wtargnęli na Kreml moskiewski i zamordowali cara Dymitra Samozwańca I i około 500 Polaków.
15 marca 1604 roku na dworze królewskim w Krakowie pojawił się tajemniczy człowiek, który od kilku miesięcy rozpalał emocje w całej Rzeczypospolitej, a zwłaszcza właścicieli latyfundiów kresowych, graniczących z ziemiami państwa moskiewskiego. Tymczasem wschodni sąsiad potężnej Rzeczpospolitej gwałtownie pogrążał się w chaosie. 18 marca 1584 roku zmarł bowiem Iwan IV Groźny. Car odszedł nagle – w czasie partii szachów – a jego olbrzymie państwo, które stworzył dzięki wojnom i terrorowi z dnia na dzień popadło w chaos i rozprężenie. Wprawdzie na tronie szybko zasiadł syn cara – Fiodor, ale wkrótce i on zmarł. Zastąpił go najwierniejszy doradca Iwana Groźnego, Borys Godunow. Nie uspokoiło to sytuacji w kraju. Wręcz przeciwnie, walka o władzę i przywileje wśród bojarów rosyjskich rozgorzała jeszcze bardziej, a przysłowiowej oliwy do ognia dolały niepokojące wieści z ziem potężnego sąsiada zza zachodniej granicy. W 1603 roku w Czechryniu leżącym w dobrach księcia Adama Wiśniowieckiego miał się pojawić carewicz Dymitr, młodszy syn Iwana Groźnego, o którym sądzono, że zginął w nieszczęśliwym wypadku, a pokątnie szeptano, że został zamordowany na rozkaz Borysa Godunowa. Za cudownie ocalonego Dymitra podawał się, zbiegły na polską stronę, były mnich Griszka Otriepiew. Czerniec ten, jak nazywano prawosławnych zakonników, był inteligentnym, pełnym ogłady i uroku młodym człowiekiem, więc książę Adam ze swym kuzynem, księciem Konstantym, postanowił podjąć grę, w której stawką była perspektywa przyłączenia ziem słabnącej Moskwy do własnych posiadłości, a być może i wchłonięcie całego Wielkiego Księstwa Moskiewskiego (Polacy nie uznawali wówczas nazwy Cesarstwo Rosyjskie ani tytułu cara) w granice Rzeczypospolitej. W swoje plany wtajemniczyli spowinowaconego z nimi wojewodę sandomierskiego Jerzego Mniszcha, który w zamian za obietnicę nadań ziemskich i skarbów moskiewskich, obiecał Dymitrowi rękę swej córki Maryny.
Kości zostały rzucone:
Książę Adam, ogłaszając wszem i wobec o cudownym odnalezieniu „prawowitego właściciela tronu moskiewskiego”, wysłał Dymitra na dwór Zygmunta III Wazy. Dymitr zrobił na królu dobre wrażenie, a jeszcze lepsze na jego jezuickich doradcach, którym przyrzekł, że jeśli będzie panował w Moskwie, wróci ona pod władzę papieża. Wydawało się, że Wiśniowieccy mają już w kieszeni oficjalne poparcie wyprawy na Moskwę ze strony króla, kiedy nagle na drodze stanął im potężny oponent. Jan Zamoyski, hetman wielki koronny, przejrzał grę Wiśniowieckich i Mniszcha, w „której nie o dobro Rzeczypospolitej szło, lecz o prywatę”. Nie był też zwolennikiem zrywania świeżo zawartego (w 1602 roku) rozejmu z Moskwą, mającego obowiązywać przez 20 lat. Zamoyski niemiłosiernie wykpił na sejmie tych, którzy uwierzyli w mistyfikację z Dymitrem. A Jerzego Mniszcha przestrzegał proroczo w liście: „Padać czasem nie źle kostka, ale rzucać ją o rzeczy wielkie nie radzę. Idzie o niebezpieczeństwo i szkodę koronną, idzie o zmniejszenie sławy J. Król. Mci i narodów naszych. Może ten tam sąsiad (tj. car moskiewski), wyparwszy te ludzie nastąpić na państwa koronne, palić je, pustoszyć, a nie masz gotowego na uczynienie wstrętu. Może i z swemi konfederaty z różnych miejsc na Rzeczpospolitą gas (tj. cios po ciemku) uczynić”.
Zamoyski nie mógł jednak całkowicie zablokować działań kresowych książąt i domniemanego carewicza. Tym bardziej, że do Krakowa przybyło poselstwo Kozaków dońskich, którzy obiecali wesprzeć zbrojnie Dymitra w „odzyskaniu tronu moskiewskiego”.
Napomnienia Zamoyskiego zbiegły się jednak z niepokojącymi wieściami ze Sztokholmu, gdzie kuzynowie Zygmunta III Wazy znowu zaczęli zbierać przeciw niemu armię. A dla Zygmunta powrót na tron szwedzki był największym pragnieniem. Dlatego król, mimo usilnych namów jezuitów i papieskiego nuncjusza, nie zdecydował się na oficjalne poparcie wyprawy na Rosję. „Carewiczowi” przekazał jednak spore fundusze i pozwolenie na zaciąg żołnierzy do prywatnej armii.
Diabeł tkwi w szczegółach:
Kiedy Dymitrowi wydawało się, że już wszystko zostało postanowione przed wyprawą moskiewską, a ochotnicy mogą bez przeszkód garnąć się pod jego sztandary, pojawiła się niespodziewanie kolejna przeszkoda – urażona ambicja jego pierwszego protektora, księcia Adama. Dymitr bowiem – w zamian za obiecaną sobie pomoc i rękę córki Maryny – wystawił Mniszchowi osobną „asekurację”, w której zapisał mu z góry księstwo smoleńskie i siewierskie, czyli ziemie, które książę Adam uważał już za swoje!
Gniewu księcia Adama nie można było zbagatelizować, gdyż cała akcja wojenna przeciwko Borysowi Godunowowi miała rozpocząć się z zadnieprzańskich posiadłości Wiśniowieckiego i tutaj też miały koncentrować się zaciężne wojska rzekomego carewicza. Dymitr napisał do księcia pojednawczy list, na który nie otrzymał odpowiedzi. Wysłał więc kolejny, w którym wyraźnie zaakcentował, że jako narzeczony siostry żony Konstantego Wiśniowieckiego nie może zapomnieć o księciu Adamie, na którego spłynie znaczna część dóbr obiecanych w tajnym układzie Mniszchowi. Ta deklaracja udobruchała księcia, który nie tylko pozwolił Dymitrowi na akcję, ale i wjechał z nim uroczyście – „zbrojno i strojno” do Kijowa. Wkrótce potem w Lubnie, w miasteczku należącym do księcia Michała Wiśniowieckiego, odbył się popas wojska Dymitra, liczącego ponad dwa tysiące polskich żołnierzy, do których dołączyło około dwóch tysięcy Kozaków dońskich. Wtedy też wypłacono wojsku przyobiecany żołd.
Car w husarskiej zbroi:
Księcia Adama nie było u boku Dymitra, kiedy przekroczył on na czele swoich wojsk granicę moskiewską 31 października 1604 roku. Śledził jednak postępy wojenne „carewicza”, wysyłając mu posiłki ze swych nadgranicznych posiadłości. A kiedy wojska wierne Godunowowi osaczyły Samozwańca w Putywlu, nagle na ich tyły uderzyła niespodziewana odsiecz 800 pancernych, wywołując w nieprzyjacielskich szeregach popłoch. Po bitwie okazało się, że to zasługa księcia Adama Wiśniowieckiego. Po zmiennych kolejach wojny i nagłej śmierci cara Borysa Godunowa pod koniec kwietnia 1605 roku, spełniło się marzenie Dymitra: 20 czerwca 1605 roku zajął Moskwę, wjeżdżając na Kreml w husarskiej zbroi ze skrzydłami. „Rozpoznany” przez wdowę po Iwanie Groźnym, Marię, Dymitr 30 lipca założył na swą głowę diadem Monomaha. Ale polskich sojuszników czekała niespodzianka. Wprawdzie Dymitr urządził dwór na polską modłę, ale ani myślał wypełniać danego królowi i jezuitom słowa, że odda Rosję papieżowi. To akurat prawosławnych Wiśniowieckich nie obeszło, ale gorszy był fakt, że Dymitr nie spieszył się również ze spełnianiem swych zobowiązań „bardziej doczesnych”.
Były mnich Griszka Otrepiew, ku zdumieniu wielu ze swych protektorów, nie okazał się „carem malowanym” i autentycznie zaangażował się w sprawy państwa moskiewskiego. Rządy zaczął od rzeczy niebywałej – amnestii dla szlachty zesłanej przez swych poprzedników i zliberalizowania zależności chłopów od ich właścicieli. Aczkolwiek polscy „wierzyciele” nie pozwalali mu o sobie zapomnieć. Wiśniowiecki przybył do Moskwy w tydzień po koronacji Dymitra i stał się dlań jak nemezis, przypominając mu dzień w dzień o zobowiązaniach. Car przekazał mu wprawdzie część skarbów zdobytych w bojach z Borysem Godunowem, ale to jedynie rozdrażniło tonącego w długach księcia. Wiśniowiecki zaczął rozgłaszać po Moskwie, że Dymitr pożyczył od niego znaczną sumę pieniędzy, których nie chce mu zwrócić. Kiedy to nie skutkowało, książę zaczął siać wątpliwości co do pochodzenia władcy. Dymitr zareagował natychmiast. Na jego zlecenie patriarcha moskiewski dopatrzył się „naleciałości łacińskich” w ceremoniach odprawianych przez duchownych prawosławnych, którzy przyjechali z Wiśniowieckim. Patriarcha rzucił na nich klątwę i wtrącił do więzienia. Stamtąd z wielkim trudem zostali wyciągnięci na prośby księcia Adama. Konflikt księcia Adama z Dymitrem jeszcze bardziej się zaostrzył i car wreszcie nakazał swemu pierwszemu protektorowi opuścić Moskwę. Dymitr wyposażył go na drogę w kilka wozów kosztowności.
Jedyni zwycięzcy:
Niebawem do cara zaczęły dochodzić niepokojące wieści, że Wiśniowiecki zebrał spore oddziały dawnych żołnierzy Dymitra, którzy byli niezadowoleni z zapłaty otrzymanej za służbę. Armia ta skierowała się na pograniczne ziemie moskiewskie. „Zwyczajem wojsk niepłatnych zapamiętale je [książę Adam] plądrował, burząc wszystko dookoła” – zapisał ówczesny kronikarz. W ten sposób książę postanowił rozszerzyć swe posiadłości jak najdalej za Dniepr. Nie wziął też udziału w „korowodzie weselnym”, w którym jego kuzyn Konstanty przywiózł carowi do Moskwy przyobiecaną mu Marynę. Dzięki temu nie padł ofiarą „krwawej jutrzni”, do jakiej doszło 27 maja 1606 roku. Wtedy to spiskujący przeciw carowi Szujscy urządzili rzeź weselników. Zginął wówczas Dymitr i pięciuset Polaków, a ci którzy przeżyli, z panną młodą na czele, zostali uwięzieni. Książę Konstanty w czasie rzezi zabarykadował się ze swymi ludźmi w jakimś dworze i bronił się dzielnie przed wzburzonym tłumem – „sam bił ich z łuku nie najgorzej” nim nie dostał się do niewoli.
Pierwszy raz i niestety nie ostatni wtedy, Moskwę rozpaliła nienawiść do Polaków. Najdobitniejszym tego dowodem było to, co stało się ze zwłokami zamordowanego Dymitra. W piękny majowy dzień 1606 roku na Placu Czerwonym w Moskwie zebrały się tłumy na wyjątkowy festyn. Lud miał rozprawić się z wykopanym z mogiły trupem Dymitra I Samozwańca. Zmasakrowane i napęczniałe zwłoki leżały na deskach, a wokół panował nieopisany zgiełk i wrzask gawiedzi. W usta Dymitra ktoś wetknął piszczałkę, a na jego piersi położono jedną z masek, które przywiózł Samozwańcowi perfumiarz krakowski, Marsylio. Na jego genitaliach zadzierzgnięto powróz i zaciągnięto go na Łobnoje Miesto. Tam zwłoki poćwiartowano, spalono, a prochy załadowano do armaty i wystrzelono w tym kierunku, skąd Samozwaniec przybył – Polski.
Nie był to koniec dymitriady. Po śmierci Samozwańca niezwłocznie pojawiło się dwóch kolejnych Dymitrów (nie dorównywali pierwszemu), ale to już niewiele obchodziło tych, którzy rozpętali całą tę awanturę – Wiśniowieckich. Niebawem w ręce Wiśniowieckich dostały się należące dotychczas do Moskwy Monastyrzyska,Romne i Putywl. Im bardziej imperium moskiewskie pogrążało się w kryzysie (nazywanym wielka smutą), tym bardziej latyfundia Wiśniowieckich rosły. Czy dobre było to dla Rzeczypospolitej? To miała pokazać wojna, która wybuchła już oficjalnie między będącą u szczytu swej potęgi Rzeczpospolitą a podnoszącą się z upadku Moskwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz