Miliony bezrobotnych. Setki tysięcy bezdomnych. Fala samobójstw i gwałtów. W miejscu, w którym się rozpoczął – w USA – Wielki Kryzys nie oszczędził prawie nikogo. Jak bardzo było źle?
Wszystko zaczęło się niewinnie. Tuż po zakończeniu pierwszej wojny światowej gospodarka światowa zyskała nowy impuls do rozwoju – czas pokoju. W latach dwudziestych XX wieku tylko nieliczne gospodarki, takie jak niemiecka, austriacka czy turecka, musiały mierzyć się ze skutkami niedawnej wojny. Kilka innych krajów z powodzeniem odtwarzało swoje PKB, w czym prym wiodły Stany Zjednoczone.
Amerykańska polityka nieingerowania w sprawy zewnętrzne oraz brak bezpośredniego zagrożenia działaniami wojennymi sprawił, że obywatele Stanów Zjednoczonych z dużymi nadziejami patrzyli w przyszłość. W okresie od 1918 do 1929 roku amerykańskie społeczeństwo bogaciło się z dużym impetem. Trzeba jednak pamiętać, że mowa tutaj głównie o ośrodkach miejskich. Tymczasem odsetek mieszkańców wsi wynosił nadal blisko 45% społeczeństwa.
Setki tysięcy bezdomnych
Pod terminem Wielki Kryzys kryje się pewien paradoks. Kojarzymy go z krachem na giełdzie, a tak naprawdę zaledwie 10% społeczeństwa amerykańskiego brało udział w spekulacjach giełdowych. Niektóre źródła wspominają, że było otwartych mniej niż 3 miliony rachunków maklerskich, gdy populacja kraju sięgała wówczas sto dwadzieścia milionów.
Pośrednim skutkiem wydarzeń z giełd amerykańskich był upadek kilku tysięcy banków, w których oszczędności gromadziły miliony obywateli. W latach 1930-1931 upadło ponad trzy tysiące banków, w których zgromadzono depozyty o łącznej wartości sięgającej 2,5 miliarda dolarów. Była to kwota niewyobrażalna dla przeciętnego Amerykanina, którego zarobki roczne wynosiły około półtora tysiąca dolarów.
Już w pierwszych latach Wielkiego Kryzysu swój dach nad głową straciło 600 tysięcy osób, a kilka Stanów i mniejszych miejscowości utraciło płynność finansową. W samym tylko Nowym Jorku bez pracy pozostawało 800 tysięcy osób, które były na łasce instytucji państwowych lub prywatnych ośrodków charytatywnych. Jak pisze polski amerykanista, Lubomir Zyblikiewicz, „wydatki władz miasta Nowy Jork na pomoc wzrosły z 9 mln w 1930 r. do 58 mln USD w 1932 r., a wysokość prywatnej dobroczynności nowojorczyków z 4,5 mln do 21 mln USD”.
Wskutek krachu na giełdzie i fali bankructw z października 1929 roku ucierpiała tak naprawdę tylko niewielka część gospodarki amerykańskiej. Zarazem jednak większość społeczeństwa nie była przygotowana na dalszy rozwój wypadków. Wraz z zachwianiem się systemu bankowego i kolejnymi bankructwami pojawiły się problemy z wypłatą uposażeń dla pracowników.
Kolejne zakłady ograniczały zatrudnienie, choćby fabryka GM oraz Ford, które dodatkowo obniżyły pensje pracownikom wskutek recesji. Ten stan trwał do końca lat trzydziestych. Jak wskazuje Zyblikiewicz, miało to jeszcze jedną zaskakującą konsekwencję, bo… „recesja ułatwiła przestawienie produkcji na wojenną”.
Naród w drodze
Kryzys najmocniej uderzył w miasta. Czy to znaczy, że na amerykańskiej wsi żyło się łatwiej? Z pewnością nie: bieda była tam powszechna. Świadczy o tym niski poziom elekryfikacji. Jeszcze w roku 1934 aż 80% mieszkańców nie miało dostępu do prądu. Dopiero działania podjęte przez Roosevelta w latach trzydziestych sprawiły, że przystąpiono do cywilizowania dużych części kraju. Wcześniej sprzeciwiały się temu różne grupy interesu.
Odrębnym problemem, ważniejszym nawet niż rynki kapitałowe, była nadprodukcja. Amerykańskie przedsiębiorstwa wyprodukowały więcej towaru niż mogły sprzedać na rynku wewnętrznym. To doprowadziło do kolejnych zwolnień. W efekcie w ciągu kilkunastu miesięcy bez pracy pozostawało więcej niż dziesięć milionów osób, których sytuacja była katastrofalna ze względu na niedożywienie. Głównie dotyczyło to południa kraju.
Mnóstwo ludzi poszukujących pracy i dachu nad głową znalazło się w drodze. Populacja wędrownych pracowników, czyli tak zwanych hobo, wzrosła do blisko 700 tysięcy. Podróżowali oni często na gapę pociągami towarowymi lub po prostu szli piechotą wzdłuż linii kolejowych. Takie życie, jak opowiada historyk amerykański Tom H. Watkins, wybrało także nawet 200 tysięcy dzieci. W czasach Wielkiego Kryzysu praca nieletnich w wieku 14-18 lat była dość powszechna, nic dziwnego więc, że także one ruszyły szlakiem kolei.
Inny badacz tego okresu, Errol Lincoln Uys, pisze, że na ulicy znalazło się wówczas nawet ćwierć miliona dzieci. Często miały ze sobą błogosławieństwo rodziców, którzy sami nie byli w stanie zapewnić im opieki i wyżywienia. Byli to zarówno chłopcy, jak i dziewczęta, początkowo cieszące się romantyzmem „przygody”, później łamane przez zmęczenie i głód. „Chorobliwa i cierpiąca na chroniczne niedożywienie, wydaje się egzystować wyłącznie dzięki swoim paznokciom, które ma zwyczaj obgryzać” – tak socjolog Thomas Minehan opisywał jedną z młodych wędrowczyń, piętnastoletnią Kay.
Samobójcy i … antysemici
Tim Cresswell ocenia, że odsetek dziewcząt i kobiet wśród nieletnich hobo wynosił między 10 i 25%. Trudno poznać ich los, gdyż nie zostało wiele wspomnień, a jedynie obserwacje świadków lub skromne wycinki prasowe. Większość uciekała przed biedą i beznadzieją. Kobiety te żyły często trudniąc się prostytucją, a wiele z nich doświadczyło gwałtu.
O tym, w jakiej kondycji znalazło się społeczeństwo, świadczy fakt, że w trakcie trwania kryzysu współczynnik dzietności zmniejszył się o blisko 20%. Wzrosła natomiast liczba samobójstw. W sumie w trakcie Wielkiego Kryzysu życie odebrało sobie czterdzieści tysięcy osób.
Przez jakiś czas warunki życia ludności stale się pogarszały. Nic dziwnego, że rozpoczęło się poszukiwanie winnych. Dla dużej części społeczeństwa stali się nimi oczywiście Żydzi. „Antysemityzm podczas Kryzysu i w latach poprzedzających II wojnę światową osiągnął poziom niespotykany ani wcześniej, ani później” – komentuje badaczka Barbara S. Burstin.
W USA pojawiały się organizacje, które widziały w Żydach zagrożenie dla USA i – szerzej – chrześcijaństwa. Zdarzały się przypadki atakowania ich na ulicach i bezczeszczenia synagog. Sytuację pogorszyło jeszcze dojście Hitlera do władzy – jego idee były w USA przyjmowane i rozpowszechniane. Doszło do tego, że obawy przed Żydami wyrażali przedstawiciele wszystkich warstw społeczeństwa, jak na przykład Henry Ford. Statystyki mówią zresztą same za siebie. W 1938 roku 41% Amerykanów uznało, że Żydzi mają za dużą władzę w USA, a 20% opowiedziało się za ich usunięciem poza granice kraju.
Choć położenie wielu Amerykanów stało się tragiczne, urzędujący prezydent, Herbert Hoover, długo nie zauważał nadciągającej nad kraj klęski. Nie podjął też wystarczająco zdecydowanych kroków, by jej zaradzić. Na odpowiedź obywateli nie trzeba było długo czekać. Wybory 1932 roku przyniosły zdecydowane zwycięstwo Franklina Delano Roosevelta.
Nowy prezydent, by wyprowadzić Stany z kryzysu, w pewnym sensie był zmuszony do daleko idącej ingerencji w gospodarkę. Posunięć tego typu nie uniknął także jego poprzednik, ale to Nowy Ład zaprowadzony przez Roosevelta oskarżany był o socjalistyczne inklinacje. Wprowadzono jednak szereg potrzebnych reform, na przykład w 1938 roku ograniczono i unormowano pracę nieletnich.
Nie ulega wątpliwości, że przywódca zdawał sobie sprawę z tego, że Wielki Kryzys nie jest tylko przejściowym załamaniem. Uświadamiał sobie powagę sytuacji. W końcu tak zwani „starzy biedni” stanowili w pewnym momencie aż jedną trzecią narodu! W 1937 roku Roosevelt określił ich jako ludzi chronicznie „źle mieszkających, źle ubranych i źle żywionych”. I to im starał się nieco pomóc w kolejnych latach.
Przede wszystkim prezydent powołał dwie agendy rządowe do walki z kryzysem: Administrację Odbudowy Kraju (NRA) oraz Administrację Prac Publicznych (PWA). Niezbyt szczęśliwie wyznaczył osoby nimi kierujące: na czele NRA postawił generała Hugh „Iron Pants” Johnsona, natomiast do PWA ściągnął Harolda Ickesa. Jak zauważa Jean Edward Smith, autor nowej biografii Roosevelta zatytułowanej „FDR”, były to osobowości, których współpracę trudno sobie wyobrazić:
Dla Johnsona, starego kawalerzysty, każde przedsięwzięcie stanowiło szarżę na złamanie karku w kierunku wrogich szeregów. Ickes, z drugiej strony, był patologicznie ostrożny. Uważał, że w programie prac publicznych nie chodzi o szybkie, ale o roztropne wydawanie pieniędzy. Maniakalnie skąpy, osobiście zagłębiał się w najdrobniejsze szczegóły każdego projektu i w 1933 r. wydał śladowe 110 mln dolarów z pieniędzy PWA.
Mimo tych personalnych niesnasek Nowy Ład, który wkrótce wszedł w życie, odmienił wizję kraju i relacji pomiędzy obywatelem i władzą federalną. Przede wszystkim rząd postanowił zapewnić ludziom pracę. I to za wszelką cenę.
Praca od prezydenta
Na przykład, by pomóc ludziom podczas zimy, prezydent wyasygnował dodatkowe 400 milionów dolarów na znalezienie tymczasowej pracy dla czterech milionów ludzi. Już sama ta liczba pokazuje skalę problemów, z jakimi mierzyło się państwo. Jak opowiada Smith w książce „FDR. Franklin Delano Roosevelt”, jeden z najbliższych doradców prezydenta, Harry Hopkins, był w stanie zdziałać z tymi pieniędzmi cuda:
Hopkins w przeciągu dziesięciu dni zapewnił pracę 800 000 ludzi, do połowy grudnia 2 600 000, a na początku stycznia z nawiązką przekroczył 4 000 000. PWA płaciła obowiązującą stawkę minimalną za zajęcia, które nie wymagały kwalifikacji, a praca była sezonowa.
Zanim przestała istnieć w kwietniu 1934 r., wpompowała do niedomagającej gospodarki prawie miliard dolarów. Osiemdziesiąt procent tej kwoty zostało przeznaczone bezpośrednio na pensje pracowników, a większość pozostałych pieniędzy wydano na sprzęt i materiały. Obsługa zarządzania całym projektem pochłonęła mniej niż 2%[…].
Trudno o lepszy przykład działań, które znalazły swoje realne odzwierciedlenie w codziennym życiu przeciętnych obywateli. W wyniku tylko tej jednej inicjatywy podjętej przez Roosevelta do użytku oddano blisko 800 tysięcy dróg oraz wyremontowano kilkanaście tysiecy szkół. Czas pokazał, że większość zbudowanych wówczas obiektów służyła do końca XX wieku.
Lata 30. obnażyły biedę i ubóstwo kraju, który wcześniej był stawiany za wzór raju na ziemi. Na jaw wyszły rażące nierówności społeczne i zaniedbania wcześniejszych ekip rządzących. Roosevelt objął władzę w państwie, którego społeczeństwo w dużej części żyło nadal w XIX wieku. Wieś nie miała dostępu do elektryczności, radia. W mniej zamożnych stanach było sporo analfabetów. Kryzys tylko pogłębił te i tak wyraźne podziały społeczne. Utrwaliły się one na kolejne dziesięciolecia, czego skutki widoczne są do dzisiaj.
Bibliografia:
- Encyclopaedia of the Great Depression, red. Robert S. McElvaine, Macmillan Reference 2003.
- Murray N. Rothbard, Wielki Kryzys w Ameryce, Instytut Ludwiga von Misesa 2010.
- Jean Edward Smith, FDR. Franklin Delano Roosevelt, Napoleon V 2017.
- Tom H. Watkins, The Great Depression. America in the 1930s, Brown and Company 1993.
- Lubomir Zyblikiewicz, USA, Trio 2004.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz