jako pochodna określonego zbioru informacji w nie określonej rzeczywistości
ORP " Groźny" 351
piątek, 31 lipca 2020
Halina Konopacka
31.07.1928 r.
Podczas Igrzysk Olimpijskich w Amsterdamie Halina Konopacka zdobyła w konkursie rzutu dyskiem pierwszy w historii złoty medal olimpijski dla Polski.
Znakiem rozpoznawczym Haliny był czerwony berecik – zakładała go zarówno na stadionie, jak i na stoku narciarskim. Z połączenia słów „czerwony” i „kobieta” górale stworzyli nawet przezwisko: „Czerbieta”. Wielka uroda, wdzięk osobisty, elegancja. Zawsze i wszędzie była nieprzeciętna – opowiadała w Polskim Radiu jedna z pierwszych polskich dziennikarek sportowych, Kazimiera Muszałówna. Gdy przegląda się zdjęcia Haliny Konopackiej, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że kochała modę. Fotografowano ją we wspaniałych sukniach w salach balowych, ale też na pokazach mody sportowej w Oficerskim Yacht Klubie. Kochali ją legioniści: Halina chętnie uczestniczyła w ich spotkaniach, przygrywając na gitarze do intonowanych przez weteranów pieśni patriotycznych. Kiedy po latach historycy z fascynacją będą się przyglądać niezwykłemu życiu Konopackiej, zgodnie przyznają, że była bliska antycznemu ideałowi – kalos kagathos (piękna i dobra)
Na igrzyska olimpijskie w Amsterdamie pojechała jako poważna kandydatka do zdobycia medalu, a dziennikarze sportowi nazwali ją asem atutowym i oczkiem w głowie polskiej ekspedycji. Trzeciego dnia igrzysk nadszedł czas na konkurs rzutu dyskiem. Odległości osiągane przez poszczególne zawodniczki w pierwszej serii były oznaczane na zielonym boisku małymi flagami w narodowych barwach. W następnych kolejkach biało-czerwona chorągiewka przesuwała się coraz dalej, zostawiając w tyle konkurencję… Zwycięstwo zostało przypieczętowane w drugiej serii finału. Wielki rozmach, szybki obrót, zamach i dysk wyrzucony niemal klasycznie pada prawie na linji 40 mtr – odtwarzał wielką chwilę Konopackiej korespondent „Przeglądu Sportowego”. Oficjalny pomiar odległości – 39,62 m – i wszystko stało się jasne: Polka odniosła zwycięstwo, przy okazji bijąc rekord świata i rekord olimpijski!
Złoty medal Haliny Konopackiej, pierwszy dla Polski, zdobyty 10 lat po odzyskaniu niepodległości, wywołał ogromne wzruszenie u polskich dziennikarzy obecnych w Amsterdamie. Na maszcie olimpijskim, owym symbolu doskonałości człowieka nowoczesnego, zatrzepotał biało-amarantowy sztandar Polski – pisał Jerzy Grabowski w „Przeglądzie Sportowym”. Jego kolega z łamów dodawał: Ta jedna chwila, gdy przedstawiciele 47-miu narodów z odkrytymi głowami oddawali cześć naszemu sztandarowi, ta jedna chwila przyćmiła wszystkie inne.
Kornel Makuszyński
31 lipca 1953 roku w Zakopanem zmarł Kornel Makuszyński - prozaik, poeta, felietonista, krytyk teatralny, publicysta, autor literatury dla dzieci i młodzieży "Szatan z siódmej klasy", ''Awantura o Basię'', "Szaleństwa panny Ewy", ''O dwóch takich co ukradli księżyc''. Kornel Makuszyński jest również współautorem ilustrowanych serii książek ''Przygody Koziołka Matołka”. Rysunki do serii książek o Koziołku Matołku wykonał Marian Walentynowicz - były korespondent wojenny przy 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Kornel Makuszyński został pochowany na Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.
/Marta
Holland powiedział, iż ów student „jest przykładem niebezpiecznego wroga"
Towarzysz Henryk Holland , tate Agnieszki Holland.
Pochodził z rodziny żydowskiej. Od 1932 do 1936 działał w żydowskiej organizacji skautowej Haszomer Hacair. W 1934 został członkiem Rewolucyjnego Związku Niezamożnej Młodzieży Szkolnej, a rok później wstąpił do Komunistycznego Związku Młodzieży Polski. Po wybuchu wojny Hollandowi udało się przedostać na tereny okupowane przez Związek Sowiecki – do Lwowa. Tam m.in. współpracował z sowiecką gadzinówką „Czerwonym Sztandarem” i z redakcją „Młodzieży Stalinowskiej”. W czerwcu 1943 r. wziął udział w pierwszym zjeździe Związku Patriotów Polskich, powołanego przez Sowietów dla przygotowywania działań na rzecz późniejszej stalinizacji Polski. 14 czerwca 1943 r. został przyjęty w stopniu porucznika do dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Od lutego 1944 roku był politrukiem w Wydziale Polityczno-Wychowawczym 2. dywizji LWP. Od grudnia 1944 w PPR. W roku akademickim 1946/1947 Holland rozpoczął studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim, łącząc je z karierą partyjną, pełną oddania stalinowskiej ideologii. Był prawdziwie bezwzględny wobec domniemanych „wrogów ludu”. Historyk, Krzysztof Persak opisał w swojej książce, jak to pewnego razu, „kiedy Komitet Uczelniany rozpatrywał sprawę usunięcia aktywisty, który w ankiecie personalnej zataił, że jego ojciec był przedwojennym policjantem, Holland powiedział, iż ów student „jest przykładem niebezpiecznego wroga, który wkradł się w szeregi naszej partii”, i zaproponował, aby organizacja partyjna powiadomiła o swojej uchwale władze bezpieczeństwa. Dalszy los studenta „poleconego” UB pozostał nieznany.
Wszyscy aresztowani trafili do sowieckich łagrów
31 lipca 1944 roku w Żytomierzu NKWD aresztował tamtejszych przywódców Armii Krajowej.
Zastosowano w tym celu pułapkę polegającą na zaproszeniu dowództwa AK na rozmowy dotyczące stworzenia formacji, których zadaniem miała być walka z Niemcami na terenie obwodu lwowskiego.
Do aresztu trafili; Komendant Obszaru Lwowskiego AK gnerał Władysław Filipkowski oraz Okręgowy Delegat Rządu RP Adam Ostrowski.
Goryczy temu wydarzeniu dodaje fakt, że spotkanie to miało odbyć się na zaproszenie generała Michała Roli-Żymierskiego.
Tego samego dnia dowództwo Armii Czerwonej we Lwowie wezwało na odprawę liniowych oficerów AK. W trakcie spotkania zostali aresztowani i wtrąceni do więzień.
Wszyscy aresztowani trafili do sowieckich łagrów.
Boguś
Audycja trwała bez przeszkód przez kwadrans
31 lipca 1943 roku Warszawie członkowie konspiracyjnej Organizacji Małego Sabotażu Wawer dokonali udanego wpięcia do instalacji niemieckich megafonów (szczekaczek). W głośnikach zlokalizowanych na Śródmieściu, Nowym Świecie, Krakowskim Przedmieściu, placu Żelaznej Bramy, placu Krasińskich dało się usłyszeć audycję rozpoczętą marszem generalskim, a zakończoną hymnem narodowym.
Biuletyn Informacyjny pisał:
"Audycja trwała bez przeszkód przez kwadrans. Nadały ją głośniki w wielu punktach miasta, a reszta szczekaczek milczała, tak że oszczędzono nam zwykłej porcji niemieckich bzdur propagandowych. Niespodzianka obudziła trudny do opisania zapał tłumów, które ją wysłuchały".
Na zdjęciu Mieszkańcy Warszawy zgromadzeni pod „szczekaczką” na Krakowskim Przedmieściu.
/Boguś
Pod Łojowem
31.07.1649 r.
Powstanie Chmielnickiego: zwycięstwo wojsk litewskich pod dowództwem hetmana polnego litewskiego Janusza Radziwiłła nad Kozakami w bitwie pod Łojowem.
Latem 1649 roku 17-tysięczne kozackie wojsko płk.Stiepana Podobajły zdobyły Łojów i spaliły miejscowy zamek, po czym rozłożyła się obozem w widłach Dniepru i Soży w okolicach Rzeczycy, umacniając swą pozycję wałami ziemnymi. Stąd na ziemie białoruskie Wlk. Księstwa Litewskiego rozpuszczane były łupieżcze zagony, terroryzujące miejscową ludność swym okrucieństwem.
Przeciwko Podobajle ruszyła armia Wielkiego Księstwa Litewskiego pod wodzą hetmana polnego litewskiego Janusza Radziwiłła (około 6000 żołnierzy, w tym 1000 piechoty, 800 husarii, 4200 pozostałej kawalerii oraz artylerią). Jednocześniena pomoc Podobajle pospiesznie maszerował od Czarnobyla w kierunku Rzeczycy Stanisław Krzeczowski, prowadząc armię w sile 10 000 żołnierzy (w tym 6000 piechoty). Wysłał go oblegający wojska polskie pod Zbarażem Bohdan Chmielnicki, obawiając się o swoje zaplecze (Łojów leży zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Kijowa).
Gdy podjazdy litewskie odkryły główny obóz armii kozackiej Podobajły, Janusz Radziwiłł natychmiast ruszył w ich kierunku, przy czym piechota dowodzona przez Wincentego Gosiewskiego płynęła na łodziach Dnieprem. 23 lipca 1649 armia litewska dotarła pod miasto Łojów, położone na prawym brzegu Dniepru. Podobajło był natomiast na lewym brzegu. Radziwiłł postanowił jednak zaatakować Kozaków rozmieszczając naprzeciw ich obozu artylerię.
31 lipca 1649 roku hetman otrzymał wiadomość o drugiej armii kozackiej Krzeczowskiego, która szła Podobajle na pomoc. Hetman dla rozpoznania sił i zamiarów nowego przeciwnika, wysłał mu naprzeciw około 2000 jazdy. Krzeczowski dotarł pod Rzeczycę, ale nie zamierzał tracić czasu na zdobywanie twierdzy i ruszył naprzeciw armii litewskiej, mijając się z idącą kawalerią litewską, którą Radziwiłł wysłał w jego kierunku. Gdy jazda dotarła do Rzeczycy, Krzeczowski zaatakował osłabione siły Radziwiłła (4000 żołnierzy, w tym 1000 piechoty), jednak natarcie jego załamało się w ogniu piechoty i artylerii armii litewskiej, stojących na grobli rzeczki Łojówki.
Na zmieszane wojska nieprzyjaciela Radziwiłł rzucił do szarży jazdę. Wojska kozackie postąpiły zgodnie z wyuczoną w takich wypadkach taktyką i rozstąpiły się, po czym uderzyły na skrzydła i tyły atakującej jazdy. Otoczoną jazdę uratowała z opresji jazda litewska, która wróciła spod Rzeczycy i zaatakowała armię kozacką od tyłu, rozstrzygając losy bitwy.
Część wojsk kozackich, które nie uległy rozproszeniu, zamknęły się w okopanym taborze. Wojska litewskie próbowały zdobyć tabor, ale bez powodzenia. Gdy armia Podobajły, idąc osaczonym wojskom Krzeczowskiego na pomoc, przeprawiła się przez Dniepr, wojska litewskie natychmiast zaatakowały nowego przeciwnika, odnosząc i tutaj zwycięstwo. Wkrótce padł otoczony tabor, a ciężko ranny Krzeczowski został wzięty do niewoli, w której zmarł na skutek odniesionych ran. Straty wojsk kozackich wyniosły kilka tysięcy zabitych i rannych Kozaków. Starty wojsk litewskiego komputu to kilkudziesięciu zabitych i kilkuset rannych.
Stefan Starzyński
31 lipca 1934 roku, Stefan Starzyński został mianowany komisarycznym prezydentem Warszawy.
Foto: Tablica upamiętniająca Stefana Starzyńskiego w Katedrze św. Jana.
/Marta
Oto wolność przyniesiona przez Rosję dla Polski
,,Boże, kiedyś szłam przez naszą wioskę, a tu tak przy drodze kilku żołnierzy gwałciło kobietę. Wyobrażasz sobie! Jak zwierzęta, jak psy, nawet się nie ukryli, tylko tak przy wszystkich, tak przy drodze! Boże mój, jak człowiek może tak upodlić siebie i innych. I to nie był ten jeden przypadek. Ojciec zabronił mi w ogóle wychodzić z domu. Do dzisiaj pamiętam te ich zapite twarze, gwałcili ją i bili, a ci, co patrzyli śmiali się i wykrzykiwali coś po rosyjsku. Biedna ta kobieta, znałam ją – mieszkała niedaleko nas, miała trójkę dzieci. Po tym wszystkim nie doszła już do siebie, tydzień leżała i w końcu zmarła."
,,Palił papierosa. Gdy skończył, nalał do kieliszka wódki, wypił i powiedział, że mam się rozbierać. Mówił trochę po polsku. Oczywiście nie tak od razu to zrobiłam. Krzyknął więc coś po rosyjsku, a potem powiedział, że mam się nie bać, bo jak go będę słuchać, to nie wyrządzi mi krzywdy. Nie miałam oczywiście złudzeń, że mógłby mnie wypuścić, miałam tylko nadzieję, że może chociaż nie będzie bił. I tak też było. Gdy już się rozebrałam, kazał mi się położyć w tym jego łóżku. Brzydziłam się. Ale co ja miałam, kochana, zrobić? Co ja miałam zrobić? Trzymał mnie w tym pokoju trzy dni. Przez cały ten czas pił, jadł, palił i mnie gwałcił."
,,Chirurg ze szpitala w Gdyni wyznał, że codziennie szyje krocza zgwałconych dziewczynek. Jeden Francuz opowiadał, że na porodówkę w Gdyni, gdzie pracował, napadli Rosjanie. Zgwałcili wszystkie kobiety przed porodem i wszystkie te tuż po porodzie. Są tysiące podobnych historii, co oznacza, że w granicach stu kilometrów nie ma ani jednej dziewicy". (Francuska lekarka Madeleine Pauliac, która w 1945 dotarła z konwojem Czerwonego Krzyża do Gdańska i Gdyni.)
,,Rozmawiałem z kobietą, która została zgwałcona przez 16 Rosjan. Mówiła, że po piątym czy szóstym sołdacie już nic nie czuła. W tamtym momencie najgorsze było dla niej to, że któryś zdjął onucę i wcisnął jej w usta, żeby nie krzyczała. Niektóre z nich miały już dzieci, chciały po prostu przetrwać, żyć dla tych dzieci, chronić je." (profesor Włodarski)
,,Kiedy weszliśmy do pierwszej chaty wiejskiej włosy podniosły się nam z przerażenia. Na podłodze leżała dziewczynka około ośmiu lat odarta z ubrania i widocznie zgwałcona zespołowo jak to zwykle robili „bojcy” Armii Czerwonej. Obydwie nogi były wyłamane w stawach biodrowych. Na łóżku leżał starszy człowiek przybity do pościeli bagnetem, a z kąta patrzyła niemo na to wszystko odarta z ubrania kobieta w wieku 30-35 lat. Obok leżała starsza kobieta ze strzaskaną głową." (raport żołnierza Zygmunta Goworka)
,, Zbóje z NKWD w ciągu tych paru miesięcy zniszczyli dziesięć razy tyle ideowych Polaków co hitlerowcy w ciągu czterech lat. Oto wolność przyniesiona przez Rosję dla Polski." (raport Władysława Liniarskiego, dowócy okręgu Białostockiego AK)
PROSIMY KAŻDEGO O UDOSTĘPNIENIE!!
______________________________
Zbieramy fundusze na wypromowanie postu o Auschwitz i Powstaniu Warszawskim w języku angielskim i NIEMIECKIM !
Ignacy Łukasiewicz
31.07.1853 r.
Ignacy Łukasiewicz zapalił publicznie lampy naftowe na sali operacyjnej szpitala miejskiego we Lwowie.
W lutym 1846 r. w Galicji trwają ostatnie przygotowania do ogólnonarodowego powstania. 13 lutego do Rzeszowa przyjeżdża jeden z jego przywódców - hrabia Franciszek Wiesiołowski - i przedstawia spiskowcom plan opanowania miasta oraz uderzenia na miejscowy garnizon austriacki. Wśród konspiratorów jest 24-letni agent rewolucyjnego Towarzystwa Demokratycznego Polskiego Ignacy Łukasiewicz. Walki mają wybuchnąć osiem dni później, w nocy z 21 na 22 lutego.
Powstanie to przeszło do historii jako "krakowskie", bo tylko w Krakowie doszło do poważniejszych starć. Potrwało zaledwie dziesięć dni, a próba opanowania Rzeszowa nawet się nie rozpoczęła, bo w dniu, w którym Wiesiołowski objaśniał Łukasiewiczowi i innym spiskowcom, jak mają opanować to miasto, we Lwowie austriacka policja rozbiła siatkę spiskowców. W efekcie 17 lutego Austriacy błyskawicznie wyłapali także rzeszowskich konspiratorów.
Za kratki trafił i Łukasiewicz, bo policja wiedziała od konfidentów, że ilekroć osławiony przywódca rewolucji Franciszek Wiesiołowski bawił w Rzeszowie, to za każdym razem schodził się z pomocnikiem aptekarskim Ignacym Łukasiewiczem.
Twardziel:
Młodego spiskowca obciążały też zeznania innych konspiratorów i książki patriotyczne znalezione w aptece, w której pracował. Ale w śledztwie Łukasiewicz zaprzecza oskarżeniom.
Spotkania z Wiesiołowskim? Tak, były, ale przypadkowe - wspólnie objeżdżali okolice Rzeszowa, m.in. po to, by kupić konia dla hrabiego. Kontakty z innymi spiskowcami? Tylko dostarczał im medykamenty z apteki. Wywrotowe książki? Należały do kolegi z gimnazjum, o którym wiedział, że nie żyje.
Śledczym trudno podważyć te słowa. Na dodatek podczas kolejnych przesłuchań ci, którzy obciążali Łukasiewicza, zmienili zeznania, tłumacząc, że zostały na nich wymuszone. W końcu sąd karny we Lwowie z braku dowodów umarza śledztwo, a decyzję tę zatwierdza sąd apelacyjny i na końcu najwyższy trybunał sprawiedliwości w Wiedniu. Po spędzeniu niespełna dwóch lat pod kluczem Łukasiewicz wychodzi na wolność.
Tak więc wynalezienie lampy naftowej, a co za tym idzie - powstanie przemysłu naftowego, jest w jakimś stopniu zasługą austriackich policjantów i śledczych - gdyby jednak powiodły się plany wywołania w Rzeszowie powstania, Łukasiewicz mógłby zginąć w walce tak jak Henryk Dembowski, krakowski przywódca rebelii. Albo mógłby skończyć na szubienicy jak Teofil Wiśniowski, dowódca jednego z oddziałów powstańczych. Albo trafiłby do cesarskich lochów jak Karol Libelt, autor proklamacji powstańczej. I nie mógłby się raczej zająć badaniem skałoleju - tłustej, cuchnącej cieczy wypływającej z galicyjskiej ziemi.
"Osobnik niebezpieczny" studiuje:
Urodzony w 1822 r. w galicyjskich Zadusznikach Łukasiewicz pasjonował się chemią już jako gimnazjalista. Gdy miał 14 lat, został posłany do pracy w aptece w Łańcucie i bywał w tamtejszej fabryce płynu spirytusowego stosowanego do oświetlenia. Rozmawiając kiedyś z fabrycznym kontrolerem Aleksandrem Tarłowskim (który później wciągnie go do niepodległościowej konspiracji), narzekał, że spirytus trudno uznać za najlepsze źródło światła, a ponadto jest drogi, więc nie nadaje się do powszechnego użytku.
- Jak jesteś taki geniusz, to wymyśl coś lepszego - zareagował na uwagi młodzieńca Tarłowski.
- A żebyś wiedział, że wymyślę - odciął się Łukasiewicz.
Zanim to wymyślił, musiało w jego życiu nastąpić kilka ważnych wydarzeń, a jednym z nich była praca we lwowskiej aptece Piotra Mikolascha należącej do najlepszych w Galicji. Apteka miała duże laboratorium umożliwiające badania i produkcję farmaceutyczną, w którym pracownicy Mikolascha wykonywali analizy chemiczne także dla celów przemysłowych.
Dzięki wpływom Mikolascha Łukasiewicz - uważany przez władze austriackie za "osobnika niebezpiecznego politycznie" - dostał zgodę na studia farmaceutyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. W latach 1850-52 spędził tam trzy semestry, a ostatni semestr odbył na Uniwersytecie Wiedeńskim. I tam właśnie 30 lipca 1852 r. otrzymał dyplom magistra farmacji.
Badania skalnego oleju:
Po studiach wrócił do pracy we lwowskiej aptece. Mikolasch kupił właśnie pewną ilość miejscowej ropy i dał ją swoim magistrom - Łukasiewiczowi i Janowi Zehowi - do "rozgatunkowania", czyli procesu polegającego na wyodrębnianiu poszczególnych jej frakcji. Mikolaschowi szło o sprawdzenie, czy z ropy uda się uzyskać oleum petrae album - drogi, sprowadzany z Włoch specyfik leczniczy będący niczym innym jak oczyszczoną ropą. Ostatecznie farmaceuci uzyskali oleum, ale fortuny na nim nie zbili, bo zamówień było niewiele.
Mimo to Łukasiewicz przekonał Mikolascha, by kupił jeszcze więcej oleju skalnego do badań.
- Będziemy go pili? - ironizował aptekarz.
- Będziemy nim świecić - wyjaśnił młody chemik.
Lampa wiedeńska:
W tym czasie w Wiedniu pojawiły się lampy, które świeciły dzięki substancjom pochodzenia roślinnego - pinolinie (otrzymywanej z żywic roślinnych), kamfinie (mieszaninie alkoholu i terpentyny).
Łukasiewicz był tym wynalazkiem bardzo podekscytowany. - Nie mogę spać z zazdrości - mawiał i jeszcze bardziej mobilizował się do badań. Razem z Zehem prowadził je w wynajętym pomieszczeniu na Łyczakowie, gdzie przesiadywali godzinami, a ich eksperymenty obfitowały w liczne pożary i eksplozje.
W końcu w 1852 r. zdołali uzyskać naftę. Badacze, którzy wcześniej próbowali z ropy wyodrębnić substancję do oświetlenia, osiągali przypadkowe destylaty - albo z powodu niedostatecznego rozgatunkowania ropy łatwo wybuchały, albo były to mieszanki, które strasznie kopciły.
Sukces Łukasiewicza i Zeha polegał na tym, że w temperaturze 250-300 st. C uzyskali preparat pozbawiony lekkich benzyn oraz ciężkich węglowodorów, jak asfalty i oleje techniczne.
Ale pierwsze próby zapalenia nafty kończyły się wybuchami. Łukasiewicz poprosił więc znajomego blacharza i konstruktora lamp Adama Bratkowskiego, by przygotował dla niego podłużny pojemnik, w którym nafta może się bezpiecznie palić i jednocześnie oddawać światło. Gdy w 1853 r. wynalazca pokazał już gotową lampę Mikolaschowi, aptekarz był pod ogromnym wrażeniem. - Cudo, nie światło! - oświadczył zachwycony.
Po co mi patent?
W marcu 1853 r. lwowianie byli mocno zdziwieni, gdy wieczorem oglądali wystawę apteki Mikolascha oświetlaną przez lampy Łukasiewicza. Wynalazca zaproponował je też dyrekcji szpitala, by lekarze użyli ich w przypadku nagłych operacji w nocy - dotąd ich nie przeprowadzali, bo świecami nie dało się odpowiednio oświetlić pola operacyjnego.
- Ale czy pan uzyskał patent na ten wynalazek? - dopytuje dyrektor.
- Rzecz, która zdała egzamin używalności, nie potrzebuje patentu - brzmi odpowiedź wynalazcy, który zostawia lampę na próbę.
Cisza trwa kilka miesięcy, aż 31 lipca wieczorem do apteki Mikolascha wpada posłaniec ze szpitala. Prosi o kilka lamp, bo konieczna jest natychmiastowa operacja pacjenta. Łukasiewicz fiakrem dowozi dwa pudła lamp i przy ich świetle doktor Zatorski operuje Władysława Chołeckiego i ratuje mu życie.
Ten dzień (a właściwie noc) uznaje się za początek polskiego przemysłu naftowego.
Wkrótce doszło też do pierwszej na świecie transakcji naftowej - szpital kupił od Mikolascha, Łukasiewicza i Zeha pół tony nafty. A gdy rozeszła się wieść o operacji przy lampach Łukasiewicza, przyszły zamówienia na kolejne.
Kiedy lampy weszły już do użytku, wynalazca przestał się nimi interesować, na czym bardzo skorzystał wiedeński fabrykant Rudolf Dittmar - w Łukasiewiczowej lampie dokonał on niewielkiego ulepszenia, po czym opatentował ją jako swój wynalazek. I w 1864 r. rozpoczął masową produkcję.
Łukasiewicz nie bardzo się tym przejął. Był skromnym idealistą powtarzającym swoją dewizę: Człowiek na świecie jest jak żołnierz na warcie. I dopóki żyje, pracować musi, a co zapracuje, tego do grobu nie zabierze, przyda się to dla innych ludzi.
Zresztą był już pochłonięty pomysłami produkcji nafty na masową skalę.
Z wynalazcy staje się nafciarzem...
Spółka z Mikolaschem i Zehem wkrótce się rozpadła, bo każdy z nich chciał na własną rękę zdyskontować odkrycie. Aptekarz wykorzystał do tego swoje laboratorium, zamożniejszy od Łukasiewicza Zeh założył własną aptekę i destylarnię. Łukasiewicz natomiast wyjechał ze Lwowa do Gorlic i wydzierżawił aptekę.
Prowadził w niej dalsze badania nad ropą, która wyciekała z gorlickiej ziemi, i propagował naftę jako paliwo do oświetlenia. To dzięki Łukasiewiczowi w 1854 r. na gorlickim Zawodziu rozbłysła pierwsza na świecie uliczna lampa naftowa.
W 1854 r. przestał być aptekarzem i został nafciarzem - razem z Tytusem Trzecieskim, właścicielem wsi Polanki (dziś dzielnica Krosna), założyli pierwszą w świecie kopalnię ropy naftowej - pierwszy szyb w amerykańskiej Pensylwanii zostanie wykopany pięć lat później.
Swoją kopalnię Łukasiewicz i Trzecieski wybudowali na ziemi Karola Klobassy w Bóbrce koło Krosna, w miejscu występowania naturalnych wycieków ropy i gazu. Ignacy postawił tam później obelisk z tablicą: Dla upamiętnienia założoney kopalni oleyu skalnego w Bóbrce w R 1854 Ignacy Łukasiewicz.
Początkowo szyby w Bóbrce miały głębokość około 15 m, ale stopniowo została ona zwiększona do 60 m. W 1858 r. szyb Małgorzata dawał aż 4 tys. litrów ropy na dobę i trzeba było założyć destylarnię - przy pomocy Trzecieskich Łukasiewicz postawił ją w Ulaszowicach pod Jasłem, dokąd przeprowadził się w 1857 r.
Rok później na wystawie rolniczej w Krakowie zaprezentował produkty z rafinerii: naftę do oświetlania, olej i maź do smarowania maszyn i sprzętów oraz asfalt i gudrynę. Komisja wystawy uznała je za najcenniejsze i wyróżniła Łukasiewicza pochwałą oraz dyplomem.
...oraz bogaczem
Mieszkając już w Jaśle, Łukasiewicz ożenił się ze swoją siostrzenicą Honoratą Stacherską. A potem spadła na niego plaga nieszczęść. W 1859 r. umarła jedyna córka Marianna. Spłonęła rafineria w Ulaszowicach, a spółka z braćmi Zielińskimi, właścicielami roponośnych Klęczan, której produkty chętnie kupowano w Wiedniu, Pradze, Budapeszcie i Berlinie, zakończyła się niepowodzeniem. Zielińskim nie odpowiadało filantropijne podejście Łukasiewicza do interesów. Im zależało wyłącznie na zysku, jemu przede wszystkim na jak największym rozpowszechnieniu taniego oświetlenia.
Siedem lat później takie myślenie wprawiło w osłupienie wysłanników Johna Ro-ckefellera, który wkrótce miał się stać potentatem amerykańskiego rynku naftowego. Łukasiewicz pozwolił Amerykanom zwiedzić kopalnię i robić rysunki urządzeń. Udzielił im też wszelkich informacji, a zapytany o zapłatę obruszył się.
Po serii niepowodzeń załamany Łukasiewicz chciał skończyć z ropą i zająć się czymś innym. Planował nawet wyjazd z Galicji, ale Tytus Trzecieski zaoferował mu mieszkanie w swoim majątku w Polance. Tam Ignacy odzyskał zapał, założył kolejną rafinerię i z pasją kierował robotami górniczymi w coraz to nowych kopalniach i rafineriach.
Okazał się doskonałym handlowcem i przedsiębiorcą - nie tylko wytwarzał produkty naftowe, ale także świetnie je sprzedawał. W 1881 r. był właścicielem lub udziałowcem pięciu kopalń i ok. stu szybów naftowych. Stał się bogaczem.
Z międzynarodowych wystaw przemysłowych przywoził medale zarówno za produkty naftowe, jak i za zasługi dla przemysłu naftowego.
W 1878 r. podczas Wystawy Krajowej we Lwowie Łukasiewicz, 30 lat wcześniej "politycznie niebezpieczny osobnik", został uhonorowany przez władze austro-węgierskie Orderem Żelaznym Korony III Klasy.
Kapitalista, który dbał o robotników:
Sukcesy Łukasiewicza zdecydowały o powstaniu galicyjskiego przemysłu naftowego, który najbardziej rozwinął się w okolicach Borysławia. I choć to miasto stało się centrum zagłębia naftowego, to wzorcową kopalnią ropy była Bóbrka. Łukasiewicz stosował w niej najnowsze osiągnięcia techniki, wprowadził nowatorską technikę ręcznego wiercenia udarowego, a od 1867 r. urządzenia wiertnicze napędzane były już mechanicznie.
Przemysłowiec dbał o pracowników, co wówczas nie było częste. Starał się minimalizować ryzyko wypadków, wprowadzając m.in. bezwzględny zakaz picia alkoholu. Wypłacał robotnikom dodatek motywacyjny oraz za pracę w trudnych warunkach.
Założona zaś przez niego Kasa Bracka była pierwszą w Europie instytucją ubezpieczeniową. Każdy robotnik musiał odprowadzać do niej trzy centy od zarobionego złotego reńskiego. Z pieniędzy tych opłacane było leczenie w czasie choroby, wypłacane zapomogi w razie pożaru mieszkania i renta dla rodziny w przypadku śmierci pracownika.
Aby chronić robotników przed lichwiarzami, Łukasiewicz zorganizował kasy gminne, które udzielały im krótkoterminowych nieoprocentowanych pożyczek spłacanych w tygodniowych ratach. Gdy wspólnicy oburzali się na jego łatwowierność i rozrzutność, odpowiadał: - Lepiej dać 99 niepotrzebującym, niż jednego potrzebującego opuścić.
W 1872 r. "Gazeta Lwowska" pisała: Stosunek, jaki pan Łukasiewicz zaprowadził pomiędzy liczną swą wyrobniczą i rzemieślniczą czeladzią, policzyć należy do najpiękniejszych w kraju. Każdy robotnik znajdzie u niego pomoc w potrzebie i ratunek w razie choroby, a pewna patriarchalność przebija się w całym urządzeniu i szczególnym staje się kontrastem wobec fabryk i zakładów, w których naczelnik, dybiąc tylko na wyzyskiwanie ostatnich sił robotnika, nie dba bynajmniej o polepszenie jego moralnego i materialnego bytu; (...) okolica Bóbrki tymczasem podnosi się materialnie, a ubogi lud dobrze używa zapracowanego grosza.
W kapocie się urodziłem...
Pracownicy mówili na niego "ojciec Łukasiewicz", ale jego filantropia nie ograniczała się do pomocy materialnej. Budował szkoły i opłacał nauczycieli w miejscowościach, w których powstawały kopalnie. Organizował i finansował akcje sadzenia drzewek owocowych przy drogach, wspomagał klasztory, kościoły oraz cerkwie, przekazując im za darmo lampy i naftę.
Stał się też politykiem, posłem na Sejm Krajowy we Lwowie i należał do opozycji wobec rządzących konserwatystów. Ale skupiał się raczej na działaniach zmierzających do wydobycia Galicji z jej nędzy i zacofania. Upominał się o uregulowanie chłopskich hipotek, udzielanie pomocy gminom przy budowie szkół i naprawę lub budowę dróg i mostów, które czasem sam finansował.
Honory i zaszczyty uznawał za niezasłużone - podczas uroczystości nadania mu tytułu szambelana papieskiego (za wspieranie Kościoła), przygotowywanej zresztą przed nim w tajemnicy, wyraźnie skonfundowany oświadczył: - Panowie, urodziłem się w kapocie, w kapocie całe życie chodzę, pozwólcie mi w niej umrzeć.
Stało się to 7 stycznia 1882 r., a na jego pogrzeb przyszło wiele tysięcy ludzi, solidarnie: Polacy, Ukraińcy i Żydzi, ziemianie, kupcy, chłopi i robotnicy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)