Marian Zdziechowski, wybitny polski intelektualista, patrzy na rewolucję:
„Owocem tej dojrzałej refleksji był katastrofizm (…). Nie był to jednak „abstrakcyjny” katastrofizm w stylu O. Spenglera, który obawiał się wypierania „kultury” przez „cywilizację”, lecz dojmujące poczucie zagrożenia świata zachodniego przez byt polityczny, jaki powstał na wschód od Polski za sprawą rewolucji bolszewickiej (…) Jego zdaniem zło w polityce ma swe korzenie we wszelkich formach rewolucyjności, których źródeł doszukiwał się w epoce renesansu. W niej bowiem teocentryczna wizja świata ustąpiła miejsca antropocentryzmowi, ze wszystkim, sięgającymi wieku XX, konsekwencjami tego przewartościowania. Za najgorszą z nich uznawał myśliciel uzurpację człowieka do prawa dokonywania przez siebie przewrotu w świecie (revolutio). Wykazywał więc, że wszystko, co ludzkość zawdzięcza rewolucjom, można było osiągnąć na drodze przemian. Za M. Bierdiajewem powtarzał, że żadna rewolucja nie jest początkiem nowego życia, ale końcem starego; żadna nie uczyniła człowieka lepszym, lecz zwykle uruchamiała najgorsze instynkty. Na wahania historyków w ocenie rewolucji odpowiadał jednoznacznie: „nigdy nie było i być nie mogło rewolucji dobrej, każda bowiem była dziełem gwałtu, a zatem wielkim złem”.
[Jan Skoczyński w szkicu poświęconym Marianowi Zdziechowskiemu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz