Z cyklu niemieckie zbrodnie w wykonaniu Wehrmachtu.
Można czytać syntezy i monografie, teksty naukowe, ale nic tak nie oddaje tragizmu wojennego terroru jak relacje z pierwszej ręki. Tutaj jedna z nich. Andrzej Woźniak z Grocholic:
„Dnia 7 września schroniłem się w murowanym dole przeznaczonym na ziemniaki razem z rodziną uchodźców spod Inowrocławia nazwiskiem Wojciechowscy. Dom mój i zabudowania gospodarcze paliły się. Po pewnym czasie postanowiliśmy opuścić schronienie, bo żar ognia dochodził do nas. Pierwszy wyszedł z kryjówki Wojciechowski. Ledwie wyszedł, zabił go kulą z karabinu żołnierz niemiecki. Żona wojciechowskiego wybiegła za nim i chciała go unieść z ziemi. Wówczas ten sam żołnierz ugodził ją bagnetem w brzuch (była w zaawansowanej ciąży). Dwoje dzieci Wojciechowskiego – 9-letni chłopczyk i 7-letnia dziewczyna przypadły do konającej matki, która zdołała je objąć. Dzieci szlochały przez kilka godzin, potem zasnęły przytulone do nieżyjącej matki. W międzyczasie podszedł do naszej kryjówki żołnierz rozkazał wyjść (prócz mnie było tak kilka kobiet). Wyszedłem z piwnicy – zauważyłem kilkunastu opodal stojących mężczyzn. Dwaj żołnierze zaprowadzili mnie z nimi do ogrodu, kazali odwrócić się do nich plecami, poczem do każdego z nas z osobna strzelali. Zabili wszystkich prócz mnie. Ugodzony w rękę, padłem razem z nimi i przeleżałem do wieczora nieruchomo. Widziałem wówczas, jak Wojciechowska dogorywa w pobliżu. W pewnej chwili nadjechał samochód, z którego wysiedli dwaj oficerowie niemieccy. Jeden z nich schylił się nad leżącymi dziećmi Wojciechowskiej, pogładził je po głowie, podziwiając ich urodę i poczęstował czekoladą. Po krótkim postoju oficerowie zabrali dzieci do samochodu i odjechali z nimi. Wieczorem odważyłem się podnieść z ziemi i poszedłem do wsi, aby zobaczyć, co się dzieje u sąsiadów. Zauważyłem jadącego Szczepana Andrzejczaka, do którego podeszli dwaj żołnierze niemieccy. Jeden z nich pogładził Andrzejczaka po ramieniu, a gdy zszedł z wozu i udał się a swoje podwórze, Niemiec ten strzelił do niego w głowę, kładą trupem na miejscu. Zaszedłem też do zagrody Krysiaka i zobaczyłem go zabitego, leżącego w sieni domu, na podwórzu leżały zwłoki Wawrzyńca Pietruchy. Poszedłem też do zagrody Woźniaka i tam widziałem na podwórzu zabitego Józefa Kukułę, następnie do zagrody rodziny Bąków i tam leżał na podwórzu Marcin Bąk”.
[Niemcy przekraczają granicę z Polską na Pomorzu, 1939 r.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz