01/02.08.1943
Wojna na Pacyfiku: kuter patrolowy, którym dowodził przyszły prezydent USA John F. Kennedy został staranowany na Wyspach Salomona przez japoński niszczyciel Amagiri. Zginęło 2 z 13 członków załogi, a Kennedy odniósł poważny uraz kręgosłupa.
Nocą z 1 na 2 sierpnia 1943 r. patrolujący rejon wysp Nowa Georgia w Archipelagu Wysp Salomona amerykański ścigacz patrolowy PT-109, którego dowódcą był porucznik John Fitzgerald Kennedy, przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki został staranowany przez japoński niszczyciel „Amagiri”.
Wydarzenie, o którym traktuje mój tekst związane jest z walkami amerykańskich ścigaczy torpedowych z tzw. „tokijskimi ekspresami”. Latem 1943 r. rozpoczęła się seria bitew zwana przez amerykańską historiografię „Kampanią o Nową Georgię”. Po sukcesach amerykańskich na Guadalcanal i Tuladze kolejnym krokiem do odrzucenia wojsk cesarza Hirohito z wysp Pacyfiku było zdobycie Nowej Georgii, Kolombangary i Rendowy. Japończycy jednak stawiali nieprzyjacielowi zacięty opór. Ułatwiały im to przesyłane przez niszczyciele – posiłki i zaopatrzenie z najsilniejszej w tym rejonie bazy japońskiej w Rabaul. Były to właśnie owe „tokijskie ekspresy”. Amerykańskie ścigacze patrolowały trasy japońskich konwojów zdążających do bazy Munda, znajdującej się na południowo-zachodnim wybrzeżu Nowej Georgii oraz Vila, leżącej na południowo-zachodniej części wysypy Kolombangara. Podczas jednego z patroli doszło do potyczki w Cieśninie Blacketta, nocą z 1 na 2 sierpnia 1943 r.
Tej nocy, pięć japońskich niszczycieli („Arashi”, „Amagiri”, „Hagikaze” i „Shigure”) próbowało przedrzeć się z Rabaulu, przez Przesmyk Fergusona, opłynąć Kolombanagę od południa i dotrzeć do bazy Vila. Na ich drodze stało piętnaście amerykańskich ścigaczy torpedowych, podzielonych na cztery grupy. W jednej z nich znajdował się ścigasz PT-109, dowodzony przez porucznika Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Jako, że ścigacze nie posiadały na pokładach radarów to wypatrzenie w kompletnej ciemności wrogich okrętów nie było łatwe. W pewnym momencie doszło do starcia. Niszczyciele ostrzelały ścigacze, które odpowiedziały atakami torpedowymi. Zarówno ostrzał z dział jak i torpedy nie doszły celów i potyczka została nierozstrzygnięta. Niszczyciele dotarły do bazy Vila, gdzie nastąpiło wyokrętowanie zapasów dla walczących na wyspie wojsk. Zaraz po tym okręty skierowały się w drogę powrotną do Rabaul. Tymczasem w trakcie potyczki, trzy ścigacze utraciły kontakt z pozostałymi. Były to PT-109, PT-162 i PT-169. Chcąc dołączyć do pozostałych piętnastu skierował się kursem południowo-zachodnim. Ich dowódcy nie byli świadomi, że ich drogi skrzyżują się z niszczycielami japońskimi wracającymi do Rabaul. Około godziny 230 obserwator niszczyciela „Amagari” dostrzegł w ciemnościach sylwetkę ścigacza PT-109. Było już jednak za późno na jakąkolwiek zmianę kursu i japoński niszczyciel staranował amerykańską jednostkę. PT-169 dokonał nieudanej próby ataku torpedowego, ale odległość między wrogimi okrętami była zbyt krótka, aby zapalniki torped zdołały się odbezpieczyć. „Amagari” ostrzelał pozostałe dwie jednostki US NAVY i zniknął w ciemnościach. Dowódcy pozostałych dwóch ścigaczy przekonani, że cała załoga PT-109 poszła na dno, wiedząc, że ewentualne poszukiwania w ciemnościach będą bardzo trudne, a także obawiając się starcia z innymi okrętami japońskimi podjęli decyzję o powrocie do bazy na Rendowie.
Co się działo w tym czasie na pokładzie ścigacza Kennedy’ego? Jednostka została przepołowiona, część rufowa zatonęła niemal natychmiast, a dziób utrzymywał się na wodzie. Doszło także do wybuchu zbiornika z ropą. Pięciu marynarzy utrzymywało się na dziobie (wśród nich Kennedy). Kilku znalazło się w wodzie. Spotkanie z japońskim niszczycielem zakończyło się tragicznie dla dwóch członków załogi PT-109: Kirksey’a i Marney’a. Pozostałych jedenastu przeżyło. Wśród nich dwóch było ciężko rannych: Johnston i McMahon. Z powodu zagrożenia ogarnięcia wraku przez płonącą na morzu ropę, Kennedy wydał rozkaz opuszczenia pozostałości jednostki. Gdy niebezpieczeństwo minęło, dowódca zarządził powrót do wraku. Kennedy holował ciężko poparzonego McMahona, nie bacząc na jego prośby, żeby go zostawił. Po trzech godzinach od kolizji wokół Kennedy’ego znaleźli się: Thom, Ross, McMahon, Johnston, Maguire, Mauer, Albert, Harris, Zinsser i Starkey. Amerykanie szczęśliwie doczekali świtu, gdy zobaczyli w jakim miejscu na morzu się znajdują.
Szczątki PT-109 znajdowały się pomiędzy dużymi wyspami Kolombagara, Vella Lavella oraz Gizo. Na wszystkich znajdowali się Japończycy. Krótko po godzinie 1000 rozbitkowie musieli opuścić pokład. Resztki PT-109 zanurzały się coraz bardziej w wodę. Kennedy zadecydował, że dalsze pozostawanie na morzu nie ma sensu. Marynarzom groziło odkrycie przez japońskie samoloty, utonięcie lub atak rekinów. Nakazał swoim ludziom płynięcie w kierunku najbliższej wyspy. Sam holował poparzonego McMahona, a pozostali zgrupowali się wokół porucznika Thoma, kierując się powoli w stronę lądu. Podróż tak zajęła im ponad pięć godzin, ale w końcu znaleźli się na suchym lądzie. Wyspa była niewielka, ale drzewa kokosowe, które na niej rosły dawały cień przed palącym słońcem oraz mleko kokosowe, które ugasiło pragnienie rozbitków. Niedługo po wylądowaniu, niedaleko przepłynęła japońska łódź patrolowa, jednak szczęśliwie dla Amerykanów nikt na jej pokładzie nie dostrzegł rozbitków. Kennedy wczesnym wieczorem ruszył z powrotem do morza. Jego zamiarem było skierowanie się do Przesmyku Fergusona, gdzie liczył na napotkanie amerykańskiego ścigacza. Dotarł do kolejnej wysepki, następnie broczył przez rafę koralową. Kiedy myślał, że jest u celu i za chwilę uda mu się zobaczyć jeden z amerykańskich ścigaczy na północ od wyspy Gizo doszło do potyczki między jednostkami japońskimi i amerykańskimi. Zdał sobie sprawę, że żaden okręt w tej chwili nie znajdzie się w jego pobliżu i obrał drogę powrotną. Wyczerpanego porucznika prąd morski zaczął znosić jednak od wysepki, na której znajdowali się jego towarzysze. Tylko dzięki pasowi ratunkowemu i kamizelce nie utonął, gdy prądy rzucały go to w jedną to w drugą stronę. Gdy nad ranem obudził się, okazało się, że znajduje się w miejscu, gdzie zobaczył trwającą potyczkę. Popłynął wiec po raz drugi do swoich towarzyszy. W nocy zgubił buty, więc poruszanie się przez rafę koralową było udręką. Po dotarciu na miejsce nakazał podporucznikowi Rossowi, aby ten spróbował najbliższej nocy. Jednak i jemu nie powiodło się. Porucznik Kennedy zdecydował, że zmienią miejsce swojego pobytu i przepłyną w kierunku południowo-wschodnim na kolejną wysepkę. Znów przeprawa zajęła im kilka godzin. Po dopłynięciu nazwali nowe miejsce Wyspą Ptaków, ponieważ na krzewach było mnóstwo ptasich odchodów. Czwartego dnia Amerykanie zaczęli opadać na siłach i na duchu. Czując się odpowiedzialnym za swoich towarzyszy, Kennedy i Ross popłynęli na kolejną wyspę. Była to Nauru. Tutaj niespodziewanie natknęli się na japońską łódź desantową. Obok dostrzegli z daleka dwóch ludzi, którzy ujrzawszy Amerykanów wsiedli do czółna i odpłynęli. Szczęście tym razem było po stronie rozbitków. Przy łodzi znaleźli baryłkę wody, marmoladę i suchary. Niedaleko zobaczyli także jednoosobowe czółno. Obawiając się, że na wyspie mogą znajdować się Japończycy ukryli się i poczekali do zmroku, kiedy to Kennedy zabrał odnalezione zapasy i skierował się do Przesmyku Fergusona. Ross został na wyspie Nauru. Porucznik i tym razem nie natrafił na ścigacze, więc popłynął na Wyspę Ptaków. Okazało się, że na wyspie byli już dwaj tubylcy, ci których Amerykanie zobaczyli na Namuru. Kennedy pozostawił marynarzom zapasy i skierował się czółnem do Rossa. W drodze powrotnej jego czółno wywróciło się, ale Amerykanina wyłowili inni krajowcy, którzy zabrali go na Namuru. Tam pokazali Rossowi i Kennedy’emu ukryte dwuosobowe czółno. Kennedy wpadł na pomysł, aby przy pomocy tubylców zawiadomić wojska amerykańskie o obecności rozbitków ścigacza PT-109. Użył do tego skorupy orzecha kokosowego, na której wyrył nożykiem zdanie: „Jedenastu przy życiu krajowiec zna pozycje i rafy wyspa Nauru Kennedy”. Gdy skończył przekazał skorupę tubylcom, mówiąc: „Rendowa, Rendowa”.
W oczekiwaniu na odzew, Amerykanie odpoczywali na wyspie. Kennedy nie był jednak zbyt cierpliwym człowiekiem i namówił Rossa na kolejną wyprawę czółnem do Przesmyku Fergusona. Gdy znaleźli się na morzu, pogoda popsuła się, a wysokie fale przewróciły czółno. Marynarzom udało się jednak chwycić przewróconego do góry dnem czółna. Miotani przez fale zostali szczęśliwie wyrzuceni na brzeg, choć Ross został przy okazji pokaleczony przez rafę koralową. Następnego ranka zostali obudzeni przez tubylców. Jeden z nich dał Kennedy’emu kartkę z wiadomością od niejakiego porucznika Wincote’a. Oficer ten, dowódca nowozelandzkiego patrolu piechoty namawiał do dołączenia do jego ludzi na Nowej Georgii. Obiecał także powiadomić wojska amerykańskie na Rendowie. Jako, że jeden z tubylców mówił po angielsku to Kennedy poprosił o przewiezienie jego i Rossa na Wyspę Ptaków. Na miejscu krajowcy przygotowali posiłek dla wycieńczonych rozbitków, a także posłanie dla rannych. Później zabrali Kennedy’ego swoim czółnem na Nową Georgię. Dzięki przykryciu go liśćmi był chroniony przed okiem japońskich pilotów. W umówionym miejscu czekał porucznik Wincote. W nocy Kennedy wyruszył czółnem z krajowcami na spotkanie wysłanego ścigacza. Po przewiezieniu go do bazy na Rendowie, Kennedy powitany został jak zmartwychwstały. Do rodzin członków załogi wysłane zostały już listy kondolencyjne. Tej samej nocy wszyscy rozbitkowie ze ścigacza PT-109 zostali uratowani. W ten sposób zakończyła się wojenna przygoda przyszłego 35. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz