Jan ŚLIWA
Moment decydujący, odróżniający mężów stanu od dyktatorów? Wybitni mężowie stanu mają swoje wizje przyszłości, swoją energią potrafią pociągnąć naród – pisze Jan ŚLIWA
Dwudziesty wiek, optymistycznie zapowiadający się jako wiek triumfu nauki i techniki oraz zwycięstwa ludzkiego rozumu nad siłami natury, okazał się wiekiem dyktatur i łagrów. Na szczęście nie tylko tego – nawet ja, żyjąc w próchniejącym obozie postępu, ukończyłem studia, nie czując ani razu pały na plecach. Czasem byłem od tego niedaleko, a ostatnia okazja zobaczenia czołgów na ulicach ominęła mnie – dwa miesiące przedtem wyjechałem na praktykę. Ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia.
Dobrze się jest się zastanowić, na chłodno, sine ira et studio, co się właściwie zdarzyło, jak do tego doszło i jakie mechanizmy kierowały ludźmi tworzącymi te systemy opresji. Używa się w takich dyskusjach wielu słów raczej jako młotków niż precyzyjnych pojęć. Dobrze jest je uściślić, a zwłaszcza dojść do ich oryginalnych znaczeń. Często słowa z czasem nabrały nowego zabarwienia emocjonalnego, dla różnych ludzi różnego. Co to jest lewica i prawica? Co to jest faszyzm?
Istotnym też mankamentem jest ocenianie historii z naszego punktu widzenia. Zapytajmy lepiej, co ludzie wiedzieli i czuli wtedy. Dlatego dobrze sięgnąć do dawnych książek, najlepiej oryginalnych wydań, bo na pewno nie są podrasowane stosownie do późniejszych poglądów. Jakie prądy umysłowe były bazą idei sprowadzonych potem do barbarzyństwa? Czy fakt, że pewne rozważania doprowadziły do komór gazowych i Gułagu dyskredytuje całkowicie ich twórców? Jak funkcjonowała ekonomia totalitaryzmu – niemieckiego Generalplan Ost i łagrów Berii?
Okaże się, że obok SA-Mannów i czekistów byli energiczni planiści, tyle że nisko ceniący ludzkie życie. Wiele z tych tematów jest na granicy tabu, a zwłaszcza poza typową, czarno-białą narracją. Są dlatego ciekawe, że nawet najstraszniejsze rzeczy robili „ludzie jak my”. Nie byli to kosmici. Wszystkie próby traktowania pewnych zjawisk jako na tyle szczególnych, że niepoddających się rozumowej ocenie, prowadzą do tego, że nie możemy się z nich niczego nauczyć. Możemy stworzyć kult, możemy – jak wielu – rozumować: „flaga – nacjonalizm – faszyzm -ludobójstwo”, lecz w ten sposób będziemy zwalczać każdy patriotyzm, a może nie dostrzeżemy zagrożeń nadchodzących z innej strony.
Tym tekstem chcę zainicjować cykl, który może nam pomóc znaleźć odpowiedzi na te pytania, a przynajmniej oprzeć naszą dyskusję na solidniejszych podstawach.
Dziś zajmiemy się twórcami tych szaleńczych systemów.
Frank Dikötter, znany z trylogii o Chinach Mao Zedonga, w najnowszej książce (How to be a Dictator: The Cult of Personality in the Twentieth Century, Bloomsbury Publishing, 2019) przedstawia sylwetki dyktatorów XX wieku. Są z lewej, są z prawej, są globalni i lokalni. Zestaw jest następujący: Mussolini, Hitler, Stalin, Mao Zedong, Kim Il-sung, Duvalier z Haiti, Ceauşescu i Mengistu z Etiopii. Diköttera interesuje nie tyle ich profil ideologiczny, ile osobista droga do zdobycia władzy, jej utrzymania, często szaleństwa i upadku. Co ich łączy? Na pewno chytrość, umiejętność manipulowania ludźmi, zdecydowanie i okrucieństwo. Nie mieli za sobą rodowodu ani majątku, do wszystkiego musieli dojść sami.
Typowa droga życiowa dyktatora wygląda następująco:
droga do władzy,
przejęcie władzy,
utrwalenie władzy,
kult jednostki,
przemoc,
oderwanie od rzeczywistości,
szaleńcze projekty,
prywatne szaleństwa,
katastrofa kraju i własna.
Fazy te nie muszą występować w tej kolejności, niektóre mogą być pominięte.
Ale zacznijmy od początku: każdy z nich musiał sobie wypracować pozycję startową, działając wśród zwykłych ludzi, nie odróżniając się od nich nadmiernie. Mussolini był socjalistycznym dziennikarzem i mówcą. Hitler chciał zostać malarzem, Stalin popem. Duvalier, „Papa Doc”, naprawdę był wiejskim lekarzem. Również ich droga do polityki była kręta. Niektórym wystarczył pucz lub intrygi pałacowe, inni współtworzyli wielkie organizacje. I by powstała dyktatura, musiał nasz bohater wyrobić sobie w niej dominującą pozycję, a sama organizacja czy partia musiała w końcu zdobyć władzę. Hitler podpiął się pod istniejącą Deutsche Arbeiterpartei, gdzie wkrótce został odkryty jego talent oratorski. I tak stał się on strategicznym zasobem partii i zdecydowanymi ruchami wybijał się w niej na czoło. Jego wzór, Mussolini, redagował wpierw gazetę „Popolo d’Italia”, gdzie ćwiczył zwięzły i przekonujący styl. Sam założył organizację Fasci italiani di combattimento, przekształconą potem w partię. Stalin brał udział w rewolucji, budowaniu nowego państwa i wojnie z Polską. Mao walczył przeciwko Japończykom i nacjonalistom, wykazując wytrwałość i upór w długim marszu.
Samo przejęcie władzy na ogół następowało w okresach zamieszania, gdy stary ład się rozpadał. W przypadku Mussoliniego, Hitlera i Stalina był to upadek starych systemów władzy po I wojnie światowej. Czasem nie zachodziło to natychmiastowo.
Hitler musiał poczekać, aż sytuacja dojrzeje. Co ważne – wyborów nie wygrał, lecz władzę jednak uzyskał legalnie, w wyniku rozgrywek parlamentarnych. Zabiegał o stanowisko kanclerza, a inni myśleli, że takiego wiecowego krzykacza łatwo ograją. Jednak to on ograł ich.
W Rosji w wyniku klęski władzę zdobyła partia bolszewicka, ale sam Stalin musiał odczekać. Wykorzystując słabnące zdrowie Lenina po zamachu w sierpniu 1918 r., zajmował się w partii kadrami (które, jak wiadomo, decydują o wszystkim) i rozwijał kult Lenina, profilując się jako strażnik jego pamięci. W decydującym momencie potrafił w kolektywnym gremium zgromadzić dość sojuszników, by pokonać Trockiego, który liczył na swoją bystrość i elokwencję. Zadecydowały jednak kadry. Mao i Kim zdobyli władzę po upadku imperium japońskiego i w narastającej atmosferze zimnej wojny. W Etiopii do upadku cesarza Hailego Selassiego doprowadziła klęska głodu, władzę przejął wojskowy komitet Derg, którego członkiem był Mengistu.
I tu następuje moment decydujący, odróżniający mężów stanu od dyktatorów. Wybitni mężowie stanu mają swoje wizje przyszłości, swoją energią potrafią pociągnąć naród. Determinacja Churchilla doprowadziła do konfrontacji z Hitlerem, wytrwania podczas Bitwy o Anglię, kontynuacji wojny mimo Dunkierki i konsekwentnego doprowadzenia jej aż do kapitulacji Rzeszy. De Gaulle, przyjeżdżając do Londynu jako nobody, założył Komitet Wolnej Francji i doprowadził Francję od statusu hitlerowskiego kolaboranta do roli zwycięzcy, strefy okupacyjnej w Niemczech i stałego miejsca Francji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Obaj jednak poddali się potem demokratycznemu wyrokowi społeczeństwa. W przeciwieństwie do nich wspomniani tu dyktatorzy od pierwszego dnia czynili kroki, by sytuacja stała się nieodwracalna. Często było to zaskoczeniem: dobry doktor Duvalier nie zapowiadał takiej przemiany, nawet Hitler przedstawiał się długo jako łagodny baranek. A kroki te polegały na aresztowaniu lub wybiciu przeciwników, zawłaszczeniu organizacji społecznych (jak związki zawodowe) i „zrównaniu kroku” (Gleichschaltung) mediów. Zależnie od reakcji społeczeństwa – z mniejszą lub większą brutalnością.
A reakcja ta bywała entuzjastyczna. Oczywiście społeczeństwo było preparowane propagandą. I Mussolini, i Hitler odpowiadali na zapotrzebowanie społeczne. Ich mowy cieszyły się popularnością, bo mówili to, co ludzie chcieli słyszeć. Dziś wspomina się o tym niechętnie, ale podobne były reakcje za granicą.
Gdy Mussolini odwiedził Londyn, prasa nazwała go włoskim Cromwellem, Garibaldim w czarnej koszuli. Zachwycali się nim Gandhi i Edison, a dla Churchilla był (jeszcze w 1933 r.) rzymskim geniuszem. Z kolei Niemcy zostały przez entuzjastycznych mieszkańców oblepione swastykami i portretami Hitlera, sprzedawano nawet kiełbaski w formie swastyki. Dziewczynki nazywano Adolfine i Hitlerike.
Kult jednostki Stalina i Mao znamy, podobnie było u dyktatorów pomniejszych. Co ciekawe, gdy jeszcze kult ten był spontaniczny, odgórnie zaczęto stosować przymus. I tak prawie każdy z nich miał w swojej stolicy plac, z którego przemawiał do tłumów. Z czasem sprawdzano, kto przychodzi. Gdy dyktator odwiedzał miasteczko, nie liczono na samorzutny entuzjazm. Przymus ten okazywał się przydatny, gdy entuzjazm wygasał. Mein Kampf, który szybko został bestsellerem, stał się obowiązkowym prezentem w ważnych momentach życiowych, na przykład dla młodych małżonków. Do tego szanujący się ojciec narodu powinien być wybitnym myślicielem, sformułować swoją nowatorską doktrynę. Ci, którzy nie pomyśleli o tym przed zdobyciem władzy, nadrabiali to potem. Oprócz wersji dla intelektualistów potrzebna była wersja skrócona, dobra do wymachiwania na placu, jak Czerwona książeczka Mao w dłoniach podekscytowanego tłumu hunwejbinów.
Władza dyktatorska nieodłącznie związana jest z przemocą. Przemoc ta może dotyczyć faktycznych spiskowców, autentycznych przeciwników politycznych oraz dawnych współpracowników, którym się wydaje, że dalej są z szefem na „ty”. Przywódca musi stać jak samotna wieża, jak skała wśród spienionych fal, ale nigdy jako kolega.
Wychowawczo działa niepewność przeżycia. Dziś ja doniosę na A, jutro B doniesie na mnie. Ale bezwarunkowo musimy być lojalni wobec Wodza. Jeżow zabił Jagodę, Beria Jeżowa, Berię kolektyw. Mengistu wybił około połowy komitetu Derg; czasem widziano, jak ich ciała wynoszono z Sali Tronowej.
A wszyscy mordowali tysiącami swoich poddanych. Oraz podbitych. Czołówka to Hitler, Stalin i Mao. Hitler dbał o swoich (pod warunkiem lojalności), za to ludy podbite likwidował przemysłowo. Stalin wyznaczał plan likwidacji wrogów ludu – konkretne liczby dla republik. Jego projekty gospodarcze pochłaniały miliony ofiar: kanały, kolektywizacja, forsowna industrializacja, wreszcie oparcie sporej części gospodarki na obozach pracy. Gdy w końcu doszło do wojny, czerwonoarmiści zabrani od niewolniczej pracy w kołchozach rzucali się pod niemieckie kule, by uniknąć kuli oddziałów Smiersza w plecy. Gdy pokonali wroga, przedłużyli tylko gnębiącą ich dyktaturę. Mao wykorzystywał rozfanatyzowany tłum czerwonogwardzistów, który niszczył wrogów rewolucji. Grupy hunwejbinów walczyły między sobą, a gdy sprawy zaszły za daleko, zostali spacyfikowani przez wojsko. Na Haiti Duvalier zorganizował bojówki, tzw. tontons macoutes, którzy nie otrzymywali pensji, żyli z tego, co wydobyli od terroryzowanej ludności. Oczywiście bezkarnie. Gdy na przykład na oficera ochrony padło podejrzenie zdrady, udało mu się schronić w obcej ambasadzie, lecz do jego domu wtargnęli i wystrzelali całą rodzinę.
Kult jednostki, zwłaszcza połączony z przemocą, prowadzi do tego, że dyktator coraz bardziej otoczony jest tłumem klakierów. To musi być na krótką metę przyjemne, ale na dłuższą jest kontrproduktywne. Nie da się tej zmiany nie zauważyć.
Wydaje się dziwne, że tylu wpadało w tę pułapkę, mimo że niektórzy całkiem trzeźwo oceniali sytuację i mieli konkretne plany do zrealizowania. Oczywiście, jeżeli się samemu wierzy we własną nieomylność i w to, że inni tylko przeszkadzają, łatwo się temu poddać. Nie istnieje wtedy zagadnienie, na którym by się dyktator nie znał najlepiej, od organizacji imprez masowych (synchronizacja bębnów i trąbek, kształt batuty dyrygenta), poprzez rolnictwo i przemysł, po szczegóły mundurów galowych.
Gdy się zostało nowym Cezarem, Największym Wodzem Wszech Czasów (Größter Feldherr aller Zeiten, później ironicznie skracane do GröFaZ) czy Geniuszem Karpat (Geniul din Carpați), przychodzi czas na wielkie czyny. Jeżeli są one użyteczne i mieszczą się w zakresie zdrowego rozsądku, jak sieć Reichsautobahnen, osuszenie bagien Agro Pontino pod Rzymem, trudno mieć zastrzeżenia, raczej budziło to szacunek. Równocześnie w USA powstał system zapór i elektrowni Tennessee Valley Authority – w początkowej fazie kolektywizmy miały wiele wspólnego. Jednak forsowna industrializacja w Związku Sowieckim była czymś innym, zwłaszcza że realizowana z całkowitym lekceważeniem ludzkiego życia. Więcej, wyniszczanie elementów aspołecznych było integralną cechą tego zamierzenia. Mistrzem w szalonych projektach gospodarczych był Mao ze swoim Wielkim Skokiem na czele. Jednak najtragiczniejszym szaleństwem była Wielka Wojna, druga po tej pierwszej, która miała nauczyć ludzi rozsądku i być ostatnią. Zniszczenie Europy i wymordowanie milionów w ciągu zaledwie sześciu lat to wyczyn niesamowity. Przy odpowiedniej determinacji przywódców i braku kontroli było to możliwe.
Niekontrolowany Wódz mógł sobie również pozwalać na prywatne szaleństwa. Dobrym przykładem jest Duvalier, wyznawca voodoo i idei noirisme, od noir, „czarny”. W młodości opublikował artykuł Problem antro-socjologii. Rasowy determinizm, gdzie dowodził, że każda grupa rasowa ma swoją zbiorową osobowość, dusza Haitańczyka jest czarna, a jego religią jest voodoo. Już jako władca przybierał strój Barona Samedi, ducha zmarłych i cmentarzy – czarne okulary, cylinder i czarny frak.
Wsalonie swojego pałacu Duvalier studiował kozie wnętrzności. Podczas pogrzebu swojego rywala tontons macoutes pod wymyślonym pozorem zabrali trumnę z karawanu. Powiadają, że Duvalier chciał wzmocnić swe siły jego sercem.
Rewolucjonista Mengistu zamieszkał w pałacu cesarskim. Siedział na złotym tronie, otoczony gepardami na łańcuchach i lokajami w liberiach, a na kratach ogrodzeń widniały inicjały cesarza Menelika – M, szczęśliwie zgodne z inicjałem Mengistu. Gości przyjmował jak cesarz, którego – jak powiadają – sam dodusił poduszką. Po latach okazało się, że jego zwłoki pochował dokładnie pod swoim biurkiem.
Stalin w swojej fantazji rozstrzelał Bucharina 15 marca 1938 r., by dzień później, rozluźniony, wystawić przyjęcie na cześć Papanina, bohatera wypraw polarnych. Dwie przyjemności w pakiecie. Czasem nie tylko szef pozwalał sobie na więcej. Beria, szef NKWD, czuł się na tyle pewny, by uprowadzać kobiety i dziewczęta, gwałcić, a oporne dusić i zwłoki ich chować w ogródku.
Na takie fantazje mógł sobie pozwolić jedynie ktoś poza jakąkolwiek kontrolą. Kraj stawał się zależny od woli jednego człowieka. Ale również od jego sprawności. Po klęskach wojennych Włoch Mussolini, niegdyś płomienny orator, najczęściej fotografowany człowiek na Ziemi, na osiemnaście miesięcy (VI 1941 – XII 1942) zamilkł. Gdy się odezwał, był cieniem człowieka. Po Stalingradzie Hitler również zniknął. Nie kontrolował drżenia lewej ręki, jego lekarz podawał mu potężną mieszankę leków. Goebbels tłumaczył, że Führer dniami i nocami pracuje dla ojczyzny, ale już nikt w to nie wierzył. Gdy na końcu uznał, że jeżeli on ma zginąć, to niech zginą i Niemcy, którzy nie okazali się go godni; nikt nie był w stanie powstrzymać bezsensownej walki do końca. Z kolei Stalin po niemieckiej inwazji w ramach operacji Barbarossa schował się w krytycznym okresie na daczy na dobry tydzień.
A potem przychodzi koniec. Mussolini został zabity i powieszony na placu za nogi, Hitler, wiedząc o tym, zastrzelił się i kazał spalić swoje zwłoki, Stalin zmarł śmiercią (prawie?) naturalną, Ceauşescu został zastrzelony, a Duvalier i Kim zmarli spokojnie, przekazując władzę swoim synom. Mengistu uciekł do Zimbabwe. A ich kraje i reżimy? Niemcy po śmierci Führera się poddały, Włochy zmieniły front wcześniej. Reżim Mengistu rozpadł się po kilku tygodniach. Ceauşescu zastąpili ludzie nowi, choć nie aż tak nowi. Młody Duvalier (Baby Doc) rządził jeszcze 15 lat. Dynastia Kimów ma się dobrze. Imperium Stalina przetrwało, dając dziś putinowską Rosję, w której kult Wodza trwa. Deng Xiaoping po śmierci Mao przeprowadził reformy, lecz portret Wielkiego Sternika dalej góruje nad placem Tiananmen.
Dyktatorzy mimo przeciwieństw ideologicznych tworzyli swojego rodzaju międzynarodówkę, korzystającą ze wspólnych doświadczeń. I tak pierwsze łagry w Europie powstały na Sołówkach w 1923 r., Dachau dopiero w 1933.
Z kolei noc długich noży z 1934 r., gdy Hitler wymordował swoich współpracowników, by utrwalić swoją pozycję, mogła być inspiracją dla czystek moskiewskich. Mussolini najpierw był wzorem dla Hitlera, potem role się odwróciły. Mengistu naśladował Castro, a oprawę jego imprez zapewniali specjaliści z Korei Północnej. By sytuacja nie była czarno-biała, przypomnijmy o doświadczeniach krajów klasyfikowanych jako demokracje (lub prawie), zwłaszcza w traktowaniu kolonii. I tak obozy koncentracyjne zakładali Anglicy w wojnach burskich oraz carska Rosja na Sachalinie. Stany mogły być wzorem w zawłaszczaniu cudzej przestrzeni życiowej i eugenice. Niemcy już wcześniej praktykowali ludobójstwo w Namibii – wielu specjalistów, którzy zdobyli tam doświadczenie, odnajdujemy potem jako współtwórców Holocaustu.
Jak na nich spojrzeć w perspektywie historycznej? Mussolini na pewno czytał Cezara, przyjmował jego pozy, chciał być jego godnym następcą. Co dawne i dalekie, jest łatwiejsze w akceptacji. Cezar, mistrz lapidarnego stylu, zwięzłym zwrotem „Quieta Gallia” (po uspokojeniu Galii) kwituje zagłodzenie mieszkańców Alezji i podobne czyny. Gdy Duce w wojnie w Libii i Etiopii stosował cezaryjskie metody, uznajemy to za zbrodnie wojenne. Piętnując faszystowskie Włochy, nie zapominajmy, że państwa demokratyczne w swoich koloniach te sprawy podobnie załatwiły parę dekad wcześniej.
Pozostając w kulturze antycznej, sięgnijmy po Żywoty cezarów Swetoniusza. Czym różnią się ich zwyczaje od Biura Politycznego pod Stalinem? Tu otruje teściowa lub dowódca pretorianów przydusi poduszką, tam można otrzymać strzał w kark. Lecz rzymskie czasy osładzają Wergiliusz i Cyceron. Złoty wiek. A sam Cyceron? „Quo usque tandem abutere, Catilina, patientia nostra?” – brzmi to piękniej niż mowy prokuratora Wyszyńskiego w procesach moskiewskich, choć i jego „Żądam, by tych wściekłych psów rozstrzelano, wszystkich co do jednego!” jest pamiętne. Ale tu i tam efektem jest śmierć.
Niemniej w sporach starożytnych brali udział głównie wielcy tego świata i ich legiony. Gdy podciął sobie żyły Seneka, lud rzymski żył jak wcześniej. W przewrotach i dyktaturach nowoczesnych oraz wynikających z nich wojnach totalnych oczekiwano zaangażowania całych narodów, co je deprawowało do szczętu. Choć i to miało pierwowzór, konkretnie w rewolucji francuskiej. Jako matka wszystkich rewolucji warta jest osobnego omówienia.
Dziedzictwem tych dyktatorów były zrujnowane kraje, a zwłaszcza wyniszczone społeczeństwa – strachem, demoralizacją, donosicielstwem. Często z rękami splamionymi krwią. I zrujnowaną pamięcią. Rosjanie celebrują Wielką Wojnę Ojczyźnianą, bo zdobycie Berlina pod wodzą Stalina pozwala im wyprzeć okrucieństwa tych czasów. Niemcy nie mogą być dumni ze swych przodków – jedno pokolenie zostało wymazane i przemianowane na nazistów. Są dumni ze swojego braku dumy narodowej, tępią ją również u innych. Chińczycy o swojej osobistej historii wolą nie mówić – może ich fascynacja techniką oraz walka z Ameryką o pozycję hegemona pozwala im o tym zapomnieć.
Itak ten XX wiek minął i nie minął. Jego cienie prześladują nas do dziś. Na niemieckich kanałach dokumentalnych króluje Hitler. Wyzywamy się od faszystów i bolszewików. Trzeba to przynajmniej uporządkować.
Jan Śliwa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz