Zemsta Mosadu: Operacja Entebbe.
Lata 70-te ubiegłego stulecia można określić jako okres bardzo burzliwy. Jeśli wnikliwie przeanalizuje się anatomię głównych czynników, które destabilizowały globalną sytuację polityczną, można wywnioskować, że świat pogrążał się wówczas w chaosie. Działalność terrorystyczna dla jednych lub narodowo – wyzwoleńcza dla innych, przeniosła się do Europy. W tym czasie, na kontynencie miała miejsce również prawdziwa eksplozja, inspirowanego przede wszystkim przez KGB, lewackiego terroryzmu w wydaniu niemieckim, francuskim czy włoskim. Bojownicy walczący o sprawę Palestyny rozpoczęli totalną wojnę przeciwko Izraelowi i Żydom w ogóle. Wojna ta nie miała granic. W Europie, przedstawiciele organizacji palestyńskich mieli możliwość zarabiania pieniędzy, a wszelkie akty terrorystyczne miały zdecydowanie większy wydźwięk niż gdzie indziej na świecie. Była to dla nich niezwykle kusząca perspektywa. Londyn, Paryż, Berlin Zachodni czy Rzym to były miejsca, gdzie tętniło życie ówczesnego świata. Inną sprawą było to, że z czasem organizacje walczące o wolną Palestynę, zaczęły rewidować swoje podejście do tej idei. W wielu przypadkach, stałą się ona instrumentem w realizowaniu swojej własnej polityki i osiąganiu partykularnych celów.
Do tej pory mieszkaniec Europy Zachodniej obawiał się „walca pancernego” Układu Warszawskiego, który czaił się gdzieś za wschodnią granicą RFN i Austrii. Teraz pojawiło się zagrożenie śmierci jako przypadkowa ofiara konfliktu między odległymi dla statystycznego Europejczyka krajami. Porwania samolotów, zamachy bombowe, listy pułapki, skrytobójstwa – o tym krzyczały czołówki gazet. Na dodatek zimnowojenna rywalizacja podsycała antagonizmy w każdym punkcie zapalnym na świecie.
Najbardziej spektakularna operacja palestyńskich terrorystów – uwięzienie i zamordowanie izraelskich sportowców podczas Olimpiady w Monachium, pokazała praktyczną bezsilność wobec zagrożenia takiego typu. Każda akcja pociąga za sobą reakcję. W tym przypadku odwet przeprowadziło, jak to określiła premier Golda Meir, „długie ramię izraelskiej sprawiedliwości” – najprawdopodobniej specjalny oddział zabójców Mossadu – kidon. Tak najczęściej wyglądała, oczywiście w dużym uproszczeniu, spirala przemocy i szaleństwa które ogarnęło świat. Gorące lata 70-te – wtedy moim zdaniem nastąpił wybuch największego w dziejach konfliktu asymetrycznego, który trwa po dziś dzień i jego końca w najbliższych latach raczej nie możemy się spodziewać.
Na marginesie można stwierdzić że wówczas, organizacje terrorystyczne en masse były podzielone, skłócone ze sobą, a niekiedy wręcz będące w stanie otwartej konfrontacji. Nie było jednego silnego podmiotu pozapaństwowego, prowadzącego czy koordynującego działania terrorystyczne w dłuższej i szerszej perspektywie. Jak wiadomo w polityce zagranicznej państw, przynajmniej teoretycznie nie ma czegoś takiego jak wieczne przyjaźnie. Są tylko wieczne interesy. Dlatego jakiekolwiek przewartościowanie priorytetów polityki państwa, może pociągnąć za sobą zostawienie samej sobie organizacji, która do tej pory pozostawała pod jego protekcją. W naszych czasach sytuacja się zmieniła – istnieje al-Kaida.
Tak w dużym skrócie można scharakteryzować atmosferę okresu w którym zdarzyły się wypadki, które podjąłem się opisać. „Operacja Thunderbolt”, bo o niej mowa, to prawdopodobnie najbardziej spektakularna akcja w znanej historii działalności wojskowych sił specjalnych. To jedna z największych porażek terroryzmu i równocześnie jedna z najpiękniejszych kart w historii Izraela. Ogromny sukces – militarny, polityczny, dzisiaj można byłoby powiedzieć, że również marketingowy hit. Udało się w sposób brawurowy, przy pomocy wręcz cynicznego planu, ocalić niewinnych ludzi, którzy padli ofiarą straszliwego aktu przemocy i upokorzyć sprawców.
Rankiem 27 czerwca 1976 roku, samolot linii Singapore Airlines z Bahrajnu wylądował na lotnisku w Atenach. Czworo, spośród kilkudziesięciu osób wysiadających w stolicy Grecji udało się od razu do terminalu, aby zarejestrować się na lot Air France, który miał przybyć z Tel Awiwu i zabrać pasażerów dalej do Paryża. 25-letnia kobieta, legitymująca się ekwadorskim paszportem, młody mężczyzna posługujący się paszportem peruwiańskim, oraz dwóch innych, podróżujących z dokumentami z Bahrajnu i Kuwejtu, bez pośpiechu poddawało się wszelkim procedurom odpraw w ateńskim porcie lotniczym.
Kilkaset kilometrów na południe, z lotniska imienia Dawida Ben Guriona w Tel Awiwie, w powietrze wzbił się Airbus A300 linii Air France, lot 139. Pilotujący maszynę, kapitan Michel Bacos wziął kurs na Ateny i rozpoczął rutynowy, jak myślał rejs.
Wspomniana czwórka, razem z resztą pasażerów oczekujących w Atenach na lot do Paryża, bez zakłóceń przeszła kontrolę. Pracownicy mający wówczas służbę na lotnisku, ulgowo potraktowali odprawę tej grupy podróżnych. 58 osób znalazło się w autobusie jadącym w kierunku stanowiska z którego mieli oni wsiąść do Airbusa Air France. Samolot wylądował w Atenach o 11.30. Niespełna godzinę później, kapitan Bacos wznosił spokojnie maszynę, aby osiągnąć maksymalny pułap. Na pokładzie trwała zwyczajna krzątanina stewardes i stewardów przygotowujących posiłki dla pasażerów. Już w osiem minut po starcie zaczęły dziać się rzeczy które zburzyły ogólny spokój. Kobieta uzbrojona w pistolet zajęła miejsce z przodu przedziału pierwszej klasy. Dwaj Arabowie zrobili to samo w klasie turystycznej, a „Peruwiańczyk” wkroczył do otwartej kabiny pilotów z pistoletem w jednej ręce i granatem w drugiej. Życie i śmierć pasażerów znalazło się w rękach tych ludzi.
Samolot linii Air France, lot 139 do Paryża z 246 podróżnymi na pokładzie, został porwany. Kilka minut później, na lotnisku w Tel Awiwie stwierdzono utratę łączności radiowej z kapitanem Bacos.
Izrael to państwo egzystujące w stanie permanentnego zagrożenia. Powszechnie znane jest stwierdzenie, że polityka bezpieczeństwa jest polityką „czarnych scenariuszy”. Dlatego w takich warunkach, jak izraelskie, istnienie kompleksowych procedur na ogromną ilość wariantów zagrożeń jest absolutnym priorytetem. Wobec podejrzenia porwania samolotu, który wystartował z telawiwskiego lotniska, podjęte zostały odpowiednie kroki. Wiadomość została przekazana premierowi, Icchakowi Rabinowi, ministrowi obrony Szimonowi Peresowi oraz szefowi resortu transportu Gaadowi Yaakobiemu. Wydział Operacyjny Sztabu Generalnego IDF (Israeli Defense Forces), w trybie pilnym utworzył na lotnisku punkt dowodzenia na wypadek, gdyby samolot miał wrócić do Izraela.
Około 14.00 znane stało się miejsce dokąd zmierza Airbus Air France. Wieża kontrolna lotniska w libijskim Benghazi odebrała komunikat z żądaniem udzielenia pozwolenia na lądowanie, przygotowania paliwa na przynajmniej 4-godzinny lot oraz sprowadzenia na lotnisko lokalnych przedstawicieli Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny. Krótko przed 15.00 maszyna wylądowała na odosobnionym pasie libijskiego lotniska. Po kilku godzinach oczekiwania, zatankowany 42 tonami paliwa Airbus poderwał się z pasa startowego i rozpoczął kolejny etap swojej podróży. Prawdopodobnie libijski „silny człowiek”, Muammar al-Kadafi, został przynajmniej poinformowany o odbywającej się operacji terrorystycznej, a co więcej, potajemnie udzielał wsparcia porywaczom. W ciągu tych kilku godzin premier Rabin zaordynował posiedzenie małej grupy ministrów. Zebrała się zaraz po zwyczajnym spotkaniu rządu. Oprócz wspomnianych Peresa i Yaakobiego stawili się Yigal Allon, minister spraw zagranicznych, Zadok – minister sprawiedliwości oraz minister „bez teki” Gallile. Oni mieli stać się decydentami. Wobec braku precyzyjnych informacji, zarządzono rutynowe w tej sytuacji działania. Allon skontaktował się z francuskim MSZ i zażądał od Francji podjęcia wszelkich działań mających na celu uwolnienie zakładników. Yaakobi natomiast rozpoczął presję na najpoważniejszych przedstawicieli cywilnego lotnictwa.
Air France, lot 139 leciał w nieznane. Cały czas brano pod uwagę ewentualność jego przylotu do Tel Awiwu, dlatego komórka IDF na lotnisku Ben Guriona funkcjonowała, zbierając na bieżąco informacje oraz odpowiednio na nie reagując. Znana była już liczba obywateli Izraela, znajdujących się na pokładzie Airbusa – 77 osób.
O godzinie 03.15 okazało się gdzie udaje się porwany Airbus. Mający paliwo wystarczające na 2,5 tys. kilometrów samolot, lecąc na jego resztkach, przyziemił na lotnisku w ugandyjskim Entebbe. Był 28 czerwca.
Dalsze działanie punktu dowodzenia oraz sprowadzonych na jego polecenie jednostek wojskowych na lotnisku w Tel Awiwie nie miało już sensu. Dla decydentów w Jerozolimie nadal nie było jasne, czy Entebbe jest punktem docelowym porywaczy, czy też kolejnym międzylądowaniem i przystankiem w dalszej podróży. Bardzo ważnym problemem był również brak wiedzy o stosunku rządu Ugandy do całego zdarzenia. Przywódca tego afrykańskiego państwa, Idi Amin był jedną z najbarwniejszych postaci Afryki drugiej połowy XX wieku – niestety w zdecydowanie negatywnym kontekście. Nie został sprecyzowany adresat żądań oraz same żądania terrorystów, którzy przejęli kontrolę na samolotem. Można było się domyślać przeciwko komu wymierzony jest ten akt terroru i kto za nim stoi, ale jakiekolwiek stanowisko porywaczy nie było znane.
O świcie, zakładnicy cały czas pozostający w samolocie zobaczyli uzbrojonych ugandyjskich żołnierzy, grupujących się wokół niego. Sam Idi Amin zjawił się w maszynie, czym wywołał delikatny optymizm wśród przerażonych i zdezorientowanych pasażerów.
Optymizm ten został całkowicie rozwiany kilka godzin później, kiedy pod lufami karabinów ugandyjskich żołnierzy, grupy terrorystów – porywaczy oraz ich trzech nowo przybyłych kompanów, zakładnicy zostali przeprowadzeni do budynku starego terminalu lotniskowego. Późnym popołudniem po raz kolejny zjawił się Idi Amin i znów przemówił do porwanych pasażerów. Tym razem nie wzbudził pozytywnych uczuć – skoncentrował się na pochwałach dla Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, w całym spektrum jego działalności. W Entebbe pewnym było to, że terroryści mają pełne poparcie dyktatora Ugandy.
W Izraelu natomiast podjęto pierwsze kroki w sprawie powstałego kryzysu. Minister Yaakobi przekonał przedstawicieli prasy, aby ta nie podała do wiadomości publicznej listy zakładników, ponieważ teoretycznie możliwe było wzięcie niektórych Izraelczyków za obywateli innych państw. Yigal Allon uzyskał zapewnienie francuskiego rządu, iż ten bierze na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo zakładników, oraz uruchomi wszelkie dostępne kanały dyplomatyczne w celu rozwiązania problemu. Wśród wojskowych najwyższego szczebla, samorzutnie pojawiały się pomysły na ewentualną zbrojną operację odbicia zakładników. W dalszym ciągu nie były jednak znane warunki panujące na samym lotnisku. Kwestie logistyczne nie były problemem dla izraelskich sił powietrznych, które w przypadku podjęcia akcji odegrałyby w niej jedną z głównych ról. Potrzebne były jednak dane o obronie przeciwlotniczej, rozmieszczeniu radarów i inne niezbędne z taktycznego punktu widzenia informacje.
Najważniejszą niewiadomą na tamtą chwilę, był brak wiedzy o ewentualnych żądaniach porywaczy. Dla Izraelczyków, bardzo ważny był również stosunek „silnego człowieka” Ugandy do obecności porwanego samolotu na jego ziemi.
Ani o jednym ani o drugim niczego jeszcze wtedy nie wiedziano.
Następnego dnia, przebywający w Londynie i koordynujący kontakty ze stroną francuską, doradca do spraw terroryzmu premiera Rabina, generał Rehevam Zeevi, przysłał opis i charakterystykę porywaczy – dwójka bojowników Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny oraz kobieta i mężczyzna z grupy Baader-Meinhoff. Sam premier odbył spotkanie informacyjne z Komisją Spraw Zagranicznych i Bezpieczeństwa Knessetu. Następnie rozmawiał osobiście z Menachemem Beginem, liderem opozycyjnej partii Likud. Begin od tej pory miał być na bieżąco informowany o rozwoju sytuacji.
Wyznaczono kolejne posiedzenie specjalnego zespołu ministerialnego, na które miał zostać wezwany generał Mordechaj Gur, Szef Sztabu Generalnego Izraelskich Sił Obronnych. Został on zawrócony z drogi na manewry wojskowe na Półwyspie Synajskim. O 17.00 rozpoczęło się spotkanie ministrów i generała Gura. Żadnych zdecydowanych kroków nie podjęto. Zespoły sztabowców miały zająć się planowaniem ewentualnej operacji wojskowej. Wyjaśniło się jednak to co najbardziej nurtowało izraelskich decydentów. Tuż przed rozpoczęciem zebrania, Peres i Allon otrzymali za pośrednictwem Paryża, listę żądań porywaczy. Aby zakładnicy zostali uwolnieni, rządy Izraela, Francji, Niemiec, Szwajcarii i Kenii, miały zwolnić z więzień 53 osoby wskazane przez terrorystów. Oficer Mossadu, będący konsultantem przy rządzie, przedstawił krótką charakterystykę. Spotkanie dobiegło końca, następne miało się odbyć nazajutrz.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem, minister Allon otrzymał z Paryża informacje o technicznych szczegółach wymiany terrorystów na zakładników. Porywacze wystosowali ultimatum. Ostatecznym terminem spełnienia żądań miała być 14.00 czasu izraelskiego w czwartek 1 lipca. W przypadku braku współpracy ze strony wspomnianych rządów, samolot razem z pasażerami miał zostać wysadzony w powietrze na lotnisku w Entebbe. Sytuacja była już niemal skrystalizowana. Znany był główny animator tej akcji – dr Waadia Haadad i kierowany przez niego LFWP. Znani bezpośredni wykonawcy i żądania oraz konsekwencje braku ich spełnienia. O godzinie 21.00 w Jerozolimie zebrała się grupa kilku generałów, którzy referowali możliwe warianty operacji przed ministrem obrony Peresem i szefem sztabu Gurem. Cała problematyka została wyjaśniona. Generał Yekutiel Adam, który dzięki swej inwencji stał się od tej pory motorem napędowym oraz koordynatorem całego procesu planowania, przedstawił szkieletowe, wstępne założenia trzech możliwych sposobów przeprowadzenia operacji oswobodzenia zakładników. Przedstawiciel Dowództwa Sił Powietrznych, generał Benny Peled zrelacjonował to, co w ciągu 36 godzin udało się wymyślić jego zespołowi. Ogółem rzecz biorąc minister uzyskał potwierdzenie że operacja tego typu jest możliwa do wykonania i siły izraelskie są w stanie ją przeprowadzić. Było zbyt wcześnie aby podejmować konkretne decyzje operacyjne. Najpierw warianty musiały zostać sprecyzowane.
Tymczasem w Entebbe, terroryści zaczęli wprowadzać w życie kolejne punkty swego planu. Jeden z nich, Niemiec Wilfried Boese, zjawił się w budynku terminalu i przeczytał listę pasażerów którzy mieli przeczołgać się do drugiego pomieszczenia przez otwarte drzwi. Ludzie szybko zdali sobie sprawę, że wymienieni zostali tylko obywatele izraelscy i Żydzi.
Rankiem 30 czerwca, generał Ehud Barak, jeden z najwyższych funkcjonariuszy Wydziału Wywiadu Sztabu Generalnego, odbywał spotkania ze wszystkimi oficerami i żołnierzami, którzy mieli jakikolwiek kontakt z Idi Aminem lub byli w Ugandzie przy okazji funkcjonowania tam izraelskiej misji. Próbowano ustalić wszelkie informacje na temat zdolności armii ugandyjskiej do zapobieżenia ewentualnej izraelskiej operacji wojskowej. Równolegle, trwały spotkania wojskowych zaangażowanych w planowanie akcji. Tego dnia do zespołów planowania dołączył major Muki Betzer, młody oficer elitarnej jednostki Sayeret Mat’kal, który miał rozważać sposoby opanowania starego terminalu lotniska w Entebbe oraz likwidacje terrorystów i wszystkich, którzy mogliby stanąć na przeszkodzie izraelskiej grupie uderzeniowej.
Minister obrony Peres rozmawiał z oficerami lotnictwa i wojsk lądowych, którzy mieli osobiste kontakty z Idi Aminem. Ważna była każda informacja dotycząca dyktatora Ugandy. Jednym z najbardziej tajemniczych epizodów tych spotkań, była rozmowa telefoniczna generała Burki Bar-Leva z Aminem. Obu panów łączyła przyjaźń. Peres nakazał „naciskać” na Ugandyjczyka jak najsilniej i słuchając całej rozmowy, wyciągał z niej każdą przydatną informacje.
Przed południem w Knesecie odbyło się posiedzenie rządu, w pełnym składzie. Nie podjęto żadnych konkretnych działań. Termin ultimatum był jeszcze na tyle odległy, że nie należało podejmować pochopnych decyzji. Premier i ministrowie, dowiedzieli się w czasie spotkania o niemieckiej i francuskiej odmowie spełnienia żądań porywaczy. Kolejny raz gabinet miał się zebrać wieczorem tego samego dnia.
W Entebbe terroryści konsekwentnie realizowali swoje zamierzenia. Wszyscy pasażerowie, oprócz Żydów i Izraelczyków, zostali przeprowadzeni przez terrorystów i ugandyjskich żołnierzy do oczekującego samolotu Air France. Kapitan Bacos oraz załoga nie zgodzili się polecieć. Na afrykańskim lotnisku została grupa przerażonych ludzi, którzy w tej sytuacji z pewnością przewidywali, w jaki sposób sprawy mogą potoczyć się dalej. Zaczęły się dla nich straszne godziny oczekiwania na dalszy rozwój wypadków.
4 tys. kilometrów na północ od Entebbe, oficerowie izraelskiej armii wytężali swe umysły, aby stworzyć plan oswobodzenia tych ludzi. W związku z zaostrzonymi wymogami bezpieczeństwa tylko wybrani oficerowie mieli pełną wiedzę odbywającym się planowaniu akcji wojskowej.
Po południu tegoż dnia, z ćwiczeń wojskowych wróciło do Tel Awiwu dwóch żołnierzy, którzy w najbliższych dniach mieli do odegrania wielką rolę. Generał Dan Shomron, dowódca wojsk spadochronowych oraz pułkownik Jonathan Netanyahu, z jednostki Sayeret Mat’kal. Obydwaj zaraz po powrocie otrzymali pilne wezwania do Sztabu. Shomron miał się stawić na briefing generała Adama, natomiast Netanyahu miał dołączyć do swego nominalnego zastępcy, majora Betzera.
Shomron wprowadzony dokładnie w problematykę, zarządził na 21.00 zebranie w swojej kwaterze. Nadal debatowano i rozważano koncepcje odbicia zakładników. Dokładnie dwie godziny wcześniej, premier Rabin spotkał się z redaktorami największych dzienników izraelskich i prosił o nie „nadmuchiwanie” sprawy oraz nie spekulowanie na temat ewentualnych prób rozwiązania kryzysu. Zaraz po tym udał się na rozmowę się z wąską grupą ministrów – decydentów w tej kwestii. Zadał proste pytanie, które zarazem miało fundamentalne znaczenie – czy mamy już konkretną opcję użycia siły? Odpowiedź była negatywna. Sztabowcy pracowali na najwyższych obrotach, jednak kompletnego planu jeszcze nie było. Pośpiech, jak zawsze, nie jest dobrym doradcą. Szczególnie jeśli chodzi o ludzkie życie. Dlatego też nie należało się spodziewać pochopnego działania ze strony wytrawnych strategów. Największą przeszkodą był brak pełnych danych wywiadowczych. Zespół ministerialny miał się zebrać ponownie następnego dnia rano i podjąć konkretne działania w sprawie ultimatum które wygasało o 14.00.
Mniej więcej w tym samym czasie, na podparyskim lotnisku Orly panowała atmosfera szczęścia. Airbus A300, lot 139 wreszcie osiągnął cel swojego zwykłego rejsu. 47 osób uwolnionych przez porywaczy było już zupełnie bezpiecznych. Witał ich minister spraw zagranicznych Francji, Jean Sauvagnargues oraz najbliżsi. Nie wyćwiczone oczy obserwujących całą sytuację gapiów mogły nie dostrzec grupy mężczyzn, którzy wmieszali się pomiędzy oswobodzonych pasażerów oraz ich rodziny i rozpoczęli zadawać różne pytania. Chcieli się dowiedzieć o warunki panujące w starym terminalu lotniska w Entebbe, liczbę terrorystów i ugandyjskich żołnierzy, ich stosunek do zamachu oraz właściwie o wszystko, co zapamiętali z bolesnego z pewnością dla nich pobytu w Afryce. Mimo, późnej pory, wyjątkowych okoliczności i emocji z nimi związanych, pasażerowie pechowego lotu udzielali wszelkich informacji. Mossad zebrał pokaźną liczbę danych i własnymi kanałami przekazał je do Izraela, gdzie wojskowi planiści oczekiwali na nie z największą niecierpliwością.
W momencie kiedy informacje z Paryża docierały do swych odbiorców, w zatłoczonym biurze Szimona Peresa odbywało się kolejne burzliwe zebranie. Minister słuchał sprawozdań generałów Adama i Peleda oraz szefa Wydziału Wywiadu izraelskiego Sztabu Generalnego, generała Shlomo Gazita i jego asystentów. Nareszcie zostały mu przedstawione jakieś konkrety. Planiści, po trwającej długo burzy mózgów i analizowaniu różnych wariantów, wstępnie wyselekcjonowali trzy warianty wojskowej akcji przeciw porywaczom. Pierwszy zakładał desant spadochronowy nad Jeziorem Wiktorii oraz ciche dotarcie do Entebbe przy pomocy łodzi pontonowych. Drugi, to przekroczenie tegoż jeziora przez dużą grupę uderzeniową z jego kenijskiego brzegu i wreszcie trzeci – bezpośrednie lądowanie kilkoma samolotami w Entebbe, eliminacja wszelkich przeszkód i powrót z odbitymi zakładnikami tą samą drogą. Dwa pierwsze plany były uzależnione od stanowiska Amina oraz ewentualnej dyplomatycznej interwencji ONZ. Dzięki danym przekazywanym przez Mossad, zebrani poznali w końcu rzeczywisty stosunek Ugandyjczyków do porywaczy. Wobec tego faktu pozostał właściwie tylko trzeci wariant zaproponowany przez wojskowych. Ostateczna decyzja w sprawie sposobu uwolnienia zakładników nie zapadła tego dnia, ale Icchak Rabin miał wreszcie możliwość wyboru między rozwiązaniem pokojowym i negocjacjami a opcją militarną, która zaczynała nabierać wyraźniejszych kształtów. Wojskowi wiedzieli już na czym mają skoncentrować się najbardziej. Czas płynął nieubłaganie.
W podobnych sytuacjach zdarza się, że informacja, która może częściowo pomóc w wyjściu z pata albo chociaż to wyjście ułatwić, pojawia się zupełnie przypadkiem. Wczesnym rankiem pierwszego dnia lipca, jeden z analityków wywiadu pracujących nad planem ewentualnej operacji wojskowej w Entebbe, odkrył, że stary terminal ugandyjskiego lotniska został zbudowany przez izraelskiego inżyniera. Oficerowie wywiadu odwiedzili jego firmę budowlaną i przy zachowaniu najgłębszej tajemnicy, uzyskali plany szczególnie interesującego ich starego terminalu oraz całego lotniska. Inni ustalali harmonogramy lotów samolotów pasażerskich na Afryką Wschodnią, sprawdzając oferty wszystkich dostępnych biur podróży. Planujący operację mieli coraz więcej informacji.
Peres był już niemal pewny, że wojskowym uda się stworzyć dobry plan odbicia zakładników. Nie dopuszczał do siebie myśli, że suwerenne państwo, może prowadzić negocjacje z ludźmi uciekającymi się do metod terrorystycznych, w celu osiągnięcia swoich politycznych celów. Czytał kolejny raz stenogram rozmowy generała Bar-Leva z Idi Aminem i zastanawiał się na jedną drobną rzeczą, która prawdopodobnie przez przypadek wymknęła się Ugandyjczykowi. Zbliżało się posiedzenie rządu, na którym musiała zapaść ostateczna decyzja. Zostało ono zaplanowane na 9.00, czyli dokładnie na pięć godzin przed upłynięciem terminu ultimatum.
Spotkanie rozpoczęło się punktualnie. Rabin już po wstępnej fazie dyskusji musiał wyjść na posiedzenie parlamentarnego Komitetu Spraw Zagranicznych i Bezpieczeństwa. Odczytał tam projekt rządowej rezolucji, w którym opowiadano się za podjęciem negocjacji.
Poczuł się zobowiązany do poinformowania parlamentarzystów o tym, że minister obrony i kilku innych, zgodzili się na poparcie tej decyzji tylko i wyłącznie jako sposobu na taktyczne zyskania na czasie. Członkowie komisji po skonsultowaniu się, zapewnili premiera, że ma pełne poparcie w każdym podjętym przez siebie działaniu w sprawie rozwiązania kryzysu.
Zaraz po powrocie na posiedzenie gabinetu, Rabin zarządził głosowanie na temat wyboru strategii postępowania z terrorystami. Poprosił, aby każdy z ministrów jasno określił swoje stanowisko na „tak”, lub na „nie”. Szefowie resortów izraelskiego rządu jednogłośnie opowiedzieli się za negocjacjami. Peres i minister do spraw policji, Shlomo Hillel, uznali, że decyzja to zagranie taktyczne, mające dać czas na rozważenie innych opcji. Ich stanowisko zostało odnotowane w stenogramie zebrania. Yigal Allon natychmiast skontaktował się z ambasadorem Francji, na której spoczywał ciężar rozmów z terrorystami. Pozostało półtorej godziny do wygaśnięcia terminu ultimatum. Rozpoczęła się śmiertelnie niebezpieczna gra.
Ku ogólnej uldze, LWFP przesunął termin ultimatum na godzinę 14.00, w niedziele 4 lipca. Peres nie był tym faktem szczególnie zaskoczony, znając treść rozmowy Bar-Leva z Aminem. Dyktator Ugandy nieopatrznie powiedział swojemu przyjacielowi rzecz, która pozwoliła ministrowi obrony uzyskać większą jasność sytuacji.
W czasie kiedy gabinet obradował, generał Shomron wyłuszczał swój plan przed Yekutielem Adamem. O 15.15 kiedy decyzja rządu była już znana, obydwaj dowódcy oraz generał Peled z Sił Powietrznych, przybyli na briefing do Szimona Peresa. Wojskowi byli optymistami jeśli chodzi o powodzenie operacji. Peres musiał znać ich zdanie na temat szans sukcesu przedsięwzięcia. Ostatecznie, oprócz bycia człowiekiem oddanym służbie swojemu narodowi i państwu, był jeszcze politykiem, a blamaż miałby również konsekwencje dla decydentów. Przekonał się o tym kilka lat później, po nieudanej operacji odbijania zakładników w Iranie prezydent USA Jimmy Carter. Shomron przedstawił założenia planu akcji.
O 17.00 zespół Wojsk Lądowych debatował razem z planistami Sił Powietrznych. Półtorej godziny później, Dan Shomron po raz kolejny wizytował u Peresa i naświetlał mu szczegóły planu. Minister zaaprobował tę koncepcję. Generał został wyznaczony na głównodowodzącego lądową częścią operacji. Rozpoczęło się przygotowywanie rozkazów operacyjnych. Bieg spraw zaczął zdecydowanie nabierać tempa.
Shomron rozpoczął kompletowanie swojej grupy. Poprosił o przydzielenie mu części zaprawionej w bojach brygady piechoty Golani, elitarnej jednostki komandosów Sayeret Mat’kal, dowodzonej przez pułkownika Jonathana Netanyahu oraz żołnierzy z innych oddziałów desantowych.
Warto zatrzymać się chwile przy Sayeret Mat’kal, która to jednostka już wówczas była jedną z najlepszych na świecie. Jako pierwsza, przeprowadziła udaną operację odbijania zakładników z pokładu porwanego samolotu. 9 maja 1972 roku jej żołnierze szturmem oswobodzili pasażerów uprowadzonego Boeinga belgijskich linii lotniczych Sabena. Nie ponieśli przy tym strat. Lekko ranny został wówczas jedynie porucznik Benyamin Netanyahu, brat Jonathana, późniejszy premier Izraela. Sayeret Mat’kal, czyli Jednostka Rozpoznania Sztabu Generalnego, podlega bezpośrednio jego szefowi. Jej żołnierzy nazwywa się przez to „chłopcami szefa sztabu”. Oddział ewoluował w kierunku działań antyterrorystycznych pod komendą Ehuda Baraka, również późniejszego premiera Izraela. Sayeret Mat’kal to tajna jednostka, oficjalnie nie ukazują się o niej żadne informacje.
Przygotowania ruszyły pełną parą. Tworzono listy zapotrzebowania na konkretny ekwipunek, rozsyłano indywidualne rozkazy dla żołnierzy. Generał Adam nakazał wybudowanie modelu starego terminalu lotniska w Entebbe na podstawie materiałów zgromadzonych przez wywiad. Model w skali 1:1 powstał w odosobnionej bazie w centralnej części kraju. Tam dyslokowano wszystkich żołnierzy, mających wziąć udział w operacji.
W Paryżu znalazła się w tym czasie kolejna grupa pasażerów „wspaniałomyślnie” uwolnionych przez porywaczy. 104 osoby nie posiadające paszportów izraelskich były bezpieczne. Jednocześnie do Francuzów dotarła, przez somalijskiego ambasadora w Ugandzie (pełnił rolę pośrednika w rozmowach między nimi a terrorystami) wiadomość o tym, że powodem przesunięcia terminu ultimatum nie była chęć negocjacji, a zamiar uniknięcia postawienia Idi Amina w bardzo niezręcznej sytuacji na szczycie Organizacji Jedności Afrykańskiej, zaplanowanym na początek weekendu. Terroryści LFWP i Baader-Meinhoff „szli na całość”. Strona izraelska nie miała już większego wyboru., nie mogła się cofnąć. Dobrą wiadomością był fakt, że do wywiezienia z Entebbe zostało mniej ludzi.
Tymczasem akcji nadano kryptonim „Operacja Thunderbolt”. Thunderbolt, czyli piorun, nie rodził skojarzeń z Ugandą i nie było niebezpieczeństwa zdekonspirowania przygotowań. Wcześniejsza propozycja – „Stanley” została odrzucona. Działania związane z planowaną akcją toczyły się w głębokiej tajemnicy. Na wszystkich, wiedzących cokolwiek o tym co się dzieje, nałożono „kaganiec informacyjny”. Izrael nie egzystował w próżni i należało zakładać, zgodnie z paradygmatem polityki bezpieczeństwa (czarne scenariusze przede wszystkim), że gdzieś może się znajdować osoba, która po usłyszeniu jakiegoś drobiazgu podzieli się nim z „nieodpowiednimi” ludźmi i wzbudzi niepotrzebne zainteresowanie, co może narazić na katastrofę całą misternie przygotowywaną operacją. Stawka była zbyt duża. Nie mogło być absolutnie żadnego, najmniejszego nawet przecieku.
Szef Sztabu Mordechai Gur, miał ciągle wątpliwości. Przygotowania były w coraz wyższym stadium zaawansowania, a on formalnie nie zaakceptował planu akcji.
Shomron opisał szczegóły premierowi Rabinowi oraz zdał relacje z postępów. Mimo, że rozwiązanie militarne wydawało się być nieuniknione, premier stał na stanowisku wyczekującym. Najważniejszy dla niego był fakt, że miał alternatywę. Opcja siłowa musiał być przygotowywana, ale w każdej chwili można było z niej zrezygnować.
W piątek rano, generał Gur został wprowadzony przez pułkownika Joshue Shaniego, dowódcę lotniczej części planowanej operacji w szczegóły przerzucenia komandosów do Ugandy. Zgodnie z ustaleniami wywiadu, C-130 Hercules z oddziałem szturmowym miał wylądować w Entebbe nocą, między startem a lądowaniem dwóch samolotów pasażerskich. Było mało prawdopodobne, że personel lotniska zdecyduje się wyłączyć światła na pasie startowym, ale taka groźba istniała. Gur bardzo obwiał się lądowania na ciemnym, nieoświetlonym pasie. Postanowiono, że Szef Sztabu Generalnego poleci razem z Peledem na ćwiczebny lot transportowcem nad Synajem. Ostatecznie, pułkownik Shani przekonał generałów do swoich umiejętności dwukrotnie lądując na zupełnie zaciemnionym pasie startowym.
Ogółem potrzebne było pięć C-130, cztery w akcji i jeden w odwodzie. W pierwszym mieli lecieć operatorzy Sayeret Mat’kal, których zadaniem było szturmem wziąć terminal, w drugim i trzecim, zabezpieczająca atak piechota z jednostki Golani. Czwarty był przeznaczony dla odbitych pasażerów. Na misje leciał również Boeing, jako szpital polowy. Dowódca Korpusu Medycznego izraelskiej armii, generał Dan Michael, dyskretnie powołał lekarzy-rezerwistów. O 12.00 generał Shomron, czuwający nad lądową częścią operacji, otrzymał sprawozdanie od dowódców poszczególnych grup bojowych, na temat poziomu przygotowania oraz założeń wykonania ich części zadania.
Netanyahu i Betzer cały czas pracowali nad tym sposobem uzyskania jak największej przewagi poprzez element zaskoczenia podczas szturmu. Major Betzer wpadł na wprost genialny i jednocześnie niezwykle odważny pomysł. Zaproponował użycie czarnego mercedesa oraz land roverów, którymi komandosi mieliby wyjechać z transportowca i dotrzeć do starego terminalu. Idi Amin i reszta ugandyjskich oficjeli zawsze poruszała się właśnie czarnymi mercedesami w eskorcie land roverów. Ponadto Izraelczycy mieli być przebrani w mundury ugandyjskiej armii. Pomysł był znakomity. Betzer wykonał kilka telefonów do Tel Awiwu, gdzie rozpoczęło się organizowanie potrzebnego sprzętu.
Generał Gur wrócił z Synaju i obserwował, jak Sayeret Mat’kal nieustannie ćwiczyła na modelu szturmowanie terminalu. Pojawił się również mercedes, wypożyczony w Tel Awiwie oraz land rovery. Wszystkie auta były na ugandyjskich rejestracjach. Limuzyna okazała się biała, ale to był nic nie znaczący problem. W sobotę o 1.00 nad ranem ministra Peresa obudził telefon Szefa Sztabu. Żołnierze byli gotowi.
Pozostało już tylko kilka godzin ostatnich przygotowań. Mechanicy przywrócili do życia starego mercedesa i pomalowali go na czarno. Był gotowy do swej roli. Netanyahu i Betzer wnosili ostatnie poprawki do ich planu szturmu terminalu. Dowództwo Sił Powietrznych o 5.00 wydało rozkazy operacyjne. Zaraz po świcie oddziały bojowe rozpoczęły załadunek swego sprzętu i wyjechały do bazy lotniczej. O 8.45 miała się odbyć odprawa załóg lotniczych. Samochody zostały zabezpieczone we wnętrzach C-130. Latający szpital w postaci Boeinga 707 również był gotowy do drogi. Armia wypełniła część swego zadania. W ograniczonym czasie przygotowała plan niezwykle trudnej i delikatnej operacji w oddalonym 4 tys. kilometrów miejscu.
W Entebbe na ratunek czekało 105 osób. Nie było informacji na temat postępu w rozmowach z porywaczami. Zwyczajowa atmosfera Szabasu, została zakłócona przez wydarzenia w odległym afrykańskim kraju. Terroryści nie zgodzili się, na przekazaną za pośrednictwem Francji izraelską propozycję wymiany więźniów na zakładników na neutralnym terenie,. Bojownicy LFWP i Baader– Meinhoff chcieli całkowitego upokorzenia Izraela.
Około 11.00 w Tel Awiwie odbyło się ostatnie spotkanie wąskiej grupy ministrów-decydentów rządu Rabina. Obecny był również generał Gur. Wszyscy byli wprowadzeni w szczegóły tego co się dzieje. Padło tylko pytanie, o której godzinie samoloty mają ruszyć w drogę. C-130 miały wystartować z bazy lotniczej w środkowej części Izraela. Zaraz po tym spotkaniu miała odbyć się sesja całego gabinetu. Stawili się wszyscy mimo świątecznego dnia. Jeden z bardziej religijnych ministrów został poinformowany, że nie będzie żałował, jeśli zabierze rodzinę na weekend do Tel Awiwu. Zgromadzeni w premierskim biurze szefowie resortów byli pewni, że tematem będą negocjacje z porywaczami. Widok Szefa Sztabu Generalnego, rozkładającego mapy, plany i zdjęcia wprowadził ich w nie małe zdziwienie. Mordechai Gur rozpoczął dokładny briefing.
W tym samym czasie włazy do C-130 zamykały się ciężko i olbrzymy kołowały jeden po drugim na pasy startowe. Wszystkie miały udać się do najbardziej skrajnego punktu Izraela na południu – bazy w Ophir na Półwyspie Synajskim. Oczywiście poleciały każdy inną drogą, bo widok takiej ilości samolotów wojskowych nad miastami w świąteczny dzień, mógł wzbudzić niepotrzebne spekulacje i domysły.
Generał kończył właśnie swój briefing i przyszedł czas na pytania od zdezorientowanych ministrów.
W Ophir, cztery samoloty transportowe oraz boeing, zatankowane na długi lot, kolejno startowały z pustynnego lotniska. Żołnierze musieli znosić trudy podróży lotniczej, na niskiej wysokości. Zaaplikowano im tabletki mające złagodzić skutki trudnego lotu, ale mimo to niektórym z nich było bardzo ciężko. Rezerwowy C-130 został w synajskiej bazie. Maszyny ze względu na kierunek wiatru musiały wziąć kurs na północ a później powoli wchodzić na ten właściwy, mający zaprowadzić ich nad Ugandę.
Lecieli na wysokości 30 metrów nad Morzem Czerwonym, aby uniknąć egipskich i saudyjskich radarów
W Tel Awiwie cały czas trwało zebranie rządu. Rabin przekazał krótką notatkę Peresowi, sugerującą, że samoloty mogą już udać się w drogę do Entebbe, a jeśli coś pójdzie nie tak można je zawrócić. Uśmiech ministra obrony powiedział mu wszystko. Operacja „Thunderbolt” była już w fazie wykonawczej. Rabin podsumował dyskusję i zarządził głosowanie. Tym razem gabinet również był jednomyślny. Ministrowie postanowili wysłać wojsko do Ugandy. Większość z nich nie wiedziała, że komandosi są już w drodze.
Kilkanaście minut po tym jak ostatni samolot oderwał się od ziemi w Ophir, z środkowego Izraela wystartował jeszcze jeden Boeing – latający punkt dowodzenia, z koordynatorem całej akcji generałem Yekutielem Adamem oraz ekipą łącznościowców i speców od wojny elektronicznej Sił Powietrznych na pokładzie. Z dużą prędkością udał się w stronę Synaju, gdzie po krótkim postoju i tankowaniu miał polecieć za grupą uderzeniową. „Kości zostały rzucone”. C-130 kontynuowały lot na południe. Żołnierze wykorzystywali czas na sen lub na kolejne studiowanie map i swoich rozkazów.
Rabin i Peres udali się do swoich domów na kilka godzin odpoczynku. Minister Obrony miał podjąć oficjalnych gości na kolacji i nie mógł tego odwołać aby nie budzić spekulacji. Rabin wykonywał jeszcze telefony do francuskiego MSZ i sprawiał wrażenie, że rząd izraelski dalej chce pertraktacji z porywaczami.
Na kolacji u Peresa gościli, amerykański wysoki urzędnik państwowy, izraelski dziennikarz, znany ze swego „ciętego języka” i krytycznego nastawienia do sceny politycznej oraz generał Gazit, szef Wydziału Wywiadu Sztabu Generalnego. Rozmowa ze zwyczajowej kurtuazji, zeszła na temat przetrzymywanych w Entebbe zakładników. Minister prowokacyjnie spytał publicystę co zrobiłby w obecnej sytuacji. Ku zdziwieniu jego oraz Gazita, dziennikarz niemal od razu odpowiedział, że należy wysłać tam wojsko i załatwić sprawę za pomocą brutalnej siły. Gazit uciął rozmowę, dosadnie tłumacząc mu, że taki pomysł, ze wszech miar jest po prostu szalony.
Generał Gur zwołał naradę Sztabu Generalnego, który w całości nie został wtajemniczony w odbywającą się już operację „Thunderbolt”. Wielkie było zdziwienie generałów, kiedy naświetlał punkt po punkcie, rozpoczętą już akcję odbicia zakładników
Samoloty leciały nad Etiopią. Złe warunki atmosferyczne zmusiły ich do zbliżenia się do sudańskiej granicy. Na całej trasie nie było niebezpieczeństwa wykryciem przez radary. C-130 leciały tak nisko jak to było możliwe. Dodatkową okolicznością sprzyjającą był fakt, że nikt nie spodziewał się izraelskich samolotów wojskowych tak daleko od swoich baz. Wlecieli w sam środek burzy. Pułkownik Shani, dowodzący grupą nie zbaczał z kursu aby ją ominąć. W Entebbe musieli być o wyznaczonej godzinie.
W Tel Awiwie, biuro Peresa wypełniło się. Zjawiło się kilku ministrów. Obecny był również premier Rabin. Rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie na sygnał od generała Adama. Krótko przed 23.00 przyszła lakoniczna wiadomość – „nad Jordanem”. Samoloty były nad Jeziorem Wiktorii. Operacja wkraczała w decydującą fazę.
W mercedesie i land roverach włączono silniki. Żołnierze przeładowywali broń. Członkowie załóg samolotów przygotowywali się do zdjęcia lin zabezpieczających pojazdy. Okazało się, że światła na pasie są włączone. Pilot gładko posadził olbrzymiego transportowca na pasie i dał sygnał potwierdzający, że wszystko idzie zgodnie z planem. Była 23.01, trzydzieści sekund po planowanym czasie przylotu. Wszystko było w rękach żołnierzy.
Samochody prowadzone przez operatorów Sayeret Mat’kal ruszyły drogą łączącą pas startowy z budynkiem starego terminalu. Dwaj zdezorientowani ugandyjscy żołnierze próbowali zatrzymać jadące samochody. Jeden został zabity z mercedesa, drugi ostrzelany, uciekł w kierunku wieży kontrolnej. Nie było czasu na finezję. Zespół Betzera wyskoczył z pojazdów i biegiem udał się w kierunku terminalu. Okazało się ze drzwi są zablokowane. Bez chwili namysłu oddział ruszył do następnych. Z drugiego wyjścia wyłonił się terrorysta i dostrzegając prawdziwy powód zamieszania, cofnął się do tyłu. Ugandyjski żołnierz wyłonił się praktycznie z nikąd i otworzył ogień. Major Betzer zastrzelił go natychmiast. Chwilę później zdał sobie sprawę, że ma pusty magazynek. Operatorzy weszli do budynku, major przeładowywał broń w biegu. Z lewej strony drzwi pojawił się terrorysta i od razu został zabity seriami z broni Betzera i innego żołnierza. Po drugiej stronie pomieszczenia, na równe nogi poderwał się inny bojownik, siedzący pośród zakładników z bronią gotową do strzału. Został trafiony dwoma kulami przez Betzera. Jeden z operatorów rozpoznał kobietę, terrorystkę z Baader-Meinhoff i wystrzelił. Z prawej strony, czwarty porywacz zdołał posłać serię ze swojej broni w stronę operatorów. Kule przeszły górą wybijając jedną z szyb. Zaraz potem osobnik ten został zabity. Podczas strzelaniny, sprzed budynku docierały słowa wypowiadane przez megafon po angielsku i hebrajsku: „Tu armia izraelska!! Pozostańcie na ziemi!!”. Mimo to w trakcie strzelaniny, jeden zakładników oszołomiony nagłym atakiem na terminal, rzucił się do drzwi i został zastrzelony przez komandosów je osłaniających. Inny, podniósł wysoko głowę w poszukiwaniu oddzielonej od niego córki i został trafiony w ferworze w walki. Betzer i jego kompania weszła dalej do pomieszczenia i sprawdziła korytarz prowadzący do toalet. Oporu nie było
Tymczasem drugi pododdział operatorów Sayeret Mat’kal wszedł do terminalu trzecim wejściem. W holu komandosi zastali resztę terrorystów na odpoczynku. Dwóch ludzi w cywilnych ubraniach szło spokojnie w ich kierunku. Wstrzymano ogień, na wypadek gdyby byli to zakładnicy.
Nagle, w górę poszybował granat ręczny, rzucony przez jednego z nich. Żołnierze padli na podłogę. Granat eksplodował niegroźnie, a ogień z broni maszynowej wyeliminował bojowników. Trzeci komponent oddziału szturmującego budynek, zneutralizował żołnierzy ugandyjskich zajmujących piętro nad pomieszczeniami gdzie znajdowali się zakładnicy.
Pułkownik Netanyahu został przed budynkiem, aby koordynować uderzenie wszystkich trzech grup. Trafiła go kula snajpera, kryjącego się gdzieś w starej wieży kontrolnej. Został on natychmiastowo poddany opiece obecnych na miejscu medyków.
Szturm terminalu był błyskawiczny, trwał trzy minuty. O godzinie 23.08 wszystkie siły lądowe był już na lotnisku. Światła na pasie zostały wyłączone po lądowaniu trzeciego C-130. To jednak nie miało już znaczenia. Jednostka „Golani” zabezpieczyła wszystkie dojścia do pasa startowego oraz terminalu. Część żołnierzy piechoty miała zająć się nowym terminalem i bardzo ważną wieżą kontrolną. Czwarty samolot podkołował jak najbliżej starego terminalu i z włączonymi silnikami czekał na oswobodzonych pasażerów. Technicy Sił Powietrznych, byli zajęci wyładowywaniem ogromnych pomp paliwowych, dzień wcześniej przystosowanych do transportu przez bardzo twórczego żołnierza. Rozpoczęło się tankowanie benzyny lotniczej na koszt Idi Amina.
W Tel Awiwie napięcie ministrów zgromadzonych w gabinecie Peresa sięgnęło zenitu, kiedy Generał Adam iście po spartańsku przekazał, że wszystko jest w porządku. Generał Shomron natomiast, po bezpośrednim skontaktowaniu się z nim przez Szefa Sztabu, był jeszcze bardziej lakoniczny. Powiedział, że wszystko jest w porządku a on sam jest w tej chwili zajęty.
Boeing– szpital, wylądował w Nairobi już o 22.25. Było wiadomo, że istnieje możliwość tankowania w Kenii. Do rozpoczęcia akcji, nie można było jednak złamać ciszy radiowej. Zbiorniki C-130 były uzupełniane na miejscu w Entebbe, ale warunki były trudne. Żołnierze ugandyjscy strzelali na oślep, zdezorientowani zupełnie sytuacją i będący praktycznie w rozsypce. Pułkownik Shani, nie mogąc chwilowo skontaktować się z Shomronem, samodzielnie podjął decyzję o zatankowaniu paliwa w kenijskiej stolicy.
Czwarty C-130 podkołował jeszcze bliżej starego terminalu. Operatorzy Sayeret Mat’kal i inni żołnierze otoczyli dwoma szeregami wyjście z budynku. Nie było możliwości, aby któryś z pasażerów będąc w szoku gdzieś się zgubił. Około 7 minut potrwało przejście wszystkich zakładników do samolotu. Sprawdzono dokładnie czy nikt nie został w budynku. Pytano pasażerów czy wszyscy ich towarzysze podróży są z nimi. Również kapitan Michel Bacos został zapytany o to, czy załoga Air France lot 139 jest w komplecie. W budynku terminalu pozostały tylko zwłoki terrorystów.
Zszokowani pasażerowie zostali zamknięci we wnętrzu transportowca, już bezpieczni. Cały horror uprowadzenia a później gwałtowny szturm i odbicie z rąk porywaczy musiały wiele kosztować psychikę tych ludzi. Kilkoro spośród nich było rannych. Niektórzy ciężko. W Ugandzie została starsza pani, Dora Bloch, dzień wcześniej przewieziona do stołecznego szpitala w Kampali. Na pokładzie był również ciężko ranny pułkownik Netanyahu.
Po ostatniej kontroli terminalu, o 23.52 samolot wystartował i wziął kurs na Nairobi. Pozostali w Entebbe żołnierze, byli już prawie gotowi do drogi powrotnej. Operatorzy Sayeret Mat’kal załadowali swój sprzęt i samochody z powrotem na C-130. „Chłopcy szefa sztabu” spisali się na medal. Dwanaście minut po północy byli już powietrzu. Żołnierze piechoty z brygady Golani, kończyli przygotowania do odlotu. Wcześniej zniszczyli ogniem z karabinów maszynowych i granatników, siedem ugandyjskich myśliwców Mig-21. To było 25% stanu ugandyjskiego lotnictwa. Generał Adam uznał, że nie należało kusic losu i dawać Idi Aminowi szansy na wszczęcie pościgu za Izraelczykami. Cały sprzęt został zabrany z Entebbe, nawet półciężarówka, która służyła za środek transportu rannych do samolotu. Wcześniej żołnierze chcieli ją zostawić w prezencie „wodzowi” Ugandy, ale w końcu załadowano również ją. O godzinie 00.40 ostatni Hercules oderwał się od pasa startowego ugandyjskiego lotniska.
Kilka minut po godzinie 1.00, w Nairobi wylądowały, Boeing generała Adama oraz C-130 z oswobodzonymi pasażerami lotu 139. Rząd Kenii nie został poinformowany o możliwym lądowaniu izraelskich samolotów. Mimo to na lotnisku nie było problemów. Samoloty zostały zatankowane, dwoje rannych w strzelaninie pasażerów, którzy wymagali kompleksowej opieki medycznej zostali zabrani do szpitala w mieście. Jeden z nich zmarł. Lekko ranni zostali przeniesieni do Boeinga – szpitala polowego. Pracownicy lotniska potraktowali pilotów i załogi tak, jakby to były zwykłe komercyjne loty. Krótko po godzinie drugiej pasażerowie oraz załoga nieszczęsnego lotu 139 udali się w podróż do domu.
Podróż przebiegała bez zakłóceń. Już w jej trakcie, wiadomość o uwolnieniu zakładników przetrzymywanych w Entebbe obiegła świat. Walka na lotnisku nie przeszła nie zauważona. BBC oraz paryskie radio podały bardzo wcześnie, informacje o tym wydarzeniu. Rodziny zakładników wiedziały o tym jeszcze wcześniej. Pracownik ministerstwa obrony zawiadomił przewodniczącego komitetu, utworzonego przez rodziny zakładników do stosowania wszelkich nacisków na rząd, w sprawie podjęcia konkretnych kroków. Obudzony po północy mężczyzna, długo nie mógł uwierzyć w to co się stało.
Wczesnym niedzielnym porankiem Hercules z pasażerami na pokładzie wylądował w bazie lotniczej w środkowym Izraelu. Pasażerowie dostali posiłki i otrzymali wszelką pomoc. Pojawili się wśród nich psychologowie, którzy służyli rozmową, niezbędną w radzeniu sobie z traumą i olbrzymim ciężarem ostatnich dni. Ranni zostali przewiezieni do szpitala. Pomimo wysiłków lekarzy, pułkownik Jonathan Netanyahu zmarł.
Był jedynym wojskowym, który stracił życie w brawurowym rajdzie. W tym samym czasie żołnierze grup bojowych rozładowywali swój sprzęt. Operacja zakończyła się sukcesem. Oni byli bohaterami. To czego dokonali na zawsze zapisało się w annałach historii sił specjalnych i historii bezkompromisowej walki z międzynarodowym terrorem.
Cała siódemka porywaczy poniosła śmierć. Zginęła też bliżej nieokreślona liczba ugandyjskich żołnierzy.
W porcie lotniczym imienia Dawida Ben Guriona w Tel Awiwie oczekiwały już rodziny pasażerów lotu 139 oraz mnóstwo innych ludzi, dziennikarzy i zwykłych gapiów. Nadszedł wreszcie upragniony przez wszystkich moment i wielki, transportowy C-130 Izraelskich Sił Powietrznych wylądował na pasie lotniska. Emocje były wielkie, radość nie miała końca. Horror tych ludzi zakończył się. Złożył się na to wysiłek wielu, którzy przez kilka dni i nocy pracowali bez wytchnienia nad przygotowaniem planu operacji oraz tych, których zadaniem była jego implementacja. Swoim życiem sukces ten okupił pułkownik Netanyahu, a cała akcja został przemianowana na cześć jego imienia na „Operację Jonathan”.
To był nieprawdopodobny sukces. Mistrzowsko zaplanowana operacja specjalna, została doskonale zrealizowana przez żołnierzy, którzy nie bez przyczyny uchodzą za jednych z najlepszych na świecie. Nie sposób wyobrazić sobie tego co przeżywali pasażerowie Airbusa przez te kilka dni. Jeden z nich, opowiadał o skrajnie agresywnym zachowaniu terrorystów. 25-letnia Niemka, członkini Baader-Meinhoff odbezpieczała granat grożąc, że wysadzi samolot w powietrze. Z jej ust płynęły potoki przekleństw, kipiała antysemityzmem. W terminalu w Entebbe atmosfera była jeszcze gorsza, stłoczeni i zmęczeni ludzie cały czas byli na celowniku terrorystów i uzbrojonych w AK-47 ugandyjskich żołnierzy. Kiedy Sayeret Mat’kal wkroczyła do akcji, zapanowało olbrzymie zamieszanie. Ilan Hartuv, jeden z porwanych powiedział, że ludzie w ogóle nie zdawali sobie sprawy z tego, kto tak naprawdę strzela. Kiedy komandosi weszli do terminalu, Hartuv, mimo ugandyjskich mundurów rozpoznał w nich Izraelczyków. Nie mógł uwierzyć w to, że armia izraelska przybyła z odsieczą. Między zakładnikami było dwóch pułkowników rezerwy izraelskiego lotnictwa, którzy kategorycznie stwierdzili w którejś z rozmów, że operacja wojskowa w takich warunkach, tak daleko od Izraela nie wchodzi w grę. Mylili się. Niestety nie udało się ocalić wszystkich. Dwoje pasażerów zginęło podczas szturmu, jeden został ciężko ranny i zmarł wkrótce.
Matką wspomnianego Hartuva, była Dora Bloch. Wcześniej została zwolniona przez terrorystów do szpitala w Kampali, gdzie już po zakończeniu operacji i przewiezieniu ocalałych w bezpieczne miejsce, zamordowano ją na polecenie Idi Amina. To był osobisty akt zemsty dyktatora. Nie jedyny. Amin uważał, że rząd kenijski był wtajemniczony w całą operację. W odwecie dokonano masakry Kenijczyków zamieszkujących Ugandę. Wkrótce potem jego reżim zaczął się załamywać. W roku 2003 zmarł na uchodźctwie w Arabii Saudyjskiej, nigdy nie osiągnąwszy jednego ze swoich priorytetowych celów – zdobycia Pokojowej Nagrody Nobla.
Premier Rabin był pod wielką presją mediów, które zdecydowanie optowały za pokojowym rozwiązaniem problemu. To były bardzo ciężkie dni dla izraelskiego premiera. Miał do całej sprawy również osobisty stosunek- na pokładzie było kilkoro jego bliskich przyjaciół. Absolutnie nie spowodowało to jakichkolwiek zaburzeń jego racjonalnego myślenia. Metodą zimnej kalkulacji, przy wydatnym wsparciu swoich ministrów, przede wszystkim Szimona Peresa, oraz profesjonalizmowi swoich generałów i żołnierzy, zadecydował o podjęciu tej ryzykownej gry.
Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny poniósł kompromitującą porażkę. Operacja terrorystów LFWP i Baader-Meinhoff opierała się również na starannym planie. Bojownicy prowadzili negocjacje z daleka od Izraela, Francji i całej Europy. Rozmach akcji pozwala wysnuć tezę o tym, że oprócz Idi Amina, również Libia odgrywała w tym porwaniu niepoślednią rolę.
Na początku czerwca bieżącego roku, światło dzienne ujrzały nowe rewelacje dotyczące „Operacji Thunderbolt”. Nie stawiają one Izraela w najlepszym świetle. Notatka byłego pracownika brytyjskiego Foreign Office, D.H. Colvina, który podczas wydarzeń przełomu czerwca i lipca 1976 roku był sekretarzem ambasady Zjednoczonego Królestwa w Paryżu, okazała się prawdziwą bombą. Według Colvina uprowadzenie Airbusa Air France było efektem przemyślanej prowokacji izraelskiego kontrwywiadu, Shin Bet. Wywołało to ostre reakcje Izraelczyków. Colvin przedstawia rzecz następująco: Jasser Arafat chciał wyjść z izolacji politycznej w jakiej wówczas się znajdował i próbował nawiązać ścisłe kontakty z USA i Francją. Shin Bet uznała, że jest to zagrożenie. Przyjmując że tak własnie było, gołym okiem widać tu zbieżność interesów z radykalnymi skrzydłami palestyńskiego ruchu zbrojnego, które nie chciały złagodzenia kursu wobec Izraela i państw zachodnich, co bezwątpienia nastąpiłoby, bo zbliżeniu Arafata z Francuzami i Amerykanami. Spisek? Nie od dziś wiadomo, że są siły, zarówno wśród Palestyńczyków jak i Izraelczyków, które na pewno nie chcą, żeby wszędzie nagle zapanował pokój.
Szabtaj Szawit, były szef Mossadu, jest bardzo bezpośredni w negatywnej ocenie wartości rewelacji Colvina. Trzeba zaznaczyć w tym miejscu, że Szawit jako oficer Mossadu, nie darzył, podobnie jak cała jego instytucja, wielką sympatią Shin Bet.
W całej tej historii to nie spekulacje są jednak najważniejsze. Będą się one pojawiać od czasu do czasu, ponieważ wydarzenia tego typu zawsze budzą kontrowersje. Niewątpliwie jest to „woda na młyn” zwolenników teorii spiskowej.
Anonimowi bohaterowie, którzy przemierzyli szmat Afryki, aby z narażeniem życia, a może z pogardą śmierci ratować pasażerów lotu 139, zasługują na chwałę, bez względu na to, czy ten akt terroru był prowokacją. Uratowali ludzi, dla których w większości wojna, w której środku nagle się znaleźli, była całkowitą abstrakcją. Jedyną rzeczą, której chcieli oni i chcą ich potomkowie, obojętnie czy mieszkają w Jerozolimie, Tel Awiwie, Dżeninie, Ramallah czy Gazie, to żyć w spokoju.
Mistrzowsko zaplanowana i wykonana operacja, oszczędziła wiele istnień ludzkich. Niech podsumowaniem tej historii będą hebrajskie słowa, wykrzykiwane przez pasażerów lotu 139, w chwile po oswobodzeniu z rąk terrorystów: „Nes!! Nes !!” czyli „Cud!! Cud!!”. Dla tych ludzi był to prawdziwy cud.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz