Okoliczności rozbrojenia Niemców przez żołnierzy AK podczas wyzwalania Lubelszczyzny w lipcu 1944 roku: W niewielkim Skrzyńcu, podobnie jak w większości wsi Lubelszczyzny, nic nie dało się ukryć. Od dawna wszyscy wiedzieli, że mieszkająca u młynarza kobieta i jej dwoje dzieci, to żona i dzieci dowódcy patrolu Mieczysława Szymanowskiego ps. „Wampir” z oddziału „Zapory”. Wieść o jej rannym pod Kożuchówką mężu i o tym, że przywiozła go do młyna, była najświeższym tematem wiejskich pogaduszek. W pierwszą noc przespaną u boku żony, przed wschodem słońca obudziło „Wampira” energiczne pukanie do okna. – Kto tam? – zapytała żona. – Panie komendancie, proszę wstać, Niemcy idą! – wołał przyciszonym głosem „Lis” – Jan Ciekot z miejscowej placówki AK. „Wampir” zerwał się, ubrał najszybciej jak mógł i wyszedł przed dom. Otoczyła go gromada około dwudziestu chłopaków. – Panie komendancie, my wiemy, kim pan jest. My wszyscy jesteśmy żołnierzami Armii Krajowej. Staliśmy na warcie. Proszę spojrzeć, o tam, Niemcy idą. Chcemy ich rozbroić. Niech pan obejmie nad nami komendę – mówili szeptem wskazując na pole i majaczące w przedświcie sylwetki. – A ile macie broni? – rzeczowo spytał „Wampir”. – Jeden karabin i jeden urzynek – pokazali. „Wampir” zaniemówił. Lotem błyskawicy przebiegła mu myśl, że jeśli zostawi tych chłopaków, pójdą na Niemców bez niego, a Niemcy, to pewne, wybiją ich do nogi. Wtedy on okrzyknięty zostanie tchórzem, winnym ich śmierci. I co gorsze, poniesie tę winę w resztę swoich dni. Jeśli poprowadzi ich teraz na Niemców, to samym zapałem nie zdoła pokonać frontowych zapewne, dobrze wyszkolonych i uzbrojonych żołnierzy niemieckich. Co robić? Chłopcy błagalnym wzrokiem wpatrywali się w milczącego „Wampira”. – Dobrze, rozbroimy ich. Czy wykonacie wszystkie moje rozkazy? – rzekł w końcu. – Tak jest, panie komendancie! – odpowiedzieli zgodnym chórem. – „Lis” i was dwóch – „Wampir” wskazał najbardziej rosłych chłopaków – oraz ten z karabinem i urzynkiem, zostają przy mnie. Reszta niech natychmiast postara się o kije długości karabinu – rozkazał i wrócił do domu po swoją broń. Zatrzeszczały płoty. Po chwili przed „Wampirem” stanął uzbrojony w kije szwadron. – Wy dwaj po parabelce, ty „Lis” bierz moją pepeszę, sobie zostawiam czternastostrzałową FN-kę. Czy umiecie się z tym obchodzić? – zapytał rozdzielając swoją broń. – Tak jest, panie komendancie – odpowiedzieli. – Okrążyć Niemców. Tylko nie podchodzić zbyt blisko. Stać w takiej odległości, żeby nie rozpoznali, że trzymane przez was kije to nie karabiny – poinstruował sztachetowe wojsko. Z bronią gotową do strzału, na czele uzbrojonej piątki, „Wampir” ruszył przez pola w kierunku Niemców. – Boże, spraw, żeby nie zaświeciło słońce... żeby chłopcy nie podeszli z kijami zbyt blisko... żeby Niemcy nie zaczęli strzelać... – zanosił milczące modły do Najwyższego. Wiedział, ze bez Jego pomocy, mogą to być ostatnie chwile życia jego i wszystkich chłopaków. Niemcy spostrzegli „Wampira”. Przystanęli. Chłopcy z kijami zatrzymali się w bezpiecznej odległości. Zaczynało świtać. Gdy już można było rozpoznać sylwetki, „Wampir” spostrzegł, że na czele kilkunastu Niemców, wysunięty kilka kroków do przodu, z pistoletem w dłoni stoi oficer. Dawno już nie czuł bólu poranionych pośladków. Napięty do granic możliwości, wpatrzony w oczy Niemca, wolno, krok za krokiem, szedł wprost na niego. Złowroga cisza, przerywana jedynie ciapaniem butów wyciąganych z mokrej gleby i chrzęstem łamanych liści buraków. „Wampira” dzieliło od Niemców zaledwie kilka kroków, gdy oficer niemiecki przełożył pistolet z prawej ręki do lewej, stanął na baczność i zasalutował. „Wampir” rzucił kątem oka w stronę uzbrojonych w kije chłopaków, przeszedł jeszcze kilka kroków i stając na wprost Niemca, przełożył broń do lewej ręki i oddał salut. Niemiec powiedział coś, co „Wampir” zrozumiał jako pytanie, co chcą od niego. – Tu jest Polska i żaden obcy żołnierz z bronią nie przejdzie – „Wampir” łamaną niemczyzną starał się wytłumaczyć Niemcowi, o co chodzi. Ustalono, że Niemcy złożą broń. W zamian za to otrzymają przepustkę na dalszą drogę. – Gut – zgodził się niemiecki oficer i ku zdziwieniu „Wampira”, wręczył mu polskiego Visa. Reszta Niemców poszła w ślady dowódcy.
Gdy niemiecka broń legła na stosie, nadbiegli stojący dotychczas w oddali kijarze. – Mein Gott! – krzyknął oficer niemiecki na widok uzbrojonych w sztachety polskich chłopców i złapał się za głowę. – To wojna, panie oficerze, ona płata różne figle – uśmiechnął się „Wampir” starając się przełożyć wypowiedzianą po polsku sentencję na język wroga. – Przepustka! – zażądał Niemiec. „Wampir” posłusznie sięgnął do raportówki, wyrwał z notesu kartkę i napisał: „„21 lipca 1944 roku. Rozbroiłem dziś rano w Skrzyńcu grupę Niemców. Ktokolwiek ich przejmie, proszę ułatwić im drogę do nieba. Wampir.”” Niemcy z przepustką pomaszerowali w stronę Chodla. W Zastawkach trafili na „Etażerkę”. Dostali od niego jeść, a potem dołączyli do stojących na drodze niemieckich czołgistów. Uzbrojeni w zdobytą na Niemcach broń żołnierze Armii Krajowej placówki Skrzyniec, na czele z „Wampirem”, wyzwalali spod niemieckiej okupacji pobliskie miasteczka Bełżyce i Chodel.
źródło: E. Kurek, Zaporczycy 1943-1949, Lublin 1995, s. 111-113. Patrz także: Relacja Mieczysława Szymanowskiego ps. „Wampir”, w: Zaporczycy – Relacje, Lublin 1998, Tom II, s. 112.
jako pochodna określonego zbioru informacji w nie określonej rzeczywistości
ORP " Groźny" 351
niedziela, 12 lipca 2020
Niemcy z przepustką pomaszerowali w stronę Chodla.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz