"W Wielki Piątek jeden z esesmanów upatrzył sobie więźnia, katolickiego księdza. - Wiesz, że Chrystus musiał dzisiaj umrzeć? - zapytał. - Tak, wiem - odpowiedział ksiądz. - No, to klękaj! - wrzasnął Niemiec.Ksiądz posłuchał i uklęknął. - Wiesz, że Chrystus był biczowany? - ciągnął esesman. - Tak - zgodnie z regulaminem odparł ksiądz, bo więzień musiał odpowiedzieć na pytanie. - No, to ściągaj koszulę! - i esesman kazał sobie przynieść kawałek drutu kolczastego. Biczował nim klęczącego tak długo, aż jego plecy zaczęły krwawić. Potem zwinął drut w formie wieńca i prowadził dalej przesłuchanie: - Czy nie założyli mu też cierniowej korony na głowę? - szydził. - Tak - powiedział więzień. - Więc ty też dostaniesz piękny wieniec! - i zaślepiony nienawiścią do chrześcijan esesman wcisnął klęczącemu wieniec z drutu kolczastego na głowę, aż trysnęła krew i skronie zabarwiły się na czerwono".
Wspomnienia ksiedza Henryka Malaka nr obozowy 22466
"Nie podarowano nam świąt Zmartwychwstania! W samą Wielkanoc dwa tysiące polskich kapłanów uprawia na placu apelowym w Dachau krwawy sport. Dziesięć dni nieustannego sportu? Więc ćwiczą nas bez litości od rana do nocy. A prócz tego dwa razy dziennie wpuszczają sforę „czarnych” i „zielonych” do naszych baraków na pohulanki. Trzy razy dziennie doprowadzamy wnętrza do porządku. Zabierają nam przy lada okazji jedzenie! Biją! Tłuką! Mordują! Na placu apelowym coraz to padają słabsi. Boże, kto to wytrzyma. Ilu pada w każdym dniu trudno powiedzieć! Jedni konają w ataku serca, inni tracą tylko przytomność. Ale kto wytrzyma dłużej trudno powiedzieć. W udręczonej gromadzie nasz ks. Biskup Michał Kozal biega, powłóczy spuchnięta nogą, na bladej twarzy widać kompletne wyczerpanie. Pada, podnosi się, biegnie dalej. Czy mógł tak przez 10 dni? Czy mu wystarczy sił? Kiedyś napiszą, że biskup (Michał Kozal) został zadręczony w obozie. […] Sport trwa od rana dalej aż do wieczora. I znowu południe, porządkujemy wnętrza izb i po południu znowu na plac wśród wrzasków komanda kapo, głodni idziemy spać, gdyż w tym dniu Bawół (kapo) znalazł okazję do odebrania jedzenia, głodni idziemy spać. Pod barakami leżą nieprzytomni, przyniesieni z placu. Straszne wymęczenie, wygłodzenie i duchowa depresja, jak gdyby odebrano nam rozum. Jeden Bóg umie ten stan zrozumieć i wyrozumieć. – Wesołych Świąt Zmartwychwstania – szepcze ktoś przez łzy. Dopiero w poniedziałek 6 kwietnia zwolniono nas z placu. Licząc dziennie przeciętnie 50 kilometrów marszu, biegania, skoków, padania i znowu biegania przebyliśmy w ciągu tych 10 dni około pół tysiąca kilometrów, czyli drogę późniejszych transportów ewakuacyjnych, podczas których padło mnóstwo więźniów. Z naszych szeregów padło w tych dniach nie mniej".
Post pochodzi z grupy
Historia świata w cieniu wojen 1805-1945
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz