Deszczowy październikowy dzień. Tu chyba kończy się świat pomyślałem. Błotnista droga prowadziła wprost pod las. Chałupa sprawiała wrażenie opuszczonej. Zapukałem drzwi otworzyły się z cichym jękiem. W progu przywitał mnie gospodarz i zaprosił do środka. W małej przytulnej kuchni na żeliwnym blacie dymił czajnik. To nie jest mój prawdziwy dom padły pierwsze słowa. Zaczęła się opowieść która trwała do wieczora. Po 1945 roku nasiliły się napady banderowców na Polaków. Miałem wtedy 7 lat i doskonale wszystko pamiętam. We wsi w której mieszkaliśmy tylko kilka rodzin to Polacy. Resztę stanowili Ukraińcy. Panowała ogólna zgoda razem pracowali ,żenili się i pomagali sobie nawzajem. Niestety przyszedł czas kiedy banderowcy postanowili się z nami rozprawić. Z okolicznych wsi dochodziły straszne wieści o mordach dokonywanych przez UPA na Polakach. Strach o własne życie i rodziny nasilał się coraz bardziej. Nikt nie znał dnia ani godziny Upowskich ataków. Schemat działań z reguły był podobny .Przychodzili po północy i zaczynali mordować. Dlaczego nocą zapytałem? Dawało to dobrą osłonę ludzie spali a noc potęgowała grozę sytuacji. Ojciec postanowił nas chronić. Za wsią stał dwór który spłonął .. Ruiny zarośnięte krzakami i drzewami .Posiadał jednak swoją tajemnice. Potężne piwnice w których można było się ukryć. Co dzień po zapadnięciu zmroku udawaliśmy się tam by wracać o świcie do domu. Banderowcy mieli świetnie rozwiniętą siec konfidentów .Którzy o wszystkim ich informowali. Wąskie piwniczne okienko maskowane gruzem i gałęziami było naszymi drzwiami. Zawsze ze sobą zabieraliśmy trochę prowiantu na wypadek gdyby przyszło dłużnej tam zostać. Przeczucie nie myliło ojca. Którejś kolejnej nocy obudziły nas krzyki a potem jęki i płacz mordowanych Polaków. Do końca życia nie zapomnę tego krzyku. Skuleni w koncie modliliśmy się aby nas nie odnaleziono. Kilkukrotnie banderowcy z pochodniami przechodzili obok naszej kryjówki. Szukali nas chałupa była pusta. Nikomu przez myśl nie przeszło ze pod zwałami gruzu może ukrywać się rodzina.3 dni spędziliśmy w naszym ukryciu w obawie przed upowcami. Wieczorem gdy było już całkiem ciemno rodzice postanowili uciekać. Wraz z dwójką starszego rodzeństwa przemierzaliśmy kolejne kilometry. Marsz nad ranem zakończył się w lokalnym posterunku MO. Tam rodzice opowiedzieli o dokonanej zbrodni. Dostaliśmy ciepła strawę a po południu przewieziono nas do Sanoka. Tam rodzice postanowili o wyjeździe. Tu mogła ich czekać tylko śmierć od banderowskiego topora. W okolicach Lublina mieszkała rodzina ojca tam tez postanowiono się udać. Po przyjeździe rodzice podejmują prace w miejscowym PGR.. Dostają małe służbowe mieszkanko. Tęsknota za rodzinną ziemią jest jednak silniejsza w 1951 roku postanawiają wracać, Późną wiosną docierają do rodzimej wsi. Po zabudowaniach nie ma śladu samotnie kominy wskazują miejsca dawnych domów. Mama klękła i zapłakała była w miejscu gdzie był próg ich domu. Udali się na cmentarz tam poprzewracane krzyże zniszczone mogiły. Cóż było robić. Pierwszą noc spędzają w ruinach cerkwi pod gołym niebem. Następnego dnia udaje im się odnaleźć opuszczoną chałupę pod lasem. Nie spłonęła tylko chyba dlatego ze dosłownie wrastała w las. Kolejne lata to ciężka praca rodziców w lesie. Rodzeństwo wyjechało w świat rodzice pomarli. A ja zostałem sam. Długo trwałem w milczeniu Ciszę przerwało bicie zegara. Trauma pozostała w tamtych ludziach do dziś.. To ciężki kawałek naszej historii .Pisany krwią i cierpieniem ludzi. To opowieść człowieka który przeżył piekło. Łzy w jego oczach na zawsze pozostaną w mojej pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz