ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

czwartek, 28 grudnia 2017

Legenda o “rycerskim” Wehrmachcie. Tak powstawał mit o nieskazitelnej armii Hitlera

Legenda o “rycerskim” Wehrmachcie. Tak powstawał mit o nieskazitelnej armii Hitlera


                                                                                         
Początek Zimnej Wojny i konieczność zajęcia stanowiska w związku ze stratami podczas II wojny światowej przyczyniły się do powstania legendy o „czystym” Wehrmachcie w Niemczech Zachodnich. W różnej formie spotkał się z nią każdy, kto sięgnął po wspomnienia niemieckich oficerów.

Wśród dziewiętnastu oskarżonych przedstawicieli systemu nazistowskiego sądzonych przez międzynarodowy trybunał w Norymberdze znalazło się pięciu członków najwyższego dowództwa armii niemieckiej. Wypowiedzi żołnierzy w mundurach bez dystynkcji były niemal identyczne. W ich pewnych siebie i aroganckich przemowach wciąż powtarzały się słowa o poczuciu obowiązku, ewentualnie zaznaczali, że sprawiedliwość „dyktują zwycięzcy”, a wszystkie ich działania były spowodowane poczuciem honoru wojskowego.
Nikt z nich nie czuł odpowiedzialności za miliony ofiar niemieckich działań wojennych. Obok byłego marszałka Göringa, sądzonego między innymi za działalność w partii nazistowskiej, najwyższy wymiar kary usłyszeli jedynie były szef sztabu generalnego marszałek Wilhelm Keitel i jego współpracownik, szef sztabu operacyjnego generał pułkownik Alfred Jodl. Warto zaznaczyć, że egzekucja Jodla wywołała wśród Aliantów spory. Jeden z sędziów mówił nawet o porażce sprawiedliwości. Z tego powodu w 1953 r. jego proces przeprowadzono ponownie, jednak zupełną rehabilitację Jodla uniemożliwił nacisk amerykańskiego komisarza okupacyjnego.
Erich Raeder został skazany na dożywocie, a Karl Dönitz na dziesięć lat pozbawienia wolności. Znamienne jest, że wielu amerykańskich oficerów marynarki wojennej z admirałem Nimitzem na czele ubolewało nad wyrokiem Dönitza. On sam bez oznak żalu skomentował to jako „typowy przykład amerykańskiego poczucia humoru”. Procesy te były bardzo skomplikowane, ponieważ wraz z eliminacją nazizmu próbowano również pozbyć się podstaw niemieckiego militaryzmu.
Kesselring i von Manstein
Podobną strategię obrony, opartą na zakłamywaniu rzeczywistości i świadomym zatajaniu informacji, wybrali oskarżeni w ramach procesu dowództwa naczelnego, który odbył się w 1948 r. Czternastu feldmarszałków i generałów nie wyraziło najmniejszego żalu nawet wobec przerażających dowodów na ich zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Wszyscy uważali, że nie ponoszą za nie odpowiedzialności osobistej i odwoływali się do odgórnie wydanych rozkazów. Ich zdaniem winni byli zwłaszcza ci, którzy w czasie procesu już nie żyli. Ponieważ sędziowie wymierzali sprawiedliwość jedynie na podstawie winy indywidualnej, bez względu na strukturę hierarchii wojskowej, w tym przypadku kary były stosunkowo łagodne.
Paradoks tej sytuacji był widoczny już podczas procesu marszałka Alberta Kesselringa (1946/1947) oraz później, podczas procesu bardzo popularnego Ericha von Mansteina (1949). W drugiej połowie lat 40. stosunek opinii publicznej do procesów był znacznie łagodniejszy. Wyraźną rolę w tej kwestii odegrała rozpoczynająca się Zimna Wojna – zwycięskie kraje zachodnie zawiązujące w Europie nowe sojusze przymykały oczy na zbrodnie dawnych wrogów, a przyszłych sprzymierzeńców.
Kesselring, sądzony za okrucieństwa popełnione pod jego dowództwem we Włoszech, wciąż nie zgadzał się z zarzutami i twierdził, że „niemieccy żołnierze pomimo krwawej sztuki wojny kierowali się względami humanitarnymi, kulturalnymi i ekonomicznymi, które rzadko występują w wojnach tego typu“. W rzeczywistości w konsekwencji działań Wehrmachtu we Włoszech w latach 1943–1945 zginęło 46 000 internowanych żołnierzy włoskich i jeńców wojennych, 37 000 osób deportowanych z powodów politycznych, 16 000 włoskich cywilów i 7 400 Żydów. Wbrew słowom Kesselringa, nie świadczyło to o „czystej“ wojnie.
Jeszcze większy wpływ zimnej wojny był odczuwalny podczas procesu von Mansteina. Pierwszy strateg , zawsze wierny rządowi nazistowskiemu, regularnie dostawał raporty z działalności Einsatzgruppe D, która podlegała jego 11 Armii. Jednak w nowej sytuacji geopolitycznej popularny oficer miał stać się „symbolem pojednania“, w ten sposób chciano rozgrzeszyć Niemców. Przeciwko „poniżaniu” niemieckiego marszałka występowali głównie Brytyjczycy, a wyidealizowany pogląd o jego nienaganności zaszedł tak daleko, że były premier Churchill opłacał jego brytyjskiego obrońcę.
Mimo że von Mansteina skazano na 18 lat pozbawienia wolności, został zwolniony już w 1953 r., a jego „dobre imię” w ogóle nie ucierpiało. Był przedstawiany jako uosobienie pruskiego honoru wojskowego, co dobrze widać w mowie jego obrońcy: „Dla Niemiec Manstein nigdy nie będzie zbrodniarzem wojennym. Jest bohaterem swojego narodu i nim pozostanie.“ To właśnie von Manstein stał się jednym z głównych bohaterów legendy o „nieskazitelnym Wehrmachcie“, którą zaczęli podczas Zimnej Wojny tworzyć nie tylko byli generałowie niemieccy, ale także ich dawni wrogowie z Zachodu.
Polegli Niemcy zbrodniarzami?
Procesy przedstawicieli systemu nazistowskiego od początku były prowadzone tak, by uniknąć późniejszych fałszywych interpretacji i legend. Jak tłumaczył jeden z amerykańskich oskarżycieli: 
„Bez skazania dwóch czy trzech feldmarszałków i dwunastu generałów, podobnie jak to było po I wojnie światowej, ludzie mogliby odnieść wrażenie, że generałowie byli lub są dobrymi, starszymi, dobrze wykształconymi panami, którzy nie dopuszczali się czynów, o jakie zostali oskarżeni, a nawet nie chcieliby mieć z nimi nic wspólnego. Zdemaskowaliśmy ich i teraz muszą się pokazywać w prawdziwym świetle. Jestem przekonany, że dzięki temu w przyszłości ludzie nie będą ślepo wierzyć w mundury generałów i nie będą od nich oczekiwać ponownej chwały Niemiec”.
Ze względu na sytuację polityczną oraz zręczną argumentację oskarżonych i ich obrońców, legenda o honorowym Wehrmachcie, sprowadzonym na złą drogę przez podstępny system polityczny, stawała się coraz bardziej wyraźna. W znacznej mierze wpłynęły na to również starania zwykłych Niemców o usprawiedliwienie ofiar wojny. W Wehrmachcie w latach 1935–1945 służyło ponad 18 milionów Niemców, więc była to w tych czasach nieodłączna część niemieckiego społeczeństwa, a nie zwykła instytucja. Znacznie łatwiej było więc traktować poległych synów jak bohaterów, a nie jak zbrodniarzy.
Jak zauważył Wolfram Wette, autor ciekawego opracowania na ten temat, proces gloryfikacji armii niemieckiej w Niemczech Zachodnich zaczął się od najbardziej kontrowersyjnego zjawiska – Holocaustu. Uczestnictwo Wehrmachtu w tych przerażających i zbrodniczych działaniach nie zostało uwzględnione ani w Norymberdze, ani podczas kolejnych procesów. Niemieckim przedstawicielom wojskowym z biegiem czasu udało się wmówić, że za śmierć milionów niewinnych Żydów odpowiadali jedynie członkowie SS, podlegający bezpośrednio rozkazom Hitlera i Himmlera.
Znaczenie wspomnień
Kluczowym świadectwem w obronie Wehrmachtu stały się popularne wspomnienia dowódców wojskowych. Już w 1946 r. polecono zebrać pamiętniki niemieckich oficerów w ramach programu historycznego zainicjowanego przez armię amerykańską. Nad swoimi wspomnieniami w okresie powojennym pracowało ponad trzystu generałów, a całym projektem kierował były szef sztabu generalnego, poważany generał pułkownik Franz Halder, który tłumaczył współpracę z armią amerykańską próbą „kontynuowania walki z bolszewizmem”.
Halder, który sam siebie przedstawiał jako odważnego oponenta Hitlera, stał się w znacznej mierze ideologiem „legendy o czystym koncie“ armii niemieckiej. Dla nowych „pisarzy” stworzył jasny kontekst polityczno-historyczny, w którym wystarczyło umieścić swoją własną historię.
Historyk Bernd Wegner krótko scharakteryzował jego strategię: 
„Wehrmacht jako całość, ale przede wszystkim dowództwo, stało się historycznymi ofiarami Hitlera, zostało wykorzystane przez jego zbrodniczą politykę. Próbowano stawiać mu opór na różne sposoby, nawet poprzez zamordowanie tyrana – pod hasłem „Dwudziesty lipca”. Z tej perspektywy sposób prowadzenia wojny w cudowny sposób rozbiega się z celami politycznymi rządu. Jeżeli wojna nie była po prostu zbiegiem okoliczności lub koniecznym rozwiązaniem zapobiegawczym, przedstawiano ją jako dzieło demoniczne i ahistoryczne, była po prostu „wojną Hitlera”. Od wodza i wojny można było się dystansować na dwa sposoby: z jednej strony moralnie, czyli dokładne oddzielając czyste i porządne prowadzenie wojny przez Wehrmacht od brudnych i krytykowanych przez opinię publiczną działań SS. Z drugiej strony dystans pojawiał się w wymiarze profesjonalnym i specjalistycznym – niepowodzenia operacyjne i strategiczne przypisywano warunkom pogodowym i geograficznym, a przede wszystkim dyletanctwu Hitlera. Nigdy nie wspominano o własnych błędach w taktyce i dowodzeniu”.
Opinia publiczna
Halder i jego biuro mieszczące się w Karlsruhe zyskał w latach 50. monopol na prezentowanie historii wojny. Swoją interpretację narzucał nie tylko byłym oficerom, którzy bez zastrzeżeń ją przyjmowali, ale również profesjonalnym historykom i badaczom. Oficjalnym celem Haldera było stworzenie pomnika bohaterstwa armii niemieckiej, mniej się mówiło o próbie zacierania śladów, przeinaczaniu faktów i wywieraniu wpływu na opinię publiczną. Wbrew późniejszej krytyce i obiektywnej ocenie sytuacji, wiele stereotypów wymyślonych w jego biurze w Karlsruhe przetrwało do dziś – profesjonalizm oraz do pewnego stopnia niezwyciężoność Wehrmachtu, obraz rycerskich, honorowych i empatycznych oficerów, wrogość wobec przedstawicieli rządu i SS, późniejsza refleksja i „odkupienie“ w postaci poświęcenia się narodowi i ojczyźnie.
Takie brzmienie mają wspomnienia samego Haldera, a także Dönitza, Guderiana, Kesselringa oraz bestseller von Mansteina o wymownym tytule Stracone zwycięstwa. Wspomnienia opisujące zmarłych dowódców, takich jak Rommel czy Paulusa można porównać do hagiografii.
Doświadczeni dowódcy błyskotliwie analizują swoje umiejętności strategiczne, krytycznie opisują ciężkie stosunki między swoimi kolegami oraz żałują, że wcześniej nie zdemaskowali zdeprawowanego charakteru Hitlera. Nie wspominają jednak o bliskości z elitą nazistowską oraz o mordowaniu Żydów. Naturalnie teksty tego typu stały się punktem wyjściowym dla całej generacji historyków piszących o wojnie. Ich wpływ na niemiecką opinię publiczną w latach 50. był ogromny. Oczyszczeni generałowie Haldera mogli być zadowoleni. Jak zauważył Wolfram Wette: 
„Kiedy Amerykanie w 1958 r. przekazali więzienie w Landsbergu (znajdowali się w nim zbrodniarze wojenni), prawda o wojnie wyniszczającej prowadzonej przez Wehrmacht, której większość Niemców nigdy nie zaakceptowała, dawno była przeszłością. Żywa była natomiast legenda o „normalnej wojnie”: epos o honorze i „czystym koncie” Wehrmachtu, który pozwolił milionom niemieckich żołnierzy czcić poległych kolegów i odnaleźć sens własnej, pełnej poświęceń służby”.
Dawni członkowie Wehrmachtu odnieśli zwycięstwo w bitwie o swój pozytywny wizerunek jedynie na Zachodzie. W bloku wschodnim, oczywiście ze względu na sytuację polityczną, obraz Wehrmachtu pozostał taki sam, jaki prezentowała propaganda wojenna. Dzieła autorów z bloku wschodniego były na Zachodzie oceniane jako tendencyjne. Nie odbiegały jednak od rzeczywistości, bardziej jak te produkowane przez Haldera i jego współpracowników. Dobrym przykładem jest interpretacja bitwy o Stalingrad, uważanej zarówno przez Sowietów, jak ich przez stronę zachodnioniemiecką za wielki epos narodowy.
Bolesne poszukiwanie prawdy
Z powodu monopolu władzy, pierwsze dzieła historyczne odkrywające niewygodną prawdę o wojnie na froncie wschodnim zaczęły się pojawiać dopiero trzydzieści lat po zakończeniu konfliktu. Franz Halder, który naciskał, by zwracać się do niego „panie generale“ i z zamiłowaniem krytykował prace historyczne, zmarł w 1972 r. Niedługo po tym zaczęły pojawiać się książki, które demaskowały fałszywy wizerunek Wehrmachtu. Na początku lat 80. można je było podsumować słowami czołowego niemieckiego historyka wojennego, Manfreda Messerschmidta:
„Wojna ze Związkiem Radzieckim była ofensywna, podobnie jak wszystkie inne niemieckie działania wojenne od 1939 r. Jeżeli spojrzymy ogólnie na zbrodnie wojny ofensywnej, powinna ona być rozpatrywana w kategorii czynu kryminalnego zaplanowanego przez dowództwo Wehrmachtu, armii, lotnictwa i marynarki wojennej. Jest to absolutnie najciemniejsza strona historii niemieckiej wojskowości.”
Do przełomowych prac bezpośrednio nawiązały kolejne badania, niemiłosiernie odkrywające fakty łączące Wehrmacht z Holocaustem i innymi zbrodniami przeciwko ludzkości.
Krytyka historii armii niemieckiej najbardziej skupiała się na powstającej od 1954 r. Bundeswehrze, której związek z armią nazistowskich Niemiec odnaleźć można było nie tylko na poziomie personalnym, ale również symbolicznym tzn. wojna z ZSRR wciąż tak jakby trwała. Obrona Wehrmachtu była w interpretacji armii zachodnioniemieckiej bronieniem swoich własnych wartości. W latach 50. nazwiskami byłych dowódców nazywano koszary, bez względu na to, że byli oni antysemitami i wspierali rządy Hitlera. Takiego wyróżnienia doczekali się Rommel, Hasso von Manteuffel oraz Eduard Dietl.
Obiektywne spojrzenie na problematyczną historię armii niemieckiej podczas II wojny światowej było wprowadzane bardzo powoli. Szczególny wpływ na tę sytuację miały związki weteranów, które ze znacznym niepokojem odnosiły się do jakichkolwiek wystąpień przeciwko dogmatowi o nieskalanym honorze. Badania Manfreda Messerschmidta były przez nich uważane za „złośliwe i upokarzające atakowanie honoru niemieckich żołnierzy“. Dość jasny jest sens słów byłego generała brygady Hansa Karsta odnoszący się do nowych badań:
„Żaden inny naród na świecie nie zachowałby się w taki sposób i nie stworzyłby z milionów poległych na froncie oraz w obozach jenieckich przedmiotu takich „badań”. Podczas gdy za granicą podziwia się działania wojenne Wehrmachtu, żołnierze, którzy przecież podlegali dowództwu ukierunkowanemu politycznie są w swojej ojczyźnie znów oczerniani. Jest do druga fala krytyki, która szerzy się w mediach od 1979 r.”.
Wielka wystawa o Wehrmachcie z lat 1995–1999 w pełni ukazała fałsz całej legendy, od której stopniowo odchodziła nie tylko opinia publiczna, ale także czołowi przedstawiciele armii niemieckiej. Dawniej pomijane i niepożądane wspomnienia, są obecnie przedmiotem badań i prawdziwymi bohaterami stają się pojedynczy żołnierze, których czyny wskazują na oddanie wyższym zasadom moralnym, a nie na ślepą wierność niemieckiemu nazizmowi. Mimo to, fałszywa legenda przetrwała w świadomości wielu osób, nie tylko w Niemczech.

Brak komentarzy: