"Dwudziestego ósmego stycznia nad rzeką Udycz (lewy dopływ Bohu) pojawili się skośnoocy zwiadowcy, znacząc drogę pochodu pożarami i dymami; za nimi ciężko sunął obładowany jasyrem i bydłem tabor. Tatarzy z bogatymi łupami wracali do swych ułusów. Wiedzieli, że niedaleko gdzieś kręci się Żółkiewski, który już od pewnego czasu szedł równolegle do trasy pochodu Tatarów. Usiłował robić to skrycie, by Tatarzy nie zorientowali się w liczebności i zamiarach jego armii. Prócz łupów pohańcy ciągnęli za sobą istny ogon smrodu, gdyż prawdziwy Tatar był myty tylko trzy razy w dzieciństwie; potem kąpiel zastępowało mu przebywanie rzeki w bród. Był trzaskający mróz, słońce świeciło jasno, skrząc się złotem na niezmierzonych śnieżnych stepach. Zwiadowcy tatarscy, posuwając się z wolna w różnych kierunkach, zerkali podejrzliwie na pokryte czapami śniegu dąbrowy, ale i tam zdradliwe promienie słońca nie błysnęły na pancerzach, szyszakach czy obnażonych mieczach. Uspokojeni ruszyli dalej. Jednak, kiedy kosz nadciągnął nad Udycz, z dąbrowy sprawnie, „cudnym idąc porządkiem", wyszły chorągwie polskie. Pozostanie zagadką, jak swe kilkutysięczne wojsko hetman zdołał zamaskować przed mistrzami walki w stepie. Krążąc zwinnie między hufcami, wzorowo sformował on silne skrzydła; środek zajął tabor uformowany w sześć rzędów. Pierwsze uderzyło skrzydło prawe, „książęce" — Ostrogskich, Różyńskiego, Zbaraskiego. Związało ono walką przeważającą część Tatarów i wtedy hetman "pchnął lewe skrzydło starosty chmielnickiego Mikołaja Strusia. Zaskakujące uderzenie z boku rozwiniętych szyków polskich było tak gwałtowne, że Tatarzy zdołali tylko raz wypuścić strzały z łuków, po czym, nadal oskrzydlani przez hufiec Mikołaja Strusia, zawrócili. Wbrew tatarskim metodom symulowanej ucieczki, ta była bezładna: na przestrzeni paru mil zasieczono kilku murzów i kilkuset ordyńców; jeńców nie brano. Tysiące nieszczęśnic i nieszczęśników z niedawnego jasyru padało na śnieg ze łzami w oczach do kolan wybawicielom i hetmanowi w serdecznej podzięce, dwa tysiące krępych, niezwykle wytrzymałych, choć niedużych koni, bachmatów, wracało do właścicieli bądź — o wiele częściej — wpadało w ręce zdobywców. Wprawdzie Żółkiewski odniósł swe najświetniejsze zwycięstwo nad Tatarami mając przewagę sił, ale wydawało się, że wreszcie znalazł fortel na skuteczną walkę z ordą na większą skalę." Jerzy Besala - Stanisław Żółkiewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz