Koniec szkolnego roku, maszyny parowe i inne wakacyjne kłopoty. Miljenko Jergović
Ostatnie spokojne dni księżna i arcyksiążę spędzili w swoim majątku, na zamku w Chlumie. Skończył się rok szkolny, więc dzieci pojechały z nimi. Nie zamierzali jednak zabierać ich z sobą do Sarajewa ani wysyłać do Wiednia. Woleli, żeby zostały na miejscu. „Tutaj, na świeżym powietrzu czeskiej prowincji, będzie im bardzo dobrze” – myślała Zofia. Chciała ustrzec synów od wielkich miast, warkotu silników Diesla i pisków maszyn parowych oraz chłodu, który przenika grube mury pałacu i aż do lipca, sierpnia ich nie opuszcza.
Matka i ojciec drżeli o ich zdrowie, mimo że głośno o tym nie mówili. Arcyksiążę latami cierpiał na gruźlicę i chociaż lekarze stwierdzili, że już wyzdrowiał, w każdej chwili choroba mogła wrócić. W tej trosce Franciszka Ferdynanda i Zofii nikt na dworze nie wspierał. Stary cesarz i król nie akceptował bowiem ani jej, ani jej dzieci, i tą niechęcią zarażał również innych.
W ostatnich tygodniach znowu niedomagał. Jego śmierć stawała się coraz bardziej realna, nikt jednak nie umiał sobie wyobrazić, co będzie potem. Już bardzo posunął się w latach, wydawał się starszy, niż był w istocie.
I nagle, przed podróżą, kłopoty! Mieli jechać salonką przyłączoną do wiedeńskiego ekspresu, ale okazało się, że coś nie gra z osiami wagonów. Stal pękała, od wstrząsów albo z zimna, była porowata i krucha, zupełnie inna od tego, co sobie wyobrażali, mówiąc „stal”. Wsiedli więc do najzwyczajniejszego wagonu pierwszej klasy. Ruszyli, lecz w pewnym momencie pociąg stanął w szczerym polu. Przyszedł adiutant arcyksięcia i zakomunikował, że gdzieś zapaliły się osie. Znowu one. „Pięknie zaczął nam się wyjazd. Tu się pali, a na południu polecą na nas bomby!”.
Franciszek Ferdynand lubił dowcipkować, a świadomość, że jego słowa krążą dalej przenoszone z ust do ust, napawała go dumą. Dlatego to powiedział. Zofii jednak tym nie rozśmieszył. Była trochę przesądna, ponadto, jak każda matka, martwiła się.
Nie, żeby oczekiwała w Sarajewie bomb, po prostu jego uwaga wydała się jej nie na miejscu. Takimi żartami, sądziła, mężczyźni ściągają nieszczęście.
Nie minęły dwa miesiące, a już kilkaset osób twierdziło, że świadkowało temu proroctwu arcyksięcia...
Zdjęcie. Chwilę przed zamachem, przed sarajewskim ratuszem. 28 czerwca 1914.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz