- Nie mieliśmy żadnych wyrzutów sumienia, zabijając ich - mówił jeden z amerykańskich żołnierzy o samosądzie dokonanym na esesmanach przez wyzwolicieli obozu koncentracyjnego Dachau 29 maja 1945 r. - To nie byli jeńcy wojenni, tylko niemieckie bestie.
Zdjęcie: Samosąd Polaków na jednym z esesmanów w KL DACHAU. Więźniowie zaatakowali swych oprawców natychmiast po wkroczeniu Amerykanów do obozu. Zwłoki wielu zlinczowanych esesmanów wrzucili do okalającego obóz kanału.
Jedno z najbardziej emocjonalnych zdjęć II wojny światowej, jakie znam. Dwóch już byłych więźniów - Polaków z KL Dachau wyżywa się na znienawidzonym wachmanie nazwiskiem Weiss, 29 kwietnia 1945 r.
Jest coś w tym zdjęciu. Straszliwy ból i rozpacz w wygrażaniu pięścią, wykrzyczana skrywana od lat nienawiść za bicie, głód i poniżenia, jest i wzrok wachmana, być może sobie uświadamiającego swoje zbrodnie. Niemal słyszę, jak ten więzień łamiącym się głosem krzyczy coś...
KL Dachau był najstarszym niemieckim kacetem. Powstał w 1933 roku dla wrogów nazistowskich Niemiec. Komunistów, socjalistów, Żydów, księży. Początkowo planowano w nim przetrzymywać 3-5 tys. ludzi, ale z czasem obóz okazał się być za mały. Od 1938 roku było to ''centrum szkoleniowe'' dla formacji SS-Totenkopfverbände, czyli wachmanów, strzegących obozów. Dachau było ''wzorem''. Uwięziono tu łącznie 250 tys. ludzi. 148 tys. zmarło, bądź zostało zamordowanych.
Poranek 29 kwietnia 1945 roku zaczął się ciszą. Poprzedniego dnia uciekł komendant obozu, major SS, Martin Gottfried Weiss wraz z grupą swoich popleczników. Nie ominęła go kara za jego zbrodnie, bo gdy rok minął, wisiał już na szubienicy.
Obóz przejął - na jeden dzień zaledwie - młody, 24-letni podporucznik SS, Heinrich Wicker. Po rozmowie z przedstawicielem więźniów i Czerwonego Krzyża, dr Victorem Maurerem, poddać obóz Amerykanom, gdy tylko podejdą. W obozie znajdowało się ok. 560 esesmanów.
Amerykanie byli już blisko. Do obozu podchodził 3. batalion 157. pułku 45. Dywizji Piechoty. 45. Dywizja była jedną z najbardziej doświadczonych jednostek US Army, walczyła od Sycylii do Austrii.
Najbliżej obozu była kompania ''I'' por. Williama P. Walsha. Uwagę żołnierzy przykuł stojący na bocznicy kolejowej pociąg, z którego unosił się niemożebny smród. Zaintrygowani GI podeszli bliżej i otworzyli jeden z bydlęcych wagonów. Zamarli. Wypadło jedno ciało. Kobiece. Wewnątrz, niczym sardynki w puszce, było pełno trupów. Ogółem w pociągu znajdowało się 5000 więźniów, z czego 1300 w stanie agonalnym. Żołnierze pobledli, niektórzy zaczęli wymiotować, inni płakać, jeszcze inni przeklinać.
Wtedy, ok. 10:55, pojawił się ppor. Wicker. Wyglądał jakby z innego świata - pod krawatem, w czystym mundurze, szczupły. Chciał poddać obóz. Co się stało potem - nie wiadomo. Wicker został najpewniej zastrzelony przez Walsha na miejscu.
Chwilę później Amerykanie przekroczyli bramy obozu. Doszło do krótkiej wymiany ognia - kilku wachmanów obsadziło wieżę strażniczą ''B'' i otworzyli ogień. Amerykanie bardzo szybko złamali ich opór i wkroczyli do obozu. Odkryli komorę gazową i dwa pomieszczenia wyładowane po sufit ciałami więźniów. Napotkali wychudzone szkielety, które kiedyś były ludźmi - cienie w pasiakach. Esesmanów zapędzono na plac apelowy i ustawiono pod ścianą. Wygarnięto też rannych z lazaretu i przebywających karnie esesmanów.
Pod wpływem tego, co zobaczyli żołnierze, coś w nich pękło. Zaczęła się szaleńcza strzelanina do stojących pod ścianą Niemców. Niemcy błagali o życie, klękali płacząc, wyciągali zdjęcia bliskich, niektórzy się modlili. Oficer SS nazwiskiem Weiss krzyczał do nich: ''Nie bać się! Giniemy dla Niemiec!''. Amerykanie nie sprzeciwiali się samosądom więźniów. Ci wyłuskiwali z tłumu znienawidzonych wachmanów i tłukli ich na śmierć. Pięściami, kijami, łopatami. Niektórzy pożyczali ukradkiem broń od Amerykanów, by odpłacić się esesmanom za lata cierpienia.
''Przybyliśmy tu, by powstrzymać całe to kurewstwo, a teraz sami robimy to samo. Nie tak powinni walczyć Amerykanie'', wspominał 22-letni kapral Henry Mills.
Nagle, o 12:00, na plac wybiegł dowódca 3. batalionu, ppłk Felix L. Sparks, który zaczął strzelać w powietrze z pistoletu i krzyczeć, by przerwać ogień. Kopał i bił strzelających żołnierzy, by ci przestali. Po chwili strzelanina ucichła. Pod murem i na placu apelowym leżało co najmniej 80 zabitych Niemców. Niektórzy mieli porozłupywane czaszki, innych utopiono w wodzie. Sporo jęczało z bólu od ran.
Kilka chwil później rozległa się seria karabinu maszynowego. Rozhisteryzowany szeregowiec Curtin, płacząc, na wściekłe pytanie Sparksa, czemu to zrobił, odpowiedział, że ''oni próbowali uciec''. Sparks uderzył go pięścią i kazał zabrać z placu.
O 12:25 przybył do obozu gen. Henning Linden, dowódca 42. Dywizji Piechoty, który próbował negocjować ze wszystkimi, by uspokoić sytuację, jednak doszło do wściekłej kłótni ze Sparksem, który go po prostu przegonił z obozu. Więźniowie wrócili do baraków, esesmani pod ścianę, do ciał swoich martwych kolegów. Wg niektórych źródeł, o 14:45 doszło do wznowienia masakry, kiedy por. Jack Bushyhead, Indianin, wymordował sam pozostałych 346 niemieckich żołnierzy z karabinu maszynowego. Zaledwie 10 miało przeżyć, bo uciekli z obozu. O 18:00 zapanował spokój, kiedy do obozu przybył 1. batalion 157. pułku.
''Przybyliśmy tu, by powstrzymać całe to kurewstwo, a teraz sami robimy to samo. Nie tak powinni walczyć Amerykanie'', wspominał 22-letni kapral Henry Mills.
Nagle, o 12:00, na plac wybiegł dowódca 3. batalionu, ppłk Felix L. Sparks, który zaczął strzelać w powietrze z pistoletu i krzyczeć, by przerwać ogień. Kopał i bił strzelających żołnierzy, by ci przestali. Po chwili strzelanina ucichła. Pod murem i na placu apelowym leżało co najmniej 80 zabitych Niemców. Niektórzy mieli porozłupywane czaszki, innych utopiono w kloakach lub w wodzie. Sporo jęczało z bólu od ran.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz