Zapomnieć nie wolno. Nie odwracajcie oczu. To wydarzyło się naprawdę. Wczoraj była "rocznica" jednego z chorych dzieł - jak większość dzieł - "rasy nadludzi" z Hitlerowa, którzy się do nas w 1939 roku wprosili. Poczytajcie jaki "wysoki" poziom zbydlęcenia prezentowały prymitywne i zakompleksione buraki-"nadludzie" z Hitlerowa (Austria) i z Adolfowa (Niemcy):
28 listopada 1941 r. zarządzeniem Heinricha Himmlera, na wydzielonym terenie Litzmannstadt Getto utworzono obóz dziecięcy, którego pełna nazwa brzmiała Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt (Obóz prewencyjny dla polskiej młodzieży pod zarządem Policji Bezpieczeństwa w Łodzi). Pierwszy transport polskich dzieci trafił do niemieckiego dziecięcego obozu na Przemysłowej w Łodzi 11 grudnia 1942 r.
Konrad Dakowicz
28 listopada 1941 r. zarządzeniem Heinricha Himmlera, na wydzielonym terenie Litzmannstadt Getto utworzono obóz dziecięcy, którego pełna nazwa brzmiała Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt (Obóz prewencyjny dla polskiej młodzieży pod zarządem Policji Bezpieczeństwa w Łodzi). Jego teren znajdował się w kwartale ulic: Brackiej, Emilii Plater, Górniczej oraz muru cmentarza żydowskiego (obecnie ul. Zagajnikowa). Główna brama znajdowała się na ul. Przemysłowej (stąd często używana nazwa „obóz z ul. Przemysłowej”).
Dla więzionych dzieci były zbudowane drewniane baraki, służba obozowa zajmowała budynki murowane. W założeniach miało to być miejsce przetrzymywania małoletnich pochodzących z sierocińców i zakładów wychowawczych z ziem włączonych do Rzeszy oraz z Generalnego Gubernatorstwa. Ale można tu było również trafić za jazdę na gapę, za bezdomność, żebranie, zbieranie węgla, kradzieże. Trafiały także dzieci rodziców, którzy nie podpisali volkslisty, wysyłanych do obozów koncentracyjnych, aresztowanych przez Niemców polskich bohaterów. Początkowo przedział wiekowy zatrzymanych wynosił od 8 do 16 lat, z czasem zmieniono na od 2 lat. Wszyscy ewidencjonowani byli według procedury oświęcimskiej: odebranie nazwiska i nadanie numeru, dwie fotografie, daktyloskopia, bez tatuowania. Dzieci pozbawiono ubrań i prywatnych przedmiotów.
Warunki tam panujące były straszne. Dzieci trafiały do obozu bez opiekunów, całkowicie osamotnione, przerażone. Te, które docierały tam z KL Auschwitz – z płaczem chciały wracać. Dzieci ubrane były w drelichy i trepy, zima-lato pracowały po 12 godzin dziennie. Dziewczynki m. in. szyły, prały. Chłopcy zaś m. in. prostowali igły, szyli paski do masek przeciwgazowych, wytwarzali buty ze słomy, pletli koszyki wiklinowe. Maluszki kleiły koperty...Za małe przewinienia i nieposłuszeństwo dzieci biły bite przez pseudowychowawców - zwyrodnialców, co często kończyło się śmiercią.
Obóz przy ul. Przemysłowej funkcjonował do 18 stycznia 1945 r., kiedy to Niemcy, na wieść o wkraczającej do Łodzi Armii Radzieckiej, w pośpiechu uciekli z obozu. Wówczas w „piekle” było około 800 małych, bezbronnych istot. Dziś nie ma śladu po obozie, z małymi wyjątkami. Liczba polskich dzieci, które przeszły przez obóz jest nieznana, bo dokumenty przepadły….
Świadectwa dzieci -byłych więźniów:
Dzieci były (…) wycieńczone. Częstym i charakterystycznym objawem były owrzodzenia na całym ciele, u chłopców charakterystyczne mieszkowate owłosienie dookoła ust. (…) Głównym naszym zajęciem w obozie była praca. Chłopcy wyrabiali buty ze słomy, koszyki z wikliny, paski do masek gazowych oraz skórzane części do plecaków. (…)
Jakie były metody wychowawcze naszych dozorczyń charakteryzuje następujący fakt: 10-letnia Teresa Jakubowska z Poznania pod wpływem głodu skradła koleżance kawałek chleba, za co została pobita i w dodatku nie otrzymała jedzenia. Nic dziwnego że głodna znów skradła chleb (…) Kierowniczka Bayer kazała ją wynieść na śnieg, kilkakrotnie polać zimną wodą, aż na skutek zbicia, głodu i przeziębiania Jakubowska umarła.
Stajenny daje dzieciom po kryjomu gotowane ziemniaki, wymieszane z obrokiem. 15-letni Janek Tratowski ukrywa je w nogawce spodni. Wypchana nogawka zwraca uwagę Edwarda Augusta, nadzorcy obozu. Okłada chłopaka pejczem, a potem już leżącego kopie kilkanaście minut. Przestaje, kiedy Janek się nie rusza. Jest 1944 r. Jego ojciec dostaje potem pismo z policji kryminalnej w Łodzi, że syn zmarł na otwartą gruźlicę płuc.
Urszula Kaczmarek ma 14 lat, kiedy na początku 1943 r. zostaje jedną z pierwszych więźniarek obozu. Jest wątłego zdrowia. Praca w strugarni i ogrodzie jest ponad jej siły i mimo bicia nadzorczyń nie jest w stanie więcej pracować. Z niedożywienia i razów ma wrzód w pachwinie. Trafia do izby chorych. Nie wytrzymuje „zabiegów higienicznych", polegających na polewaniu w mroźny dzień zimną wodą prosto ze studni, i umiera na zapalenie płuc.
Powszechnie karze się dzieci chłostą – wystarczy, że dziecko ma brudne ubranie (w obozie dzieci nie dostają środków czystości), zbyt wolno wykonuje polecenia czy za wolno pracuje. Razy trzeba było liczyć – wspomina jeden z więźniów, bohater filmu dokumentalnego Urszuli Sochackiej „Nie wolno się brzydko bawić"
Do karceru trafia się nawet na kilka dni i nocy, gdzie i tak marne posiłki są jeszcze bardziej ograniczone. Krnąbrnym maluje się z tyłu na ubraniu czerwony pas. Oznacza on przyzwolenie na częstsze bicie przez nadzorców, ale także przez inne dzieci.
Inny świadek, Teresa Stefaniak, jako przykład sadyzmu nadzorczyni podaje, że biła więźniarkę Urszulę Kaczmarek po nogach i brzuchu tylko za to, że poprosiła inną dziewczynkę o wodę.
Z raportu w listopadzie 1943 r. wynika, że na 1055 więźniów ambulatoryjnej pomocy udzielono w 877 przypadkach. Dzieci miały rany cięte, które powstały przy pracy, owrzodzenia, cierpiały na szkorbut, zapalenie dziąseł, uszu, na bóle żołądka, a ponadto wiele z nich miało gruźlicę, świerzb i świnkę. Niemiecki obóz pochłonął nieznaną do dziś liczbę dziecięcych ofiar w wieku od niemowlęctwa do 16 roku życia.
Jakub Poznański pod datą 24 grudnia 1943 r. pisze w swoim dzienniku, że
„kiedy tych bardzo brudnych chłopców wykąpano, oczom lekarzy i pielęgniarzy przedstawił się koszmarny widok – ciała wynędzniałe, noszące ślady nieludzkiego bicia i katowania. Plecy chłopców są pokryte ropiejącymi strupami. Żaden niemiecki lekarz nie chciał ich leczyć”.
Dla dzieci cierpiących na zapalenie pęcherza i moczących się w nocy stworzono specjalny blok, w którym dzieci śpią na wspólnych drewnianych pryczach, bez sienników. Razem z nimi leżą dzieci chore na gruźlicę. Moczona prycza gnije, a zimą ubrania, które dzieci podkładają pod siebie, żeby było choć trochę bardziej miękko, przymarzają do pryczy. Dzieci marzły i dlatego podkładały pod siebie ubrania lub w nich spały i w takiej odzieży wychodziły później do pracy. W zimie zmoczone ubrania natychmiast zamarzały. Były to dzieci jeszcze żywe, ale już umarłe, wychudzone do takich granic, jakich się nigdzie poza tym nie spotyka. Wszystkie reakcje były u nich zwolnione, poruszały się wolniej, wolniej wykonywały rozkazy, stale się spóźniały, były senne i apatyczne. Obojętniały wreszcie na wszystko i na swój własny los. Umierały podczas snu, w kolejce po zupę, na siedząco i na stojąco”.
Jeden z więźniów, Tadeusz Raźniewski, osadzony "na Przemysłowej" jako ośmioletni chłopiec, będąc już dorosłym człowiekiem, wspominał w swej książce pt. "Chcę żyć":
"Moje dziecinne myśli zamknęły się w kręgu bez wyjścia. Łzy leją mi się ciurkiem z oczu, a całym ciałem wstrząsają dreszcze. Jestem ogłuszony od bicia, a jednocześnie słyszę i widzę wszystko z niezwykłą ostrością. Kroki za drzwiami komórki, dalekie komendy, światło w szparach ścian - wszystko to drażni do bólu moje nerwy. (…) Drewniane tabliczki z numerami na szyi, szept modlitw i nowe, ciągle nowe twarze małych więźniów. Nocami męczą nas koszmarne sny i majaki. Kiedy zrywa nas z pryczy poranna trąbka, moją pierwszą myślą jest jak uniknąć razów i przetrwać do wieczora i jak zdobyć coś do jedzenia. Ilekroć przechodzę obok kostnicy, przywieram twarzą do okna i spoglądam na leżących nieruchomo zmarłych chłopców. Przeżyć obóz mają szansę tylko dzieci wyjątkowo odporne i zahartowane, przyzwyczajone do biedy".
„Stara chałupa, drzwi pozbijane z desek, okna niektóre powybijane, długa prycza wzdłuż ściany, jeden koc dla wszystkich, gołe deski. Zimą śnieg tańczył po sali. Mieszkali tam tacy na pół umarli. Dzieci chodziły jak trupy, trzymając się ściany. Były jęki konających, że spać nie było można. Najwięcej dzieci umierało tam z głodu i wycieńczenia zimą. Pamiętam, jak jeden konał 3 dni. (...) Wołał matkę, a wszyscy płakali. Przyszła lekarka, Niemka w mundurze, i kijem zrzuciła z niego koc, który przylepiony był do piersi, bo mu ropiało, zerwała ciało i widać było kości. Żył jeszcze. Zabrano go do koca i zaniesiono do trupiarni”.
Inne relacje mówią o szczególnie okrutnej formie znęcania się nad dziećmi, jaką było „zaprzęganie” ich – niczym koni – do wozów przewożących ciężkie materiały budowlane. Te, które wykonywały pracę zbyt wolno lub zwyczajnie nie potrafiły poradzić sobie z ciężarem były traktowane batem.
Dzieci pisały listy:
"Mamusiu proszę cię przyjć domnie na wizenie i jesce ras proszę cię Kochana Mamusiu proszę cię nie za pomnij przyjść do mnie na wizenie..."
Ten list chłopca do Mamy, wysłany z "Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt" Łódź, ul. Przemysłowa nigdy nie dotarł .
Niech teraz dotrze do nas wszystkich. I pomoże ocalić od zapomnienia najbardziej niewinne dziecięce cierpienia polskich dzieci – katowanych przez Niemców w dziecięcym obozie na Przemysłowej w Łodzi. Ogrodzonych wysokim murem od świata, o przesladowanianiu których nawet AK nie wiedziała, nie było z nimi dobrych aniołów w ludzkiej skórze, ani Pileckiego, ani Leszczyńskiej, ani Kolbego. Tylko same bezduszne potwory w niemieckich mundurach. W badaniach lekarskich dokonanych po latach stan ich organizmów gdy mieli 40 lat – wskazywał na 70...
Przeglądanie literatury przedmiotu dostępnej również w internecie w tej sprawie aż boli. Polecam artykuły Pani Jolanty Sowińskiej Gogacz dzięki wypowiedziom której pierwszy raz usłyszałam o tym obozie polskich dzieci i której dziękuję za konsultacje zamieszczonego tekstu.
Zapomnieć jednak nie wolno. Nie odwracajcie oczu. To wydarzyło się naprawdę.
Joanna Płotnicka
Świadectwa dzieci za:
Józef Witkowski „Hitlerowski obóz koncentracyjny dla małoletnich w Łodzi”
Warto wspomnieć, że temu obozowi poświęcone jest przejmujące dzieło animowane Daniela Zagórskiego "Bajka o Jasiu i Małgosi".
Wszystkich łodzian razem z Panią Jolantą prosimy i zachęcamy, by dziś wieczorem przybyli pod pomnik Pękniętego Serca, zapalili tam znicze i zostawili modlitwę. I o ten dar modlitwy także czytelników z serca proszę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz