#wydarzenie #historyczne #część1
21.09.1944 r.
Operacja „Market Garden”: desant 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej w holenderskiej miejscowości Driel.
Gdy 6 czerwca 1944 roku alianci rozpoczynali operację "Overlord", lądując w Normandii, świat wstrzymał oddech. Wydawało się, iż krok przez Kanał La Manche jest jednym z ostatnich, które należy podjąć w celu zakończenia II wojny światowej i pobicia koalicji Państw Osi. Lądowanie w Normandii zakończyło się spektakularnym sukcesem, choć okupionym sporymi stratami. Dało również początek trudnej i wyczerpującej kampanii w Europie Zachodniej, która miała otworzyć siłom sprzymierzonym drogę na Berlin. Historia pokazała, iż realizacja tak ambitnego planu nie mogła się powieść, choć alianckie wojska poczyniły ogromne postępy na niezwykle ciężkim terenie bronionym przez armie niemieckie. Pierwsze tygodnie po otwarciu drugiego frontu zeszły koalicji alianckiej na umacnianiu się na zdobytych terytoriach. Stamtąd musieli wyruszyć w głąb Francji. Bitwa o Normandię mogła zostać rozstrzygnięta na korzyść aliantów w znacznie większym stopniu niż to miało faktycznie miejsce. Posuwające się ramię w ramię brytyjska 21. Grupa Armii gen. Bernarda Law Montgomery'ego i amerykańską 12. Grupa Armii gen. Omara Bradleya (nieco bardziej na południowy-wschód od lewego sąsiada) szybko uporały się z przeciwnikiem stawiającym desperacki opór. W zasadzie pod koniec lipca 1944 roku udało się przełamać niemieckie linie, co doprowadziło do niezwykle korzystnej sytuacji na froncie - spore siły Wehrmachtu zostały niemalże odcięte w rejonie Falaise, gdzie w sierpniu rozegrała się bitwa z udziałem polskiej 1. Dywizji Pancernej. Wydawało się, iż sytuacja jest idealna, aby zniszczyć zgrupowanie wojsk niemieckich i nie pozwolić na wycofanie Wehrmachtu na kolejne linie obronne. Niestety, mimo zwycięstwa w Normandii, nie udało się aliantom pobić Niemców w rejonie Falaise. Bitwa wprawdzie została rozstrzygnięta na korzyść sił sprzymierzonych, a wróg poniósł spore straty, jednakże "korek" zamykający kocioł w tym rejonie nie został domknięty w porę, co umożliwiło Niemcom skuteczne wycofanie i zorganizowanie kolejnego pasa, z którym przyszło się zmierzyć nacierającym. Niemcy wycofywali się w zwartych szykach, ich odwrót nie miał charakteru panicznej ucieczki. Co więcej, mimo iż oddawali przeciwnikowi spore połacie terenu, nie odpuszczali miejscowości portowych (co ciekawe, Dunkierka, spod której w maju 1940 roku panicznie uciekały jednostki brytyjskie i francuskie, trzymała się mocno w rękach niemieckich do maja 1945 roku). Alianci zmuszeni byli dowozić wsparcie głównie za pośrednictwem portu w Cherbourgu, co w dużej mierze utrudniało ich marsz na północ i północny-wschód. 4 września 11. Dywizja Pancerna z Wielkiej Brytanii zajęła wreszcie Antwerpię, jednakże i tam sukces nie był pełny, bowiem od północy miastu wciąż zagrażały jednostki niemieckie. Alianci cierpieli z powodu braku wsparcia. Utrudniony transport i trudności z wyposażeniem mogły w dużej mierze wypaczyć wynik ich jesiennej kampanii, którą przecież zaplanowano jako końcową w drodze na Berlin. Według ankiety przeprowadzonej wśród dowódców amerykańskich i brytyjskich, II wojna światowa w Europie miała zakończyć się jeszcze przed Nowym Rokiem. Te niezwykle optymistyczne zapowiedzi nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości, choć przecież sytuacja na froncie nadal była korzystna, a przewaga sił sprzymierzonych bynajmniej nie malała. Dowództwo natrafiło po drodze na masę rozbieżności dotyczących prowadzenia dalszych działań. We wrześniu sytuacja rozwijała się już niekorzystnie, na co spory wpływ miały trudności z dowozem zaopatrzenia, o czym już wspominaliśmy. Jednostki alianckie rozciągnięte były na szerokim froncie od wybrzeża Kanału La Manche po południową część Francji, gdzie niedawno lądowała amerykańska 6. Grupa Armii dowodzona przez gen. Jacoba L. Deversa. Jej lewym sąsiadem była w tym czasie 12. Grupa Armii z 3. Armią gen. George'a Pattona kierującą się w stronę Zagłębia Saary oraz 1. Armią gen. Courtneya Hodgesa, która jeszcze na początku września osiągnęła granicę z Niemcami i tam natrafiła na szaleńczy opór jednostek nieprzyjaciela. Okazało się, iż wycofujący Niemcy nie stanowili tak wielkiego problemu we Francji, jak podczas obrony własnego kraju przed naporem przeciwnika. Tutaj walka toczyła się już o coś innego. Nie był to cel strategiczny, była to bitwa o przetrwanie. Taki charakter miały zatem zmagania o Akwizgran (niem. Aachen), które kosztowały aliantów wiele sił i środków. Nieco bardziej na północny-zachód znajdowała się 21. Grupa Armii, którą od 1 września bezpośrednio dowodził Montgomery (wcześniej był dowódcą całości sił sojuszniczych). Z dniem tym otrzymał stopień marszałka polnego. Jego siły trzymały spory kawałek gruntu, nacierając na kierunku Antwerpii (brytyjska 2. Armia dowodzona przez gen. Milesa Dempseya) oraz Boulogne, gdzie walczyła kanadyjska 1. Armia gen. Harry'ego Crerara. Wspomnieliśmy pobieżnie o rozbieżnościach w dowództwie alianckim. Te wzięły się zapewne z nieporozumień między wybitnymi jednostkami w szeregach armii brytyjskiej i amerykańskiej. Gen. Dwight David Eisenhower, dowódca operacji sojuszniczych w Europie oraz bezpośredni dowódca wojsk sojuszniczych, planował uderzenie szerokim frontem, co zapewniać miało możliwie jak największe sukcesy. Spora ilość napierających na Niemców wojsk była zdaniem Eisenhowera wystarczająca do tego, aby bić przeciwnika w wielu miejscach jednocześnie. Nieco inny punkt widzenia przedstawiał Montgomery, który jeszcze w sierpniu zwracał uwagę na to, iż należy zgromadzić możliwie jak najwięcej jednostek w jednym miejscu i koncentrycznym atakiem przełamać linie niemieckie. W związku z tym prosił Eisenhowera o przydzielenie mu wsparcia kilkunastu dywizji amerykańskich. Popularny Ike nie mógł przystać na propozycję, bowiem pozbawiłby amerykańskich dowódców znacznej części zgrupowania. W związku z tym Montgomery przystąpił do dalszej krytyki swojego przełożonego, czemu upust dał w powojennych "Wspomnieniach". Nie pozostawił na Eisenhowerze suchej nitki, mówiąc chociażby: "Beddel Smith porównał kiedyś Eisenhowera do trenera drużyny piłki nożnej, który przez cały czas biega po boisku i zachęca wszystkich do kontynuowania gry". A że gra miała polegać na nieustannej ofensywie, Monty miał podstawy, by twierdzić, iż nie da to zamierzonego rezultatu. Z drugiej jednak strony musimy pamiętać o dość kłótliwej naturze Brytyjczyka, który często wypowiadał się w sposób odmienny do zdania innych dowódców. Supreme Headquaters Allied Expeditionary Force (Naczelne Dowództwo Sojuszniczych Sił Ekspedycyjnych) miało zatem twardy orzech do zgryzienia. Niełatwo było w tym czasie pogodzić napływające zewsząd koncepcje prowadzenia wojny, tym bardziej że opór niemiecki tężał, a ofensywa została ostatecznie wyhamowana. W patowej sytuacji na froncie Eisenhower oczekiwał rozwiązania. A to przyszło ze strony człowieka, który miał szczególnie wiele do powiedzenia - Bernarda Law Montgomery'ego.
Montgomery, mimo iż jego umiejętności wojskowe często są poddawane w wątpliwość, był człowiekiem, który w koalicji znaczył bardzo wiele. Szczególnie Brytyjczycy wielbili niegdysiejszego zwycięzcę spod El Alamein, który zatrzymał pochód feldmarszałka Erwina Rommla w Afryce Północnej. Nic zatem dziwnego, iż marszałek cieszył się zaufaniem Winstona Churchilla oraz głównych dowódców brytyjskich. Bardziej sceptyczni względem Monty'ego byli Amerykanie, ale nawet mimo niechęci zmuszeni byli do respektowania jego autorytetu. Jeszcze w sierpniu Brytyjczyk proponował ciekawe rozwiązanie - przy użyciu dywizji powietrznodesantowych alianci mogliby zająć przeprawy na Renie i umożliwić sobie prowadzenie dalszej ofensywy po północno-wschodniej stronie rzeki. Wśród jednostek, które planował wykorzystać w operacji "Comet" znaleźć się miała 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa składająca się z Polaków. Ostatecznie jednak z ambitnego planu zrezygnowano, jednak nie był to koniec tego typu pomysłów. Monty sztywno trzymał się opracowanej wcześniej taktyki koncentracji sił i środków. Oczywiście, spodziewał się, iż koncentracja ta przebiegnie na froncie 21. Grupy Armii, cały czas naciskając na Eisenhowera, aby ten zapewnił mu wsparcie. Amerykanin robił, co mógł, często ulegał namowom marszałka, jednakże przekazanie Monty'emu części jednostek amerykańskich nie wchodziło w grę. Mimo wszystko gen. George Patton zauważył, iż Ike jest "najlepszym generałem, jakiego mają Anglicy". Nie była to pochlebna opinia w ustach dowódcy 3. Armii. Wróćmy jednak do pomysłu Montgomery'ego. Ten, w związku z całkowitym odwołaniem operacji "Comet", postanowił nakłonić innych dowódców do przeprowadzenia jeszcze szerzej zakrojonej operacji powietrznodesantowej, której głównym celem byłoby uchwycenie przepraw i mostów na Renie, a co za tym idzie przełamanie niemieckiej linii obronnej. Aby lepiej zrozumieć wydarzenia tamtych dni, musimy spojrzeć na to, jak wyglądała sytuacja Niemców i gdzie rozmieszczone zostały ich jednostki.
Dowództwo Wehrmachtu doskonale zdawało sobie sprawę, iż rejon Holandii świetnie nadaje się do obrony. Wprawdzie nie ma tam wzniesień, które musieliby szturmować alianci, jednakże płaska Holandia została przez naturę obdarzona gęstą siecią rzek, które przez wieki człowiek łączył kanałami. To wszystko stawiało przed aliantami szereg zapór wodnych, bardzo trudnych do sforsowania, wziąwszy pod uwagę, iż brzegi obsadzały doborowe jednostki niemieckie, zaprawione w boju i zdeterminowane do tego, by nie przepuścić armii przeciwnika. Porażka oznaczała bowiem przełamanie bardzo ważnego pasa defensywy, który pośrednio chronił drogi na terytorium III Rzeszy. Szczególnym punktem, którego należało bronić za wszelką cenę, było Zagłębie Ruhry z ważną metropolią Essen. Montgomery doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia miasta i regionu, dlatego też w jego planach pojawiła się koncepcja zwrócenia uderzenia właśnie w tym kierunku, aby zająć uprzemysłowione rejony Niemiec i zadać ostateczny cios gospodarce przeciwnika. Przypomnijmy, iż na południu do Zagłębia Saary zbliżał się Patton, obejmując szerokim frontem obszar na południe od Metz, przez Luksemburg po Bastogne. Naprzeciw Amerykanów znajdowała się potężna Linia Zygfryda, niemiecki pas umocnień rozciągający się z grubsza od Zagłębia Saary przez Trier, Akwizgran, na wysokość łączącą Eindhoven i Zagłębie Ruhry. Oba niemieckie zagłębia przemysłowe zostały dobrze przygotowane do obrony, a drogi do nich strzegły silne fortyfikacje. Przyjrzyjmy się jeszcze zgrupowaniu niemieckiemu na całej długości frontu. Odcinka południowego broniła Grupa Armii "G" gen. Johannesa Balskowitza obejmująca swym zasięgiem także rejon Saary. Co ciekawe, właśnie z tej armii wydzielony został 2. Korpus Pancerny SS dowodzony przez SS-Obergruppenführera Wilhelma Bittricha. Jego żołnierze mieli za sobą niezwykle trudny szlak bojowy, a dowództwo postanowiło skierować ich w rejon Arnhem, aby mogli odpocząć. Nikt nie spodziewał się, iż w tym rejonie mogą rozpocząć się jakiekolwiek walki. W skład korpusu wchodziły przede wszystkim dwie dywizje pancerne SS - 9. Dywizja Pancerna SS "Hohenstaufen" (SS-Oberführer Walter Harzer) i 10. Dywizja Pancerna SS "Frundsberg" (SS-Brigadeführer Heinz Harmel). W sumie Grupę Armii "G" stanowiły 1. Armia, 5, Armia Pancerna i 19. Armia, jednakże nie miały one wpływu na zmagania pod Arnhem i nie będziemy się nimi zajmować. Wreszcie dochodzimy do Grupy Armii "B" dowodzonej przez feldmarszałka Walthera Modela. Jej armie rozciągały się na najszerszym froncie, który obejmowały 7. Armia gen. Ericha Brandenbergera, 1. Armia Spadochronowa gen. Kurta Studenta i 15. Armia gen. Gustawa Adolfa von Zangena. W zasadzie 7. Armia także nie interesuje nas ze względu na operację "Market-Garden", dlatego szczegółowo przyjrzeć się musimy pozostałym zgrupowaniom działającym w ramach Grupy Armii "B". 15. Armia von Zangena znajdowała się najbliżej Kanału La Manche, na północ od Gandawy, która z kolei była już w rękach 1. Armii gen. Crerara. Obejmowała w swym pasie działania obszar od wybrzeża do Antwerpii. W skład niemieckiej jednostki wchodziły 68. Korpus gen. Sponheimera i 88. Korpus gen. Reinharda. Niezwykle ciekawa, ze względów taktyczno-militarnych, była 1. Armia Spadochronowa gen. Studenta. Dowódca ten miał bogate doświadczenia związane z operacjami powietrznodesantowymi, brał bowiem udział w kampanii francuskiej, a następnie kierował operacją zajęcia Krety. To przyniosło mu zasłużoną sławę i rozgłos. Nie należy zapominać, iż jako kierujący podobnymi jednostkami, miał niebywałe doświadczenie w prowadzeniu operacji spadochroniarskich. 4 września Adolf Hitler nakazał Studentowi objęcie w dowództwo 1. Armii Spadochronowej, która w tym czasie trzymała kierunku na Eindhoven. Jej obszar działania rozciągał się od Maastricht do Antwerpii, z grubsza na odcinku Kanału Alberta. Pod jego dowództwem działać miały 86. Korpus gen. Hansa von Obstfeldera (176. Dywizja Piechoty gen. Landau, Dywizja gen. Erdmanna, Grupa "Walther", 107. Brygada Pancerna mjr Maltzahna i 6. Pułk Spadochronowy płk van der Heydte), 2. Korpus Spadochronowy gen. Eugena Meindla (3. Dywizja Spadochronowa gen. Beckera, 5. Dywizja Spadochronowa gen. Heilmanna i Grupa "Greschick") i 12. Korpus SS Obergruppenführera Kurta von Gottberga (180. Dywizja Piechoty gen. Kempera, 190. Dywizja Piechoty gen. Hammera i 363. Dywizja Grenadierów Ludowych gen. Dettlinga). Tak z grubsza przedstawiały się siły niemieckie w przededniu operacji aliantów, 14 września 1944 roku. Tymczasem dowódcy sił sprzymierzonych podejmowali wiekopomne decyzje.
Operacja "Comet" miała zostać przeprowadzona 9 września. Jak już mówiliśmy, nic z niej nie wyszło, jednakże Montgomery, który w dużej mierze był autorem planu, postanowił zorganizować inne przedsięwzięcie, któremu nadano kryptonim "Market-Garden". Tak jak za poprzednim razem głównym celem operacji miały być mosty na Renie, choć w porównaniu do "Cometa" lista była nieco inna. Zanim jednak zaczniemy zagłębiać się w szczegóły operacyjne, musimy zaznajomić się z jednostkami, które oddelegowano do tego niezwykle trudnego zadania. W zasadzie podstawę sił stanowić miała 1. Armia Powietrznodesantowa, niedawno utworzona, ale już zaprawiona w boju. Szczególnie jednostki amerykańskie miały za sobą ciężki szlak bojowy, lądując chociażby w Normandii. Nie można również zapominać o dywizji brytyjskiej. Doświadczenie zdobyte na różnych polach walk miało procentować w przyszłości.
W ramach 1. Armii Powietrznodesantowej funkcjonować miały dwa korpusy - amerykański 18. Korpus Powietrznodesantowy (17., 82., 101. Dywizja Powietrznodesantowa) i brytyjski 1. Korpus Powietrznodesantowy (1., 6. Dywizja Powietrznodesantowa, 52. Dywizja Szkocka, 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa). Dowódcą całości sił został gen. por. Lewis Brereton, który miał pod swoją komendą gen. Lloyda J. Austina i gen. Fredericka Browninga. To właśnie siły wydzielone z 1. Armii Powietrznodesantowej miały głównie wziąć udział w operacji "Market-Garden". W pierwszej kolejności wymienić należy brytyjską 1. Dywizję Powietrznodesantową z gen. Royem Urquhartem na czele (1. Batalion Spadochronowy, 4. Batalion Spadochronowy i 1. Brygada). Urquhart był jednocześnie głównodowodzącym operacją powietrznodesantową. Pod jego rozkazy miały zatem wejść 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Stanisława Sosabowskiego (1., 2., 3. Batalion Spadochronowy), 52. Dywizja Szkocka gen. Hakewella-Smitha (dywizja ta nie została jednak wysłana do boju, choć obejmowały ją plany; dlatego też nie będziemy zagłębiać się w szczegóły jej struktur). Dodatkowo do "Market-Garden" zaangażowano dwie dywizje amerykańskie - 82. Dywizję Powietrznodesantową gen. Jamesa Gavina (504., 505., 508. Pułk Spadochronowy oraz trzy bataliony artylerii) i 101. Dywizja Powietrznodesantowa gen. Maxwella D. Taylora (501., 502. i 506. Pułk Spadochronowy oraz trzy bataliony artylerii). Jeśli chodzi o siły lądowe, które także mogły odegrać niepoślednią rolę w operacji, to zwrócić musimy uwagę przede wszystkim na wywodzącą się z 21. Grupy Armii 2. Armię gen. Milesa Dempseya. W jej składzie działały 8. Korpus gen. Richarda O'Connora (3. Dywizja Piechoty gen. Whistlera, 11. Dywizja Pancerna gen. Robertsa, belgijska 1. Brygada Piechoty płk Piron, 4. Brygada Pancerna bryg. Carvera), 12. Korpus gen. Neila Ritchie'ego (7. Dywizja Pancerna gen. Verneya, szkocka 15. Dywizja Piechoty gen. Barbera, walijska 53. Dywizja Piechoty gen. Rossa), 30. Korpus gen. Briana Horrocksa (Dywizja Pancerna Gwardii gen. Adaira, 43. Dywizja Piechoty gen. Thomasa, 50. Dywizja Piechoty gen. Grahama, 8. Brygada Pancerna bryg. Palmera i holenderska Królewska Brygada Piechoty płk Stevenincka).
Tak, mniej więcej, wyglądały siły aliantów zgromadzone w celu wykonania operacji "Market-Garden". Plany zostały ustalone jeszcze na początku września, jednakże ostateczna decyzja zapadła 10 września podczas spotkania Eisenhowera i Montgomery'ego w Brukseli. Naczelny dowódca pofatygował się do kwatery Brytyjczyka i tam postanowił omówić cele strategiczne na najbliższe tygodnie zmagań. Monty po raz kolejny żądał realizacji swoich postulatów, a Eisenhower musiał szybko przywrócić go do porządku i przypomnieć mu, gdzie znajduje się jego miejsce w hierarchii wojskowej. Monty przedstawił na spotkaniu ostateczny plan operacji "Market-Garden". Z grubsza zakładał on lądowanie sił powietrznodesantowych między Eindhoven a Arnhem, na 60-milowym pasie, gdzie spadochroniarze mieliby opanować szereg mostów na Renie. To pozwoliłoby na wyprowadzenie koncentrycznego uderzenia 30. Korpusu i całej 2. Armii znad kanału Skalda-Monza. Mimo iż nacierać powinny niemal wszystkie jednostki z armii Dempseya, to siłom Horrocksa wyznaczono najważniejsze zadanie, a więc uderzenie wzdłuż osi Eindhoven, Grave, Nijmegen i Arnhem. Po drodze Brytyjczycy natrafiliby na pięć poważnych przeszkód. Zapory wodne będące trudną do przebycia barierą stanowiły Kanał Wilhelminy, Kanał Zuid Willemsvaart, Moza w rejonie Grave, Ren Waal pod Nijmegen i Dolny Ren pod Arnhem. To właśnie tam mosty mieli utrzymać żołnierze Browninga. Zasadniczo ich zadaniem było zaskoczenie jednostek hitlerowskich, zdobycie mostów zanim wysadzi je nieprzyjaciel i utrzymanie przepraw do czasu nadejścia odsieczy. Ta powinna błyskawicznie pokonać tereny Holandii i w ciągu dwóch dni dobić do Arnhem. Siły 2. Armii ukształtowane zostały na wzór strzały, gdzie grotem był 30. Korpus, a jego ramiona stanowiły 12. Korpus na lewo i 8. Korpus na prawo. Wysadzenie jednostek powietrznodesantowych alianci planowali w trzech rzutach, które objąć miały 1. Dywizję Powietrznodesantową ze wspomagającą ją polską brygadą (ich celem byłoby Arnhem), 101. Dywizję Powietrznodesantową, której powierzono przeprawy na Kanale Wilhelminy oraz rejon Eindhoven oraz 82. Dywizję Powietrznodesantową lądującą między Grave a Nijmegen. Zastanawiające jest, iż spokojny zazwyczaj Montgomery nagle zaczął optować za tak radykalnym rozwiązaniem problemu niemieckiej obrony. Jego pomysł sam w sobie nie był zły, jednakże siły niemieckie nie zostały rozpoznane w wystarczającym stopniu, a dowódcy koalicji nie spodziewali się większych kłopotów. Monty wiedział, iż w wypadku powodzenia jego akcji, zostanie okrzyknięty bohaterem. Gdyby pomysł nie wypalił, nikt nie miałby do niego pretensji, bowiem operacja była niezwykle ryzykowna i trudna do zorganizowania i przeprowadzenia. Jeszcze ciekawsze jest to, iż wielu dowódców miało poważne zastrzeżenia wobec planu brytyjskiego marszałka. Urquhart zauważał, iż całe przedsięwzięcie może się nie powieść, Browning obawiał się, iż dywizje wylądują "o jeden most za daleko", ale większych zastrzeżeń nie zgłosił. Radykalne stanowisko przedstawił również Sosabowski, dla którego cały pomysł był niewypałem jeszcze w zarodku. Polski dowódca wyraził swoje wątpliwości jeszcze w trakcie przygotowań do operacji "Comet". 8 września spotkał się z gen. Urquhartem, któremu przedstawił swoją wizję prowadzenia działań. Następnie obaj udali się do Browninga, który miał stwierdzić dość beztrosko: "Mój drogi Sosabowski, Czerwone Diabły i waleczni Polacy mogą dokonać wszystkiego". Jak się okazało, nie mogli. Także strona amerykańska pełna była obaw co do słuszności projektu operacji. Gen. Gavin, zgodnie zresztą z poglądami Sosabowskiego, powiedział, iż teren jest niesprzyjający, a Niemcy uzyskają doskonały przegląd pola z pobliskich wzgórz Groesbeek. Nikt jednak nie śmiał zaprotestować w sposób bardziej porywczy. 12 września odbyła się odprawa u gen. Browninga, który nadal tryskał dobrym humorem i entuzjazmem. Jego samopoczucie nie odzwierciedlało tego, co mogło wydarzyć się na froncie. Podczas odprawy omówiono plan zajęcia okolic Arnhem. 17 września w rejonie miasta miały wylądować sztab 1. DPD, 1. Brygada Spadochronowa byg. Geralda Lathbury'ego oraz 1. Brygada Szybowcowa bryg. Philipa Hicksa. Następnie siły te winny skierować się do Arnhem, aby tam przygotować grunt pod lądowanie 4. Brygady Spadochronowej oraz brygady polskiej, której lądowanie wyznaczono na dzień 19 września. W późniejszym terminie mogła zostać dowieziona 52. Dywizja Szkocka, jednakże rzeczywistość zweryfikowała te plany, a jednostka nie wzięła udziału w operacji. Alianci natrafili też na poważne problemy logistyczne w dziedzinie pozyskiwania niezbędnej ilości samolotów. Ostatecznie do celów operacji oddano 1545 samolotów transportowych oraz 478 szybowców typu "Waco" i "Horsa". Zaangażowano siły amerykańskie i brytyjskie, na które składały się głównie 8. (gen. James H. Doolittle) i 9. Armia Powietrzna Stanów Zjednoczonych (gen. Hoyt S. Vandenberg) oraz 2. Armia Lotnictwa Brytyjskiego air marshalla Arthura Coninghama (Tactical Air Force). Była to zatem ogromna operacja, największa tego typu w historii. Zaangażowano ponad 34 600 żołnierzy, dla których przewieźć należało ogromną ilość artylerii, ponad 1700 pojazdów oraz ponad 3000 ton innego rodzaju zaopatrzenia. Do poprawnego przeprowadzenia operacji wymagana była niezwykła synchronizacja w czasie. Zadania musiały zostać wykonane skutecznie i w odpowiedniej kolejności, ponieważ jedno zdarzenie mogło wywołać lawinę innych. I tak, 82. DPD nakazano chociażby, aby nie szturmowała wyznaczonych mostów zanim nie padną wzg. Groesbeek. Był to jeden z postulatów Sosabowskiego, który przekazał swoje uwagi Browningowi. Warto jeszcze wspomnieć, iż Polak wyraził bardzo ważną myśl dotyczącą rozpoznania niemieckiego - co się stanie, jeżeli siły hitlerowskie będą w stanie udanie interweniować i zatrzymają ofensywę aliantów. Tego nie wiedział nikt, a wywiad aliancki tym razem nie przyniósł cennych i szczegółowych informacji na temat zgrupowania wroga. Pojedyncze głosy rozsądku, mówiące o tym, iż Niemcy są w stanie stawiać desperacki opór, nawet pomimo niedawnej rewolty w armii, zlekceważono.
8 maja 1892 roku w Stanisławowie urodził się Stanisław Sosabowski. Człowiek ten szybko związał swoje życie z wojskiem, służąc w Legionach, a następnie wykładając w Wyższej Szkole Wojennej. W czasie kampanii wrześniowej nie tylko dowodził rozbitymi zgrupowaniami z 8. i 20. dywizji, ale i nie dał się złapać Niemcom. Dzięki temu uniknął niewoli i mógł się poświęcić pracy konspiracyjnej w organizacji gen. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego Służba Zwycięstwu Polski. Niedługo zabawił w okupowanej ojczyźnie, gdyż szybko zdecydował się na emigrację do Francji. Tam dowodził m.in. 4. Dywizją Piechoty, z którą po klęsce sojusznika przedostał się do Wielkiej Brytanii. Na miejscu okazało się, iż dowództwo wiąże z Sosabowskim spore nadzieje. Postanowiono oddać pod jego dowództwo Kanadyjską Brygadę Strzelców zaplanowaną jako zbiór żołnierzy z polonii przebywającej na stałe w Kanadzie. Ambitne plany objąć miały byłą kadrę 4. DP bezczynnie siedzącą w Wielkiej Brytanii. Niestety, akcja werbunkowa w Ameryce Północnej była jednym wielkim niewypałem, nie udało się pozyskać Polaków. Dlatego też zaplanowano wykorzystanie pozostających bez przydziału żołnierzy w inny sposób. Żołnierze zostali przeniesieni do Eliock na terenie Szkocji i tam rozpoczęli żmudne przygotowania do przyszłego boju, na razie jeszcze w ramach Kanadyjskiej Brygady Strzelców. W sierpniu nazwę jednostki zmieniono na 4. Kadrową Brygadę Strzelców, co było nader oczywistym nawiązaniem do tradycji francuskich. Gen. Władysław Sikorski i jego Sztab postanowili, iż siły Sosabowskiego otrzymają niezwykłe zadanie. Zamierzano wykorzystać ich do pracy w okupowanej ojczyźnie, a co za tym idzie, należało ich odpowiednio przeszkolić nie tylko w zakresie konspiracji, walki czy strzelania, ale i skoków spadochronowych. Na razie jednak żołnierze ćwiczyli na wybrzeżu, obsadzając spory kawałek terenu od Firth of Forth do Anstruther, gdzie mieli zapobiegać ewentualnemu desantowi niemieckiemu. Na początku 1941 roku pojawiła się nowa szansa dla tych, którym nie odpowiadało dość nudne życie w Szkocji. Żołnierzom zaproponowano wzięcie udziału w kursach spadochronowych, w których uczestniczyć mieli również cichociemni, a więc ludzie wysyłani do kraju na pokładach samolotów. W lutym pierwsza ekipa z 4. brygady udała się na przeszkolenie w Ringway. Wkrótce rozpoczęto organizowanie coraz większej ilości kursów, a Polacy pokusili się o zbudowanie własnego ośrodka w Largo House, gdzie mieli doskonałe warunki do trenowania trudnego rzemiosła wojennego. 23 września 1941 roku gen. Sikorski wizytował brygadę, która demonstrowała nowo nabyte umiejętności. Wszyscy byli zgodni co do tego, że Polacy fantastycznie wykonali swoją robotę, choć nie sprzyjały im w tym dniu ani warunki atmosferyczne, ani terenowe. Być może to właśnie te ćwiczenia zadecydowały o przyszłych losach jednostki Sosabowskiego. Naczelny Wódz postanowił ją przemianować na 1. Samodzielną Brygadę Spadochronową, przyznając również odznakę spadochronową. Zasadniczo nadal prowadzono szkolenie, a w życiu brygady niewiele się zmieniło. Można jednak powiedzieć, iż przemianowanie wiązało się z wielkimi planami, jakie miało wobec brygady Naczelne Dowództwo. Sam Sikorski planował, iż w przyszłości zostanie ona wykorzystana nie tyle do pracy konspiracyjnej w okupowanym kraju, ile do wsparcia powszechnego powstania, które miało kiedyś rozpocząć się w Polsce. Na razie jednak tak ambitne plany weryfikowała smutna rzeczywistość - ani alianci, ani tym bardziej Polacy, nie mieli możliwości do przeprowadzenia operacji zakrojonej na tak wielką skalę. Pozostawiono to kwestii przyszłości. Teraz skupiono się na szkoleniu żołnierzy oraz stopniowej rozbudowie jednostki, czemu służyć miały regularnie przysyłane posiłki. Trwał również transport niezbędnego zaopatrzenia dla jednostki. Sprzęt przysyłali przede wszystkim Brytyjczycy, którzy zgodzili się również, aby brygada została usamodzielniona i oddana pod rozkaz polskiego Naczelnego Wodza. Jednocześnie alianci zachodni nie rezygnowali z własnych planów dotyczących Polaków, zakładając, iż w przyszłości zostaną oni wykorzystani w działaniach na froncie zachodnim. Oczywiście, wciąż priorytetem było powstanie powszechne w okupowanej ojczyźnie, jednakże póki co zdecydowanie bardziej realne było zaangażowanie Sosabowskiego i jego podopiecznych w rejonie położonym bliżej Wysp Brytyjskich. Szczególne zainteresowanie losami 1. SBS wykazywał brytyjski generał Frederick Browning, który często wizytował Polaków i prowadził starania o włączenie ich do jednolitej struktury sił sprzymierzonych. Sam Browning w późniejszym czasie zostanie dowódcą 1. Korpusu Powietrznodesantowego (mianowany 16 kwietnia 1944 roku), który funkcjonować miał w ramach 1. Alianckiej Armii Powietrznodesantowej sformowanej przez SHAEF. Pod jego rozkazy trafiła wtedy także polska brygada spadochronowa. W 1943 roku była ona jeszcze daleko od tego, aby wziąć udział w operacji "Market-Garden", choć niewątpliwie coraz częściej trenowała z jednostkami brytyjskimi. Na początku 1944 roku coraz częściej zaczęły się pojawiać informacje, jakoby Polacy mieli zostać włączeni w skład 21. Grupy Armii przewidywanej do zajmowania Francji. Zabiegał o to sam gen. Montgomery, który 13 marca 1944 roku wizytował 1. Dywizję Pancerną i przy okazji spotkał się z żołnierzami 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Sosabowski mógł być zadowolony z recenzji Monty'ego, choć niepokojem napawał go fakt odbiegania od standardowego celu, jaki niegdyś przydzielano jego jednostce, a więc udziału w powstaniu. Latem 1944 roku było już oczywiste, iż Polacy lądować będą gdzie indziej. Nie pomogły protesty polskiego dowództwa i samych żołnierzy. Włączenie do 1. Korpusu Powietrznodesantowego było widocznym znakiem tego, że Sosabowski i spółka niedługo znajdą się na froncie. Niestety, nie tym, na którym chcieli się znaleźć. W tym czasie brygada liczyła sobie ponad 2200 żołnierzy sformowanych w trzy bataliony. Dowódcą cały czas pozostawał gen. Stanisław Sosabowski. Jego zastępcą był w tym czasie mjr dypl. Marian Tonn, z kolei szefem sztabu został mjr dypl. Ryszard Małaszkiewicz. Dowództwo nad batalionami objęli mjr dypl. Marian Tonn, kpt. Wacław Płoszewski i kpt. Wacław Sobociński. W czerwcu i lipcu Brytyjczycy mocno naciskali na Sosabowskiego, aby ten przyspieszył termin osiągnięcia gotowości bojowej przez brygadę. Ten nie ustępował i uparcie twierdził, iż jego żołnierze będą przygotowani na 1 września 1944 roku. W związku z tym Browning przydzielił jednostce gen. Downa, który kontrolował cały proces i pomagał Sosabowskiemu w ostatnich dniach treningu. Niestety, 6 lipca zdarzył się tragiczny wypadek. Zderzyły się dwa samoloty przewożące żołnierzy brygady. W wyniku eksplozji zginęło 26 ludzi. Polacy w sierpniu uzyskali gotowość bojową, zaczęto nawet przesyłać pierwsze oddziały na kontynent. Bezskutecznie, bowiem planowane operacji nie wypaliły. Dopiero 12 września na odprawie u gen. Browninga zapowiedziano, iż 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa weźmie udział w operacji "Market". 17 września dowódca podyktował rozkaz dot. zbliżającej się operacji:
"[...] Żołnierze Brygady!
[...] W czwarty rok istnienia naszej Brygady wkraczamy bojem.
Nie od nas zależało, że pierwszy ten bój nie odbywa się na naszej ojczystej ziemi.
Zrobimy wszystko, by dobrze wykonać swój żołnierski obowiązek i w ten sposób przyczynić chwały Ojczyźnie i pośrednio Jej pomóc. [...]"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz