ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

czwartek, 16 lipca 2020

Jakow Dżugaszwili, syn Józefa Stalina

Obraz może zawierać: 1 osoba, stoi, drzewo i na zewnątrz
Michiel de Ruyter do Historia na każdy dzień


17.06.1942 r.
W okolicach Witebska dostał się do niemieckiej niewoli Jakow Dżugaszwili, syn Józefa Stalina i jego pierwszej żony Jekatieriny Swanidze.

W dniu 16 lipca 1941 roku Niemcy uchwycili przyczółki na wschodnim brzegu Dźwiny, co otworzyło im drogę na Witebsk. Do niewoli – jak każdego dnia od początku tej wojny – dostały się znowu setki czerwonoarmistów. Duża grupa jeńców z tego rejonu walk została przewieziona do obozu zbiorczego nad Berezyną w okolicy Borysowa. Świeżo przybyłych ustawiono w szeregu i oficer SS za pośrednictwem tłumacza wydał rozkaz: „Komuniści i Żydzi, wystąp!”. Z szeregu wyszło kilka osób. Esesman zaczął teraz przegląd pozostałych. Nagle zatrzymał się przed jednym z jeńców i wrzasnął: „Dlaczego nie wystąpiłeś?! Przecież jesteś Żydem!”. „Nie jestem Żydem” – padło w odpowiedzi. W tym momencie ktoś krzyknął z szeregu: „To Gruzin, syn Stalina!”.

Porucznik Jakow Josifowicz Dżugaszwili urodził się 18 marca 1907 roku i był synem Józefa Stalina i jego pierwszej żony Katarzyny Swanidze, która zmarła na tyfus w 1908 roku. Wychowywany był przez siostrę matki, Aleksandrę Swanidze. Początkowo mieszkał i uczył się w Tbilisi. W 1921 roku przeprowadził się do Moskwy w celu dalszej nauki. Ukończył Moskiewski Instytut Inżynierów Transportu Kolejowego i podjął pracę w Zakładach Samochodowych imienia Stalina (ZiS). W 1938 roku wstąpił do Wojskowej Akademii Artyleryjskiej imienia Feliksa Dzierżyńskiego. Promocję oficerską (starszego lejtnanta) otrzymał w 1940 roku po przyspieszonym toku nauczania. Powszechnie uważa się, że Stalin nie darzył Jakowa zbyt gorącymi uczuciami; miał go nawet podejrzewać o romans ze swoją macochą Nadieżdą Alliłujewą.

Po niemieckim ataku w czerwcu 1941 roku, Jakow na życzenie ojca zgłosił się do służby frontowej (Stalin miał mu przez telefon powiedzieć krótko: „Idź i walcz”). Mianowano go dowódcą 5 baterii 14 pułku artylerii haubic z 14 Dywizji Pancernej walczącej na Zachodniej Białorusi w składzie VII Korpusu Zmechanizowanego. Wszystkie te oddziały zostały jeden po drugim rozbite w bitwie pod Witebskiem. Bateria porucznika Dżugaszwilego w okrążeniu uległa panice i porzuciła swe działa. Jakow miał być wtedy w sztabie dywizji i gdy wracał do swoich ludzi, natknął się na grupę piechurów, którzy prosili go, by objął nad nimi dowództwo i poprowadził atak na niemieckie pozycje. Zgodził się, ale i ci żołnierze się przestraszyli i uciekli. Dżugaszwili tłumaczył się później przed niemieckimi śledczymi, że gdyby wiedział, iż jego bateria poszła w rozsypkę, a dywizja była w odwrocie – popełniłby samobójstwo. A tak szukał swoich i wtedy trafił do niewoli. W czasie innych przesłuchań twierdził też, że został ogłuszony podczas bombardowania ich pozycji przez lotnictwo niemieckie i z tegopowodu trafił do niewoli.

Pierwsze przesłuchanie syna sowieckiego dyktatora przeprowadzono 18 lipca 1941 roku w punkcie dowodzenia generała Fedora von Bocka, dowódcy Grupy Armii „Środek”. Prowadził je oficer Abwehry, major Walter Holters. Porucznik Dżugaszwili na pytanie, czemu sowieccy żołnierze tak szybko idą w rozsypkę, dał Niemcom zaskakującą odpowiedź: „Armię Czerwoną zawiodły mapy. Mieliśmy mapy Niemiec, ale nie mieliśmy map terytorium sowieckiego. Bez tych map artyleria nie może strzelać”. Jakby na potwierdzenie tych słów, w kieszeni jego płaszcza znaleziono list od jednego z podporuczników rezerwy o imieniu Wiktor: „Jestem na ćwiczeniach, chciałbym się jesienią znaleźć w domu, ale może mi w tym przeszkodzić planowany spacer do Berlina”. List był datowany na 11 czerwca 1941 roku. Protokolant zapisał słowa wypowiedziane przez jeńca po odczytaniu listu: „Niech to diabli”. Na pytanie, czy rzeczywiście taka operacja była przewidywana, Jakow zaprzeczył i jeszcze raz powtórzył, że wstyd mu przed ojcem, że nie zginął.

Najważniejszy jeniec wojny:

Na propozycję, by napisał do ojca, padła odpowiedź odmowna. Nie chciał także przekazać żadnej wiadomości radiowej. A na koniec przesłuchania jeniec został sfotografowany. Niemcy wykorzystali te zdjęcia do ulotek, które opatrzyli tekstem: „Bierzcie przykład z syna Stalina! Jakow Dżugaszwili oddał się w niewolę. Żyje i czuje się bardzo dobrze. Dlaczego chcecie stracić życie, kiedy nawet syn waszego wodza wybrał niewolę? Pokój udręczonej Ojczyźnie! Wbij bagnet w ziemię!”. W rzeczywistości jednak Jakow w czasie kolejnych przesłuchań konsekwentnie odmawiał wszelkiej współpracy z wrogiem. Tak go zapamiętał oficer wywiadu 4 Armii, kapitan Wilfried Strik-Strikfeldt: „Dżugaszwili miał sympatyczną twarz o ostrych gruzińskich rysach. Zachowywał się powściągliwie i bez zarzutu. (…) Nie wierzył w zwycięstwo Niemiec”.

Z frontu przetransportowano go do Berlina, gdzie został oddany do dyspozycji Josepha Goebbelsa. Ulokowano go w eleganckim hotelu „Adlon”. Ponieważ nadal nie dawał się namówić do służenia niemieckiej propagandzie, pod koniec grudnia przeniesiono go do obozu jenieckiego dla oficerów XIII-D w Hammelburgu. Były więzień tego oflagu, Aleksander Użyński, tak zapamiętał dzień przybycia Dżugaszwilego: „Wyglądał bardzo źle: był wycieńczony, twarz miał poczerniałą, oczy głęboko zapadnięte. Miał na sobie podartą bluzę i wytarty wojskowy płaszcz, a na głowie rozprutą pilotkę. Podszedł do niego strażnik i pędzlem umoczonym w wiadrze z czerwoną farbą namalował mu litery «SU» na piersi, plecach, ramionach, a nawet na spodniach. Dżugaszwili zwrócił się do stojących oficerów i rzekł głośno: Niech sobie maluje! Związek Radziecki jest moją ojczyzną. Słowa te wywarły na wszystkich duże wrażenie”. Jakowa po pewnym czasie przeniesiono do obozu XIII-B w Norymberdze i wreszcie do obozu X-Z pod Lubeką.

W oflagu tym przetrzymywano około dwóch tysięcy polskich oficerów i dwustu szeregowych – ordynansów. Wiadomość o przybyciu do obozu syna Stalina wywołała wielkie poruszenie wśród polskich jeńców. Jak wspomina jeden z nich, porucznik Marian Węclewicz: „4 maja 1942 roku do naszego baraku wprowadzono jeńca w mundurze radzieckim: był bez czapki, włosy miał czarne. Nie mieliśmy wątpliwości, że to on, gdyż był taki sam, jak na fotografii, którą widzieliśmy w niemieckiej gazecie”.

Niemcy postanowili umieścić Dżugaszwilego w oddzielnym pomieszczeniu. W tym celu, w baraku wyższych oficerów polskich, wykonano przepierzenie, dzięki któremu powstały dwa pokoiki przedzielone korytarzykiem. W drzwi tych pokoi wmontowano mocne zamki i „judasze”. Sąsiadem Jakowa był kapitan Blum – syn premiera Francji Leona Bluma.

Oficerom sowieckim nie przysługiwały przywileje wynikające z konwencji genewskiej. Z tego też powodu polscy oficerowie postanowili, że Jakow ma co miesiąc otrzymywać jedną paczkę z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, a także jedną przesyłkę żywnościową, której zawartość będzie pochodzić ze składek. Ponadto polscy ordynansi uszyli mu nowy płaszcz i zrobili buty, a jeden z nich, kapral Władysław Chmieliński, został wyznaczony na osobistego ordynansa sowieckiego porucznika.

Porucznik Węclewicz wspomina dalej, że kilka razy udało mu się porozmawiać z Jakowem i za każdym razem podkreślał, że nigdy nie czynił Niemcom żadnych propozycji. „Prosił mnie też, że jeśli nie wróci do ZSRR, abym powiadomił jego ojca, że nigdy go nie zdradził”. Innym jeńcem oflagu X-Z, z którym rozmawiał Jakow był porucznik Jerzy Lewszecki. Podczas jednej z dyskusji na początku 1943 roku, syn Stalina miał mu otwarcie przyznać, że polscy oficerowie zostali zgładzeni przez Sowietów! Po latach, w 1952 roku Lewszecki stanął przed amerykańską komisją pod przewodnictwem Ray’a Johna Maddena, która została powołana w celu wyjaśnienia zbrodni katyńskiej. Polak powtórzył wtedy słowa Jakowa Josifowicza Dżugaszwili: „Przyczyną mordu był fakt, iż ofiary stanowiły inteligencję, element najbardziej dla nas niebezpieczny i musiały zostać wyeliminowane”. Być może dzięki porucznikowi Dżugaszwili, Jerzy Lewszecki był pierwszym Polakiem, który poznał przerażającą prawdę o losie swych kolegów, którzy dostali się po 17 września 1939 roku do sowieckiej niewoli. Sam Lewszecki także zakończył życie tragicznie. W listopadzie 1953 roku jako oficer amerykańskiego wywiadu przekroczył granicę niemiecko-polską (przepłynął wpław Nysę Łużycką). Niestety, w wyniku donosu bezpieka szybko wpadła na jego trop i trafił do więzienia. Stalinowski sąd skazał go na karę śmierci. Wyrok wykonano 2 sierpnia 1955 roku w więzieniu mokotowskim. W pamiątkach rodzinnych pozostała karykatura porucznika Jerzego Lewszeckiego, która miała być wykonana w oflagu przez Jakowa Dżugaszwilego,

Niemcy również od początku próbowali skłócić Jakowa z jego polskimi współwięźniami. Być może, by uprzykrzyć mu jeszcze bardziej niewolę, skierowali go do obozu z polskimi jeńcami, lecz osiągnęli odwrotny skutek do zamierzonego. Jakow zyskał zaufanie Polaków i nawet został włączony do grupy, która przygotowywała ucieczkę. Konspiratorom udało się zrobić podkop, prowadzący pod przylegającą do obozu drogę, ale został on przez Niemców przypadkowo odkryty. Kilka godzin po nieudanej próbie ucieczki, porucznik Dżugaszwili został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Na pożegnanie, według relacji porucznika Aleksandra Sołeckiego, powiedział: „Ja Polaków wcześniej nie znałem, ale wyście mi dali serce, a za serce trzeba płacić sercem. Nie wiem, dokąd wyjeżdżam, ale moje serce zostaje z wami”.

Po osadzeniu Jakowa w Sachsenhausen, Niemcy zaproponowali Stalinowi wymianę jego syna na wziętego do niewoli pod Stalingradem feldmarszałka Friedricha Paulusa. Dyktator zdecydowanie odmówił wymiany „porucznika na marszałka”. Po tym Niemcy wyemitowali przez obozowe radio oświadczenie Stalina, w którym oznajmił, że „nie ma jeńców wojennych – są tylko zdrajcy ojczyzny”. Te słowa dobiły Jakowa. Już od początku pobytu w obozie koncentracyjnym coraz częściej popadał w depresję i nie przyjmował posiłków. Słowa ojca przelały czarę goryczy. Wieczorem 14 kwietnia 1943 roku, Jakow odmówił powrotu do baraku i rzucił się na druty. Wartownik otworzył do niego ogień – porucznik Dżugaszwili zginął na miejscu. Ciało spalono w krematorium.

Żona Jakowa, tancerka Julia Melcer, z którą miał dwójkę dzieci, po dostaniu się jej męża do niewoli, została natychmiast aresztowana przez NKWD i trafiła do łagru na dwa lata. Zmarła w 1962 roku.

W dniu 28 października 1977 roku Prezydium Rady Najwyższej ZSRR pośmiertnie nadało porucznikowi Jakowowi Josifowiczowi Dżugaszwilemu Order Wojny Ojczyźnianej I stopnia. Dziwnym zrządzeniem losu syn śmiertelnego wroga Polski, z którego rozkazu rozstrzelano tysiące polskich oficerów, stał się współtowarzyszem niedoli, a nawet przyjacielem polskich jeńców w oflagu niemieckim.

Brak komentarzy: