ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

piątek, 8 kwietnia 2016

Atlas zbuntowany Money

 
Pieniądze- Atlas Zbuntowany

Atlas zbuntowany Money (20:33)

— A zatem sądzi pan, że pieniądze są źródłem zła? — spytał Francisco d’Anconia. — A czy zapytał pan kiedykolwiek, co jest źródłem pieniędzy? Pieniądze są narzędziem wymiany, która nie może istnieć, jeśli nie istnieje produkcja towarów i ludzie, którzy je produkują. Pieniądze są materialną formą zasady mówiącej, że ludzie, którzy chcą załatwiać ze sobą interesy, muszą to robić w formie handlu, płacąc wartością za wartość. Pieniądze nie są narzędziem sępów, którzy żądają pańskiego produktu w zamian za łzy, ani grabieżców, którzy zabierają go panu siłą. Istnienie pieniędzy jest możliwe tylko dzięki ludziom, którzy produkują. Czy to właśnie nazywa pan złem? Akceptując pieniądze jako zapłatę za swój wysiłek, robi pan to jedynie w przekonaniu, że zamieni je na produkt wysiłku innych. To nie sępy ani grabieżcy nadają pieniądzom wartość. Ani ocean łez, ani wszystkie karabiny świata nie mogą przekształcić tych kawałków papieru w pańskim portfelu w chleb, którego będzie pan potrzebował, by przeżyć jutrzejszy dzień. Te kawałki papieru, który powinien być złotem, są manifestem honoru — pańskiego roszczenia wobec energii producentów. Pański portfel jest manifestem nadziei, że gdzieś w otaczającym świecie są ludzie, którzy nie zdradzą zasady moralnej leżącej u podłoża pieniądza. Czy to właśnie nazywa pan złem?
Czy kiedykolwiek szukał pan źródła produkcji? Proszę spojrzeć na generator energii elektrycznej i ośmielić się sobie powiedzieć, że został stworzony wysiłkiem mięśni bezmózgich dzikusów. Proszę spróbować zasiać ziarno pszenicy, nie mając wiedzy, którą pozostawili panu jej odkrywcy. Proszę spróbować uzyskać pożywienie wyłącznie za pomocą fizycznego ruchu — a dowie się pan, że to umysł ludzki leży u podłoża wszystkich wytwarzanych dóbr i całego bogactwa, jakie kiedykolwiek istniało na ziemi.
Pan jednak mówi, że pieniądze robią silni kosztem słabych? Jaką siłę ma pan na myśli? Nie jest to siła mięśni ani karabinów. Bogactwo jest produktem zdolności człowieka do myślenia. A zatem czy pieniądze robi człowiek, który wynajduje silnik, kosztem tych, którzy go nie wynaleźli? Czy robią je ludzie inteligentni kosztem głupich? Zdolni kosztem niekompetentnych? Ambitni kosztem leniwych? Pieniądze są tworzone — zanim będzie można je zagrabić lub wyłudzić — wysiłkiem każdego uczciwego człowieka, wysiłkiem na miarę jego zdolności. Człowiek uczciwy to taki, który wie, że nie może skonsumować więcej, niż wytworzył.
Handel na podstawie pieniędzy jest kodeksem ludzi dobrej woli. U podłoża pieniędzy leży aksjomat, że każdy człowiek jest właścicielem swojego umysłu i wysiłku. Pieniądze nie pozwalają, by o wartości pańskiego wysiłku stanowiła jakakolwiek siła poza dobrowolnym wyborem człowieka, który pragnie wymienić na niego swój wysiłek. Pieniądze pozwalają panu otrzymać za swoje towary i swoją pracę tyle, ile są one warte dla ludzi, którzy je kupują, ale nie więcej. Pieniądze nie pozwalają na żadne transakcje z wyjątkiem tych, które obie strony dobrowolnie uznają za korzystne. Pieniądze wymagają od pana uznania faktu, że ludzie muszą pracować na własną korzyść, nie zaś niekorzyść, na własny zysk, a nie stratę — uznania, że nie są zwierzętami pociągowymi, zrodzonymi po to, by dźwigać brzemię pańskiego nieszczęścia — że musi im pan oferować wartości, nie rany — że tym, co łączy ludzi, nie jest wymiana cierpienia, lecz dóbr. Pieniądze wymagają, aby sprzedawał pan nie swoją słabość głupocie ludzi, lecz swój talent ich rozsądkowi; żądają, by kupował pan nie najlichsze, co mogą zaoferować, ale najlepsze, co potrafią znaleźć pańskie pieniądze. A kiedy ludzie żyją dzięki wymianie — mając za arbitra rozsądek, nie siłę — wygrywa najlepszy produkt, najlepsze wykonanie, ludzie o najlepszej zdolności oceny i największym talencie — a stopień produktywności człowieka jest zarazem stopniem jego nagrody. Taki jest kodeks życia, którego narzędziem i symbolem jest pieniądz. Czy to właśnie nazywa pan złem?
Pieniądz jednak jest tylko narzędziem. Zabierze pana, dokąd pan zechce, ale nie zastąpi pana w fotelu kierowcy. Da panu środki do zaspokojenia pańskich pragnień, ale nie dostarczy tych pragnień. Pieniądz jest plagą ludzi, którzy usiłują odwrócić zasadę przyczyny i skutku — ludzi, którzy chcą zastąpić umysł grabieniem jego produktów.
Pieniądze nie kupią szczęścia człowiekowi, który nie ma pojęcia, czego chce: pieniądze nie zapewnią mu systemu wartości, jeśli nie wie, co jest dla niego wartością, ani nie dostarczą mu celu, jeśli się nie zdecydował, ku czemu zmierzać. Pieniądze nie kupią inteligencji głupcowi, podziwu — tchórzowi, szacunku — nieudacznikowi. Człowiek usiłujący kupić mózgi tych, którzy go przewyższają, aby mu służyły, zastępując ocenę pieniędzmi, ostatecznie pada ofiarą gorszych od siebie. Ludzie inteligentni go opuszczają, ale oszuści zlatują się do niego, zwabieni zasadą, której nie odkrył: że nikt nie może być wart mniej niż jego pieniądze. Czy z tego powodu nazywa je pan złem?
Tylko człowiek, który nie potrzebuje bogactwa — człowiek, który zbiłby własną fortunę niezależnie od tego, gdzie by zaczął — nadaje się do tego, by je dziedziczyć. Jeśli dziedzic jest równy swoim pieniądzom, służą mu; jeśli nie, niszczą go. Pan jednak przygląda mu się i krzyczy, że to pieniądze go zepsuły. Czyżby? A może to on zepsuł swoje pieniądze? Proszę nie zazdrościć bezwartościowemu dziedzicowi; jego bogactwo nie należy do pana i nie wykorzystałby go pan lepiej. Proszę nie myśleć, że powinno zostać rozdane pomiędzy was; obciążanie świata pięćdziesięcioma pasożytami, zamiast jednego nie przywróci martwej cnoty, jaką była jego fortuna. Pieniądze są żywą siłą, która, pozbawiona korzeni, obumiera. Nie będą służyły umysłowi, który nie potrafi im dorównać. Czy z tego powodu nazywa je pan złem?
Pieniądze są środkiem przetrwania. Werdykt, który pan wydaje o swoim źródle utrzymania, wydaje pan o swoim życiu. Jeśli źródło jest zatrute, potępił pan swoje własne życie. Czy zdobył pan te pieniądze podstępem? Hołubiąc ludzkie występki i ludzką głupotę? Zaspokajając potrzeby durniów w nadziei, że uzyska pan więcej, niż na to zasługują pańskie umiejętności? Obniżając swoje kryteria? Wykonując pogardzaną przez siebie pracę dla pogardzanych przez siebie kupców? Jeśli tak, pańskie pieniądze nie dadzą panu ani grama szczęścia. Wszystkie rzeczy, jakie pan kupi, będą dla pana nie hołdem, lecz wymówką; nie osiągnięciem, lecz wspomnieniem wstydu. Będzie pan krzyczał, że pieniądze są złem. Są złem, bo nie zastąpią panu szacunku dla samego sobie? Złem, bo nie pozwalają się cieszyć własnym zepsuciem? Czy to pieniądze, czy właśnie ten fakt jest źródłem pańskiej nienawiści?
Pieniądze zawsze pozostaną skutkiem i nie dadzą się zmusić do zastąpienia pana w roli przyczyny. Pieniądze są produktem cnoty, ale nie uczynią pana cnotliwym i nie odkupią pańskich występków. Pieniądze nie dadzą panu tego, co niezasłużone, ani w postaci materialnej, ani duchowej. Czy to pieniądze, czy właśnie ten fakt jest źródłem pańskiej nienawiści?
A może mówił pan, że to miłość do pieniędzy leży u podstaw zła? Aby coś kochać, trzeba znać i kochać jego istotę. Kochać pieniądze, to rozumieć i kochać fakt, iż są one wcieleniem najwspanialszej siły wewnątrz człowieka i kluczem uniwersalnym do wymiany jego wysiłku na wysiłek najlepszych spośród ludzi. To człowiek, który sprzedałby duszę za pięć centów, najgłośniej obwieszcza swoją nienawiść do pieniędzy — i ma powody, by ich nienawidzić. Miłośnicy pieniędzy chcą na nie pracować. Wiedzą, że potrafią na nie zasłużyć.
Proszę pozwolić udzielić sobie wskazówki co do charakterów ludzkich: człowiek, który potępia pieniądze, zdobył je w sposób nieuczciwy; ten, który je szanuje, zarobił je.
Proszę uciekać co sił w nogach przed każdym, kto panu mówi, że pieniądze są złem. To zdanie jest dzwonkiem trędowatego, zawieszonym na szyi zbliżającego się grabieżcy. Dopóki ludzie żyją razem na ziemi i potrzebują środków, by prowadzić ze sobą interesy, jedyne, co będzie mogło zastąpić pieniądze, jeśli z nich zrezygnują, to będzie lufa karabinu.
Ale zarobienie i utrzymanie pieniędzy wymaga od pana praktykowania najwyższych cnót. Ludzie, którzy nie mają odwagi, dumy ani szacunku dla samych siebie, nie mają też moralnego poczucia swojego prawa do pieniędzy i nie są gotowi bronić ich tak, jak bronią życia; ludzie, którzy przepraszają za swoje bogactwo, niedługo pozostaną bogaci. Są naturalną przynętą dla zastępów grabieżców, którzy przez całe wieki kryją się pod ziemią, ale wypełzają natychmiast, gdy tylko poczują człowieka, który ich błaga o przebaczenie grzechu posiadania bogactwa. Pospieszą uwolnić go od tego grzechu — i, jak na to zasługuje, od życia.
Nastanie wtedy czas ludzi dwulicowych — autostopowiczów cnoty, żyjących dzięki sile, ale liczących na to, że ci, którzy żyją dzięki wymianie, nadadzą wartość ich zagrabionym pieniądzom. W społeczeństwie moralnym są oni przestępcami i wydaje się statuty mające na celu obronę przed nimi. Ale kiedy społeczeństwo przyznaje słuszność przestępcom, a prawa grabieżcom — ludziom, którzy używają siły do zagarniania bogactwa bezbronnych ofiar — pieniądze stają się mścicielem swego stwórcy. Owi grabieżcy wierzą, że ograbianie rozbrojonych ludzi jest bezpieczne, skoro już udało im się przeforsować ustawę nakazującą ich rozbrojenie. Ale ich łup staje się magnesem dla innych łupieżców, zabierających im go w ten sam sposób, w jaki ci go zdobyli. Wtedy wygrywają nie ci, którzy potrafią najlepiej wytwarzać, lecz ci najbardziej bezwzględnie brutalni. Kiedy kryterium stanowi siła, morderca wygrywa z kieszonkowcem. A wtedy społeczeństwo znika pośród ruin i rzezi.
Chce pan wiedzieć, czy nadchodzi ten dzień? Proszę obserwować pieniądze. Pieniądze są barometrem cnoty społeczeństwa. Kiedy zobaczy pan, że handel odbywa się nie dzięki przyzwoleniu, lecz pod przymusem — kiedy zobaczy pan, że aby wytwarzać, potrzebuje pan zezwolenia ludzi, którzy nic nie wytwarzają — kiedy zobaczy pan, że pieniądze płyną do tych, którzy nie handlują towarami, lecz przysługami — kiedy zobaczy pan, że ludzie bogacą się dzięki łapówkom i pociąganiu za sznurki, nie zaś dzięki pracy, a pańskie prawa nie chronią pana przed nimi, lecz ich przed panem — kiedy zobaczy pan, że nagradza się zepsucie, a uczciwość zmienia się w poświęcenie — może pan być pewien, że społeczeństwo jest skazane. Pieniądze są zbyt szlachetnym środkiem, by konkurować z karabinami i pertraktować z brutalnością. Nie pozwolą przetrwać krajowi w połowie złożonemu z należnych prawnie dóbr, a w połowie z łupów. Kiedykolwiek pojawiają się wśród ludzi niszczyciele, zaczynają od niszczenia pieniędzy, bo to one są ochroną człowieka i bazą moralnej egzystencji. Niszczyciele zabierają złoto i dają jego właścicielom w zamian plik fałszywych papierów. To zabija obiektywne kryteria i oddaje ludzi w arbitralną władzę arbitralnych decydentów o wartościach. Złoto było wartością obiektywną, ekwiwalentem wyprodukowanego bogactwa. Papier jest kredytem na nieistniejące bogactwo, wspartym przez karabin wycelowany w tych, którzy mają je wyprodukować. Papier jest czekiem wystawionym przez grabieżców działających w świetle prawa w ciężar konta, które nie należy do nich: cnoty ofiar. Proszę czekać dnia, w którym czek zostanie zwrócony z napisem „debet”. Kiedy środki przetrwania stają się złem, nie może pan oczekiwać, że ludzie pozostaną dobrzy. Że pozostaną moralni i poświęcą swoje życie, by stać się paszą niemoralnych. Że będą produkować, kiedy karze się produkcję i nagradza grabież. Niech pan nie pyta: „Kto niszczy świat?” Pan to robi. Stoi pan wśród największych osiągnięć największej cywilizacji produkcyjnej, zastanawiając się, dlaczego rozpada się ona wokół pana w proch, a zarazem potępiając jego siłę napędową — pieniądz. Patrzy pan na pieniądze tak, jak patrzyli na nie dzicy, i zastanawia się, dlaczego pod pańskie miasta podpełza dżungla. Na przestrzeni historii rodzaju ludzkiego pieniądze zawsze przejmowali tacy czy inni grabieżcy, których nazwiska się zmieniały, ale metody pozostawały takie same: siłą odbierać bogactwo i pętać, poniżać, zniesławiać, pozbawiać honoru producentów. To zdanie o pieniądzach, które są złem, tak lekkomyślnie przez pana wypowiadane, pochodzi z czasów, kiedy bogactwo wytwarzane było rękoma niewolników — niewolników powtarzających ruchy odkryte kiedyś przez czyjś umysł i od wieków nie ulepszane. Dopóki produkcją rządziła siła, a bogactwo zdobywano podbojem, niewiele można było osiągnąć. A jednak przez wszystkie te wieki stagnacji i głodu ludzie sławili grabieżców jako arystokratów miecza, arystokratów z urodzenia i z urzędu, gardzili zaś producentami jako niewolnikami, handlarzami, kupcami — przemysłowcami.
Ku chwale ludzkości zaistniał, po raz pierwszy i jedyny w historii, kraj pieniądza — i nie istnieje wyższy, bardziej uświęcony hołd, który mógłbym ofiarować Ameryce, gdyż znaczy to: kraj rozsądku, sprawiedliwości, wolności, produkcji i osiągnięć. Po raz pierwszy ludzki umysł i pieniądze były wolne i nie istniały fortuny pochodzące z podboju, lecz jedynie te pochodzące z pracy, a zamiast ludzi miecza i niewolników pojawił się prawdziwy twórca bogactwa, największy robotnik, najwyższy typ istoty ludzkiej — człowiek zawdzięczający wszystko sobie — amerykański przemysłowiec.
Jeśli mnie pan poprosi, abym wymienił najlepszą cechę Amerykanów, wybiorę — bo w niej zawiera się wszystko inne — fakt, iż to oni stworzyli wyrażenie „robić pieniądze”. Żaden inny język ani naród nie używał wcześniej tego określenia; ludzie zawsze myśleli o bogactwie jako o czymś statycznym — czymś, co można odebrać, wybłagać, odziedziczyć, podzielić, zagrabić lub otrzymać w formie przysługi. Amerykanie pierwsi zrozumieli, że bogactwo trzeba stworzyć. W słowach „robić pieniądze” zawiera się kwintesencja ludzkiej moralności.
A jednak właśnie za te słowa Amerykanie zostali potępieni przez zgniłe kultury kontynentów rządzonych przez grabieżców. Teraz credo grabieżców doprowadziło was do tego, że uważacie swoje najwspanialsze osiągnięcia za piętno, swoje bogactwo za winę, swoich najwspanialszych ludzi, przemysłowców, za czarne owce, a swoje wspaniałe fabryki za produkt i własność pracy mięśni, pracy poganianych batem niewolników, jak egipskie piramidy. Zepsuty dureń, który twierdzi, że nie widzi różnicy między siłą dolara a siłą bata, powinien poznać tę różnicę na własnej skórze — i myślę, że tak się stanie.
Dopóki, i jeśli, nie odkryjecie, że pieniądze leżą u źródła wszelkiego dobra, sami się domagacie własnego zniszczenia. Kiedy pieniądze przestają być narzędziem, za pomocą którego ludzie załatwiają sprawy, wtedy za narzędzie zaczynają im służyć inni ludzie. Krew, baty, karabiny — albo dolary. Niech pan wybiera — wyjście jest tylko jedno, a czas ucieka.
Francisco ani razu nie spojrzał na Reardena, kiedy mówił, ale gdy tylko skończył, jego oczy powędrowały prosto ku twarzy tamtego. Rearden stał bez ruchu, nie widząc pośród poruszających się wokół postaci i twarzy nikogo z wyjątkiem Francisca d’Anconia.
Niektórzy spośród słuchaczy teraz pospiesznie się oddalali, inni zaś mówili: „To straszne!”, „To nieprawda!”, „Jakież to podłe i samolubne!” — głośno, a zarazem ostrożnie, jakby chcieli, by usłyszeli ich sąsiedzi, ale nie Francisco.
— Senor d’Anconia — zadeklarowała kobieta z kolczykami — nie zgadzam się z panem!
— Jeśli potrafi pani obalić choć jedno zdanie, które wypowiedziałem, madame, wysłucham pani z wdzięcznością.
— Och, nie potrafię panu odpowiedzieć. Nie mam żadnych odpowiedzi, mój umysł nie działa w ten sposób, ale ponieważ nie czuję, że ma pan rację, wiem, że jej pan nie ma.
— Skąd pani to wie?
— Czuję to. Nie kieruję się głową, lecz sercem. Być może jest pan dobrym logikiem, ale nie ma pan serca.
— Kiedy wokół nas ludzie zaczną umierać z głodu, madame, nie będą mieli żadnego pożytku z pani serca. I jestem wystarczająco pozbawiony serca, żeby powiedzieć, że kiedy będzie pani krzyczeć: „Nie wiedziałam o tym!”, nie otrzyma pani przebaczenia.

Polsce grozi wojna. Fałszywa flaga - Saudowie, USA, Rosja, Izrael

Cywilizacja łacińska.

I komu to przeszkadzało? And whom did it bother?: http://youtu.be/jCAMgTHTLFc

czwartek, 7 kwietnia 2016

Cywilizacja żydowska. Organizacja bez organizacji

Cywilizacja żydowska. Organizacja bez organizacji: [Dzisiaj porcja informacji, jakie każdy domorosły „antysemita” zapewne ma w małym palcu.Tym niemniej zachęcam do uważnej lektury także osoby w tym szlachetnym hobby zaprawione. MT]

środa, 6 kwietnia 2016

Grzegorz Braun - Nie wolno nam zmarnować szansy

Warto powrócić do pomysłu Międzymorza, jako poprawionego i ulepszonego H...

Mazur - szkolnictwo.

 
A co o szkolnictwie pisał Marian Mazur?
Marian Mazur (1909-1982), najwybitniejszy polski cybernetyk, był jednym z nielicznych naukowców łączących wiedzę wysoce specjalistyczną z ogólną, wzorem człowieka „renesansowego” XX wieku.
  Wiele jego prac miało charakter nowatorski, znacznie wyprzedzało osiągnięcia innych badaczy. Zdał egzamin najtrudniejszy, jaki przed człowiekiem stawia nauka. Sformułował nie dostrzegane wcześniej rozwiązania różnych problemów. Ubiegł współczesnych. Dopomogły mu w tym talent i odwaga.
  Nie przechodził obojętnie wobec problemów współczesnego świata. Stał się bardzo cenionym publicystą. Wiele jego idei, zwłaszcza dotyczących optymalnej organizacji nauki i społeczeństwa, przyśpieszyło wprowadzenie nowych rozwiązań.
  Pozostawił przygotowane do druku teksty. Po opublikowaniu artykułu wspomnieniowego o Marianie Mazurze „Prekursor” („PT” nr 9/84) żona profesora udostępniła nam nie opublikowane materiały. Przedstawiamy fragment szkicu poświęconego sprawom szkolnictwa. Sądzimy, że oceny profesora nie zdezaktualizowały się.

  Stan szkolnictwa jest wprost rozpaczliwy, na co złożyły się co najmniej trzy czynniki. Po pierwsze, na całym świecie brakuje racjonalnej koncepcji szkoły. Po drugie, szkoła jest tworem niezmiernie trudnym do reformowania, gdyż drobne poprawki prawie nic nie dają, a gruntowne reformy uniemożliwia konieczność kontynuowania dotychczas obowiązujących programów. Z dnia na dzień ani z roku na rok nie wymieni się wszystkich nauczycieli, ani nie pozbawi się ich wieloletnich nawyków i nie wpoi nowych, nie wymieni się uczelni kształcących nauczycieli po staremu, nie wymieni się też programów nauczania ani podręczników. Nie mówiąc już o zmianie mentalności uczniów, z których każdy - statystycznie biorąc - w dowolnej chwili, jaką by się zechciało wybrać jako początek reformy, ma już za sobą kilka lat szkoły takiej, jaka jest, a więc szkoły, która zdążyła go już jakoś urobić i przez to uczynić go niezdolnym do przestawienia się na inny system uczenia się. Po trzecie, do tego wszystkiego należy doliczyć lokalne błędy w traktowaniu szkoły.
  Nie miejsce tu na przedstawienie, choćby szkicowe, projektu nowej szkoły, toteż ograniczę się do wyjaśnienia, dlaczego oceniam szkolnictwo tak krytycznie.
  Truizmem jest stwierdzenie, że zadanie szkoły to dostarczenie uczniowi takiego rodzaju informacji, jakich będzie potrzebował w przyszłości jako dorosły (rzecz jasna, chodzi o informacje podstawowe, które będzie musiał później uzupełnić).
  Jakież to są informacje. Życie psychiczne składa się z procesów informacyjnych i procesów decyzyjnych. Czegoś się doznaje i czegoś się chce. Jest to podział zupełny, nic trzeciego nie ma.
  Naczelny zarzut, jaki należy szkole postawić, to ten, że jest absolutnie wyprana z procesów decyzyjnych. Kształci przedmiot, istotę odbiorczą, półczłowieka, na którego inni będą wpływali, wydawali mu nakazy i zakazy, egzekwowali wiadomości, które ma ze szkoły, a nawet takie, których nie ma znikąd, chwalili za dobre spełnienie obowiązków a ganili za złe. Nie kształci go jako podmiotu, nawet przyszłego, a cóż dopiero teraźniejszego.
  Z czasem, już po wyjściu ze szkoły, zacznie powoli rozeznawać siebie również jako podmiot (gdyby to nastąpiło wcześniej, szkoła użyłaby wszelkich możliwych środków, aby mu to wybić z głowy, najłagodniejszym z nich byłoby obniżenie oceny ze sprawowania za „krnąbrność”) mogący krytykować, stawiać żądania, nie zgadzać się, wyrażać niezadowolenie. Wówczas stwierdzi, że nie ma pojęcia, jak to robić, popełni mnóstwo błędów przez nieodróżnianie słuszności od taktyki, ucząc się umiejętności decydowania od zera, zdany wyłącznie na siebie. Pod tym względem uczeń kończący szkołę znajduje się w sytuacji gorszej niż jego rówieśnik sprzed paru tysięcy lat, któremu ojciec dawał łuk i zabierał ze sobą na polowanie.
  Okoliczność, że umiejętności decydowania nabywa się samorodnie oraz że rozpoczyna się jej nabywanie tak późno, sprawia, że przewleka się ono przeważnie do starości, a u ogromnej większości ludzi umiejętności decydowania nigdy nie wznosi się poza poziom prymitywny. To stąd właśnie, z doznawania dotkliwych skutków popełniania błędów w decyzjach, nawet u ludzi mających już dorosłe dzieci, wzięło się powiedzenie, że „człowiek uczy się rozumu do samej śmierci”, a nie - jak niektórzy sądzą - z faktu, że wiedza się szybko rozwija, trzeba się więc ciągle dokształcać. I pomyśleć, że nie na jakimś prymitywnym poziomie, lecz jeszcze w najzupełniej zerowym stanie umiejętności decydowania, człowiek podejmuje dwie najdonioślejsze decyzje życia, jakimi jest wybór zawodu i małżeństwo!
  BEZDECYZYJNY charakter kształcenia młodzieży nie wynika z „istoty szkoły”, lecz z braku rozeznania celów, dla których wykształcenie ma służyć. Pod tym względem pozostajemy właściwie na poziomie dawnych guwernerów, od których młodzi panicze „pobierali nauki”, tzn. uczyli się sztuki czytania, pisania i rachowania, a ponadto encyklopedycznych elementów historii, geografii, literatury, jakiegoś języka obcego, aby umieć „obracać się w świecie”. Różnica polega jedynie na tym, że obecnie zakres wiedzy encyklopedycznej jest znacznie szerszy, co nie przeszkadza, że maturzysta, jeżeli idzie na studia wyższe - co, jest w znacznym stopniu kontynuacją szkoły średniej - także umie tylko „obracać się w świecie”, co znaczy może pracować w biurze, gdzie będzie wpisywał, przepisywał i wypisywał to, co mu tam, odpowiednio do rodzaju biura, każą.
  Jak natomiast być powinno, widoczne jest w nauczaniu na rozmaitych kursach, organizowanych w celach wyraźnie określonych. Na przykład na kursie samochodowym chodzi o wykształcenie kierowców. W tym też celu, oprócz dostarczania kursantowi informacji o budowie samochodu, znakach drogowych i przepisach ruchu, kształci się go w podejmowaniu decyzji w sytuacjach od najprostszych, jak uruchomienie i zatrzymanie silnika w samochodzie stojącym, aż do najtrudniejszych, w normalnym ruchu miejskim. Kursant stopniowo przemienia się w kierowcę i staje się nim jeszcze przed końcem kursu. W ostatnich jazdach ćwiczebnych obecność instruktora jest tylko formalnością. Tu nie chodzi tylko o to, że nowo wykształcony kierowca umie jeździć, tzn. wie kiedy co nacisnąć lub obrócić. Potrafi także decydować, to jest pokonywać wahania i rozstrzygać wątpliwości, jakie przeżywa się w konkretnych sytuacjach ruchu drogowego, kiedy obawia się podjąć błędną decyzję nie dlatego, że zdradziłby się tym wobec instruktora niedostatkiem informacji o kierowaniu samochodem, lecz dlatego, że naraziłby siebie i innych na niebezpieczeństwo. Jest to przejęcie się decydowaniem, bo sytuacje są rzeczywiste i nie nadają się do żartów. Podobnie na kursie pływackim kursant staje się pływakiem i jeszcze w czasie trwania kursu bywa w sytuacjach grożących mu rzeczywistym niebezpieczeństwem, z którego prawdopodobnie instruktor by go wybawił, ale jak wiadomo diabeł nie śpi.
  Kim zaś staje się uczeń kończący szkołę? Powinien stać się dorosłym (nawet świadectwo, jakie otrzyma, nazywa się świadectwem dojrzałości), to znaczy jeszcze w ostatnim roku szkolnym powinien umieć postępować jak dorosły.
  Przed laty zdarzyło mi się usłyszeć, jak stary wieśniak powiedział o jakimś wymądrzającym się studencie: „Co on tam, głupi, wie, jak na siebie nie zarabia, a żony i dzieci nie ma”. W tych słowach był głęboki sens. Praca, utrzymanie rodziny to rzeczywistość, bez zetknięcia się z nią nie wie się, co to znaczy decydować, jest się „głupim”.
  I rzeczywiście, w szkole uczniowie do końca pozostają „głupi”. Ideałem wychowawczym nauczycieli jest przekształcenie zwykłego ucznia w ucznia wzorowego. W ucznia, a nie w dorosłego. Nauczyciele czują się zwierzchnikami uczniów, i takimi chcą pozostać do końca, tj. do chwili, gdy ich przekażą następnym zwierzchnikom. Jest to masowe produkowanie ludzi nieodpowiedzialnych.
  W szkole, owszem mówi się wiele o poczuciu odpowiedzialności, ale chodzi o odpowiedzialność wykonawców, a nie decydentów.
  Tak zwane samorządy w szkole to nie żadne samorządy, lecz ich parodia. Nic dziwnego, że później podobnie działają samorządy dorosłych. Nauczyciel-wychowawca wyznacza, który uczeń ma być w danym roku przewodniczącym, który sekretarzem itd. i całe to grono traktuje jako pomocników w rozmaitych akcjach szkolnych, utrzymywaniu porządku, zbieraniu składek itp.
  A przecież, choćby w tym minimalnym zakresie, należałoby uwalniać uczniów od natarczywej obecności nauczyciela, stawiać ich wobec konieczności podjęcia decyzji, dać im odczuć smak bezradności, gdy nie wiadomo co postanowić, a zarazem świadomość, że to, co się postanowi nie wymaga niczyjego potwierdzenia i będzie musiało być jakoś zrealizowane. Gdy w razie błędnej decyzji zamierzona akcja się nie uda albo uda się niezupełnie, jej przebieg powinien być przedyskutowany (tym razem, w obecności nauczyciela jako doradcy), a błędy decyzji wykryte. Uczniowie powinni się przy tym nauczyć przewodniczenia zebraniom, protokołowania, referowania, dyskutowania, stawiania wniosków oraz rozróżniania ich rodzajów (ileż to osób dorosłych nie wie, jaka jest różnica np. między wnioskiem formalnym a wnioskiem nagłym i jaka jest procedura ich uchwalania).
  To jednak nie wszystko. Problematyka decydowania powinna być w szkole szeroko traktowana; podstawy teorii decyzji, ze szczególnym uwzględnieniem optymalizacji zasady projektowania w związku z fizyką i realizacja prostych projektów, zasady organizacji pracy zespołowej i rodzaje podejmowanych w związku z tym decyzji, dyskutowanie kapitalnych problemów decyzyjnych, znanych z historii powszechnej, rozwiązywanie ćwiczebnych problemów decyzyjnych o nie znanej z góry liczbie możliwych decyzji.
  Przede wszystkim jednak należałoby położyć nacisk na podejmowanie przez uczniów decyzji w sytuacjach rzeczywistych, z rzeczywistymi ich skutkami. Najbardziej nadają się do tego sytuacje, w których uczniowie muszą decydować o swoim życiu, o przyszłości. Czas skończyć ze szkołą pojmowaną jak rura: gdy uczniowie wejdą do niej jednym końcem, będą w niej przepychani, aż wyjdą drugim. Tak, przepychani, co ma ten skutek, że uczniom wszystkich czasów - bo system ten pokutuje od dawna - wydaje się, iż robią łaskę, że chodzą do szkoły, i wobec tego za największe szczęście uważają sytuację gdy nie zostało nic zadane albo jest wolna lekcja, bo nauczyciel zachorował, a jeżeli zaczną się zaniedbywać, jest to zmartwienie dla rodziców, z którymi wychowawca porozmawia na wywiadówce.
  W szkole średniej atmosfera taka powinna zostać zlikwidowana przez zdjęcie z uczniów nacisku nauczycieli - kto chce, niech się uczy, kto nie chce, niech się nie uczy - tak jak jest w szkołach wyższych. Nie należy się obawiać, że nastolatki to głuptasy i przestaną w ogóle chodzić do szkoły. Nie przejmują się szkołą, bo wiedzą, że robi to za nich ktoś inny - nauczyciele, rodzice. Przejmują się jednak sobą, tyle że w niewłaściwy sposób. Zmiana jest potrzebna, żeby kształcenie się było przedmiotem decyzji ucznia, a nie nakazu, któremu trzeba się poddać, bo dorośli są silniejsi.
  Oczywiście, nie w tym rzecz, żeby uczeń „podjął decyzję” zapisania się do szkoły i przyjścia na egzamin wstępny, lecz w tym, żeby musiał w szkole decydować o sobie. Na przykład, obecnie nauczanie odbywa się w sposób uśredniony, program musi być przerobiony ze wszystkimi uczniami, wszyscy muszą opanować w dostatecznym stopniu wszystkie przedmioty. W rezultacie uczeń niewiele zajmuje się przedmiotami, do których jest bardzo uzdolniony, a najwięcej wysiłku wkłada w przedmioty sprawiające mu trudności, tym większego, że przedmiotów tych nie lubi. Musi tak postępować, bo grozi mu nieotrzymanie promocji, jeżeli ich nie opanuje.
  Czy to jest racjonalne ? Czy społeczeństwo potrzebuje ludzi znających wszystko pobieżnie, czy też ludzi o różnych talentach dobrze rozwiniętych ? Odpowiedź nie nasuwa chyba wątpliwości. Nie można jednak indywidualizować uczniów decyzją nauczyciela. Tylko sam uczeń może powiedzieć, czego chce, co sprawia mu satysfakcję i przyjemność, a co go nudzi, to zaś oznacza oddanie decyzji w jego ręce, ucznia. Wtedy będzie się uczył z własnej inicjatywy, ze skutecznością przekraczającą wyobrażenia nauczycieli dzisiejszego typu.
  Że to nie przesada, można się przekonać obserwując uczniów-hobbystów, znane są przypadki chłopców interesujących się elektroniką, którzy wiedzą niewiele ustępowali inżynierom tej specjalności, a z całą pewnością przewyższali ich liczbą samodzielnie skonstruowanych generatorów i znajomością czasopism fachowych, sprowadzanych nieraz z zagranicy w drodze wymiany, a następnie wertowanych ze słownikiem w ręku, aby żadnego słowa ze zdobytego skarbu nie uronić.
  Tym ogromnym potencjałem intelektualnym nauczyciele zupełnie nie interesują się, czemu zresztą trudno się dziwić. Nie tego oczekuje od nich ministerstwo, a poza tym, szczerze mówiąc, nie mogliby być partnerami w dyskusji z takimi uczniami, gdyż niewiele by z niej zrozumieli, nawet jeżeli są nauczycielami fizyki.
  Na ewentualny argument, że pewni uczniowie zrobiliby ze swobody decyzji zły użytek, porzucając szkołę przez lekkomyślność, czego dopiero po niewczasie zaczęliby żałować, odpowiem, że istotnie mogłoby się to zdarzać, ale miejsc w szkole średniej mamy mniej niż zgłaszających się. Czy nie słuszniej byłoby więc udostępnić je przede wszystkim tym, którzy będą chcieli się uczyć z własnego impulsu, bez popychania? Jeżeli zdolny a tylko jeszcze lekkomyślny uczeń wypadnie z normalnego nurtu szkolnego, to jeszcze nie tragedia - będzie mógł skorzystać z nauczania zaocznego lub wieczorowego. Prawda, będzie to od niego wymagało zwiększonego trudu i wyrzeczeń, ale taka jest cena, tutaj stosunkowo niska, błędnych decyzji. Mogę tylko powtórzyć, że umiejętności decydowania nabywa się w sytuacjach rzeczywistych.
  Inny zarzut pod adresem szkoły to fakt, że nawet w zakresie procesów informacyjnych działalność jej jest wadliwa. Zajmuje się wyłącznie wpajaniem wiadomości, a nie uczy wyrabiania poglądów. Co więcej, żeby chociaż te wiadomości były właściwie dobrane, ale i to nie. Podaje się wiadomości które można znaleźć w atlasach, encyklopediach, tablicach itp., a nie podaje się metod ich zdobywania.
  MARIAN MAZUR

Co szkoła robi z mózgami dzieci? | Angelika M. Talaga | TEDxKoninED

Islam

http://www.tygodniksolidarnosc.com/pl/15379/77/c/prof--chodakiewicz--krotki-kurs-koranu.html

wtorek, 5 kwietnia 2016

Grzegorz Braun Wyższość cywilizacji Katolickiej nad inną

Stacja kosmiczna ISS slfa

ISS będzie widoczna z Sokołów Podlaski, dnia czwartek, 7 kwi o 20:14:14 Początek z kierunku W (261°) Koniec w kierunku E (90°) o 20:20:25 Maks. wysokość: 77° Jasność: -3,3 http://issdetector.com

ISS

ISS będzie widoczna z Sokołów Podlaski, dnia wtorek, 5 kwi o 20:22:45 Początek z kierunku WSW (249°) Koniec w kierunku E (88°) o 20:28:27 Maks. wysokość: 64° Jasność: -3,1 http://issdetector.com

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Aborcja

Merytorycznie o aborcji.
| Kiedy mówimy o człowieku?
Według cybernetyki oraz syntetycznych nauk z pogranicza fizyki i cybernetyki mówić możemy o życiu/systemie autonomicznym kiedy będzie program (a więc i cel), zaistnieje dlań realizacji możliwość poprzez odpowiedni bilans energetyczny (moc swobodną) oraz oczywiście będzie akt sterowania który spowoduje że istniejący program będzie realizowany. W przypadku ludzi jest to więc moment poczęcia, kiedy plemnik połączy się z jądrem komórki jajowej. Aborcja jest więc zabiciem człowieka w fazie przedurodzeniowej.
| Jakie mogą być najważniejsze konsekwencje legalizacji aborcji?
→Zmniejszenie oporów do zabijania człowieka, w wyniku poprzedzającej akcji informacyjnej (możliwe jest osłabienie jej przez przeciwników aborcji) oraz zwiększania się pojedynczych aktów aborcji.
→Możliwość uniknięcia urodzenia dzieci z wrodzonymi lub nabytymi wadami genetycznymi oraz spłodzonych w wyniku gwałtu.
→Zmniejszenie się oporu dla podejmowania decyzji o prowadzenia luźnego życia seksualnego (w tym prowadzenia związków bez zobowiązań).
→Powstanie branży aborcyjnej, prawdopodobne zastosowanie materiału biologicznego pozostałego po dokonaniu aborcji.
→Pogorszenie się demografii państwa.
→Spadek zawiązywania związków nadrzędnych (w tym rodzin), zwiększenie się dezorganizacji społeczeństwa. Jakościowe pogorszenie się relacji damsko-męskich, wzrost postaw roszczeniowo-indywidualistycznych.
→Transformacja cywilizacyjna z cyw. łacińskiej do cyw. bizantyjskiej lub z cyw. bizantyjskiej do turańskiej, spadek moralności chyba w społeczeństwie.
→Możliwe powikłania psychologiczne u kobiet które dokonały aborcji w młodym wieku w momencie zmiany dynamizmu charakteru (np. z egzodynamizmu do etapu statyzmu; http://goo.gl/i70ou5).
| Jakie mogą być najważniejsze konsekwencje delegalizacji aborcji?
→Zwiększenie oporów do zabijania człowieka, pod warunkiem że potencjalni zwolennicy aborcji nie będą prowadzili wojny informacyjnej wymierzonej w integralność społeczeństwa i na bazie tego prowadzenia akcji wymuszającej legalizacje aborcji.
→Brak możliwości uniknięcia urodzenia dzieci z wrodzonymi lub nabytymi wadami genetycznymi oraz spłodzonych w wyniku gwałtu. Możliwe powikłania psychologiczne u kobiet.
→Zwiększenie oporów do wykorzystywania materiału biologicznego pozostałego po poronieniach i zmarłych dzieciach.
→Zwiększenie się ostrożności przy prowadzeniu życia seksualnego, poprawienie się jakościowo relacji damsko-męskich.
[Czy istnieje wyjątek dla przeprowadzenia pewnej formy aborcji z pełną kompatybilnością dla postulatów pełnej ochrony życia?]
Istnieje taka możliwość w momencie gdy życie matki jest zagrożone i dążymy do jak najbardziej optymalnego rozwiązania, w którym ratujemy matkę i staramy się uratować jej dziecko (które traktujemy jako podmiot, a nie jako nowotwór; uzasadnienie dla przeciwdziałania dezorganizacji cywilizacyjnej).

post użytkownika FB Mariusz Żabiński

Wrocław przeciw islamowi - Justyna Helcyk ONR

Ks. Jan Kaczkowski – Best OF… ostatnie 2 lata.