ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

czwartek, 30 czerwca 2022

"Kombat", kultowe sowieckie zdjęcie z II wojny światowej

 History in Color

 "Kombat", the iconic Soviet World War II photograph taken by Max Alpert depicting a Soviet military officer armed with a TT pistol who is raising his unit for an attack. 

The date and identity of the officer are not confirmed but is believed to be junior politruk Aleksei Yeryomenko shortly before his death on 12 July 1942, in Voroshilovgrad Oblast.
Credit: julius.colorization on Instagram…
Zobacz więcej
"Kombat", kultowe sowieckie zdjęcie z II wojny światowej zrobione przez Maxa Alperta przedstawiające sowieckiego oficera wojskowego uzbrojonego w pistolet TT, który podnosi swoją jednostkę
Data i tożsamość oficera nie zostały potwierdzone, ale uważa się, że to młodszy politruk Aleksei Yeryomenko krótko przed śmiercią 12 lipca 1942 r. w obwodzie woroszyłowgradzkim.
Kredyt: Juliusz. koloryzacja na Instagramie
 
Ukryj tłumaczenie
 
Oceń to tłumaczenie
Może być zdjęciem przedstawiającym 1 osoba, stoi i na świeżym powietrzu

Festiwal Młodych Talentów

https://www.facebook.com/groups/691495074304765/permalink/5289605931160300/ 


Gwiazdy polskiej rozrywki, Wojciech Korda, Karin stanek, Helena Majdaniec, Kasia Sobczyk czy Tadeusz Nalepa w duecie z Mirą Kubasińską

Warszawa

 From Poland with Love


📷@mr_fly_guy_one
Może być zdjęciem przedstawiającym droga

Dwie twarze „babci Kasi”

https://twitter.com/tvp_info/status/1524030543582699520?s=20&t=rkI3BKXBL4sKa91cSPjSYw 

Joseph Robert Beyrle

 America's Military History

 Joseph Robert Beyrle (1923-2004) was a paratrooper with the 101st Airborne when he was caught by the Germans during the Normandy landings.Eventually,he managed to escape and wandered in the German countryside until he met Russian troops and persuaded their commanders to allow him to fight on the front line.He fought for a month and was wounded. Marshal Zhukov arranged for Beyrle's trip back to the US. Beyrle is the only American who fought the Germans in both the US and Red A…
Zobacz więcej

Joseph Robert Beyrle (1923-2004) był spadochroniarzem ze 101. powietrznodesantowym, gdy został złapany przez Niemców podczas lądowania w Normandii. Ostatecznie udało mu się uciec i wędrował po niemieckiej wsi, aż spotkał rosyjskie wojska i przekonał ich dowódców, by pozwolili mu walczyć na pierwszej linii frontu. Walczył przez miesiąc i został ranny. Marszałek Żukov zorganizował podróż Beyrle'a z powrotem do Stanów Zjednoczonych. Beyrle jest jedynym Amerykaninem, który walczył z Niemcami zarówno w USA, jak i Czerwonej Armii podczas 2 wojny światowej.
Po swoim zaciągnięciu Beyrle postanowił zostać spadochroniarzem, dołączając do 506. Pułku Piechoty Spadochroniowej 101 dywizji „Krzyczące Orły”, specjalizującej się w komunikacji radiowej i rozbiórkach, i po raz pierwszy stacjonował w Ramsbury, En gruczoł, aby przygotować się na nadchodzącą inwazję aliantów z zachodu. Po dziewięciu miesiącach szkolenia Beyrle zakończył dwie misje w okupowanej Francji w kwietniu i maju 1944 roku, dostarczając złoto francuskiemu ruchu opo
6 czerwca D-Day C-47 Beyrle'a znalazł się pod ostrzałem wroga nad wybrzeżem Normandii i zmuszony został skoczyć z niezwykle niskiej wysokości 120 metrów. Po lądowaniu w Saint-Côme-du-Mont sierżant Beyrle stracił kontakt z kolegami spadochroniarzami, ale udało się wysadzić elektrownię. Wykonywał inne misje sabotażowe, zanim kilka dni później został schwytany przez niemieckich
W ciągu następnych siedmiu miesięcy Beyrle był przetrzymywany w siedmiu różnych niemieckich więzieniach. Uciekł dwa razy, tylko po to, by za każdym razem go schwytać. Beyrle i jego współwięźniowie mieli nadzieję na odnalezienie Armii Czerwonej, która była niedaleko. Po drugiej ucieczce (w której wraz z towarzyszami wyruszył do Polski, ale przez pomyłkę wsiadł do pociągu do Berlina) Beyrle został przekazany Gestapo przez niemieckiego cywila. Bity i torturowany został wypuszczony do niemieckiego wojska po tym, jak urzędnicy wkroczyli i ustalili, że Gestapo nie ma jurysdykcji Gestapo miało zastrzelić Beyrle'a i jego towarzyszy, twierdząc, że jest amerykańskim szpiegiem, który skoczył na spadochronie do Berlina.
Beyrle został zabrany do obozu jenieckiego Stalag III-C w Alt Drewitz, z którego uciekł na początku stycznia 1945 roku. Pojechał na wschód, mając nadzieję spotkać się z armią radziecką. Spotkając sowiecką brygadę czołgów w połowie stycznia podniósł ręce, trzymając paczkę papierosów Lucky Strike i krzyknął po rosyjsku: 'Amerikansky tovaryszch! ("Amerykański towarzysz! "). Beyrle udało się ostatecznie przekonać dowódcę batalionu (Aleksandrę Samusenko, rzekomo jedyną oficerkę czołgów w tej randze w czasie wojny), aby pozwolił mu walczyć u boku jednostki w drodze do Berlina, rozpoczynając tym samym miesięczną pracę w sowieckim batalionie czołgów, gdzie jego ekspertyza w sprawie wybu został doceniony
Nowy batalion Beyrle'a to ten, który uwolnił jego dawny obóz, Stalag III-C, pod koniec stycznia, ale w pierwszym tygodniu lutego został ranny podczas ataku niemieckich bombowców nurkujących Stuka. Ewakuowano go do sowieckiego szpitala w Landsberg an der Warthe (obecnie Gorzów Wielkopolski w Polsce), gdzie odwiedził go marszałek radziecki Georgij Żukow, który zaintrygowany jedynym niesowieckim w szpitalu, poznał jego historię poprzez int erpreter i dostarczył Beyrle'owi oficjalne dokumenty w porządku aby dołączyć do sił amerykańskich.
Dołączając do sowieckiego konwoju wojskowego, Beyrle dotarł do ambasady USA w Moskwie w lutym 1945 roku, tylko po to, aby dowiedzieć się, że Departament Wojny Stanów Zjednoczonych zgłosił go jako zabity w akcji 10 W Muskegonie odprawiona została msza pogrzebowa ku jego czci, a jego nekrolog został opublikowany w lokalnej gazecie. Funkcjonariusze ambasady w Moskwie, niepewni jego dobrej wiary, umieścili go pod strażą Marines w hotelu Metropol do czasu ustalenia jego tożsamości poprzez odciski
Beyrle wrócił do domu do Michigan 21 kwietnia 1945 roku, a dwa tygodnie później obchodził Dzień V-E w Chicago. Ożenił się z JoAnne Hollowell w 1946 r. – przypadkowo w tym samym kościele i przez tego samego księdza, który odprawił mszę pogrzebową dwa lata wcześniej. Beyrle pracował dla Brunswick Corporation przez 28 lat, przeszedł na emeryturę jako nadzorca spedy
Jego unikalna służba zdobyła mu medale od prezydenta USA Billa Clintona i prezydenta Rosji Borisa Jelcyna na ceremonii w Ogrodzie Różanym Białego Domu z okazji 50. rocznicy D-Day w 1994 r.
Beyrle zmarł we śnie na niewydolność serca 12 grudnia 2004 roku podczas wizyty w Toccoa w Georgii, gdzie trenował ze spadochroniarzami w 1942 roku. Miał 81 lat. Został pochowany z honorami w sekcji 1 Cmentarza Narodowego Arlington w kwietniu 2005 roku.
 
Ukryj tłumaczenie
 
Oceń to tłumaczenie
Może być zdjęciem przedstawiającym 1 osoba i stoi

Był skromnym krawcem

 2011-10-03

  Rok 1978 - Skromny krawiec spod Wrocławia
  • Jan Masłowski był skromnym krawcem. Pewnie przez wiele lat wiódłby spokojne życie, gdyby nie przypadkowa wizyta pewnej kobiety, która rozpoznała w nim kata Szczepiatyna i Tarnoszyna z okresu II wojny światowej

    Pani Maria Z. była w odwiedzinach u córki w Rakłowicach, niewielkiej miejscowości pod Wrocławiem. Miała już wykupiony bilet na wieczorny pociąg do Zamościa.
    - Babciu. Czy nie dałabyś rady skrócić mi dżinsy i wszyć zamek? - spytał ją rano wnuczek.
    Wnukowi nie miała serca odmówić. U siebie, na wsi, usiadłaby przy maszynie i szybko rozwiązała kłopot. Tu, u córki, musiała pójść do krawca. Znalazła go. Mieszkał kilkaset metrów dalej.
    - Córciu! To on, morderca naszych kuzynów, kat naszej wioski - kilkanaście minut później, roztrzęsiona pani Maria relacjonowała córce spotkanie.
    - Mamo. To niemożliwe. Pan Janek mieszka u nas od lat. Ma czworo dorosłych dzieci, wszyscy go tu znają i szanują. Był nawet naszym sołtysem, prezesem spółdzielni. To nie może być on - powątpiewała córka.
    Pani Maria przez wiele lat nosiła w pamięci obraz jego twarzy. Zapamiętała lekko pochyloną sylwetkę, specyficzną gestykulację oraz charakterystyczny, ochrypły głos.
    - Ludzie po 30 latach zmieniają się, ale ja wciąż mam w uszach ten jego głos - przekonywała córkę.
    Po powrocie w rodzinne strony nie minęły wątpliwości. Podzieliła się nimi z mieszkańcami wioski. Był rok 1976. Informacja dotarła do służby bezpieczeństwa. Podpułkownik Tadeusz Portko, szef zamojskiej SB sprawę potraktował poważnie. Powiadomił kogo trzeba. 18 listopada 1976 r. Włodzimierz Lewandowski, wiceszef Prokuratury Wojewódzkiej w Zamościu polecił wszcząć śledztwo w tej sprawie. Dwa tygodnie później, 3 grudnia, o godzinie 15.05 Jan Masłowski został zatrzymany. Był zaskoczony. Przekonywał rodzinę, że pomyłka szybko się wyjaśni, a on wróci do domu.

    Brat, nie strielaj!


    Jan Masłowski (rocznik 1911) do wybuchu II wojny światowej miał obywatelstwo polskie. Pracował w Urzędzie Celnym w Śniatynie. We wrześniu 1939 r. powrócił do rodzinnego Lwowa. Początkowo najmował się dorywczo jako robotnik, potem zajął się krawiectwem. Po wkroczeniu Niemców do Lwowa wyrobił sobie dowód tożsamości tzw. ausweis na nazwisko Iwan Maslij. Wstąpił do Ukraińskiej Policji Pomocniczej (Ukrainsche Hilfspolizei), która ściśle współpracowała z gestapo.
    Początkowo Masłowski vel Maslij pracował na posterunku w Cieszanowie koło Lubaczowa.
    - Bezwzględny i surowy. Do bicia używał metalowej pałki z kolcami. Wyjątkowo nienawidził Polaków i Żydów - charakteryzowali śledczym jego sylwetkę mieszkańcy Niemstowa.
    Opowiadali jak Maslij jednemu z mieszkańców wioski chciał uciąć rękę siekierą, bo ten nie pozwolił odebrać sobie roweru. Wspominali jak pobił Karolinę Z. i jej ojca za to, że opóźniali się z dostawami kontyngentów dla okupanta. Kobieta nie mogła chodzić przez dwa tygodnie. Jej ojciec stracił na zawsze słuch. Być może Maslij zakatowałby ich na miejscu, gdyby nie interwencja przejeżdżających obok żołnierzy niemieckich.
    Wiosną 1942 r. Maslij przeniesiony został na posterunek policji ukraińskiej w Szczepiatynie. W tym czasie Ukraińcy z miejscowego posterunku zorganizowali obławę na żołnierzy Armii Czerwonej. Po ucieczce z obozu ukrywali się u tutejszych chłopów. Niektórym udało się wydostać z pierścienia. Pięciu żołnierzy wpadło w ręce Ukraińców. Maslij powiązał ich drutem i poprowadził na posterunek.
    - Brat, nie strielaj! - prosił jeden z nich. Maslij odbezpieczył broń i zastrzelił go na oczach mieszkańców wioski. Reszta zatrzymanych także została rozstrzelana.
    - To był bandyta, gorszy od gestapowców. Widziałam jak maju 1942 r. torturował jakiegoś człowieka. Potem wyprowadził go na podwórze. Kazał mu uciekać. Wtikaj, wtikaj - powtarzał. Ten pewnie uwierzył, że odzyska wolność. Zdołał zrobić kilkanaście kroków. Maslij strzelił mu w plecy. Zabił go - relacjonowała w śledztwie mieszkanka Szczepiatyna.
    W podobny sposób Jan Masłowski vel Iwan Maslij zamordował dwóch nieznanych mężczyzn w maju 1942 r., a potem we wrześniu 1943 r. Uczestniczył też w zabójstwie ukrywających się przed okupantem Jana, Stefana i Antoniego K. Mężczyźni wpadli 10 maja 1943 r., podczas zasadzki urządzonej przez ukraińskich policjantów na drodze z Korczowa do Uhnowa.
    Kolejnego mordu dopuścił się w listopadzie 1943 r. w Dyniskach. Po pijanemu zastrzelił Leona W. Świadkiem zabójstwa był jego brat, Andrzej W.
    - Gdy zobaczył moją reakcję na śmierć brata, zaczął mnie okładać kolbą i grozić, że zrobi ze mną to samo - odtwarzał tragiczne wydarzenia mężczyzna.


    Całun śmierci


    17 marca w Tarnoszynie i okolicach było niespokojnie. Polacy spodziewali się ataku. Do wsi docierały informacje, że UPA będzie kontynuować ofensywę, aby opanować teren pomiędzy Bugiem a Huczwą. Niektórzy życzliwi Polakom Ukraińcy szeptali: „Uciekajcie, bo dzisiaj w nocy będzie niedobrze".
    W nocy Tarnoszyn oraz okoliczne wsie: Dyniska, Ulhówek i Żabcze zostały zaatakowane przez sotnię UPA „Jahody" (Iwana Sycz-Sajenki) oraz policję ukraińską. Miejscowe placówki samoobrony AK, złożone z dwóch plutonów, nie miały większych szans. Udało się ewakuować jednak część ludności polskiej. We wsi wymordowano jednak 84 mieszkańców, tych, którzy nie zdążyli uciec. Ich zabudowania spalono. W akcji uczestniczył także Maslij, wówczas już komendant posterunku w Szczepiatynie.
    - Na drugi dzień Maslij chodził po wsi i wyraźnie cieszył się na widok pomordowanych. Słyszałam jak kilkakrotnie zadowolony powtarzał po ukraińsku: „Narobiliśmy mięsa, ale narobiliśmy mięsa" - relacjonowała Zofia R., której udało się przeżyć akcję.
    Rzeź przeżył także Antoni R. Tej nocy zginęła jednak jego żona. Osierociła 6 dzieci w wieku od 6 miesięcy do 12 lat.
    - Udałem się do sołtysa - Ukraińca, po zaświadczenie, że żona nie żyje oraz że cały mój majątek uległ spaleniu. Siedział u niego Maslij. Kiedy usłyszał po co przyszedłem zdjął karabin, wymierzył w moją stronę i krzykną: „K... twoja mać, ja ci dam poświstku". Uciekłem. Sto razy wolałbym mieć do czynienia z Niemcami, niż z tymi policjantami ze Szczepiatyna - zeznał Antoni R.
    Po pogromie, w okolicznych wioskach zostało niewielu Polaków. W obawie o życie uciekli do rodzin mieszkających w głębi Zamojszczyzny. Na miejscu zostali tylko starsi.
    - Nic gorszego stać się już nie może. Uciekać w nieznane? Zostawić ojcowiznę? Tu się urodziłem, tu umrę - mówili.
    Dziesięć dni po pogromie Polaków, ukraińscy nacjonaliści postanowili definitywnie rozprawić się z pozostałymi Polakami. Przyprowadzili ich do sołtysa. Na podwórku dokonali selekcji. Nielicznych zwolnili, resztę - 18 osób wyprowadzili w pole i rozstrzelali. Był wśród nich szewc G. z 13-letnim synem. Kilka dni wcześniej Maslij namawiał go, aby nie uciekał z wioski, gdyż będzie im potrzebny. G. szył dla policjantów skórzane raportówki, łatał buty i ubrania.


    Zasady humanitaryzmu


    Masłowski vel Maslij zasiadł na ławie oskarżonych wiosną 1978 r. Prokurator oskarżył go o to, że od wiosny 1942 r. do 28 sierpnia 1944 r. w Szczepiatynie, Dyniskach, Tarnoszynie, Niemstowie, Korczowie, jako funkcjonariusz posterunku policji ukraińskiej brał udział w mordach na ludności cywilnej i jeńcach wojennych. Postawiono mu łącznie osiem zarzutów.
    - Ten ostatni po wojnie proces zbrodniarza wojennego cieszył się ogromnym zainteresowaniem mediów, prawników, publiczności - wspominają dziś zamojscy sędziowie, którzy wówczas zaczynali kariery sędziowskie.
    W takcie procesu krawiec z Rakłowic nie przyznawał się do zarzutów. Twierdził, że zawsze był i czuł się Polakiem. Argumentował, że całą wojnę spędził we Lwowie, a do Polski wrócił już po wojnie. Wielokrotnie powtarzał, że nie jest tym człowiekiem, o którym opowiadają świadkowie. A tych przed sądem zeznawało kilkudziesięciu. Wielu przyjechało na rozprawę z Rosji i Ukrainy. Część, w drodze pomocy prawnej, przesłuchiwały sądy ukraińskie.
    Większość świadków nie miała wątpliwości, że ten postarzały mężczyzna, siedzący na ławie oskarżonych jest ich katem z lat wojny. Tak jak pani Maria, rozpoznali go po charakterystycznym głosie. Masłowskiego vel Maslija pogrążyła nawet własna żona. - Kiedy pytałam męża o czasy okupacji, wpadł w ogromną złość. Potem przestałam pytać. Cieszyłam się, że dzieci mają ojca - zeznała na rozprawie.
    Masłowski podczas procesu różnie reagował na zeznania świadków. Przeważnie milczał. Załamał się, gdy na salę sądową, jako świadek wkroczył Mikołaj K., były policjant ukraiński, który razem z nim pracował na posterunku w Szczepiatynie. Na jego widok Maslij zaczął drżeć i płakać. Potem beznamiętnie, przez kilkadziesiąt minut wpatrywał się w jego sylwetkę. W celi usiłował popełnić samobójstwo.


    Ogrom bestialstw


    W południe, 27 października 1978 r. sąd ogłosił wyrok - kara śmierci. Pozbawił go praw publicznych i orzekł konfiskatę mienia w całości.
    - Oskarżony działał z całą świadomością i okrucieństwem. Naigrywał się ze swoich ofiar, zachęcał do ucieczki, a następnie zabijał je strzałem w tył głowy. Nikomu nie dał żadnych szans. Okupantowi wysługiwał się z całą gorliwością - przypomniał w uzasadnieniu wyroku sąd podkreślając, że w trakcie procesu nie wykazał on żadnej skruchy.
    - Wobec ogromu zbrodni i bestialstw popełnionych wobec Polaków, nie może być okolicznością łagodzącą fakt, że oskarżony przez 33 lata uniknął odpowiedzialności, żył na terenie PRL pod swoim nazwiskiem Jan Masłowski i przez ten czas nie popadł w konflikt z prawem - uzasadniał sąd.
    Maslij nie pogodził się z wyrokiem. W styczniu 1979 r. zwrócił się do Sądu Najwyższego w Warszawie o jego uchylenie. „Trudno przyjąć, aby po tylu latach od zakończenia wojny, można było w sposób bezbłędny, z całą pewnością rozpoznać człowieka, tym bardziej, że świadkowie mieli z nim małą styczność. Unikali go, bali się go, bo spotkanie z nim nie wróżyło nic dobrego" - pisał w rewizji jego adwokat.
    Sześć miesięcy później, Sąd Najwyższy odrzucił rewizję. Krawiec z Rakłowic próbował ratować się, pisząc do Rady Państwa o ułaskawienie.
    „Przedmiotowy wniosek uzasadniam jedynie z punktu widzenia zasad humanitaryzmu" - nie silił się już na argumenty adwokat.
    Rada Państwa także nie skorzystała ze swoich uprawnień. Nie zamieniła kary śmierci na 25 lat więzienia.
    9 sierpnia 1979 r. Sąd Wojewódzki w Zamościu ustalił datę wykonania kary śmierci na 20 sierpnia 1979 r. Wyegzekwowaniem wyroku zajęła się specjalna grupa katów z Aresztu Śledczego Warszawa - Mokotów. Wyrok wykonano. Jeszcze tego samego dnia szczątki kata Tarnoszyna spoczęły na jednym z warszawskich cmentarzy komunalnych.
    To była ostatnia kara śmierci zasądzona i wykonana przez zamojski sąd.

    © Robert Horbaczewski

Tak to wygląda

 Rafał Otoka Frąckiewicz podał/a dalej Tweeta

Generator napędzany dieslem który zasila punkt ładowania aut elektrycznych 🤔
Zdjęcie