ORP " Groźny" 351

ORP " Groźny" 351
Był moim domem przez kilka lat.

środa, 28 lutego 2018

Ludwik Hirszfeld – odkrywca grup krwi i przyczyny konfliktu serologicznego

Ludwik Hirszfeld – odkrywca grup krwi i przyczyny konfliktu serologicznego, tym samym ratując życie wielu noworodkom. Zostawił po sobie wstrząsające wspomnienia z getta

\
Ludwik Hirszfeld urodził się 5 sierpnia 1884 r. w Warszawie, a zmarł 7 marca 1954 r. we Wrocławiu. Studiował medycynę w Wuerzburgu i Berlinie, gdzie uzyskał doktorat, a w wieku 30 lat obronił pracę habilitacyjną. Pracował też naukowo m.in. w Heidelbergu i Zurychu.
Po 1918 r. powrócił do Polski i w latach 1924-39 kierował Państwowym Instytutem Higieny w Warszawie. Ponownie się habilitował na Uniwersytecie Warszawskim.
W czasie II wojny światowej trafił do warszawskiego getta, z którego uciekł w 1942 r. Po wojnie pracował we Wrocławiu.
Do jego najważniejszych osiągnięć naukowych należy praca nad grupami krwi. Prowadził ją wraz z Emilem von Dungernem w Zurychu w latach 1907-11.
Odkrył wówczas prawa dziedziczenia grupy krwi i wprowadził oznaczenie grup krwi jako 0, A, B i AB, przyjęte w 1928 r. na całym świecie. Efekty swych badań zastosował m.in. do celów określania ojcostwa.
Oznaczył również czynnik Rh oraz odkrył przyczynę konfliktu serologicznego, co uratowało życie wielu noworodkom. To właśnie za wyjaśnienie zagadki zjawiska konfliktu serologicznego między matką a płodem w 1950 r. Hirszfeld był nominowany do Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny.
Warto również zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt życia Ludwika Hirszfelda. W książce „Historia jednego życia”, która stanowi relację z czasów okupacji, tak pisał o stosunkach polsko-żydowskich.
Relacjonując swój pobyt w więzieniu na Gęsiej, gdzie osadzeni byli Żydzi, ukarani za przejście na tzw. stronę aryjską, pisze:
„Słyszę ze wszystkich stron okrzyki starszych i dzieci, jakieś namiętne okrzyki tęsknoty i wdzięczności: O, Polacy są dobrzy, dawali mi chleb, zupę, a nawet skarpetki. A ja nawet mogłem przenocować. (…) Ci biedacy nie mogli wiedzieć, że mi rośnie serce na myśl, że mój naród, któremu opinia świata zarzuca antysemityzm, jest dobry. Mimo kary śmierci za pomoc i mimo odziedziczonej antypatii dla Żydów”.
O ks. prałacie Marcelim Godlewskim, który w wielu środowiskach uchodzi do dziś za antysemitę pisze:
gdy los zetknął go z tym dnem nędzy, odrzucił precz swoje nastawienie i cały żar swego kapłańskiego serca poświęcił Żydom
Oto inny fragment wspomnień:
Spotkałem tam Żyda z Mannheimu, gdzie miał sklep tytoniowy. Ma tam jeszcze przyjaciół Niemców, socjaldemokratów, ale nie mogą mu pomagać, gdyż grozi to obozem, Pytam go: „jeśli się wojna skończy i pozwolą panu wrócić do Mannheimu, czy pan wróci, czy wyemigruje?”. „Na kolanach tam wrócę”. Dziwni są Żydzi niemieccy. Biją ich, gardzą nimi, a oni wciąż chcą widzieć w Niemcach naród poetów i filozofów
W r. 1942 przybyli do getta Żydzi z Niemiec. Pozwolono im zabrać rzeczy, pieniądze, kosztowności. Odebrano im wszystko prawie dopiero na granicy polsko-niemieckiej lub w Warszawie. Chodziło o to, ażeby Niemcy w kraju sądzili, że się Żydów humanitarnie wysiedla, a nie okrada. Jedna z tych Żydówek mówi o Hitlerze „unser Führer” i zapewnia z dumą, że Niemcy są niezwyciężeni. Rację miał mój przyjaciel, gdy mówił, że Niemcy to beznadziejna i nieodwzajemniona miłość Żydów
Zwiedziłem również dom uchodźców z Gdańska. Była to elita, mówili kilkoma językami, rekrutowali się ze sfer zamożniejszych i inteligenckich. Tam można było sprawdzić wartość twierdzenia Hitlera, że Niemców cechuje prawdomówność, a Żydów kłamliwość. Tam bowiem widziałem, jak z okrucieństwem połączyła się u niemieckiego narodu nikczemność. Zakomunikowano Żydom w Gdańsku, że pojadą do Palestyny, że führer łaskawie pozwala im wy wędrować do ojczyzny, że mogą wziąć z sobą wszystkie kosztowności i pieniądze. Zawierzyli, ostrożniejsi zaszyli. W Tczewie odebrano im wszystko. Rewizja była tak ścisła, że krajano ubrania i obrywano guziki. Natomiast walutę gdańską kazano zamienić na polską. Bardzo łaskawie, prawda? Ale gdy przybyli do Warszawy, okazało się, że dano im polskie pieniądze niestemplowane, niebędące w obiegu. Wyjechali jako ludzie zamożni, przybyli do Warszawy jako nędzarze.
W tych moich wędrówkach po dnie nędzy chodziłem i do więzienia przy ul. Gęsiej. Jako przewodniczący Rady Zdrowia miałem prawo wnikania wszędzie. Zresztą w więzieniu był i dur plamisty, i czerwonka… po kilku minutach muszę się wycofać, mam wrażenie, że zemdleję. Mówi mi dr Beiles, świetny lekarz, ordynator szpitala, że odwiedził chorego przyjaciela po stronie „aryjskiej”, przy czym został schwytany i osadzony w tym więzieniu. Dobrowolnie pomaga lekarzowi więziennemu. Powiada mi, że codziennie umiera po kilka osób przy objawach zatrucia dwutlenkiem węgla. Skazańcy duszą się tam formalnie. Pytam, za jakie przestępstwa siedzą. Wszyscy za to samo: inteligencja, gdyż pozostała poza murami, proletariat — gdyż przekraczał mury w poszukiwaniu pracy lub Chleba. „No, i jak wam tam było po tamtej stronie?” — pytam. I słyszę ze wszystkich stron okrzyki i starszych i dzieci, jakieś namiętne okrzyki tęsknoty i wdzięczności: „O, Polacy są dobrzy, dawali mi chleb, zupę, a nawet skarpetki. A ja nawet mogłem przenocować”. Byłem tam z opaską na ramieniu. Ci biedacy nie mogli wiedzieć, że mi serce rośnie na myśl, że mój naród, któremu opinia świata zarzuca antysemityzm, jest dobry. Mimo kary śmierci za pomoc i mimo odziedziczonej antypatii dla Żydów. I myślę, że jeśli Jehowa prowadzi rejestr wszystkich krzywd żydowskich, to skreśli i Przytyk, i bójki uniwersyteckie, i ławki, bo antypatia Polaków trwała tak długo, jak długo trwała wizja potężnego Żyda. A ustąpiła litości, gdy przyszedł nędzarz. Tak było w czasie męczeńskiej śmierci Żydów”

Brak komentarzy: